Kiedy podjąłem decyzję, że będę pisał o swoim życiu, a było to w 2011 roku, myślałem, że będzie to cykl 4- 5 artykułów.
Cel był prosty. Na ogół w kwartalnikach pojawiały się informacje o Żółtowskich od XIX do XX wieku. Były to wspomnienia wielu potomków znakomitych rodów, często koligacji z innymi nie mniej znakomitymi rodami, ale to wszystko była historia.
Nie spodziewałem się, że zamiast planowanych kilku artykułów napiszę ich aż 18.
A czemu cel był prosty? Prosty, bo dzisiejszy, bo aktualny.
Z całym szacunkiem dla przodków, których na pewno nigdy nie zapomnimy, ale my żyjemy w innej rzeczywistości. Świat się zmienił, własność prywatna od wieków kultywowana została zagrabiona. Poziom życia z dostatniego spadł do skrajnego. Działo się to wszystko także z powodu „niewłaściwego nazwiska” – ja to odczułem.
„ Kto chce osiągnąć wysoką przeciętną rodzinną, musi dążyć indywidualnie ku tym górnym regionom, na których świecą: samodzielność myśli, bohaterstwo czynu, świętość życia.” To cytat z motta naszego kwartalnika z książki Jana Żółtowskiego. Wielu z nas w dzisiejszych czasach sprawuje w Polsce wysokie stanowiska. Są specjalistami, ludźmi wysokiej wiedzy w swoich dziedzinach. Nie możemy o nich zapomnieć.
Stąd moje artykuły. Chciałem pobudzić wśród Żółtowskich chęć pisania o sobie. Dużo więcej wiedzielibyśmy o nich. Twarze poznajemy, imiona też pamiętamy i co dalej. A może wśród tych corocznych bywalców naszych spotkań tkwią ciekawe osoby, wybitne talenty, kolekcjonerzy, poeci itp.
Nie udało mi się zachęcić innych osób, by chwycili za pióro i trochę napisali o sobie.
Jednak z Elą z Kutna wymyśliliśmy, że skoro Żółtowscy nie chcą pisać sami, to my za nich napiszemy. Ja kończę swój cykl, lecz nie pozostawiam nic w zamian. Teraz Ela będzie przeprowadzać wywiady z poszczególnymi członkami naszego związku. Zadaje pytania, skrzętnie notuje i daje do druku.
Piękna rozmowa z Jackiem z Łodzi. Choć to moja najbliższa rodzina nigdy nie wiedziałem, że pracował w Pakistanie. A teraz już wiem. Ciekawie opisane rodziny przez Władysława z Torunia w cyklu „Sześć Pokoleń”.
Teraz pokolenie trzecie, będzie ciąg dalszy. Wiec coś powoli się rusza. Oby tak dalej.
Dlaczego nie chcę pisać dalej. Skończyło się życie sielskie i anielskie, zaczęła się smutna rzeczywistość. Zmarła mi mama na raka w wieku 60 lat.
Zostałem z żoną Stefanią i trójką dzieci. Codzienny scenariusz. Praca, dom, zakupy, trochę telewizji, latem ogródek. Za to w niedzielę wyjazd do Augustowa na jeziora, czasami na ryby lub do rodzeństwa mojej żony. Opisać teraz kolejne 30 lat nie jest łatwo. Jako początkujący i raczkujący literat nie mogę podjąć się tego zadania. Boję się, że nie dam rady. Wyjdzie z tego masło maślane. Rano to, w południe to, po południu znów to samo co wczoraj itd.
Poza tym pisałbym o moich znajomych, często kolegach, w moim wieku lub trochę starszych ode mnie. Mogę wyrażać o nich swoje opinie i spostrzeżenia, co do ich działalności, charakterów, przywar itp. Nie chcę tego, gdyż mogę ich w jakiś sposób urazić. Kolejna wojna polsko-polska jest zupełnie niepotrzebna.
Mieliśmy także przyjaciół zwłaszcza wśród lekarzy, aptekarzy a nawet wśród wzorowych i liczących się rolników i sadowników. To także okres, kiedy przystąpiłem do egzaminów specjalizacyjnych II stopnia z farmacji aptecznej.
Pierwszy stopień zdobyłem kilka lat wcześniej. Dobrze mi poszły na samych piątkach więc mi za to powiesili Brązowy Krzyż Zasługi.
W 1987 roku urodził się Tomek. Było dużo radości. Stefania odmłodniała, ja też czułem się młodym tatą. Rozwijaliśmy działalność gospodarczą. Ja miałem dwie apteki w Korycinie i w Jaświłach a potem w Goniądzu i Jaświłach. Stefania miała osiem sklepów spożywczych i dwie kwiaciarnie. Zatrudnialiśmy 18 osób. Był kierowca zaopatrzeniowiec, samochód dostawczy i codzienne dostawy nowego towaru. Ale to ciężka praca.
Wojewódzki konsultant ds. farmacji zaproponował mi doktorat. Na początku nie chciałem się zgodzić, w końcu uległem. Dostałem materiał doświadczalny do domu na wieś, czyli białe szczury. Ogólnie zoperowałem 200 sztuk. Napisałem pracę doktorską, obroniłem, no i tak stałem się dr n. med. gdyż broniłem się na wydziale lekarskim a nie na farmacji.
Stefania zachorowała na raka. Jak przestała jeździć do swoich sklepów, to pracownicy zaczęli nas okradać. Coraz mniejsze były przychody i coraz mniej towaru na półce. Musieliśmy kolejno zamykać sklepy i kwiaciarnie. Ze Stefanią było coraz gorzej. Zlikwidowałem swoje apteki i poszedłem do pracy, do kogoś. Lepiej na tym wychodziłem, bo więcej zarabiałem, niż we własnych aptekach. Ale byłem poza domem przez cały tydzień. To też bardzo niekomfortowa sytuacja, tym bardziej, że choroba Stefanii pogłębiała się.
Zmarła biedaczka 7 grudnia 2007 roku w ciężkich bólach. Nawet Żółtowska Teresa z Białegostoku – konsultant wojewódzki ds. onkologii była bezradna.
I w tym momencie skończyło się MOJE ŻYCIE. No niby żyję, ale co to za życie może wiedzieć tylko ten, kto został sam.
Mam kochane dzieci, dobrze, że je mam. Ale one są daleko. Latam do nich co roku na dłużej lub na krócej, byłem już pięć razy. Na początku maja planuję polecieć, bo wnuczka moja Natalka ma I Komunię św. Wskazanie jest żeby dziadek był.
Kończę ten cykl artykułów dziękując wszystkim moim czytelnikom za to, że cierpliwie czytali. Jeśli było w tym trochę zainteresowania, to satysfakcja dla mnie. Tym osobom, które omijały mój tekst także dziękuję. Nie wszystkim musi się podobać.
Obiecuję, że kiedyś jeszcze będę pisał. Już nie jako cykl artykułów a jedynie jako fragmenty z życia. Zachęcam nadal Żółtowskich do pisania o sobie. Nasz kwartalnik musi się zmieniać, żyć życiem dzisiejszym, być aktualnym i na bieżąco.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję, Bożenie, naszej redaktor kwartalnika, za wysiłek i trud w opracowaniu tych tekstów przez bite siedem lat.
RAFAŁ Z KORYCINA
W trakcie pisania wspomnień wkradł się błąd. Mój kolega z Lipna nie nazywa się Marcinkiewicz lecz Marcinkowski. Przepraszam Tomku!