„Nikim jest ten, co nie ulepsza świata”

Tegoroczny XIX Zjazd Związku Rodu Żółtowskich odbył się w dniach 2-6 czerwca na Pojezierzu Drawskim w miejscowości Wąsosz, położonej wśród lasów między Złocieńcem a Czaplinkiem. Ta kraina geograficzna, obejmująca szeroki pas jezior ciągnący się na południowy zachód od górnej Gwdy po środkową Drawę, od północy osłonięta jest potężnym wałem morenowym. W krajobrazie przeważają wielkie połacie lasów, a między nimi ciche, senne miasteczka. Historia tych ziem jest nieco zawiła, przechodziły one różne koleje losu.

Ziemia drawska od XIII w. była obszarem ścierania się wpływów Brandenburgii, Krzyżaków, Szwedów, władców Polski i książąt pomorskich, a w 1945 roku stała się terenem walk o przełamanie Wału Pomorskiego. Wielokrotnie niszczona ogniem i żelazem utraciła wiele zabytków. Pozostały jednak malownicze krajobrazy i nieskażona natura. Przepięknie meandrująca rzeka Drawa, prawobrzeżny dopływ Noteci, szczyci się tym, że szlakiem kajakowym płynął w młodości późniejszy papież Jan Paweł II. Do dziś obok kościoła Wszystkich Świętych w Starym Drawsku stoi kajak oznaczający początek Szlaku Drawy im. Karola Wojtyły.

Na rodowe spotkanie wybraliśmy gościnne progi pałacu, pełniącego obecnie rolę hotelu, którego gospodynią jest przemiła pani Anita Śledź-Szczepaniak. Urok i kultura osobista pani Ani, jej dbałość o wygodę gości sprawiły, że czuliśmy się bardzo dobrze przez cały czas pobytu. Żółtowscy zjeżdżali się od wczesnych godzin południowych w środę aż do soboty.

Od wielu już lat ramowy program naszych spotkań jest ustalony, tylko czasami ulega drobnym modyfikacjom, no bo przecież „panta rei”.

Poranek czwartkowy to obchody święta Bożego Ciała. W tym roku uczestniczyliśmy w uroczystościach kościelnych w Złocieńcu. Odprawiający mszę ksiądz Krzysztof Mazur wspomniał o naszym Związku i przywitał przebywających na zjeździe rodzinnym Żółtowskich.

Dalsza część świątecznego dnia zeszła na powitaniach przybywających uczestników zjazdu, wycieczkach po okolicy, a także na błogim leniuchowaniu i opalaniu.

W czwartkowy wieczór odbyło się ogólne zebranie wszystkich członków Związku Rodu Żółtowskich. Zebranie rozpoczęto uczczeniem minutą ciszy pamięć zmarłego w grudniu ub.r. Seniora Rodu Michała z Lasek. Prezes Rafał przedstawił sylwetkę tego wspaniałego człowieka, który, niestety, nigdy już nie przemówi do nas swoim łagodnym, cichym głosem.

Nadal jednak będą przemawiać do nas słowa napisanych przez Niego książek, które gromadziliśmy z wielkim pietyzmem i wiele z nich jest w naszych rodzinach z autografem i dedykacją Autora.

Prezes Rafał przekazał pozdrowienia nadesłane od osób, które z różnych powodów nie mogły uczestniczyć w tegorocznym spotkaniu. Pozdrowienia i życzenia wspaniałego spotkania rodzinnego nadesłali: Anna Nowotna- Laskus z Brzegu, Malwina z Wrocławia, Lonia z Olsztyna, Celina i Ryszard z Suwałk, Romek i Tomek z Chicago, Bogdan syn Jacka z Łodzi, Stefan z Warszawy i Maciej z Warszawy.

Na zebraniu dyskutowano o przyszłości Związku, o zmodyfikowaniu i upowszechnieniu informacji o nas, aby zachęcić więcej osób do przyjeżdżania na Zjazdy i uczestniczenia w działalności Związku Rodu Żółtowskich..

Często bywa, że jeśli ktoś nowy przyjedzie na Zjazd, to już z nami zostaje na dłużej. Blisko dwudziestoletnia historia Związku świadczy o tym, że robimy coś dobrego i pożytecznego. Nasza młodzież dorastała razem ze Związkiem. Są już dorośli, kończą studia, pracują, mają wspaniałe plany na przyszłość, zawierają związki małżeńskie, rodzą im się dzieci.

Jesteśmy z nich wszystkich bardzo dumni.

Tylko po tych naszych młodych widać upływ czasu, bo kiedy zaczynali przyjeżdżać na Zjazdy, byli dziećmi. A my…? A my się wcale nie starzejemy!

Na skutek różnych niefortunnych zdarzeń nie odbyła się piątkowa wycieczka. Będzie to dla zarządu i innych organizatorów zjazdów cenna lekcja. „Jutro jest zawsze wolne od błędów” – jak mawiała Ania Shirley.

Poszczególne grupy zorganizowały fakultatywne wycieczki po okolicy. Część Żółtowskich udała się do Połczyna Zdroju. Z Czaplinka do Połczyna Zdroju prowadzi urokliwa droga, trudna jednak dla kierowcy, ponieważ wije się wśród pięknych jezior i lasów i trudno skupić się na prowadzeniu samochodu. Bardzo lubię oglądać różne miasta sanatoryjne, podziwiać ich zabudowę, parki zdrojowe i kosztować leczniczych wód.

Połczyn Zdrój leży w najbardziej malowniczym zakątku Pojezierza Drawskiego, na terenie nazywanym Szwajcarią Połczyńską. Chociaż to niewielkie, 10-tysięczne miasteczko, ulokowane w zacisznej kotlinie pośród zalesionych wzgórz i czystych jezior, ale jest największym uzdrowiskiem północnej Polski. Swe zdrowotne walory zawdzięcza łagodnemu mikroklimatowi doliny Wogry i źródłom wody mineralnej leczącej schorzenia reumatyczne. Podobnie jak w innych miastach uzdrowiskowych nieodzownym elementem i ozdobą w nim jest wspaniały kompleks parkowy. Źródła historyczne podają, że wiosną 1688 roku Wogra się spieniła, wydzielając zapach siarki. Przerażeni połczynianie sądzili, że biesy usiłują wykopać tunel z piekła na powierzchnię. Światły karczmarz uspokoił ludzi, że to tylko woda lecznicza trysnęła z ziemi. Tak odnaleziono pierwsze źródło szczawy żelazistej. Park zdrojowy – w części w stylu ogrodu francuskiego i w części ogrodu angielskiego – zachęca do spaceru i wypoczynku. Jest tu amfiteatr, muszla koncertowa, gigantycznych rozmiarów szachownica i źródełko wody leczniczej przy pijalni wód Joasia.

Kolejna grupa Żółtowskich wybrała inną trasę, a mianowicie pojechała do Czaplinka, gdzie na skraju miasta powstał „Sławogród”. To współczesna rekonstrukcja średniowiecznego grodu zbudowana przez mieszkańca Czaplinka Michała Ulińskiego. Mogliśmy przenieść się w te odległe czasy – pokazano nam jak mieszkali, jakich sprzętów używali ówcześni ludzie. Mogliśmy strzelać z łuku (co mnie ostatnio pasjami zajmuje), rzucać włócznią do celu, sami wybijać monety w pracowni mincerza, a także własnoręcznie wyrabiać ciasto i piec podpłomyki. Najwięcej emocji wzbudzał mecz pięcioosobowych drużyn, rozegrany przy użyciu drewnianych pałek i kilku drewnianych klocków. Moja córka Anna udokumentowała ten mecz „ukrytą kamerą”. Na filmie widać zaciętą walkę oraz „krew, pot i łzy zawodników”. Ktoś z przegranej drużyny, chcąc zmniejszyć gorycz porażki, rzucił od niechcenia: „Eee tam, głupia gra!”

Z Czaplinka piękną drogą wśród lasów i jezior pojechaliśmy do „miasta, które przeszło do cywila” – Bornego Sulinowa. Najpierw od lat 30. XX w. ćwiczyli na miejscowym poligonie Niemcy – artylerzyści i czołgiści. To dla nich zbudowano koszarowe miasteczko Gross Born (wielkie źródło). Kolejnym po Wehrmachcie użytkownikiem poligonu i miasta została Armia Radziecka. Polacy nie wiedzieli o istnieniu Bornego Sulinowa, nie było go na mapach ani w dokumentacji ewidencji gruntów. Nie podlegający polskiemu prawu obszar obejmował ponad 18 tys. ha. Teren tej militarnej enklawy był pilnie strzeżony. Gdy w końcu 1992 r. wyjechał ostatni transport żołnierzy – już rosyjskich – okazało się, że naszej ojczyźnie przybyło całkiem spore miasto. Obecnie Borne Sulinowo ma już około pięciu tysięcy cywilnych mieszkańców przybyłych tu z całej Polski.

O tym wszystkim powiedział nam w Muzeum Militarno-Etnograficznym historyk pan Andrzej Michalak, który przybył do Czaplinka ze Śląska. Zna on najbardziej mroczne epizody z historii garnizonowego miasta i wspaniale potrafi o nich opowiadać. Pokazywał nam rzeczy zbierane przez lata w tym pełnym tajemnic mieście. Pan Andrzej mówił o losach Bornego Sulinowa, kiedy był tutaj obóz dla jeńców wojennych, najpierw Francuzów, a potem Polaków. Organizowali oni ucieczki z obozu, nawiązywali kontakty z AK, prowadzili nawet własny bank. Więźniami obozu byli m.in. Aleksander Gieysztor i mjr Henryk Sucharski. Mnie najbardziej utkwiły w pamięci słowa, które pan Andrzej zacytował za wielkim Polakiem i patriotą Janem Nowakiem Jeziorańskim. Legendarny „kurier z Warszawy” mówił do młodzieży na otwarciu nowej szkoły w dawnym „mieście duchów”: „Waszym obowiązkiem jest szukanie szczęścia. Szczęścia nie znajduje się w majątku, karierze, ale w służeniu innym. Sobie służy się najlepiej, gdy służy się innym”.

Pozwoliłam sobie zacytować tę myśl moim uczniom, absolwentom kończącym szkołę podstawową. Moglibyśmy słuchać pana Andrzeja jeszcze na pewno bardzo długo (podobno zajęcia z nim na terenie muzeum i miasta trwają około 6-7 godzin), ale już na dawkę historii czekała następna grupa zwiedzających. Spacerowaliśmy po tym niezwykłym mieście, w którym domy rozlokowane w pięknym sosnowym lesie klimatem przypominają miejscowości nadmorskie nad Bałtykiem. Mieliśmy także wrażenie, że zaraz skończy się las i zobaczymy morze. Zawędrowaliśmy jednak nad brzeg jeziora Pile, gdzie po królewsku nakarmiono nas w restauracji ośrodka „Marina” (można wziąć pod uwagę ten ośrodek na organizację któregoś z kolejnych zjazdów?).

Syci wrażeń wróciliśmy do pałacu w Wąsoszy, podzieliliśmy się wrażeniami z uczestnikami innych tras wycieczkowych i wyszło tak, jakby wszyscy byli w tych miejscach.

Mieliśmy chwilę „czasu wolnego”, aby przygotować się do uroczystej kolacji. I ponownie należą się słowa uznania dla pani Anity Śledź-Szczepaniak, która zadbała o to, aby piątkowa kolacja miała wyjątkowo uroczysty charakter. Były bardzo smaczne, pięknie podane dania. Niewątpliwą atrakcją wieczoru (po raz pierwszy nas tak uhonorowano) był tort – niespodzianka od właścicielki ośrodka z napisem „XIX Zjazd Związku Rodu Żółtowskich” i ze stosowną liczbą świeczek, które gremialnie gasiliśmy. Nie muszę dodawać, że tort był przepyszny i smakował wybornie.

Świetnie, że wróciliśmy do dobrego zwyczaju licytacji przywiezionych przez Żółtowskich przedmiotów. Dochód przeznaczony jest na cele Związku. Jak zwykle dowcipnie i fachowo prowadzili licytację prezesi Związku – Rafał z Korycina i Mariusz ze Sztumu. Zebrana kwota ponad tysiąca złotych świadczy o tym, że w czasie licytacji nie tylko dobrze się bawimy, ale także leży nam na sercu dobro i przyszłość naszego Związku. Już teraz radzę uczestnikom przyszłorocznego zjazdu, żeby rozejrzeli się wokół i pomyśleli, co zabiorą ze sobą na następną licytację. Ja postanowiłam konsekwentnie kolekcjonować kryształy, tym bardziej, że na ostatniej wycieczce szkolnej miałam okazję zobaczyć, jak są wytwarzane w hucie szkła kryształowego „Sudety” w Szczytnej.

Na tarasie przy sali bankietowej w przerwach imprezowania dyskutowano, chwalono się sukcesami, była też chwila na oglądanie archiwalnych zdjęć ze wszystkich zjazdów. Młodzież urządziła sobie „kolację bis” w wieży pałacowej, w której zamieszkał mój syn Michał. Ze względu na niezwykle wytworny charakter tego miejsca muszę stwierdzić, że mój syn „ma nosa” do zajmowania najlepszych pokoi zjazdowych. Udany wieczór zakończył się w późnych godzinach nocnych.

W sobotę przed południem w pobliskim kościele filialnym w Bobrowie uczestniczyliśmy we mszy świętej w intencji członków Związku Rodu Żółtowskich. Ksiądz Krzysztof Mazur bardzo pozytywnie odniósł się do naszych działań, stwierdził, że nasze idee, cele i zamierzenia służą ogólnemu dobru, na chwałę Bogu i na pożytek ludziom. Nie co dzień wszakże spotyka się grupę ludzi tak pozytywnie zakręconych, którym się chce pracować dla Związku, spotykać co roku, przemierzając niejednokrotnie setki kilometrów.

W oprawę liturgiczną mszy zaangażowani byli: Bogusia z Białej i Agnieszka z Wrocławia (czytania), Piotr z Sandomierza (taca) i nasz rodowy „minister od intencji” Wacław z Łodzi (modlitwa wiernych). Na zakończenie mszy świętej wspólnie odśpiewaliśmy „Te Deum”.

Po mszy świętej wszyscy ci, którym mało było piątkowej wycieczki pojechali do Starego Drawska, gdzie na wysokim wzniesieniu, na przesmyku między jeziorami Drawsko i Żerdno podziwiać można ruiny zamku Drahim – jedną z większych atrakcji turystycznych w tej części Pomorza. Od VII w. znajdował się tu słowiański gród. Około 1345 r. właścicielami tego strategicznego miejsca zostali templariusze. Strategicznego – bo właśnie tędy wiodła droga, którą ciągnęli zachodni rycerze na krucjaty organizowane przez Krzyżaków w Prusach. Po templariuszach zapanowali tu inni rycerze – zakonnicy – joannici. W połowie XIV w. wznieśli na miejscu grodziszcza murowany zamek. W 1407 r. zajęły go wojska Władysława Jagiełły. Umocniony bastion należał do Rzeczypospolitej aż do 1668 r.

Obecnie z potężnego gotyckiego zamku został tylko kwadrat kurtynowych murów, grubych na dwa metry i wysokich na dziesięć metrów, otaczający zarośnięty trawą dziedziniec, na który prowadzą dwie furty. Po palatium, zajmującym 1/3 powierzchni zamku, pozostały fragmenty murów i lochu. Legenda głosi, że w 1422 r. na wieść, iż do miasta zbliża się silny oddział Krzyżaków, załoga Drahimia umknęła do lasu. Nieprzyjaciel zajął opustoszały zamek, nie wiedząc, że w piwnicach ukrył się pachołek Piotr. Nocą, kiedy wszyscy posnęli, chłopak za pomocą rybackiej sieci wciągnął na mury polskich rycerzy, którzy bez trudu pokonali wroga. W nagrodę król Jagiełło nadał Piotrowi szlachectwo. A może to wcale nie legenda, ale historyczna prawda?

To właśnie na zamkowym dziedzińcu odnalazłam myśl, która jest tytułem mojego tekstu. Bo my wszyscy, cały Związek Rodu Żółtowskich, staramy się każdego dnia pracą, nauką, działalnością społeczną ulepszać siebie i świat.

Dzięki staraniom obecnego kasztelana ruin średniowiecznej fortecy pana Zbigniewa Mikiciuka – właściciela Muzeum Motoryzacji i Techniki z podwarszawskich Otrębusów – w ostatnich latach do Drahimia powróciło życie. Na dziedzińcu wzniesiono utrzymane w średniowiecznym stylu budynki, w tym niezwykle oryginalną szachulcową wartownię.

Soboty to na zamku czas zabaw i jarmarku.

Zażółciło się na zamkowym podwórcu, bo obowiązkowo wybraliśmy się na zdobywanie warowni w naszych żółtych koszulkach z herbem Ogończyk.

Serwowano średniowieczne przekąski tudzież napitki, my, białogłowy, mogłyśmy nabyć ozdoby i ozdóbki wszelakie, a nasi wojowie strzelać z łuku do tarczy i dać się zakuć w dyby, no i oczywiście sponsorować nasze zachcianki kulinarne.

Do pałacu w Wąsoszy wróciliśmy na pyszny obiad. Sobotnie popołudnie upłynęło na spalaniu tych wszystkich „świeżo nabytych” kalorii. Młodzież oddała się sportom wodnym na jeziorze Drawsko w Czaplinku, część z nas „łapała opaleniznę” przed wakacjami w Egipcie, niektórzy toczyli rozpoczęte wcześniej dyskusje, a mnie Ela z Kutna namówiła na wycieczkę rowerową przepięknym szlakiem wiodącym wśród lasów obok jezior. Zważywszy, że nie jeździłam na rowerze prawie od piętnastu lat, była to z mojej strony niezwykła odwaga. Basia ze Skierniewic cierpliwie i niestrudzenie zbierała składki członkowskie oraz zachęcała do kupowania, gadżetów zjazdowych.

Powoli dobiegał końca ostatni zjazdowy dzień… Przypomniał mi się piękny fragment z „Pana Tadeusza”:

„Słońce już gasło, wieczor był ciepły i cichy, Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, U góry błękitnawy, na zachód różany; Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące, Tam jako trzody owiec na murawie śpiące, Ówdzie nieco drobniejsze, jak stada cyranek. Na zachód obłok na kształt rąbkowych firanek, Przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy, Po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy, Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał, Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał: Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło I raz ciepłym powiewem westchnąwszy – usnęło”.

W niedzielny poranek obudziliśmy się ze smutną myślą, że trzeba będzie się żegnać i wracać do domów, do obowiązków. Te kilka dni zjazdowych minęły, jak sen jaki złoty. Najpierw odjeżdżają ci, co mają najdalej: Łódź, Płock, Wrocław, Sandomierz, Warszawa. Olsztyn, Toruń i Szczecin jeszcze się ociągają, żegnają wszystkich. Tym razem mają niedaleko do domu. Trzymajcie się, dobrego roku i do zobaczenia na następnym zjeździe Związku Rodu Żółtowskich!

A Zarząd już się zabiera do pracy, żeby znaleźć odpowiednie miejsce na Zjazd 2011.

Bogusia z Białej

P.S. Bardzo dziękuję Zbigniewowi z Warszawy za przysłanie mi płyty ze zdjęciami oraz za konsultację merytoryczną dotyczącą spraw zjazdowych. Oczekuję na płyty ze zdjęciami od innych uczestników robiących fotki na Zjeździe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *