ROZMOWA Z BARBARĄ Z ŻÓŁTOWSKICH MERKEL

Przykro, że część młodego pokolenia nie ma potrzeby poznania własnych korzeni.

Barbara z Żółtowskich Merkel

Basiu, od kilku lat regularnie przyjeżdżasz na Zjazd Związku Rodu Żółtowskich. Zawsze uśmiechnięta i przyjazna. Proszę, abyś opowiedziała kiedy pierwszy raz pojawiłaś się na zjeździe i jak pamiętasz tamten czas?

Właściwie o znaczeniu i pochodzeniu rodziny dowiedziałam się od hrabiny Anny Stadnickiej, z którą zaprzyjaźniłam się w ogrodzie zoologicznym we Wrocławiu. Pani hrabina uświadomiła mi, z jak niezwykłej pochodzę rodziny. Znała bowiem ziemian Żółtowskich z Wielkopolski. Moi rodzice w tamtym czasie niewiele opowiadali o wcześniejszych przodkach, chcąc chronić zapewne mnie i brata Jacka. Hrabina nie chciała się ugiąć ówczesnej komunistycznej władzy, więc pracowała jako babcia klozetowa, wzbudzając niejako sensację i zaciekawienie odwiedzających ogród zoologiczny. Siedziała starsza dama w kapeluszu i piękną polszczyzną rozmawiała z ludźmi. Była zapraszana przez pana Antoniego Gucwińskiego, dyrektora ogrodu na konferencję zagranicznych gości. Wtedy pani hrabina brylowała wśród tych dostojników. Znała kilka języków, więc z tłumaczeniem nie było problemu. Z ZOO odeszła na emeryturę . Podczas jej choroby opiekowałam się nią i byłam przy jej śmierci w szpitalu. Zmarła biednie. Pani hr. Stadnicka była wyjątkową i niezwykłą kobietą, ale srodze skrzywdzoną przez los. Dbam o jej grób i opłacam należności. Będę to czyniła do końca moich dni. Nie mam serca, by o niej zapomniano. A wracając do Twojego pytania. Pierwszy raz pojawiłam się na III zjeździe w Soczewce w 1994 roku. Zaprosił mnie brat Jacek z Łodzi, który uczestniczył już w 1993 roku w II zjeździe w Zajączkowie. Odnalazł go Michał z Łodzi. Soczewka położona w centralnej Polsce na Mazowszu wśród jezior zgromadziła na spotkaniu ponad stu Żółtowskich z całej Polski i zagranicy. Przecież tereny Mazowsza to kolebka najdawniejszej historii naszego rodu, na których mieszkają nasi potomkowie. Przez wiele wieków wywędrowali Żółtowscy zamieszkując całą Rzeczpospolitą, a nawet świat. Pamiętam Edwarda z Francji z żoną Francuzką, Krystynę z Żółtowskich i Bronisława Hanczewskich z Niemiec. Atmosfera od pierwszych chwil była rodzinna i serdeczna. Wielu Żółtowskich szukało korzeni. Wielu ich udało się połączyć. Pomagał w tym genealog, student Michał z Łodzi do którego wszyscy zwracali się z pytaniami. Dużą wiedzę miał także Andrzej Mieczysław z Warszawy. Pamiętam też jaki szacunek wzbudzał Michał z Lasek, zwłaszcza wśród młodzieży, która z niezwykłą ciekawością słuchała jego opowieści z lat młodości. Pojawił się na tym spotkaniu wuj Edmund z Popłacina senior mojego i Jacka rodu z synami i wnukami. Wujek był najmłodszym bratem mojego taty Józefa. Wysoki bardzo przystojny był nasz wujek. Jego opowieści rodzinne jakże były cenne. Ogromnie dużo dowiedziałam się o przeszłości naszego rodu. Naszym protoplastą był pradziad Wawrzyniec, który zakupił posiadłość w Popłacinie. Sprawował także urząd jako Nadleśniczy w lasach rządowych w Chojenku, gm. Rataje w pow. gostynińskim. Jego syn Bazyli, dał zaczątek naszej popłacińskiej gałęzi. Bazyli był wójtem gminy Łąck i oddanym społecznikiem. Z kolei wujek Edmund brał udział w kampanii wrześniowej. Został ranny pod Kazuniem w obronie Modlina. Dziedzic i dobry duch rodowej siedziby Popłacina. Dziś tę funkcję sprawuje jego syn Andrzej. Byłam oszołomiona tymi opowieściami i spotkaniami, które ciągnęły się do późnych godzin nocnych. Były pieczone ziemniaki i kiełbaski przy ognisku. A śpiew Żółtowskich unosił się hen za las. Pomimo, że było biedniej z wyżywieniem i warunki mieszkaniowe w porównaniu z dzisiejszymi „luksusami”, to atmosfera tamtych spotkań pozostanie na zawsze w mojej pamięci i z czułością do niej czasami we wspomnieniach wracam.

Basiu, pewnie spotkania na zjazdach, są dla Ciebie ważne, skoro od tylu lat w nich uczestniczysz.

Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Odszukałam swoich kuzynów rozsianych po całym świecie. Takie coroczne spotkania dają mi wiele osobistych satysfakcji. Są to rodzinne niezwykłe w dzisiejszych pośpiesznych czasach cenne rozmowy. Można podczas tych rozmów dowiedzieć się więcej o nas samych. Przykro, że część młodego pokolenia nie ma potrzeby poznania własnych korzeni. Przecież nasz ród pochodzi od Piotra zwanego Ogonem z Żółtowa, a Ziemowit książę Mazowiecki nadał nam ziemię w XIV wieku. Jak opowiadam o kolejnym moim wyjeździe na zjazd zaprzyjaźnionym koleżankom, to one uważają, że to niespotykane zjawisko. Ponadto coroczne zjazdy odbywają się w różnych miejscach Polski, co daje mi możliwość poznania ciekawych miejsc i ich niezwykłych historii, o których najczęściej opowiadają zaproszeni na spotkanie lokalni regionaliści.
Co roku z utęsknieniem czekam na wyjazd na kolejny rodowy zjazd.

Wiem Basiu z jak szlachetnej i patriotycznej pochodzisz rodziny. Popłacin, kolebka Waszego Rodu, proszę abyś opowiedziała o członkach tej rodziny i czy oni w jakiś sposób Cię ukształtowali?

Jak wspomniałam, dziadek Bazyli dał początek naszej popłacińskiej linii. Miał pięciu synów i trzy córki. Niezwykła emocjonalna i głęboka więź była między braćmi. Bardzo się kochali i wspierali. Babcia Marianna, była uosobieniem pracowitości i dobra. Podtrzymywała rodzinne tradycje oraz wpajała dzieciom i wnukom, że należy się wzajemnie szanować. Często z moim ojcem Józefem jeździliśmy z bratem do Popłacina na wakacje. Tam odbywały się spotkania rodzinne. Przyjeżdżały także siostry i bracia ojca z dziećmi. Wszyscy pomagali przy sianokosach i żniwach. Odbywały się zawody pływackie na rzece Wiśle. Siadaliśmy rodzinnie do ogromnego stołu, gdzie panowała atmosfera pełna śmiechu i żartów. Kochana babcia potrafiła scalać rodzinę.
Dziadek Bazyli, pełnił funkcję wójta gminy Łąck. Zmarł na zapalenie płuc w wieku 64. lat. Chcąc, aby najstarszy z synów Antoni uniknął wcielenia do wojska carskiego, wysłał go do Ameryki. Miał z tego powodu duże nieprzyjemności i szykany od władz carskich. Losy pozostałych synów różnie się potoczyły. Wykształcili się i ciężko pracowali. Podczas wybuchu II wojny światowej walczyli i działali w konspiracji o godność i honor ojczyzny. Moi rodzice byli nauczycielami w szkole w Sierakówku k. Gostynina. W czasie wojny Niemcy zamknęli szkołę. Chcąc uniknąć aresztowania, które groziło nauczycielom uciekli wraz ze mną i bratem do Gostynina i tam się ukrywaliśmy. Ojciec działał w podziemiu AK. Został aresztowany przez Niemców i wywieziony do obozu pracy na Rugię. Podczas niewolniczej pracy w lesie udało mu się uciec w przebraniu kolejarza niemieckiego. Trafił do Rzeszowa do AK i tam w stopniu kapitana przeszedł szlak bojowy aż pod Berlin. Po kapitulacji Niemiec w 1945 roku osiadł w Jeleniej Górze. Ściągnął mamę wraz z nami i tutaj zamieszkaliśmy. Urokliwe nie zniszczone miasto. W Jeleniej Górze chodziłam do liceum i zdałam maturę. Oczywiście moi dziadkowie, rodzice i rodzeństwo ojca byli dla mnie wzorem uczciwości, pracowitości, patriotyzmu i odwagi w obronie naczelnych wartości moralnych, głębokiej wiary, którymi to wartościami kierowałam się w życiu i starałam wpoić te zasady także moim synom.

Jak się potoczyły dalej Twoje losy?

Po ukończeniu liceum w Jeleniej Górze i zdaniu matury, ( z nostalgią wspominam to piękne miasto), dostałam się na studia ekonomiczne we Wrocławiu. W tym czasie rodzice wraz z bratem wyprowadzili się do Łodzi i tam podjęli pracę. Mama pracowała jako bibliotekarka w szkole, ojciec był księgowym w firmie transportowej. Podczas studenckich wyjazdów wakacyjnych do Szklarskiej Poręby, poznałam mojego przyszłego męża Ryszarda Merkela, który studiował stomatologię. Po ukończeniu studiów pobraliśmy się i zamieszkaliśmy we Wrocławiu. Mąż pracował jako lekarz stomatolog w Wojskowej Akademii Medycznej we Wrocławiu, natomiast ja po urodzeniu synów: Janusza i Krzysztofa, przez osiem lat przebywałam w domu i się nimi opiekowałam. Gdy chłopcy poszli do szkoły, podjęłam pracę w księgowości w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych. Przepracowałam w tej firmie 1dwanaście lat. Raczej nie lubię zmieniać pracy, ale przeczytałam w gazecie ogłoszenie o wolnym wakacie na stanowisku głównego księgowego we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. Zdecydowałam się zmienić pracę. Miałam przygotowane wszystkie potrzebne dokumenty, należało tylko je zanieść do kadr ogrodu zoologicznego. Powiedziałam moim synom, którzy już chodzili do średniej szkoły, że jeśli zaniosą moje dokumenty do kadr ZOO, to zmienię pracę. Ku mojemu zdziwieniu zanieśli. Zostałam przyjęta przez pana Gucwińskiego. Tak więc, chłopcy załatwili mi pracę na długie lata. W ogrodzie zoologicznym przepracowałam 32 lata do emerytury i 12 lat na emeryturze do 2005 roku. W sumie przepracowałam aż 56 lat! W ZOO panowała specyficzna atmosfera i wysoka kultura pracy. Tutaj schronienie i pracę znaleźli ludzie pokrzywdzeni przez los, jak samotne matki, a także działający w czasie wojny w podziemiu. My, nawet na pochody pierwszomajowe nie chodziliśmy. Władza ówczesna dawała nam spokój. Państwo Hanna i Antoni Gucwińscy, którzy kierowali przez prawie 50 lat ogrodem zoologicznym we Wrocławiu rozsławili go nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tworzyli liczne programy telewizyjne o zwierzętach m. in. „Z kamerą wśród zwierząt”. Dzięki ich programom w tamtym czasie dzieci, ale też i dorośli, poszerzali swoją wiedzę i wrażliwość przyrodniczą. Podciągnęli tę placówkę do europejskiego poziomu. Jestem dumna, że dane mi było z nimi pracować. Przykro, że tak nieładnie i niesprawiedliwie z nimi na koniec postąpiono. Do dziś mieszkańcy Wrocławia podrzucają im zagubione zwierzęta. A oni pomimo podeszłego już wieku opiekują się nimi.

A Twoi najbliżsi. Czym się zajmują?

Jak wspomniałam, mąż Ryszard był lekarzem stomatologiem. Zmarł w 2007 roku. Starszy syn Janusz jest artystą malarzem, doktorem habilitowanym, pracownikiem naukowo – dydaktycznym Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Jest ojcem córki Martyny, która także jest malarką. Sprzedaje swoje obrazy w warszawskiej galerii. Oprócz Akademii Sztuk Pięknych skończyła studia pedagogiczne. Ma córeczkę Michalinę. Młodszy syn Krzysztof jest lekarzem anestezjologiem. Mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych. Ma dwie córki: Martę i Agatę. Młodsza córka Agata skończyła studia medyczne na wrocławskiej uczelni. Jest lekarzem, pracuje i mieszka w Stanach. Marta wyszła za mąż za Amerykanina. Ma dwoje dzieci: syna Grejsona i córeczkę Milenkę. Mieszkają w pięknym domu w USA. Krzysztof, od kilku lat przylatuje ze Stanów, by razem z Elżbietą uczestniczyć w zjazdach Rodu Żółtowskich. Bardzo polubił te rodzinne spotkania. W tym roku ze względu na pandemię COVID-19 Krzysztof i Elżbieta nie mogli przylecieć do Polski na zjazd, pomimo, iż w lutym wpłacili zaliczkę. Ja też w tym roku opuściłam uczestnictwo ze względu na stan mojego zdrowia, ale brat Jacek pojechał do Sierakowa.

Basiu, na pewno masz jakieś zainteresowania czy pasje.

Zwierzęta i jeszcze raz zwierzęta. Kocham te stworzenia. Przez 10 lat opiekowałam się maleńkimi sarnami. Ludzie będąc na spacerze w lesie, nie zdają sobie sprawy jaką krzywdę wyrządzają maleńkim sarenkom. Zobaczą w krzakach maleńkie zwierzątka i mają przeświadczenie, że są porzucone, ale to nie jest prawdą. Matka zapewne oddaliła się na chwilę, by poszukać pożywienia. Spacerowicze niepotrzebnie je zabierali i podrzucali do ogrodu zoologicznego. Karmiłam te maleństwa mlekiem kozim i nie wszystkim sarenkom bez matki udało się przeżyć. Wszystkie te dramaty przeżywałam. Mam dwa psy i dwa ptaki. Psy trafiły do mnie poharatane psychicznie, ale są takie kochane, natomiast sójka miała złamane skrzydełko, a kos nie chciał odlecieć i jest już ze mną siedem lat. Mam działkę i domek w Bralinie k. Kępna, oddaloną od Wrocławia ponad 70 km. Spędzam tam kilka letnich miesięcy i jest mi cudownie. Otoczona urokliwą przyrodą i zwierzętami, czuję się wspaniale. Namiętnie też lubię czytać książki. Moją słabością są słodycze, a zwłaszcza tortowe ciasta. Rodzina o tym wie i wnuczka Matylda często na działkę mi czasem przywozi te przepyszne słodkości.

Co Cię cieszy, z czego jesteś dumna?

Udało mi się wychować i wykształcić synów. Jestem z nich dumna. Było ciężko i biednie. Trzeba było spłacać raty kredytów. W sklepach puste półki. Nawet spodnie trzeba było zdobywać. Ale mieliśmy siebie. Kochaliśmy się i kochamy nadal. I to jest najważniejsze. Mam cudowne wnuczki i prawnuki. Byłam żoną, jestem matką, babcią i prababcią. I jak się nie cieszyć? Samo szczęście…

Twoje marzenia?

Żeby ktoś zajął się kiedyś moim domkiem na wsi i zwierzętami.
Chciałabym, aby ludzie nie byli zawistni, opiekowali się słabszymi i zwierzętami.

Bardzo Ci Basiu dziękuję za ciekawą rozmowę i życzę spełnienia marzeń, zdrowia i długich lat życia.

ELŻBIETA z KUTNA

3 thoughts on “ROZMOWA Z BARBARĄ Z ŻÓŁTOWSKICH MERKEL

  1. Zarząd pisze:

    Andrzeju, jako rdzenna mieszkanka Wrocławia, a także zootechnik i miłośnik zwierząt, pozwolę sobie sprostować Twój komentarz dotyczący pp. Gucwińskich. Jako relikt poprzedniej epoki mieli się jak pączki w maśle we wrocławskim ogrodzie zoologicznym, którym władali bez żadnej kontroli. Nie zagłębiając się w szczegóły oboje zasłynęli jako kaci zwierząt tam mieszkających. To nie politycy ich zniszczyli, to ich pazerność i brak empatii na krzywdę zwierząt. Wrocławski ogród zoologiczny podczas ich rządów to Auschwitz dla zwierząt i nie ma w tym cienia przesady. Cały Wrocław i każdy miłośnik przyrody jest wdzięczny, że nadszedł ich kres i że schedę przejął dyrektor Ratajszczak, który w znaczący sposób podniósł poziom życia i dobrostan uwięzionych tam zwierząt.

    • Andrzej Kazimierz z Popłacina pisze:

      Szkoda, że ” rdzenna mieszkanka Wrocławia” kryje się pod tytułem „Zarząd”. Wątpię bowiem, aby siedem pozostałych osób z zarządu dało jej pełnomocnictwa do zabierania głosu w ich imieniu. Poza tym pisze ona w megalomańskim stylu, że „.. cały Wrocław jest wdzięczny, że przyszedł nowy dyrektor Zoo”. Zapomina zaś o Basi , która chwali pp. Gucwińskich i mówi za co. A Basia też jest z Wrocławia ! Zresztą przez lata oglądałem program pp. Gucwińskich pt. „Z kamerą wśród zwierząt” i widziałem ich oddanie swoim podopiecznym. Nowy dyr. jakoś nie ujawnia swoich talentów. Najbardziej dziwi jednak obrona polityków, którzy wszystkim chcieli sterować z centrali partyjnej – opieka nad zwierzętami włącznie. Zupełnie jak dziś.Proszę więc, nie używajmy języka pisuarów, bo to dzieli Polaków.Możemy różnić się w ocenach, ale trzymajmy się faktów i konkretów opartych na P R A W D Z I E ! Andrzej z Popłacina

  2. Andrzej Kazimierz z Popłacina pisze:

    Elżbieta z Kutna-autorka wywiadu z Basią Żółtowską – Merkel, daje nam niezwykle cenny materiał. Nie tylko o popłacińskiej gałęzi rodu Żółtowskich wywodzącej się wprost od Andrzeja – wnuka Sebastiana, pisarza płockiego (ok.1605 r.), a wcześniej przez Mikołaja, Jakuba, Stanisława i Jana (1468 r.) wodza wojsk księcia Ziemowita, aż po Wojciecha (1436 r.) i protoplastę Piotra Ogona z Żółtowa (ok. 1400 r.).
    Dzięki Barbarze dowiadujemy się o szacunku godnej pani hrabinie Stadnickiej oraz Hannie i Antonim Gucwińskim, którzy serce i życie oddali wrocławskiemu ZOO, ochronie zwierząt i otaczającej nas przyrody, a politycy, mimo to, ich zniszczyli.
    A wracając do Rodu Żółtowskich- niezapomniany to był zjazd w Soczewce (3.06.1993 r). Ponad setka kuzynów i prof. Janusz Bieniak,historyk z UMK w Toruniu z pasją opowiadający o wybitnych i zasłużonych dla swoich regionów rodakach noszących nasze nazwisko.
    Wywiad dowodzi, że warto wracać do korzeni i źródeł wiedzy o nas.

Skomentuj Andrzej Kazimierz z Popłacina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *