WIELKIE WYDARZENIE SPORTOWE. Moje spotkanie z Franciszkiem Szymurą

Społeczność miasta Słupska, a szczególnie osoby interesujące się sportem, żyły wiadomością o wielkim wydarzeniu, którego bohaterem miała być legenda polskiego boksu Franciszek Szymura, wagi półciężkiej. Dwukrotny zdobywca srebrnego medalu Europy w 1939 r. w Dublinie.

Franciszek Szymura  mistrz światowej sławy reprezentował klub sportowy „Warta” w Poznaniu. Po II wojnie światowej 12 października 1947 r.  odbył się pierwszy oficjalny międzypaństwowy mecz bokserski Polska – Związek Radziecki, na  Stadionie Wojska Polskiego. Przedstawiał niecodzienne widowisko. Ponad trzydzieści tysięcy widzów przebywało na trybunach i placu dookoła ringu. Takiej ilości publiczności nie notowały jeszcze kroniki polskiego pięściarstwa. Na stadion szli ludzie, którzy nigdy w życiu nie brali udziału  w tego rodzaju widowiskach. Osoby, które się nie dostały na stadion, ulokowały się na okolicznych murach i ruinach stadionu, a nawet na wierzchołku komina fabrycznego, żeby choć z daleka przypatrzeć się temu, co zelektryzowało tysięczne rzesze ludzi.

Kibice  czekali z ogromną nadzieją na zwycięstwo drużyny polskich pięściarzy, a entuzjazm ludzi udzielał się też zawodnikom.

Niestety rozgrywki zakończyły się zwycięstwem gości 10:6. Polscy zawodnicy, którzy wygrali walki, to: Bazarnik, Antkiewicz, no i oczywiście Franciszek Szymura. Jak doniosła prasa, najbardziej przekonujące zwycięstwo odniósł Franciszek Szymura, który pokonał znanego radzieckiego zawodnika Stiepanowa. Według znawców tego sportu drużyna polska zasłużyła na lepsze oceny, ale o werdykcie sędziów się nie dyskutuje.

Po spotkaniu z bokserami radzieckimi nastąpiło piąte po wojnie spotkanie naszej reprezentacji z reprezentacją Czech w Pradze. Był to rewanż za mecz rozegrany w lutym 1947 r. w Warszawie, który zakończył się wynikiem 12:4 dla drużyny czechosłowackiej.

I tym razem powtórzyła się podobna historia. W trzech walkach wydano mylne orzeczenie, o czym obiektywnie informowała prasa czeska. Wynik spotkania powinien brzmieć 8:8. Franciszek Szymura we wszystkich spotkaniach (a było ich pięć) pokonał pięściarzy czeskich.

W 1948 roku odbyło się spotkanie w Poznaniu z reprezentacją Węgier z końcowym wynikiem 8:8. Szymura nie zawiódł swoich kibiców i tym razem pokonał swojego węgierskiego przeciwnika. W tym samym roku w Londynie w czasie Olimpiady Szymura zdobywa czwarte miejsce. Ojciec mój Julian Żółtowski przed wojną należał do klubu bokserskiego „Warta” w Poznaniu, gdzie uprawiał boks, i tam poznał Franciszka Szymurę. Z opowiadań ojca poznaliśmy sylwetki wielu sportowców, a szczególnie Franciszka Szymury, którego podziwiał za talent, za wspaniałe wyniki, jakie osiągał w Polsce i poza granicami, jak również za właściwą postawę sportową.

Po latach cieszył się, że spotka swojego kolegę klubowego.

Mecz się odbył na dziedzińcu dużego, przedwojennego kompleksu szkół średnich. Po wojnie, gdy Słupsk  powrócił do Polski, obiekt ten został przeznaczony przez władze polskie na Centrum Szkolenia Milicji Obywatelskiej. Z grupą młodzieży z mojej klasy wybrałam się na ten  mecz. Nigdy nie byłam na takich sportowych widowiskach, ale spotkanie z mistrzem o tak wielkim dorobku sportowym gwarantowało, że będzie to wielkie przeżycie. Z zaciekawieniem  czekałam na walkę z udziałem Franciszka Szymury. Walki innych bokserów mnie nie interesowały.

Gdy nadszedł czas walki pięściarzy wagi półciężkiej, byłam rozczarowana. Walka trwała bardzo krótko. Franciszek Szymura już w pierwszej rundzie znokautował swojego przeciwnika.  Wywołał tym nieopisany entuzjazm kibiców, którzy krzyczeli: „Brawo, brawo mistrzu, dziękujemy!”. Dobiegłam do ringu i krzyczałam: ”Bis! Bis!”, czym wywołałam wesołość kibiców. Czy usłyszał mnie Franciszek Szymura? Nie wiem.  Ale usłyszał to mój ojciec siedzący w pierwszym rzędzie. Ojciec zwykle miał duże poczucie humoru, lecz po  moim wyczynie spojrzenie jego nie wyrażało zachwytu. Nie akceptował takich zachowań. Uważał, że mój entuzjazm był niestosowny. Za karę nie odzywał się do mnie, a milczenie trwało kilka długich dni. Nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie, tym bardziej, że poszłam na mecz, nie pytając rodziców o zgodę.

 ANNA  NOWOTNA-LASKUS,  z  domu Żółtowska

 

1 thoughts on “WIELKIE WYDARZENIE SPORTOWE. Moje spotkanie z Franciszkiem Szymurą

  1. Syłwester Szczepański pisze:

    Miałem przyjemnośc być wychowankiem Franciszka Szymury, który w latach piećdziesiątych prowadził zajęcia z WF i byłtrenerem boksu w Korpusie Kadetów na Rakowieckiej w Warszawie. Był świetnym gawędziarzemi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *