Artykuł ukazał się w DZIENNIKU TORUŃSKIM „Nowości” – 2017 r
Krzysztof Rumiński, twórca firmy od wielu lat wypiekającej słodkości i pieczywo w Głogowie, otwiera szafę i odkrywa przed nami skarby. Od dawna gromadzi cenne pamiątki po mistrzach cukiernictwa, od których uczył się swojego fachu. Na parterze w siedzibie firmy można znaleźć maszyny cukiernicze z dawnych czasów czy tradycyjny piec.
– Proszę spojrzeć – mówi Krzysztof Rumiński, trzymając księgę receptur Alfonsa Czarneckiego. W środku dokładnie rozpisane przepisy na ciastka, babki z lat 30. 40. i 50. Czarnecki relacjonuje też proces technologiczny z najmniejszymi szczegółami.
– Najważniejsze są proporcje – tłumaczy Rumiński. W tamtych czasach niektórzy cukiernicy dziwili się, że ciasto nie wychodzi im tak, jak powinno. A to dlatego, że nie zastosowali odpowiedniego reżimu technologicznego i dobrej receptury. O kunszcie cukierników z dawnych czasów wiele można się dowiedzieć z archiwalnych numerów „Przeglądu Cukierniczego”. Pan Krzysztof szczególnie upodobał sobie egzemplarz z listopada 1933 r. oraz pewien artykuł. „Stolica Pomorza, Toruń – czytamy w tekście na stronie. 164 – który w roku bież. Obchodzi 700-lecie swojego istnienia, od wielu już wieków słynie ze swych pierników. Znane one były i są w każdym niemal zakątku ojczystego kraju pod nazwą pierników toruńskich (…) Najróżnorodniejsze sceny o treści historycznej, religijnej, obyczajowej, mitologicznej, przyrodniczej podziwiać można na piernikach toruńskich”.
– My też robimy pierniki i korzystamy z niejednej, tradycyjnej receptury, którą można odnaleźć w przepisach sprzed wielu lat – mówi Krzysztof Rumiński i podkreśla, że dorobek przodków jest bardzo ważną wartością w jego życiu.
Wszystko zaczęło się w latach 70., kiedy pan Krzysztof nauczony przez rodziców odpowiedzialnością za własną przyszłość, zdecydował się na zawód cukiernika. Teorię poznawał w szkole zawodowej, ale wcześniej codziennie od godz. 6. rano pracował na „rzemiośle”, czyli jako uczeń u rzemieślnika. – Czasem i po szkole biegło się do zakładu, a do domu wracało wieczorem – opowiada Rumiński. – To były ciężkie czasy, ale wiele się wtedy nauczyłem. Pan Krzysztof ma swoje zdanie na temat dzisiejszej edukacji zawodowej i technicznej. – W obecnej formie edukacji powinno się również wiele zmienić w kształceniu przyszłych fachowców – tłumaczy Rumiński. Jestem przeciwnikiem warsztatów w szkołach zawodowych. One niestety nic nie dają. Uczeń kończy szkołę bez umiejętności potrzebnych do wykonywania zawodu ślusarza, piekarza czy cukiernika. Ja proponowałbym coś innego: umowę o pracę z przedsiębiorstwami i zakładami rzemieślniczymi dla każdego ucznia szkoły zawodowej i technikum, od pierwszej klasy. Dałoby to możliwość praktycznej nauki zawodu, w konkretnym środowisku pracy. Po ukończeniu takich praktyk uczeń miałby nie tylko gwarancję zatrudnienia, ale przede wszystkim wysokie kwalifikacje.
Nauka zawodu miała swoje etapy, od mycia blach, przez pieczenie kruchego ciasta i babek, po tworzenie własnych, oryginalnych wypieków. Potem był egzamin zawodowy i Krzysztof Rumiński został cukiernikiem. Podjął pracę w toruńskiej PSS „Społem”. Dziś wspomina, że zasady cukiernictwa poznał, podglądając mistrzów: Zbigniewa Świejkowskiego, Mariana Przymorski czy Alfonsa Czarneckiego. Podkreśla też rolę Jerzego Kuffla, niegdyś kierownika piekarni wojskowej na ul. Dąbrowskiego w Toruniu, który uczył go piekarstwa. Szybko zaczął myśleć o założeniu własnej działalności. Był bliski wydzierżawienia cukierni w Ciechocinku, ale ostatecznie wszedł w spółkę z kolegami i w ten sposób stał się przedsiębiorcą. Kilka lat później, w 1986 r. razem z jednym wspólnikiem stworzyli firmę, którą dzisiaj znamy pod szyldem „Piekarnia i Cukiernia Barbara i Krzysztof Rumińscy”. – Wtedy interes prowadziło się dużo prościej, niż dziś – opowiada. – Sam potrafiłem wyliczyć, jaki podatek muszę zapłacić i ile wyniesie wynagrodzenie dla pracowników.
Codzienność bywała jednak trudna. Pan Krzysztof wstawał wcześnie rano i wsiadał w samochód, by osobiście rozwieźć murzynki, cukierki krówki i marcepanki do okolicznych punktów. Dziś odbiera dziesiątki telefonów dziennie, a wtedy wykonanie jednego połączenia było już sporym osiągnięciem. – Zamawiałem rozmowy z kilkoma miastami na poczcie głównej w Toruniu, jechałem rano i czekałem, aż telefonistka mnie połączy – opowiada Krzysztof Rumiński. – Jeśli wróciłem o godz. 13 z czterema wykonanymi telefonami, byłem szczęśliwy, bo wiedziałem na czym stoję.
Jeszcze w czasach PRL-u Rumiński dostał zlecenie na eksport „krówek” do Obwodu Kaliningradzkiego. Stawił się w umówionym miejscu z dostawczym Żukiem, wypełnionym ciastkami po dach. Okazało się jednak, że delegacja ze Związku Radzieckiego, po „krówki” przyjechała… ciężarówką Kamaz z przyczepą.
W nowej Polsce nie było łatwiej. Kiedy nastąpiło załamanie gospodarcze, pan Krzysztof musiał wyjechać do pracy zagranicę, a później rozszerzyć działalność na inną dziedzinę. – Uznałem, że chleba potrzebuje każdy – opowiada dzisiaj, a w hali pełnej rozgrzanych pieców pachnie chlebem jak z dzieciństwa.
Od 1995 r. pana Krzysztofa bardzo wspiera żona, która szlify w zawodzie zdobywała na początku lat dziewięćdziesiątych. – Jest dla mnie dużym oparciem. Dba, żeby w firmie wszystko działało tak, jak powinno – mówi Rumiński. Sporo pomagają też jego synowie, którzy kształcą się na informatyków. Pan Krzysztof po cichu marzy jednak o tym, by zdecydowali się przejąć w przyszłości rodzinny interes.
W Głogowie pod Toruniem, gdzie znajduje się zakład Barbary i Krzysztofa Rumińskich, i skąd pochodzi pan Krzysztof, tradycja miesza się ze współczesnością. Nad archiwalnymi dokumentami z historii cukiernictwa pan Krzysztof nie kryje wzruszenia na wspomnienie o „młodzieńczych latach”. – Mój tata zawsze powtarzał: „wszystko rób tak, żebyś nie wstydził się przyznać, że to ty robiłeś”.
Zasada, którą pan Krzysztof przejął z kolei po mistrzach w swoim fachu, brzmi tak: „Trzeba mieć silny wzrok zawodowy”. – Zauważać to, czego nie widzą inni – tłumaczy pan Krzysztof. Tę zasadę stosuje w cukiernictwie i piekarstwie, ale i w prowadzeniu biznesu. Firma ma 16 sklepów firmowych, w których można kupić pieczywo i ciasta najwyższej jakości. Stawia nie na ilość, ale na jakość. Wszystko po to, by tak jak przed osiemdziesięciu laty, toruńskie wypieki „biły na głowę” wszystkie inne.
Tekst nadesłał Maciek z Torunia