Żułów, 2.II. 1998
Kochana Krysiu,
Nie zapomniałem Twojego apelu na ciechocińskim zjeździe o nadsyłanie na Twoje ręce wspomnień wojennych, ale dopiero teraz znalazłem chwilę, by się tym zająć. Egzemplarz nie jest najładniejszy, może dałoby się, gdyby Ci na tym zależało, zrobić lepsze ksero z innego, jest za to oprawiony, co ułatwia przechowywanie. Moje wspomnienie, jak napisałem na wstępie, nie jest ciekawe i nie ma w nim opisu bitew, ale odzwierciedla losy oddziałów, które tak jak nasz znalazły się bez broni na prawym brzegu Wisły i wędrowały na próżno, by się móc odpowiednio uzbroić. Myślę, że te szczupłe wspomnienia z tak tragicznego okresu, jakim był wrzesień 1939 r. nie nadają się do publikacji, chyba tylko we fragmentach. Dodam jednak parę szczegółów odnoszących się do mego z-cy szwadronu Kwaliarzwilego.
Po wojnie czy nawet w czasie okupacji zarzucano Gruzinom, których wielu służyło w wojsku polskim, że od razu przeszli na służbę Niemcom. Rtm. Kwaliarzwili został dowódcą AK na Wielkopolskę, natomiast w 1945 NKWD zaaresztowało go i wywiozło na Sybir. Wrócił po 11 latach, lekko posiwiały, ale pełen temperamentu. Koledzy wystarali mu się o pracę (miał już ok. 70 lat) w Muzeum Wojska Polskiego w Poznaniu, ale jeden z pułkowych kolegów przestrzegł mnie, żebym z nim nie chodził do żadnego lokalu, bo on publicznie i głośno wymyśla na reżim i nie wiadomo, czym to się skończy.
Żonaty z Polką mówił, że ma dwie dusze: jedną gruzińską, a drugą polską. Kiedyś na święcie pułkowym opowiadał mi, że co roku jeździ do Gruzji i zabiera ze sobą różańce i książki religijne w dużej ilości. W kościele uczy Gruzinów modlitw po polsku, po czym pyta: Zrozumieliście? – Oni na to: nie, nie zrozumieliśmy! On się tylko śmiał i dalej robił swoje.
Kiedyś jadąc tam, wiózł większą niż dotąd ilość dewocjonalii i książek. Sowiecki czy raczej polski celnik wpadł do przedziału, zrobił rewizję i narobił tyle krzyku o te materiały, że rotmistrz pomyślał: „ już chyba tym razem trochę przesadziłem. Jak to się skończy?” Ale… po chwili ktoś z peronu puka do okna. Był to ten sam straszny celnik. Stanął, spoważniał i zrobił duży znak Krzyża św.
Po czym zwalił się.
Wszyscy jesteśmy Ci wdzięczni za długie i takie żywe opowiadania wojenne w Kwartalniku. Czekam na dalszy ciąg. Może wpłynie to na ośmielenie innych, by nadsyłali swoje wspomnienia.
Mam nadzieję, że zobaczymy się na tegorocznym Zjeździe.
Ja teraz przesiaduję w filii Lasek – Żułowie, na Roztoczu.
Wiele najlepszych serdecznych pozdrowień Ci przesyłam.
MICHAŁ z LASEK
<List nie mógł być przedrukowany w oryginale
ze względu na trudność w odczytaniu.>