Nowi krewni

Mój koń Elear był w trakcie długotrwałego leczenia i rehabilitacji. Próbowałam już wszystkich dostępnych konwencjonalnych metod i środków, aż wpadłam na trop lekarza zajmującego się medycyną regeneracyjną doktora Jerzego Kemilewa z Warszawy. Doktor wyhodował komórki macierzyste od obcego dawcy i przyjechał zaaplikować je pacjentowi w postaci iniekcji dożylnych i dostawowych. Po zabiegu dostaliśmy zalecenie codziennych spacerów z koniem.

Stajnia, w której mieszka Elear, sąsiaduje z lasem Mokrzańskim  (największym kompleksem leśnym w granicach administracyjnych Wrocławia), więc chętnie wypuszczaliśmy się na godzinne spacerki w przepięknych okolicznościach przyrody.  Pewnego dnia wzięłam Eleara na przechadzkę po tym lesie. Pogoda dopisała, więc w lesie można było spotkać rowerzystów, piechurów z kijkami do Nordic Walking czy zwykłych spacerowiczów. Zazwyczaj widok konia na spacerze kwitowany jest miłym uśmiechem, jednak tym razem spotkaliśmy trzy spacerowiczki, które zachwycone koniem zainicjowały rozmowę. Okazało się, że jedna z nich przed laty jeździła konno w Akademickim Klubie Jeździeckim, uczestniczyła nawet w zawodach w skokach przez przeszkody. Koniarze zawsze znajdą wspólny język, więc rozmowa zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, a koń, korzystając z okazji, jadł trawę.

W pewnym momencie jedna ze spacerowiczek –  pani Teresa zapytała:

T:  Czy bierze pani ze sobą konia, jadąc na wakacje?

A: W zasadzie był taki plan w tym roku – odpowiedziałam. Miałam  go wziąć w Bieszczady, ponieważ spędzam tam wakacje (korzystając z gościnności Wiesława), ale Elear nie był w stu procentach zdrowy, więc nie było sensu męczyć go podróżą przez pół Polski.

T: O, a gdzie w Bieszczady pani jeździ? – zainteresowała się Teresa.

A: Za  Ustrzyki Dolne – odpowiedziałam wymijająco, no bo kto słyszał o małej wsi na końcu Polski.

T: A gdzie dokładnie? – Teresa wyraźnie nie dawała za wygraną.

A: Do Czarnej Dolnej.

T: Do Czarnej Dolnej? My w Czarnej Dolnej mamy dwa groby na cmentarzu i szukamy kogoś do opieki nad nimi, bo ze względu na odległość ciężko nam o nie zadbać.

Stwierdziłyśmy na koniec, że świat, to mała wioska,  porozmawiałyśmy jeszcze chwilę i już miałyśmy się żegnać, gdy pomyślałam, że bywam czasami w tych Bieszczadach, więc co mi szkodzi przejść się na cmentarz. Rzuciłam na odchodne:

A: Jak się nazywają te osoby leżące na cmentarzu?

T: Jedna to moja ciotka Ewa Guzik, a druga to jej matka, siostra mojej babki Elżbieta Żółtowska.

A: Jak Żółtowska to jesteśmy rodziną, bo ja też jestem Żółtowska!

T: E, to niemożliwe.

A: Jak najbardziej możliwe.

I opowiedziałam im pokrótce o naszym Związku. Niestety, Teresa nie pamiętała imienia Żółtowskiego, po którym jego żona Elżbieta nosiła nazwisko. Pamiętała tylko, że był oficerem Wojska Polskiego i grał Elżbiecie „Sonatę księżycową” na fortepianie.

zdjecie 17 Aga.82.(3)Na drugi dzień po tym zaskakującym spotkaniu otrzymałam wiadomość na Facebooku od Joanny, córki Teresy, że dzięki pamięci babci (matki Teresy) Joanny Wierusz-Kowalskiej udało się ustalić kilka szczegółów dotyczących rodziny Żółtowskich.

Umówiłyśmy się na spotkanie w domu Joanny, na które przywiozłam babcię Janinę, ciocię Danutę i tatę Tadeusza – wszyscy chcieli poznać nowych krewnych. Wiedziałam już, że łączy nas nazwisko, ale nie przypuszczałam, że mamy taki bliski stopień pokrewieństwa i jesteśmy z tej samej Mszczonowskiej Odnogi. Okazało się, że ów oficer Wojska Polskiego to Kazimierz Józef Żółtowski, syn Franciszka „Ogończyka” Żółtowskiego, autora pierwszej monografii, krawca, u którego terminował mój dziadek Rajmund  (krótko, bo mu się nie spodobało).

Kazimierz ożenił się z Elżbietą Dziewanowską, z którą miał córkę Ewę. Obie leżą pochowane na cmentarzu parafialnym w Czarnej.

Mój pradziadek Stanisław (syn Michała) był bratem stryjecznym Kazimierza (syna Franciszka), więc mój dziadek Rajmund był kuzynem II stopnia pochowanej w Bieszczadach Ewy Żółtowskiej, która po mężu nosiła nazwisko Guzik.

zdjecie 18 Aga. 82 (3)Joanna, matka Teresy ma wiele pamiątek rodzinnych, w tym zdjęć i kenkart Żółtowskich, które będę mogła skopiować.

Moja babcia Janina, która jest głównym motorem napędowym w kultywowaniu tradycji i utrzymywaniu więzi rodzinnych, nie byłaby sobą, gdyby nie zorganizowała rewizyty i nie zaprosiła nowych krewnych do siebie w gości. W ten to sposób zaczęła się nowa znajomość, która miejmy nadzieję będzie trwać i się rozwijać.

 

AGNIESZKA z Wrocławia

 

 

zdjecie 20 Aga. 82(3)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *