Stryj Henryk Żółtowski (1870-1937) z Głuchowa

Henryk Żółtowski

Jeżeli piszemy o naszych przodkach, to głównie o tych, którzy się czymś wyróżnili, zasłużyli się ojczyźnie, dokonali znaczących czynów, osiągnęli stopnie naukowe, z których jesteśmy dumni. Wspominając „wspaniałych” członków naszej rodziny, pomijamy często ludzi skromnych i cichych, tymczasem to im zawdzięczamy ciepło wspomnień, oni kochali nas bezinteresownie i ich wielkie zalety serca zaskarbiły im serdeczną pamięć, niewolną niekiedy od towarzyszącego jej uśmieszku pobłażania.

Do skromnych, cichych, może nieśmiałych w różnych sytuacjach, o wielkich przymiotach charakteru i zacności, ale może bez większych ambicji, o oryginalnych pomysłach i zachowaniach, należał stryj naszego ojca – Henryk Seweryn Szatranin Żółtowski, właściciel Głuchowa. Wszystkie informacje, historyjki i anegdoty, które udało mi się zebrać, pochodzą z zapisów naszej babki, a jego bratowej – Marii Żółtowskiej z domu Kwileckiej , jego bratanicy – Cecylii Żółtowskiej , znacznie młodszego kuzyna – Michała Żółtowskiego z Czacza , korespondencji pomiędzy moimi rodzicami i ze wspomnień mojego dzieciństwa.

Stryj urodził się w Jarogniewicach w 1870 r. jako młodszy syn Stefana i Gabryeli z Niemojowskich. Mieszkał z rodzicami (ojciec umarł w 1901 r., matka w 1920 r.) w Głuchowie, które po ich śmierci stało się jego własnością (Głuchów i Zadory – 2198 ha).

Starszy brat, Adam, nasz dziadek, właściciel Jarogniewic, pełnił liczne odpowiedzialne funkcje społeczne, był wybitnym ekonomistą i politykiem, Henryk nigdy nie lubił odpowiedzialnych ról i publicznych zadań. O jego szkołach wiadomo niewiele. W Poznaniu ukończył gimnazjum matematyczno-przyrodnicze im. Bergera. Potem musiał odsłużyć wojsko, była to zapewne druga połowa lat osiemdziesiątych, przykry obowiązek wstąpienia do armii pruskiej bardzo ciążył; matka nie pozwalała w mundurze zaborcy przekroczyć progu domu, więc jadąc na urlop zatrzymywał się w hotelu w Czempiniu, by się przebrać w cywilne ubranie. Jakieś studia musiał odbyć, bo należało to do tradycji i programu rodziny, prawdopodobnie rolnicze, ale gdzie, nie udało się wytropić. Bunia pisze: Jeździł na uniwersytet i tu, i tam, zawsze miał jakiegoś klina w głowie, a to chów cieląt, a to pola agrestu i porzeczek więcej dadzą, jak buraki czy pszenica; np. z Paryża tylko o paszeniu cieląt pisywał – czuje się w tej wypowiedzi odrobinę lekceważenia, widać, że jego pomysły, jak i jego samego traktowano z pewnym pobłażaniem. Tymczasem stryj Jan z Czacza, kuzyn o rok młodszy, podziwiał u niego poważne zainteresowania i lektury oraz potrzebę ich omawiania w męskim, rodzinnym gronie. Może, nie znajdując zrozumienia u najbliższych, szukał autorytetów u stryjów i kuzynów i tam znajdował większe uznanie.

Cała piątka dzieci brata z Jarogniewic go uwielbiała. Dom Babki i Stryja był dla nich miejscem, gdzie byli serdecznie witani, częstowani, obdarowywani i psuci. We wspomnieniach Cesi jest wzmianka, że przy surowym wychowaniu przez rodziców i reżimie oszczędnościowym w Jarogniewicach, jeżeli były zabawki – pochodziły z hojnej ręki i miękkiego serca Stryja z Głuchowa. Cesia dostała od niego pierwszą portmonetkę z funduszem 2 marek w bilonie – razem z zeszytem do prowadzenia rachunków (!). Stryj Henryk lubił się z nami zakładać, a warunki były tak korzystne dla nas, że mogliśmy tylko wygrać. Największego faibla miał do najmłodszej Eli (późniejszej soeur Monique, szarej Urszulanki). Gdy zdarzały się spotkania czy imprezy przeciągające się zbyt długo, pod Stryja opieką dzieci odsyłano do domu.

Z czasem, gdy bratankowie dorośleli, prezenty były coraz poważniejsze: Cesia dostała pierwsze dwie suknie balowe, a Staś, idąc w 1918 r. do czerwonych ułanów, dostał konia, także nasz ojciec wstępował w 1920 r. do 16. pułku ułanów z koniem od Stryja. Parę lat później, już po wojnie, po ukończeniu przez Ojca studiów Stryj zafundował mu podróż do Afryki. W latach trzydziestych bratanica i nasza matka dostały futra, o jakich marzyły. Zapewne tych prezentów było o wiele więcej, w każdym razie, gdy ktoś z młodszego pokolenia o czymś śnił, to mógł mieć nadzieję na realizację marzeń z kieszeni Stryja Henryka.

Przy łagodnym usposobieniu był malkontentem, nie lubił podejmować poważnych i ostatecznych decyzji, wynikało to być może z wieloletniego przebywania w orbicie bardzo konserwatywnej i niepozwalającej na zmiany matki, a wcześniej obojga rodziców. Bunia pisze: jasno widział, co trzeba robić, krytykował, co jest, ale do przewrotów nie był stworzony ze swymi wątpliwościami i skrupułami; drażnił tylko ojca… Henryk przyjeżdżał do nas co parę dni, stękał i narzekał, jak ma dalej gospodarować, jak rządca ma 80 lat, a babcia przez 60 lat na żadną zmianę się nie godziła…. Trzeba jednak podkreślić, że umiał dobrze gospodarować, jak na tamte czasy nowocześnie – opracowywał nowatorskie płodozmiany dla Głuchowa, ale ojciec nie pozwalał mu ich wprowadzić. Widocznie musiał się skarżyć sąsiadom, bo jak pisze Michał, podczas rekolekcji dla ziemian w Krakowie żartowano, że rekolekcjonista powinien ojcu Stryja Henryka zadać jako pokutę przyjęcie i zastosowanie jego płodozmianów. Bunia zanotowała: Henryk nie cierpiał majstrów, a pełno ich wszędzie było [przy remontach w Jarogniewicach w 1899 r.] …Wściekał się, gdy go pytali, gdzie meble przenieść i jak je ustawić; odpowiadał: „a do diaska, róbcie jak chcecie” i do Adama słał posłańców z pytaniami… Wtedy dokonano zamiany, chyba na krótki czas, Adamowie przenieśli się z Kadzewa do Jarogniewic, a Henryk osiadł w Kadzewie, gdzie gospodarstwo było zorganizowane i szło swoim trybem. Tak było dopóki Kadzewo nie zostało oddane starszemu bratankowi Stanisławowi; wtedy Henryk zamieszkał z matką w Głuchowie – 2 km od Jarogniewic.

Kiedy postanowił się ożenić, nieśmiałość czy roztargnienie powodowały nieustanne pomyłki, nieporozumienia i komplikacje. Jeździł na karnawały w poszukiwaniu odpowiedniej partii; kiedyś z Krakowa napisał, by brat zaraz przyjeżdżał, bo się kocha w Hance Mężyńskiej, bardzo ładnej, majętnej i bardzo „otoczonej”, tzn. mającej duże powodzenie. Na sali balowej tak niewyraźnie wskazał na matkę panny, że „brat go oświadczył fałszywej – Ta powiedziała: bardzo bym była rada, ale to pewnie nieporozumienie, bo do mojej córki wcale się nie zbliżał”, no i nic z tego nie wynikło. Innego roku w Warszawie bywały na balach „…dwie panny Komar, ładniejsza i młodsza bardziej mu się podobała, ale że była bardzo „otoczona”, z wygody przysiadał się i rozmawiał ze starszą, a na ładniejszą z daleka patrzał. Pani Komarowa zaprosiła go na wieś, był tam ze dwa tygodnie, jeździł z pannami konno, grał w tenis, ale jak się oświadczył matce – ta mówi, że nie ma nic przeciw temu, ale myślała i rozumiała, że chodzi o starszą; a gdy się upierał przy młodszej, to mu powiedziała, że zawsze uważała, że się zbliża do starszej siostry i że ta mu okazywała sympatię. On nie chciał tej, co go chciała – a chciał tę co go nie chciała…” 1 (Maria, s. 219). Najbliższym pociągiem wyjechał i z niczym wrócił do domu. Ostatnią próbę podjął, gdy w Bazarze w Poznaniu przebywała Adolfowa Ponińska z córką Różą. Bunia pisze: „Kilku panów się tam kręciło. Henryk uważał, że mniej fatygi wyjazd do Poznania, niż gdzie dalej. Rózia wprawdzie na herbatkach śpiewała „”celui que j’aime il n’est pas lá” – mimo to Henryk pojechał za nimi do Kościelca, ale gdy się oświadczył, panna zadeklarowała, że jest od roku zaręczona z Zygmuntem [też Żółtowskim] z Nekli” (Maria, s. 308) I tak ostatecznie pozostał w stanie starokawalerskim.

W 1914 r. został powołany do wojska, chciał się wytłumaczyć wiekiem: ale ja za parę tygodni będę miał 45 lat, na co usłyszał, że jeżeli wojna potrwa dwadzieścia lat, to on ciągle do tego wieku nie dojdzie. Mianowano go landsturmem i był odpowiedzialny za bezpieczeństwo fortów poznańskich. Bardzo się tym przejmował i powiedział braterstwu, że w razie jego śmierci wszystko, co posiada, na nich i ich dzieci przechodzi. Służba ta zresztą wcale nie była niebezpieczna; Bunia pisze: Objeżdżał okolice wstępując do Stablewskich w Antoninie na podwieczorek. Starał się rozchorować, by się uwolnić i jadł co uważał za niezdrowe, śledzie, kapustę, musztardę, korniszony popijał wódką, bo był to według niego niezawodny sposób na rozstrój żołądka uniemożliwiający jakiekolwiek działanie, w tym służbę wojskową – ale nic mu, ku jego rozpaczy, nie zaszkodziło. We wspomnieniach bratanicy Cecylii czytamy: w olstrach zamiast pistoletu miał bułki z szynką i bał się, że jak spotka wroga, to wyjdzie na jaw, że zamiast broni wozi wałówki. Pewnie tak dwa lata spędził w Poznaniu. W zapiskach Buni ta służba jest też odnotowana z zabawną anegdotą: Jego władza robiła mu wyrzuty, że nigdy nikogo nie przyłapał; więc raz widząc wózek bez latarni, zatrzymuje i chce zapisać adres i karę naznaczyć, a tu słyszy: -„jak to pan hrabia chce mnie skazać, a ja mu zawsze taką dobrą kawę parzę!”- w swoim roztargnieniu nie poznał, a była to gospodyni z Antonina (Maria, s. 399-400).

Gdy nasz ojciec Marceli, młodszy z dwóch bratanków, doszedł do dorosłości, wrócił z wojny 1920 r., odbył studia i praktyki rolnicze, Stryj Henryk go usynowił i przekazał mu rodzinny majątek. Myślę, że była to dla Stryja nader szczęśliwa chwila, pozbył się trudów gospodarowania, związanych z tym kłopotów i emocji, otrzymywał swoją rentę i miał spokój. Moi rodzice pobrali się w 1929 r. i chyba wielką radością dla Stryja była odtąd obecność na I piętrze pałacu w Głuchowie młodej rodziny. W swych apartamentach na parterze prowadził życie zupełnie niezależne, o własnym, nietypowym rytmie, zamieniając dzień na noc i odwrotnie. Jadł śniadanie tuż przed naszym obiadem, a kolację kiedy już wszyscy spali2” (Cecylia s. 158). W staromodnie urządzonych pokojach: wielkiej jadalni i dwóch salonach wypełnionych bibelotami i ciężkimi meblami, z grubymi, obszytymi frędzlami zasłonami na oknach zamykanych czarnymi okiennicami, mieszkał obsługiwany przez oddanego służącego – Władzia Krauze, którego poznaliśmy jako wiekowego przemiłego staruszka. Stryj miał specjalne gusty, jeśli chodzi o jedzenie, nie umiem powiedzieć, jakie potrawy specjalnie lubił, jedno wiem, że zawsze musiał być kompot, więc specjalnie dla niego robiono co roku około 350 słoików.

Już w wieku średnim uważał się za starszego człowieka, nie siadał na konia, tylko w pole jeździł wygodną „kariolką” , a do sąsiadów powozem na gumach. Wielkim jego zamiłowaniem był las, zwierzyna i polowanie. Michał zapamiętał jego opowiadanie, jak kiedyś w czasie spaceru w południe pod lasem jarogniewskim zauważył bawiące się w piasku koło nory młode liski. Widocznie jego zachowanie było tak spokojne, że liski zupełnie niespłoszone chwytały jego laskę ostrymi ząbkami i nie chciały puścić. Przywiązywał wielką wagę do swojego zdrowia i przestrzegał zaleceń lekarza, by odbywać codziennie czterogodzinny spacer. Ponieważ bardzo lubił jeździć do lasu, więc łącząc przyjemne z pożytecznym, czas przepisany na spacer dreptał w powozie, trzymając się pleców stangreta. Na spacer wychodził zawsze o tych samych godzinach i kiedyś, w swojej dobroci, skarżył się, nikt nie zgadnie po co!? – Jacy ludzie są głupi – ja zawsze o tych samych godzinach wychodzę – mogliby już wiedzieć – a ten głupi, niedelikatny Tomasz [stangret] wynosi obrok dla swych świń, tak że ja musiałem się za drzewo schować [Maria, s. 383]. Z cyklu historyjek o jego miękkim sercu najbardziej nas rozbawiło wspomnienie jednego z ministrantów służących w latach dwudziestych w głuchowskim kościele, który niedawno nam to opowiedział. Otóż Stryj w każdy pierwszy piątek miesiąca zamawiał mszę św. za siebie, szedł do spowiedzi, której ksiądz słuchał w zakrystii i przyjmował Komunię św. – jeden z chłopców podsłuchiwał spowiedź i opowiedział kolegom, że pod koniec usłyszał takie zdanie: Proszę księdza, ja bardzo proszę, jakby któryś z moich ludzi spowiadał się, że kradł zielonkę, to nie należy mu mówić przykrych słów!

Nie tylko dzieci go lubiły, ceniono w nim ogromną skromność i to, że świetnie znosił, gdy sobie z niego żartowano. Tak jak był tolerancyjny dla tych, którzy czasem coś podskubywali z majątku, tak też nie wymagał, by wkoło niego skakano, szukał prostych kontaktów z ludźmi. W pobliżu kościoła na pięterku miał swoją pracownię krawiec. Stryj oddał mu do reperacji kamizelkę, w której wypalił papierosem dziurkę. Po kilku dniach osobiście zjawił się, by ją odebrać; wspiął się po stromych schodkach, by porozmawiać, powodując zaskoczenie krawca i jego rodziny; zostało to na tyle zapamiętane, że niedawno, po siedemdziesięciu latach (!) opowiadał nam to z serdecznym uśmiechem potomek krawca, ten sam, który został wtajemniczony w podsłuchiwanie Stryja spowiedzi. Często spotykam w listach naszej matki odnoszące się do Stryja określenie: szalenie poczciwy.

Ze Stryja części domu najbardziej nam, dzieciom, działała na wyobraźnię łazienka z wanną wykafelkowaną, wpuszczoną w podłogę, do której wchodziło się po kilku stopniach w dół. Z tą ciekawą łazienką wiąże mi się inne zabawne wspomnienie. Otóż kiedy miałam trzy lata, Stryj uznał, że musi zadbać o to, bym została dobrze wydana za mąż, bo nasza matka ze swoimi demokratycznymi poglądami na pewno nie ułoży spraw jak należy. W związku z tym zaprosił do Głuchowa jako kandydata do mojej ręki swojego przyjaciela pana Bisia Tyszkiewicza. Oczekiwał go w nocy i przygotowywał ciepłą kąpiel, by odświeżył się po podróży – pan Tyszkiewicz w konkury nie przyjechał, a lecąca do wanny woda zalała pół domu.

Michał przekazał mi wspomnienie, że kiedy Stryj pod koniec życia odwiedzał Czacz, rozmowy toczyły się na różne tematy, ale jednym z ważniejszych była świetność – wysoka wartość rodziny. Powtarzał z widoczną przyjemnością: Jeszcze się u nas żaden paskud nie urodził.

Prawie do końca życia, mimo pewnych ułomności, uczestniczył w polowaniach, które były jego największą przyjemnością. 23 października 1935 r. mama napisała do ojca3, że Stryj zabił 10-taka jelenia bardzo ładnego i szaleje z radości. W tym samym liście jest informacja, że zamówiła sobie futerko, czarne breitszwanty szalenie eleganckie i chyba 120 zł. Stryjowi nie wyda się za drogo – o tym futerku już wcześniej była mowa. Strzelał świetnie, mimo iż był powolny w ruchach i niewysportowany. Ze stada zrywających się kuropatw, zwykle trafiał dwie, co wymaga szybkiej orientacji – pisze Michał.4

Znaczne pogorszenie zdrowia nastąpiło zimą 1937 r., zasłabł na spacerze w parku. Stryj Henryk umarł w Głuchowie 16 listopada 1937 r. w wieku 67 lat, pochowany jest w krypcie pod kościołem obok swoich rodziców i brata. Zachowało się zdjęcie z pogrzebu i serdeczne wspomnienia.

Maria Glińska z Żółtowskich


1 Maria Kwilecka, Adamowa Żółtowska, zostawiła Wspomnienia pisane od 1941 do 1958. Oryginał rękopiśmienny złożono w Bibliotece Kórnickiej. W posiadaniu autorki niniejszych wspomnień o stryju maszynopis, wg którego podano numery stron.

2 Cecylia Żółtowska, córka Marii Adamowej Żółtowskiej, zostawiła Wspomnienia pisane w latach 1960-1970; rękopis posiada zapewne Andrzej Ludwik Żółtowski, maszynopis w posiadaniu autorki.

3 Korespondencja Marcelego i Róży Żółtowskich z Jarogniewic, rodziców autorki, w jej posiadaniu.

4 Michał Żółtowski z Czacza po przesłaniu mu niniejszego tekstu nadesłał do autorki list z uzupełniającymi informacjami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *