„Szczęście? – to co dzień dostać jeden uśmiech”


Szklarska Poręba 2006

Uczestnicy zjazdu

Koszulki z herbem prezentują się pięknie
Koszulki z herbem prezentują się pięknie
Spotkanie z rycerzem w Bolkowie
Spotkanie z rycerzem w Bolkowie
Utrudzeni zwiedzaniem, ale uśmiechnięci
Utrudzeni zwiedzaniem, ale uśmiechnięci
Piękni i młodzi ? ozdoba naszych Zjazdów
Piękni i młodzi ? ozdoba naszych Zjazdów
Oh! To niebezpieczne
Oh! To niebezpieczne
Wypad do Czech
Wypad do Czech

Mój wyjazd na tegoroczne spotkanie rodzinne mógł być możliwy tylko dzięki moim wspaniałym dzieciom. Ania i Marcin z Kamilą opiekowali się moim chorym ojcem, a Michał miał mi towarzyszyć w podróży, żeby mi samej nie było smutno.

Rzeczywiście, było wesoło…

Wyruszyliśmy z Michałem autobusem z Płocka o szóstej rano. Odprowadzili nas Ania i Marcin, zapakowali, pomachali i w drogę! Myślami jesteśmy przy tych, którzy ruszają z różnych stron Polski, aby spotkać się w tym południowo-zachodnim, urokliwym zakątku naszego kraju.

Gdyby była możliwość stworzenia mapy podobnej do tej, jaką posługuje się policja, moglibyśmy obserwować nasze pojazdy poruszające się po niej jak mróweczki po całej Polsce.

Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym z Tomkiem, który wiózł Stefanię i Rafała. Jechaliśmy momentami tą samą drogą, tylko że nasz autobus wjeżdżał do każdej miejscowości, co znacznie opóźniało dotarcie do celu. W środę i czwartek nasze „Żółtowskie” pojazdy jechały z różnych stron: z Płocka, Korycina, Warszawy, Olsztyna, Skierniewic, Łodzi, Wrocławia, słowem z całej Polski. „Szczecin” zaś przyjechał przez Niemcy, gdzie są lepsze drogi.

Młodzi Żółtowscy nie mogli się doczekać spotkania, a potem zaanektowali najładniejszy pokój w ośrodku i świetnie się bawili.

Nieco dziwne miny mieli przebywający w ośrodku Anglicy i Holendrzy, kiedy obserwowali, jak co chwilę biegną naprzeciw siebie dwie osoby, rzucają się sobie w objęcia, obcałowują się i wydają przy tym okrzyki radości.

I tak cały środowy wieczór i czwartkowe przedpołudnie.

W środę wieczorem zebraliśmy się przed telewizorem, aby kibicować naszym piłkarzom w meczu Polska-Niemcy. Było dobrze…, ale nie do końca. Właściwie to niewiele z tego meczu pamiętam, bo chcieliśmy sobie opowiedzieć szybko i pokrótce cały miniony rok, a przede wszystkim gratulowaliśmy Wacławowi z Łodzi nowo narodzonej wnuczki.

Czwartkowy ranek przywitał nas słońcem. I tak było przez cały czas naszego pobytu w Szklarskiej Porębie (oprócz ulewnego deszczu i burzy w piątkowy wieczór).

Po mszy i procesji Bożego Ciała, po południu idziemy w góry. Ale to już temat na odrębny artykuł.

W piątek podjeżdża autokar i przewodnik proponuje nam zwiedzanie Jeleniej Góry oraz Kowar. Nie! Nie! Nie po to studiowaliśmy tomy książek o perłach architektury, by zgodzić się na tę propozycję. Nasza trasa to: Bolków, Książ i Krzeszów.

Po telefonicznym uzgodnieniu z biurem podróży, przewodnik spełnia nasze życzenie.

Pierwszy etap podróży – ruiny zamku warownego w Bolkowie z jedyną w Polsce wieżą klinową wysokości 25 m. Uwielbiam oglądać wszystko z góry, więc i tym razem wdrapuję się na wieżę i podziwiam wspaniałe widoki roztaczające się na Podgórze bolkowskie.

Następny etap – zamek w Książu, trzeci co do wielkości po Wawelu i zamku w Malborku.

Najwspanialej prezentuje się z punktu widokowego Skała Olbrzyma. Wygląda jak ilustracja do baśni. Ograbiona przez hitlerowców i Rosjan dawna siedziba księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I i potężnego rodu Hochbergów utraciła częściowo wspaniały wystrój wnętrz. Do zwiedzania udostępniono jedynie część budowli, reszta jest zrujnowana, remontowana lub pełni funkcję hotelu. Jedna z sal – barokowa sala Maksymiliana z lustrami, kominkiem i wielkimi oknami – potwierdza, że niegdysiejsze miano Książa – „perła Śląska” – nie było przypadkowe.

I wreszcie Opactwo Cystersów w Krzeszowie. We wszystkich znanych mi albumach wymieniane jako perła architektury. Marzyłam, żeby zobaczyć wreszcie to, o czym wielokrotnie czytałam.

Rzeczywiście, fasada kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny robi niesamowite wrażenie, a malowidła Michaela Willmanna w pobliskim kościele św. Józefa to już po prostu poezja.

Krzeszowo wzbudza zdziwienie i zachwyt. Zachwyt usprawiedliwiony na widok tego cudu architektury. Zdziwienie zaś, że w małej śląskiej wiosce znajduje się genialne dzieło na najwyższym europejskim poziomie.

Całodniowa wycieczka, trudy podróży w upale, zwiedzanie wspaniałych miejsc wystarczyłoby dla przeciętnego człowieka, ale nie dla Żółtowskich! My musimy jeszcze „zaliczyć” uroczystą kolację z emocjonującą aukcją (po wczorajszej, wycieczce w góry – ha! ha!). Króciutka regeneracja sił, kolejna przebieranka ze stroju sportowego na galowy i już siedzimy przy pięknie zastawionych stołach (kierownictwo ośrodka postarało się i stanęło na wysokości zadania), rozmawiamy, śmiejemy się, jesteśmy po prostu szczęśliwi. A potem tańce do późnych godzin wieczornych.

Tegoroczny Zjazd miał jakąś wyjątkowo magiczną aurę. Może czuwał nad nami duch Karkonoszy? Wszyscy byliśmy dla siebie bardzo mili, serdeczni i niezmiernie cieszyliśmy się ze spotkania. Moja córka Anna, która studiuje filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim, zwróciła uwagę, że jesteśmy specyficzną grupą ludzi, która w XXI wieku posługuje się średniowiecznymi zawołaniami typu: Rafał z Korycina, Mariusz ze Sztumu czy Piotr z Płocka. I wszyscy, którzy są z nami związani, wiedzą, o kogo chodzi.

Sobota to ostatni dzień naszego rodzinnego spotkania. Po porannej mszy w intencji rodu, do której służył mój syn Michał, a Wacław przygotował piękną modlitwę, mamy wreszcie trochę wolnego czasu. Zagospodarowuje go każdy na swój sposób. Wraz z Mariuszem i Piotrem idę do najwyższego, 27-metrowego wodospadu polskich Sudetów ? Kamieńczyka. Już teraz po Zjeździe znalazłam opis wodospadu autorstwa Izabeli Czartoryskiej (1764-1835 ). Pisała o nim tak: „Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał. Widok pięknej przyrody zwraca zawsze moją myśl ku Bogu, zapominam przez chwilę gdzie jestem, wydaje mi się, że przebywam w jakimś idealnym świecie i jestem przekonana, że gdybym nie wylała z emocji kilku łez ? udusiłabym się”.

Ja czułam dokładnie to samo i przy Śnieżnych Kotłach, i właśnie przy wodospadzie. Trzy kaskady wody, tworzące wodospad, wzbudziły mój zachwyt tak bardzo, że nie potrafiłam ukryć wzruszenia.

Po południu jeszcze jedna atrakcja. Mirella, Mariusz i Piotr ze Sztumu zapraszają mnie na wyjazd do zamku Czocha, wymienianego wśród stu najpiękniejszych miejsc w Polsce (Książ i Krzeszów zresztą też). Być tak blisko (ok. 120 km w dwie strony) i nie zobaczyć tej osobliwości? Zamek wzniesiony w XIII w. naprawdę robi wrażenie ponurego średniowiecznego zamczyska. Zwiedzanie lochów z narzędziami tortur nastraja nas pesymistycznie, szybko więc wchodzimy na wieżę i podziwiamy błękit okalających zamek jezior i zieleń lasów. Zamek Czocha to zamek nieodkrytych tajemnic. Podczas II wojny światowej był silnie bronioną twierdzą i historycy do dziś zadają sobie pytanie, jakich tajemnic strzegli tutaj Niemcy? W podziemiach, na które składają się kilometry niezbadanych korytarzy i lochów Niemcy rzekomo mieli ukryć skarby zrabowane w Polsce w czasie okupacji. Pełno tu tajemniczych przejść, kamiennych ganków i zaułków. Tajemniczość i majestatyczność zamku pokochali filmowcy. Tutaj kręcono film „Gdzie jest generał?” z Jerzym Turkiem, a ostatnio z Pawłem Małaszyńskim film na podstawie scenariusza Bogusława Wołoszańskiego dotyczący sensacji i tajemnic II wojny światowej.

Wracamy na kolację. I znowu miła refleksja, że obsługa sprawna, a jedzenie dobre. Nie zawsze tak bywało na Zjazdach, oj nie zawsze!

Po kolacji czas na zebranie. Prezes Rafał informuje o planach i zamierzeniach związku, skarbnik Jarek o stanie związkowej kasy, redaktor Bożenka prosi o teksty do kwartalnika, a Basia, jak zwykle ze stoickim spokojem, przyjmuje roczne składki członkowskie. Jeden z uczestników zgłasza pomysł, aby Zjazdy były organizowane co drugi rok. Do tej pory myślę, co go do takiego dictum skłoniło?. Tym bardziej, że nie jest to stały uczestnik Zjazdów. Przedstawiciel młodych, Tomek z Korycina prosi o Zjazdy co pół roku, bo oni zbyt szybko dorastają i rok niewidzenia jest dla nich wiecznością.

Na Zjazd do Szklarskiej Poręby zjechało ponad pięćdziesiąt osób. To grupa wiernych fanów, którzy nie narzekają, że daleko, że drogo itp.

Ja jestem szczęśliwa z każdej spędzonej z Wami minuty, ze spotkania z tymi, którzy zechcieli poświęcić swój czas (dla wszystkich cenny, nie czarujmy się) i zdrowie (nie wszystkim dopisuje), aby po raz kolejny móc się spotkać.

Tytułem mojego tekstu jest fragment wiersza Władysława Broniewskiego. Wybrałam ten właśnie cytat dlatego, że w czasie Zjazdu uśmiechów codziennych nie dałoby się policzyć. A wzajemnej sympatii uczestników w żaden sposób zmierzyć. Wszystkie dni zjazdowe składały się głównie z uśmiechów!

Czyż więc to nie było szczęście?

Bogusia z Białej

Pozdrawiam serdecznie

P.S. Koszulki z herbem Ogończyk są starannie prane (ręcznie), prasowane i czekają cierpliwie cały rok do następnego Zjazdu. Żółte były powszechnie dostępne, ale białe to seria limitowana ? takie nosiliśmy w Rzymie na spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II.

Bardzo serdecznie dziękuję Mariuszowi, Mirelli, Piotrowi i Marcie za wspólną wyprawę w góry, do Kamieńczyka i do zamku Czocha.

Januszowi z Płocka dziękuję za szczęśliwe i komfortowe dowiezienie mnie i Michała do domu.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *