W tym roku spotkaliśmy się w dniach 25 – 29 maja w Skępem położonym na Pojezierzu Dobrzyńskim, w ośrodku „Diana”, który był blisko Mochowa i… na tym kończyły się jego zalety. Historia miejscowości sięga początków wieku XV, a ciekawostką jest to, że należała do rodu Kościeleckich, którzy pieczętowali się herbem Ogończyk. Znak ten odnaleźć można we współczesnym symbolu miasta.
W środowe popołudnie przybyło już sporo uczestników jubileuszowego Zjazdu. Witaliśmy Wrocław – obie Janeczki, Danusię, Grażynkę, Agnieszkę. Z Warszawy dotarła nasza rodowa redaktor i wiceprezes zarządu – Bożenka. Jest Łódź – Jacek z Basią, Szczecin – Danuta z Leszkiem oraz Andrzej Marek i Zbigniew z Warszawy, który nie opuścił ani jednego spotkania zjazdowego. Dotarł z bardzo daleka Rafał. Są Mirella i Mariusz ze Sztumu z córką Anią, jej mężem Maćkiem wraz z Wojtusiem i małą Madzią. Późnym wieczorem przyjeżdża Kicia ze Szczęsnego z dwiema uroczymi wnuczkami – Martyną i Kasią. Przywozi też pomidory z własnej plantacji, które cieszą się dużym powodzeniem podczas zjazdowych posiłków.
Czwartek – Boże Ciało. Tradycyjnie, jak każdego roku, uroczystości rozpoczęły się w kościele pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Po Eucharystii procesja przeszła ulicami Skępego do Sanktuarium NMP Skępskiej. Na trasie procesja zatrzymywała się przy czterech ołtarzach, gdzie były odczytywane Ewangelie oraz śpiewana Suplikacja. Na zakończenie uroczystości, przy klasztorze, przy ołtarzu polowym uczestnikom udzielono błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Chociaż trasa procesji liczyła prawie trzy kilometry, wielu Żółtowskich spotkaliśmy przy wzniesionym w latach 1508 – 1510 bernardyńskim zespole klasztoru z kościołem Zwiastowania NMP, który jest Sanktuarium Matki Bożej Skępskiej, szczególnie ważnym dla mieszkańców Mazowsza i Kujaw. Początki kultu Matki Bożej w Skępem sięgają XV wieku. Wówczas to miały tutaj miejsce niezwykłe wydarzenia związane z objawieniami Matki Bożej. W związku z licznymi cudami, które dokonywały się w miejscu objawień, dziedzic ze Skępego Mikołaj Kościelecki wzniósł drewnianą kaplicę. Łaski uzdrowienia dostąpiła także jego córka Zofia i w dowód wdzięczności ufundowała drewnianą figurę Matki Bożej. Rzeźba szybko zasłynęła licznymi łaskami i stała się przedmiotem kultu, który trwa do dziś. Do Skępego od kilkuset lat przybywają pielgrzymi z różnych części Polski, którzy chcą polecić swe sprawy Skępskiej Pani. Tutejsze sanktuarium jest najstarsze w diecezji płockiej i zarazem najczęściej odwiedzane w tej części Polski. Szczególny charakter, z licznym udziałem wiernych mają uroczystości w dniach 7-8 września z okazji święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Skępe to naprawdę ważna miejscowość i dobrze się stało, że w tym właśnie miejscu odbyło się nasze jubileuszowe spotkanie.
W słoneczne czwartkowe południe spotyka się z nami pani Teresa Radwańska– Justyńska z „Tygodnika Płockiego” – gazety, która jest bardzo popularna na terenie północnego Mazowsza. Opowiadamy pani redaktor o powstaniu i działalności Związku, historii zjazdów, o tym jak w Roku Jubileuszowym byliśmy w Rzymie i spotkaliśmy się z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Pokazujemy książki, wspominamy ich twórców – Michała z Łodzi oraz Michała z Lasek. Z dumą prezentujemy chleb z herbem Ogończyk, który w tym roku przywiózł osobiście pan Krzysztof Rumiński z przeuroczą żoną Barbarą i synami Krystianem i Sebastianem.
Pani Teresa była zafascynowana spotkaniem z nami, pięknie opisała wszystko w artykule, który ukazał się w 24. numerze „ Tygodnika Płockiego”.
Czwartkowe popołudnie to czas na zebranie sprawozdawczo–wyborcze. Rozpoczyna je prezes Mariusz ze Sztumu, witając serdecznie przybyłych. Minutą ciszy czcimy pamięć tych, którzy odeszli w roku między zjazdami, szczególnie Jerzego z Warszawy. Wraz z żoną Bożenką przyjeżdżał na wszystkie nasze spotkania, wnosił dużo ciepła, spokoju oraz humoru, który nie opuszczał go nawet w chwilach ciężkiej choroby.
Wieloletni prezes, obecnie prezes honorowy i członek zarządu Rafał z Korycina przedstawia retrospekcję 25 lat istnienia Związku. Szczególnie wspomina dzień 6. września 1992 roku, kiedy to w Skierniewicach spotkała się grupa Żółtowskich, a efektem tego spotkania było założenie Związku Rodu Żółtowskich. Rafał omawia miejsca kolejnych zjazdów, opowiada o ludziach, działalności, o problemach i sukcesach. Ćwierć wieku to niemało w życiu każdego z nas. Wydarzyło się tak, że nieznani sobie, z pierwszego spotkania, ludzie stali się sobie bliscy, zostali przyjaciółmi, na których, bez wątpienia, można liczyć w każdej chwili. I w tej dobrej, a szczególnie w tej złej. Rafał kończy swoje wystąpienie słowami: „Istniejemy dalej, pokonując różne trudności dnia codziennego, zawodowe, rodzinne, osobiste. Dokładajmy wszelkich starań, aby nasz Związek Rodu Żółtowskich trwał jak najdłużej – może następne 25 lat. Tak nam dopomóż Bóg!”. Zebrani gorącymi oklaskami dziękują Rafałowi za te ważne słowa, za podsumowanie naszej dotychczasowej działalności.
Prezes Mariusz ze Sztumu składa sprawozdanie z czteroletniej kadencji zarządu, Agnieszka z Wrocławia informuje o stanie związkowej kasy, cały zarząd podsumowuje swoją działalność, a następnie podaje się do dymisji. Zebrani udzielają absolutorium prezesowi, jak również całemu zarządowi. Następnie, poprzez aklamację, decydują, aby w następnej kadencji zarząd pracował w nie zmienionym składzie. To kwestia zaufania i uznania dla tego, co udało się przez ostatnie cztery lata dokonać członkom zarządu. Jesteśmy bardzo wzruszeni.
Z pracy w zarządzie rezygnują Tomasz z Gdańska oraz Michał ze Szczecina. Jednogłośnie zostają wybrani do zarządu nowi członkowie – Elżbieta z Kutna i Władysław z Torunia.
Nowy zarząd od razu rozpoczyna pracę. Jest wiele spraw do omówienia, do zrobienia, aby odbyły się kolejne zjazdy, abyśmy mogli jako związek trwać i działać. Niejednokrotnie wydawało się, że nie przetrwamy, że trzeba będzie rozwiązać nasze stowarzyszenie. Ale działając wspólnie i w dobrej wierze, wychodziliśmy z opałów i dotrwaliśmy do tego pięknego jubileuszu, który zgromadził około stu osób.
Z wydanych przez nas kwartalników, co jest zasługą Bożenki z Warszawy, można by już utworzyć pokaźnych rozmiarów księgę. Nasz związek przetrwał między innymi dlatego, że mieliśmy i mamy mądrych, pracowitych i odpowiedzialnych Prezesów. Rośnie nowe pokolenie Żółtowskich. Tylko patrzeć, jak będziemy mogli wystawić w nowej obsadzie „Legendę herbową” autorstwa Kici i Adama ze Szczęsnego.
Po zebraniu czas na chwilę relaksu, refleksji, spotkań w gronie rodzinnym. Przybyli dawno niewidziani Zofia i Stefan z Warszawy. Pragnę podziękować za ciepłe słowa skierowane pod moim adresem. Cieszę się bardzo, że doceniliście to, co robię. Piękna pogoda sprzyja dyskusjom w rodzinnych kręgach. Rozmawialiśmy na różne tematy – o dzieciach, o pracy, o planach na przyszłość. W ferworze dociekań genealogicznych zdarzały się lapsusy językowe w stylu: „ Aha, to znaczy, że twoja mama i jego ojciec byli braćmi?” Pracowity, pełen wrażeń dzień powoli zbliża się ku końcowi. Najwytrwalsi kontynuują dyskusje w hotelowym patio. Natalia i Adriano przynieśli gitarę. On grał, a my śpiewaliśmy piano, piano, żeby nikogo nie obudzić, bo pora była już dość późna.
Piątek to tradycyjnie już dzień wycieczkowy. Starałam się tak zorganizować wyjazd, aby był zajmujący, wesoły, a przy tym niezbyt drogi. Z kalkulacji mi wyszło, że na pokrycie kosztów wynajmu autokaru (które stanowią największą część ogólnych kosztów podróży), na wycieczkę powinno pojechać 40 osób. Co się okazało? Do autobusu w piątkowy poranek wsiadło dokładnie… 40 chętnych na wspólną wyprawę. I to już dobrze wróżyło na cały wycieczkowy czas. Pogoda trochę się załamała, popadał deszcz. Ale, na szczęście, tylko w trakcie podróży. Dalej już było słonecznie i pięknie. Zwiedziliśmy urokliwe miejsca, towarzystwo było bardzo sympatyczne. To był niezwykły dzień! Przez Kikół (też z Ogończykiem w herbie) udaliśmy się do Golubia – Dobrzynia. Już z daleka, na malowniczym wzniesieniu zobaczyliśmy okazały zamek – pamiątkę po panującym tu przed wiekami Zakonie Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, powszechnie zwanym Krzyżakami. Zamek golubski powstał na przełomie XIII i XIV wieku. Swój obecny kształt budowla zawdzięcza siostrze króla Zygmunta III Wazy, królewnie Annie Wazównie, która zmieniła gotycką warownię w renesansową rezydencję pałacową. To właśnie jej zamek zawdzięcza niezwykłej urody ażurową attykę wieńczącą dach.
Pasją królewskiej siostry było ziołolecznictwo, w ogrodach zamkowych uprawiano różne rośliny lecznicze, a jak głoszą przekazy historyczne, to właśnie tutaj wyhodowano pierwszy w Polsce tytoń. Z dziedzińca zamkowego do komnat prowadzą charakterystyczne szerokie schody. Służyły one rycerzom, którzy w pełnym rynsztunku, konno wjeżdżali do zamku. Tutejsza legenda ostrzega, że kto wchodząc na schody obejrzy się za siebie, ten w ciągu roku zarży w najmniej odpowiednim momencie. Tradycją golubskiego zamku są rozgrywane corocznie w lipcu na dziedzińcu i na błoniach Wielkie Międzynarodowe Turnieje Rycerskie, na które przybywają rycerze z całej Europy. Każdego roku odbywają się też bale sylwestrowe, w czasie których, o północy można ujrzeć ducha pani na włościach – Anny Wazówny. Zwiedzanie warowni dobiega końca. Korzystając z chwili wolnego czasu, wraz z Halinką i Anią z Podkowy Leśnej wypijamy wspaniałe cappuccino i zajadamy się przepyszną szarlotką z lodami i bitą śmietaną (refleksja o kaloryczności tegoż specjału nadejdzie nieco później).
Dalej droga wiedzie do Szafarni. To właśnie tu, w majątku państwa Dziewanowskich dwukrotnie letnie wakacje w latach 1824 oraz 1825 spędzał młody Fryderyk Chopin. Tutaj, wśród malowniczych pól Ziemi Dobrzyńskiej, w sąsiedztwie pradoliny rzeki Drwęcy młody, zaledwie 14-letni kompozytor, którego muzykę zna i kocha cały świat, po raz pierwszy miał kontakt z autentyczną muzyką ludową, której echo pobrzmiewało później w jego licznych dziełach. Pani Kinga Kryger wspaniale opowiadała o życiu i twórczości wybitnego Polaka, a pan Marcin Łęcki, przybyły specjalnie na spotkanie z nami z Torunia na żywo ilustrował muzyką ciekawostki przekazywane przez panią przewodnik. W pięknym dworku, otoczonym wspaniałym parkiem, płynęła przepiękna muzyka: mazurek A- moll, polonez B- dur, walc A- moll,a wreszcie utwór „ Preludium deszczowe”. Nawet najmłodsi uczestnicy koncertu – Wojtuś i Filipek wiedzieli, że walca liczy się na: raz, dwa, trzy. Pani Kinga swoim uroczym głosem zachęciła nas do wspólnego odśpiewania pieśni „ Życzenie”, którą skomponował Fryderyk Chopin do słów przyjaciela Stefana Witwickiego. Wszystkim nam sprawiło to ogromną frajdę. Pobyt w Szafarni bardzo się wszystkim spodobał. Żałowaliśmy tylko, że czas nieubłaganie mijał i nie udało nam się skosztować serwowanej w kawiarni wzmacniającej kawy żołędziowej, którą młody Frycek pijał podczas wakacji w Szafarni. Chociażby dlatego powinniśmy tu kiedyś jeszcze wrócić.
Wieczorem – uroczysta kolacja. Na początku przedstawili się, a raczej przypomnieli, ponieważ byli już na zjeździe w Zajączkowie, Żółtowscy ze Złotowa. Katarzyna Podmokły przyjechała wraz z rodzicami Walentyną i Ryszardem, bratem Jarosławem, jego żoną Edytą i ich córką Karoliną, która studiuje na Politechnice Gdańskiej, gdzie wykładowcą jest Krzysztof Żółtowski.
Wróciliśmy do przeprowadzania w trakcie piątkowej kolacji aukcji przedmiotów przywiezionych z różnych stron Polski. Nam już się nieco opatrzyły, a mogą ucieszyć innych. Wiemy już, kto zbiera filiżanki, a kto pamiątkowe łyżeczki. Te przedmioty trafiły do odpowiednich osób. Państwo Rumińscy przygotowali wspaniałe pierniki ze zdjęciami z poprzednich zjazdów. Przywieźli też torty ozdobione herbem Ogończyk i zdjęciami. To niebywały kunszt cukierniczy. Finezja i smak. Były przepyszne. Jesteśmy wdzięczni i dziękujemy za to, że Państwo Barbara i Krzysztof w tak niezwykły i apetyczny sposób uświetnili nasze rodowe spotkanie. Licytację jak zwykle prowadzili Mariusz ze Sztumu i Rafał z Korycina. Było kilkanaście bardzo fajnych rzeczy, a dochód z aukcji zasilił konto związkowe.
Podpatrywałam pracę pani redaktor z „Tygodnika Płockiego” i wyszło mi, że tekst staje się ciekawszy, kiedy zawiera jakąś anegdotę. A więc teraz jest na to czas i miejsce, ponieważ dotyczy licytacji. Było to na XIX Zjeździe w Wąsoszu (2010 r. ). Mieczysław ze Szczecina był dość surowy i pryncypialny, ale miał też duże poczucie humoru. Przywiozłam na licytację książkę z autografami, m.in. Krystyny Sienkiewicz i Igi Cembrzyńskiej. Perełka w moich zbiorach. Chciałam, żeby była dobra zabawa, ale też wolałam nie stracić tak ciężko zdobytego cacka. Mówię więc do Mieczysława: „Słuchaj, wujku, ja podam cenę wywoławczą tej książki – 20 złotych. Ty przelicytujesz na 50 zł, kupisz ją, a potem mi oddasz”. Mieczysław zgodził się natychmiast. Ale, jak to zwykle bywa w takich układach, nie wszystko poszło po naszej myśli. Licytacja nie skończyła się na 50 złotych. Szła dalej – 70, 80, 100, 120. Mieczysław nie miał wyjścia i licytował do końca. Jak obiecał, tak zrobił. Kupił dla mnie moją książkę.
„Aleś mnie wkopała!”- skwitował z uśmiechem całą sytuację wuj Mietek.
Brakuje mi go. Bardzo się wzajemnie szanowaliśmy.
W sobotę wszyscy byliśmy podekscytowani. Najważniejszym punktem tego dnia, a właściwie całego zjazdu była msza św. w intencji Rodu w kościele pod wezwaniem św. Marcina w Mochowie z odsłonięciem i poświęceniem tablicy upamiętniającej rodziców gen. Edwarda Żółtowskiego, których szczątki spoczywają w krypcie kościoła. Wszystko było przygotowane, fotografowie i filmowcy na swoich miejscach.
Tuż przed godziną 10. ,w asyście dwóch adiutantów, do kościoła przybył… sam generał Edward Żółtowski. Było to możliwe dzięki pasjonatom z grupy rekonstrukcyjnej – Pułk 4 Piechoty Księstwa Warszawskiego uświetnił tę szczególną chwilę, a w rolę generała wcielił się pan Piotr Pius. W uroczystości wzięli również udział uczniowie z gimnazjum im. gen. Edwarda Żółtowskiego w Mochowie wraz z pocztem sztandarowym. To było tak niezwykłe, że w oczach wielu osób widać było łzy wzruszenia. Najbliżej stojący – Ela, Kazik z Kutna, Bożenka, Marzena z Warszawy i ja – nie możemy powstrzymać łez. Wszyscy zebrani przeżywają powagę i wyjątkowość tego wydarzenia.
Tablica pamiątkowa w kościele w Mochowie jest zwieńczeniem naszej wieloletniej pracy, naszego trudu i marzeń o pozostawieniu trwałej pamiątki po tym, czego wspólnie dokonaliśmy. Przepełniają nas takie uczucia, że aż trudno je nazwać, na pewno przede wszystkim jest to ogromna radość. Tu i teraz na naszych oczach tworzy się historia.
Do odsłonięcia tablicy prezes Mariusz ze Sztumu prosi obie panie wiceprezes – Bożenkę z Warszawy i mnie. Wspólnie odpinamy zasłonę, która do tej pory skrywała tablicę, a następnie prezes odczytuje umieszczony na niej tekst.
Ksiądz kanonik Grzegorz Mierzejewski, proboszcz parafii św. Marcina w Mochowie dokonuje aktu poświęcenia pamiątkowej tablicy. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni księdzu Grzegorzowi za ogromną pomoc, jaką nam okazał w niełatwej drodze od pomysłu umieszczenia tablicy w świątyni, poprzez zgodę konserwatora zabytków, aż po samą ceremonię i jej oprawę. Bóg zapłać i serdeczne podziękowania dla księdza Grzegorza Mierzejewskiego za wszelkie dobro, życzliwość nam okazaną, jak również za piękne słowa skierowane do nas podczas Eucharystii.
Jak co roku staraliśmy się włączać w obrzędy mszy świętej. Ela z Kutna przygotowała i odczytała wezwania modlitwy wiernych, Piotr z Sandomierza zebrał ofiarę na tacę, ja przeczytałam tekst w liturgii słowa. Na zakończenie uroczystości ksiądz Grzegorz Mierzejewski stwierdził, że wszyscy jesteśmy rodziną i można doszukać się wspólnych korzeni. Opowiedział, jak jest spokrewniony z Żółtowskimi. Siostra jego taty wyszła za mąż za Emila Łyzińskiego, którego mama Antonina pochodziła z Białej Starej i była z domu Żółtowska. Brat Antoniny Wacław był pradziadkiem Ani, Marcina, Michała, Oli i Michała Żółtowskich oraz prapradziadkiem Filipa, Ksawerego i Leona Żółtowskich.
Po zakończeniu ceremonii ustawiamy się do tradycyjnego zdjęcia, zapraszamy do wspólnej fotografii księdza proboszcza, członków grupy rekonstrukcyjnej oraz poczet sztandarowy gimnazjum. Zaraz potem udajemy się do pobliskiego Żółtowa, aby sfotografować się obok tablicy z nazwą miejscowości. To już po raz trzeci – wcześniej były zdjęcia podczas zjazdów: III w Soczewce ( 1994 r. ) oraz XX w Dębowej Górze ( 2011 r.).
Mam nadzieję, że kolejny Zjazd będzie dla mnie mniej absorbujący. W ciągu tych czterech dni trasę Biała – Skępe i z powrotem przemierzyliśmy z moim synem Michałem i jego żoną Anią dwanaście razy. Mam wrażenie, że ciągle byliśmy w drodze. Marcin nie mógł przyjechać z całą rodziną, z żoną Kamilą i młodszym synkiem Ksawerym. Wybrał się z Filipkiem na piątkową wycieczkę. A Ania z Rysiem łączyli się z nami drogą elektroniczną spod Waszyngtonu, gdzie obecnie mieszkają, i pozdrawiali przybyłych na Zjazd Sobotnie popołudnie jest o wiele spokojniejsze niż wszystkie pozostałe dni zjazdowe. To był już czas przeznaczony na spotkania rodzinne, rozmowy, omawianie tego, co zostało zrobione, a co dalej w planach związku. W niedzielę rano wyjazd z ośrodka „ Diana”. Jak się skręciło w prawo, to prościutko można było dojechać do Torunia, Bydgoszczy, Szczecina, a jak się skręciło w lewo, to do samej Warszawy.
Czasami wracam w te miejsca, gdzie odbywały się zjazdy, ale, jeżeli nie ma tam Żółtowskich, to, choćby to był czterogwiazdkowy hotel, miejsce to jest pozbawione blasku.
„Tygodnik Płocki” do Żółtowskich rozesłany, artykuł o Zjeździe do kwartalnika – ukończony, a więc, jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński: „Wiktor Hugo miał rację. Wakacje! Słodkie wakacje!”.
Pozdrawiam serdecznie i słonecznie.
BOGUSIA z Białej