„EPIZOD WARSZAWA 44”

Jest sierpień 1944 r. Trwają powstańcze krwawe walki, miasto dogorywa, ogromne straty ponosi ludność cywilna. Od dłuższego czasu mieszkają w piwnicy, dzieci chciałyby wrócić do normalności i marzą o talerzu zupy.
Chcą wykorzystać przerwę między nalotami , chcą wykorzystać tę ciszę – może się uda.
Mieszkanie usytuowane jest na czwartym piętrze, ale zdeterminowani wracają do mieszkania, aby ugotować dzieciom posiłek. Mają świadomość wielkiego ryzyka. Spakowali czystą bieliznę i inne potrzebne drobiazgi. Zaraz zjedzą to co przygotowała matka. Na stole biały obrus wraz z gorącą pożywną zupą. Już siedzą przy stole, cała rodzina: rodzice, dwóch chłopców i ta najmłodsza zaledwie trzyletnia. Tak jak dawniej pomimo straszliwej sytuacji są szczęśliwi, bo są razem.
Właśnie ta najmłodsza prosi: „Mamusiu, ja muszę na chwilę do łazienki”.
Nagle ogłuszający huk, zewsząd ciemność spowodowana dławiącym pyłem. Gdy po jakimś czasie opadł kurz, zauważają, że domu nie ma, sterczy tylko część ściany, a na samej górze dziecko trzymające się kurczowo sedesu.
Na ulicy ludzie organizują pomoc, za wszelką cenę chcą uratować te „trzy lata”. Wiążą drabiny, za nisko, a czas płynie. A tam wysoko pod niebem małe dziecko, nie płacze jest zbyt przerażone.
Zrozpaczeni ratownicy dowiązują dalsze dwie drabiny. To nie może się udać, ale oni muszą, muszą !
Śmiałek wdrapuje się po tej prymitywnej „konstrukcji”, która trzyma się jakimś dziwnym cudem, wzmacnia ją chyba wola ludzi, ich rozpacz i łzy. Cała akcja ratownicza jest przedziwna, prawie nierealna.
Młody człowiek dotarł do dziecka, które nie może wyciągnąć rąk do zbawcy, jest sparaliżowana strachem. Czas mija, z każdą sekundą oddala się szansa na ratunek. Młody człowiek opanowany i spokojny po dłuższym czasie zdołał przekonać małą, aby mu zaufała.
Teraz niebywale trudna droga powrotna. Ludzie wstrzymują oddech. Czy ta niepewna „konstrukcja” wytrzyma zwiększony ciężar – wytrzymała!
Krzyk radości zagłusza huk walącej się ściany, została tylko sterta gruzu i sterczące z niej resztki konstrukcji.
To był mały epizod z niewyobrażalnego nieszczęścia całego miasta, które przestało istnieć.
Warszawy już nie ma, pozostało tylko morze gruzu, aż po horyzont i trupi odór.
Państwo, które straciło niepodległość, teraz jeszcze straciło swoją stolicę, a wraz z nią tysiące istnień ludzkich.

P.S. Uratowanym dzieckiem zaopiekował się Ryszard Wiśniewski, syn Mariana i Leokadii z domu Weber, pasierbicy Józefa Benedykta Żółtowskiego.

ANNA NOWOTNA-LASKUS
z domu Żółtowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *