XXVI Zjazd Związku Rodu Żółtowskich w tym roku zaczyna się dla mnie wyjątkowo wcześnie i nerwowo. A to dlatego, że jeszcze w środę rano nie mam samochodu, a wiozę przecież na Zjazd całą wrocławską drużynę! Moje auto utknęło u mechanika, ale dzięki nieocenionym kolegom z pracy możemy podróżować prawie nowym autem w komfortowych warunkach.
Zbieram zatem wesołą gromadkę po całym Wrocławiu: babcię Janeczkę z ciocią Danką, a następnie ciocię Jankę z Grażynką, która kilka dni wcześniej, jak co roku, przyjechała ze Szwajcarii specjalnie na tę okazję.

Tegoroczny Zjazd zaplanowaliśmy w województwie lubuskim, które odwiedzamy po raz pierwszy. Jedziemy do Witnicy, niewielkiej miejscowości położonej ok. 25 km od Gorzowa Wielkopolskiego. Droga ekspresowa z Wrocławia, choć jeszcze w budowie, gęsto usiana biało-czerwonymi pachołkami i znakami informującymi o ograniczeniach związanych z remontami, upływa nam dość szybko, w miłej atmosferze.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do hotelu „Leśne Ustronie” zlokalizowanego poza centrum Witnicy, z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Obiekt położony jest wśród lasów i jezior na skraju zespołu przyrodniczo-krajobrazowego „Jezioro Wielkie”. Sąsiedztwo lasów i jezior tworzy specyficzny mikroklimat i jest atrakcyjnym miejscem dla wędkarzy, grzybiarzy czy piechurów, a olbrzymia przestrzeń dokoła ośrodka i brak sąsiadów gwarantują wspaniałe warunki do relaksu i nieskrępowanego wypoczynku.
Dojeżdżamy na miejsce. Już na schodach prowadzących z parkingu wita nas Rafał z Głuchołaz z aparatem fotograficznym. Jest tu pierwszy, chociaż ma najdalej. Pobiłby go tylko Piotr z Sandomierza, ale sprawy osobiste w tym roku uniemożliwiły mu przyjazd.
Im bliżej kolacji, tym nas więcej! Dojeżdża Kalina z Jurkiem z Torunia wraz z ciocią Bożenką z Warszawy,

Toruń reprezentuje też Władysław i Maciek, którzy tradycyjnie już przywożą wspaniały chleb z herbem, wypieczony na liściach chrzanu przez pana Krzysztofa Rumińskiego. Witamy się z Kicią ze Szczęsnego i „prawie autochtonką” Lidką z Sulechowa. Dopisuje Warszawa, Podkowa Leśna, Korytów, Pruszków, Łódź, Stara Biała, Szczecin, Gdańsk, Kutno…
Ograniczona liczba miejsc w ośrodku nie stanowi przeszkód dla Żółtowskich ze Złotowa i Jastrowia. Ryszard i Walentyna z córką Kasią i zięciem Jurkiem oraz z synem Jarkiem i synową Edytą zameldowali się w pobliskiej agroturystyce. Młodzież wybiera domki. Edward ze Skierniewic też.
W czwartek szykujemy się do mszy świętej z procesją Bożego Ciała w parafii p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Witnicy. Po procesji obowiązkowo lody. Mimo nieprzychylnych prognoz pogoda nam sprzyja. W wolnym czasie robimy wypady nad jezioro, spacerujemy po lesie, a Kazimierz z Kutna łowi ryby.
Po obiedzie spotykamy się w sali konferencyjnej ośrodka na zebraniu dotyczącym szczegółów Zjazdu.

Z omawianiem spraw dotyczących Zarządu czekamy na prezesa Mariusza, który wraz z Mirellą bawi na weselu.
Po kolacji ochoczo testujemy lokalny produkt z Browaru Witnica – piwo lubuskie jasne. Paulina z Warszawy pokazuje fioletowy język – młodzież woli piwa smakowe, w tym wypadku jagodowe. Siedzimy do późna na ławeczkach przed hotelem, dyskutując, śmiejąc się i oganiając od komarów.
Piątek to centrum i zarazem najbardziej aktywny dzień naszego Zjazdu. Zaraz po śniadaniu wyjeżdżamy na wycieczkę. Niestety, w autokarze melduje się tylko kilkanaście osób, co skłania do refleksji, czy jest to forma atrakcji, którą warto kontynuować. Większość z uczestników wybiera spędzanie wolnego czasu we własnym zakresie.
Wyjeżdżamy na moment z województwa lubuskiego do zachodniopomorskiego, zahaczając o Szlak Templariuszy. Zatrzymujemy się w Chwarszczanach, które w 1312 roku po sekularyzacji templariuszy przeszły w posiadanie joannitów. Zamek w Chwarszczanach był siedzibą komandorii joannitów, a następnie funkcjonował jako folwark. Został częściowo zniszczony podczas wojny siedmioletniej, do dziś zachowała się jedynie kaplica, obecnie kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, jeden z najcenniejszych zabytków Pomorza Zachodniego.

Z Chwarszczan jedziemy do Łagowa, zwanego perłą ziemi lubuskiej. Łagów jest położony nad jeziorami Pojezierza Łagowskiego: lazurowym Trześniowskim, jednym z najgłębszych jezior w Polsce zaliczonym do I klasy czystości, i Łagowskim. Na przesmyku tych dwóch jezior zbudowany został zamek joannitów. Obok zamku znajduje się zabytkowy park bukowy z bardzo starymi drzewami, sadzonymi tam przez pierwszych joannitów. Znajdujemy kilka pomników przyrody, w tym dąb szypułkowy, monumentalny świerk czy buk czerwonolistny. Łapiemy się za ręce i obejmujemy monstrualne pnie, robimy zdjęcia.
Nad parkiem góruje wysoka, 35-metrowa wieża warowna zamku, która jest widoczna z odległości kilku kilometrów. Wdrapujemy się na nią po niekończącej się liczbie schodów, wszystkim się udało, choć było ciężko! Nagrodą za trud jest niesamowity widok na całą panoramę Łagowa: lazurową taflę jezior, kościół św. Jana Chrzciciela czy wysoki wiadukt kolejowy niczym akwedukt odbijający się rdzawą czerwienią cegieł na tle zieleni lasów. Opuszczając park, u podnóża zamku kierujemy się jeszcze ku dwóm zabytkowym bramom obronnym prowadzącym do wsi: Polską z XV i Marchijską z XVI wieku. Odpoczywamy w ogródku kawiarenki z widokiem na jeziora przy kawie i ciastku.
Trzeba żegnać się z pięknym Łagowem i wracać do Witnicy, gdzie szykowana jest dla nas uroczysta kolacja. Jest już i prezes Mariusz z Mirellą ze Sztumu, bez odpoczynku jechali na Zjazd prosto z wesela. Jesteśmy prawie w komplecie – naliczyłam w sumie 56. Żółtowskich! Między posiłkami i tańcami Mariusz i Rafał prowadzą licytację przekazanych na rzecz Związku przedmiotów. Zabawa przednia, jak zawsze.




Bawimy się na parkiecie, głównie w żeńskim towarzystwie. Panów z roku na rok coraz trudniej oderwać od stołu, miejmy nadzieję, że będzie się to zmieniać, zwłaszcza że na obecnym Zjeździe pojawiło się trochę młodzieży. Trzymam kciuki, żeby to był trend wzrostowy. Rej wodzi Hania ze Szczecina z głośnikiem w ręku, a Amelka z Gdańska z Dominiką puszczają przeboje w stylu „Oczy zielone” Zenka Martyniuka.

W sobotę tradycyjnie zostaje odprawiona msza w intencji rodziny Żółtowskich w miejscowym kościele, a ksiądz proboszcz dr Ryszard Tomczak w kazaniu nawiązuje do modlitwy wiernych przygotowanej i odczytanej przez Elę z Kutna, jakby się wcześniej umówili.
Po mszy udajemy się do Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji na spotkanie z prezesem Towarzystwa Przyjaciół Witnicy Zbigniewem Czarnuchem. Lidka z Sulechowa rozpoznaje w nim druha Czarnucha, nauczyciela historii, pedagoga, wychowawcę młodzieży w zielonogórskim szczepie harcerskim Makusynów (od nazwiska Kornela Makuszyńskiego). Pan Zbigniew daje nam się poznać jako przeuroczy gawędziarz, pasjonat, zapalony mówca pełen energii jak na swoje 87 lat! Człowiek ogromnej kultury i dużej wiedzy historycznej, orędownik dobrosąsiedzkich stosunków polsko-niemieckich, regionalista z werwą oprowadza nas po parku, który stworzył w latach 1994 – 1995. Teren, na którym zgromadzono pamiątki związane z szeroko rozumianym rozwojem cywilizacji technicznej, drogownictwa i przemysłu pełni też rolę ogólnodostępnego parku miejskiego z amfiteatrem. Podzielony jest na cztery działy: przestrzeń kultury drogi, przestrzeń słupów milowych cywilizacji, przestrzeń refleksji i przestrzeń fantazji. Obiekty zgromadzone w ekspozycji są szczegółowo opisane i wiążą się przede wszystkim z historią Ziemi Lubuskiej i Brandenburgii. Niestety, załamanie pogody i padający deszcz nie pozwalają nam zwiedzić całego parku. Na szczęście do wieczora się wypogadza.

Ostatnia już kolacja przygotowana jest w formie grilla w plenerze, pod wiatami. Biesiadowaniu i rozmowom nie ma końca – jakby ten Zjazd dopiero się zaczął. Nie możemy się sobą nacieszyć po rocznej rozłące. Czas pożegnań jednak nieuchronnie się zbliża, i choć rozsądek podpowiada, żeby wyspać się przed podróżą, wracam do pokoju o 1. w nocy. Ula, Paulina, Amelia, Dominika – mam nadzieję kontynuować tę rozmowę w przyszłym roku podczas XXVII Zjazdu!

XXVI Zjazd Związku Rodu Żółtowskich dobiega końca. Żegnamy się z nadzieją, że w przyszłym roku znowu się spotkamy, oby w liczniejszym gronie. Ostanie uściski, pakowanie walizek, pożegnalne klaksony. Wrocławska drużyna z powrotem w aucie. W bagażniku nieliczne wolne miejsca wypełniają lubuskie jasne pełne. Niech Ci, którzy byli nieobecni, też zasmakują lokalnego trunku.
Do zobaczenia w przyszłym roku!
AGNIESZKA z WROCŁAWIA