Tag: Nr 45

  • „Szczęście? – to co dzień dostać jeden uśmiech”


    Szklarska Poręba 2006

    Uczestnicy zjazdu

    Koszulki z herbem prezentują się pięknie
    Koszulki z herbem prezentują się pięknie
    Spotkanie z rycerzem w Bolkowie
    Spotkanie z rycerzem w Bolkowie
    Utrudzeni zwiedzaniem, ale uśmiechnięci
    Utrudzeni zwiedzaniem, ale uśmiechnięci
    Piękni i młodzi ? ozdoba naszych Zjazdów
    Piękni i młodzi ? ozdoba naszych Zjazdów
    Oh! To niebezpieczne
    Oh! To niebezpieczne
    Wypad do Czech
    Wypad do Czech

    Mój wyjazd na tegoroczne spotkanie rodzinne mógł być możliwy tylko dzięki moim wspaniałym dzieciom. Ania i Marcin z Kamilą opiekowali się moim chorym ojcem, a Michał miał mi towarzyszyć w podróży, żeby mi samej nie było smutno.

    Rzeczywiście, było wesoło…

    Wyruszyliśmy z Michałem autobusem z Płocka o szóstej rano. Odprowadzili nas Ania i Marcin, zapakowali, pomachali i w drogę! Myślami jesteśmy przy tych, którzy ruszają z różnych stron Polski, aby spotkać się w tym południowo-zachodnim, urokliwym zakątku naszego kraju.

    Gdyby była możliwość stworzenia mapy podobnej do tej, jaką posługuje się policja, moglibyśmy obserwować nasze pojazdy poruszające się po niej jak mróweczki po całej Polsce.

    Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym z Tomkiem, który wiózł Stefanię i Rafała. Jechaliśmy momentami tą samą drogą, tylko że nasz autobus wjeżdżał do każdej miejscowości, co znacznie opóźniało dotarcie do celu. W środę i czwartek nasze „Żółtowskie” pojazdy jechały z różnych stron: z Płocka, Korycina, Warszawy, Olsztyna, Skierniewic, Łodzi, Wrocławia, słowem z całej Polski. „Szczecin” zaś przyjechał przez Niemcy, gdzie są lepsze drogi.

    Młodzi Żółtowscy nie mogli się doczekać spotkania, a potem zaanektowali najładniejszy pokój w ośrodku i świetnie się bawili.

    Nieco dziwne miny mieli przebywający w ośrodku Anglicy i Holendrzy, kiedy obserwowali, jak co chwilę biegną naprzeciw siebie dwie osoby, rzucają się sobie w objęcia, obcałowują się i wydają przy tym okrzyki radości.

    I tak cały środowy wieczór i czwartkowe przedpołudnie.

    W środę wieczorem zebraliśmy się przed telewizorem, aby kibicować naszym piłkarzom w meczu Polska-Niemcy. Było dobrze…, ale nie do końca. Właściwie to niewiele z tego meczu pamiętam, bo chcieliśmy sobie opowiedzieć szybko i pokrótce cały miniony rok, a przede wszystkim gratulowaliśmy Wacławowi z Łodzi nowo narodzonej wnuczki.

    Czwartkowy ranek przywitał nas słońcem. I tak było przez cały czas naszego pobytu w Szklarskiej Porębie (oprócz ulewnego deszczu i burzy w piątkowy wieczór).

    Po mszy i procesji Bożego Ciała, po południu idziemy w góry. Ale to już temat na odrębny artykuł.

    W piątek podjeżdża autokar i przewodnik proponuje nam zwiedzanie Jeleniej Góry oraz Kowar. Nie! Nie! Nie po to studiowaliśmy tomy książek o perłach architektury, by zgodzić się na tę propozycję. Nasza trasa to: Bolków, Książ i Krzeszów.

    Po telefonicznym uzgodnieniu z biurem podróży, przewodnik spełnia nasze życzenie.

    Pierwszy etap podróży – ruiny zamku warownego w Bolkowie z jedyną w Polsce wieżą klinową wysokości 25 m. Uwielbiam oglądać wszystko z góry, więc i tym razem wdrapuję się na wieżę i podziwiam wspaniałe widoki roztaczające się na Podgórze bolkowskie.

    Następny etap – zamek w Książu, trzeci co do wielkości po Wawelu i zamku w Malborku.

    Najwspanialej prezentuje się z punktu widokowego Skała Olbrzyma. Wygląda jak ilustracja do baśni. Ograbiona przez hitlerowców i Rosjan dawna siedziba księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I i potężnego rodu Hochbergów utraciła częściowo wspaniały wystrój wnętrz. Do zwiedzania udostępniono jedynie część budowli, reszta jest zrujnowana, remontowana lub pełni funkcję hotelu. Jedna z sal – barokowa sala Maksymiliana z lustrami, kominkiem i wielkimi oknami – potwierdza, że niegdysiejsze miano Książa – „perła Śląska” – nie było przypadkowe.

    I wreszcie Opactwo Cystersów w Krzeszowie. We wszystkich znanych mi albumach wymieniane jako perła architektury. Marzyłam, żeby zobaczyć wreszcie to, o czym wielokrotnie czytałam.

    Rzeczywiście, fasada kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny robi niesamowite wrażenie, a malowidła Michaela Willmanna w pobliskim kościele św. Józefa to już po prostu poezja.

    Krzeszowo wzbudza zdziwienie i zachwyt. Zachwyt usprawiedliwiony na widok tego cudu architektury. Zdziwienie zaś, że w małej śląskiej wiosce znajduje się genialne dzieło na najwyższym europejskim poziomie.

    Całodniowa wycieczka, trudy podróży w upale, zwiedzanie wspaniałych miejsc wystarczyłoby dla przeciętnego człowieka, ale nie dla Żółtowskich! My musimy jeszcze „zaliczyć” uroczystą kolację z emocjonującą aukcją (po wczorajszej, wycieczce w góry – ha! ha!). Króciutka regeneracja sił, kolejna przebieranka ze stroju sportowego na galowy i już siedzimy przy pięknie zastawionych stołach (kierownictwo ośrodka postarało się i stanęło na wysokości zadania), rozmawiamy, śmiejemy się, jesteśmy po prostu szczęśliwi. A potem tańce do późnych godzin wieczornych.

    Tegoroczny Zjazd miał jakąś wyjątkowo magiczną aurę. Może czuwał nad nami duch Karkonoszy? Wszyscy byliśmy dla siebie bardzo mili, serdeczni i niezmiernie cieszyliśmy się ze spotkania. Moja córka Anna, która studiuje filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim, zwróciła uwagę, że jesteśmy specyficzną grupą ludzi, która w XXI wieku posługuje się średniowiecznymi zawołaniami typu: Rafał z Korycina, Mariusz ze Sztumu czy Piotr z Płocka. I wszyscy, którzy są z nami związani, wiedzą, o kogo chodzi.

    Sobota to ostatni dzień naszego rodzinnego spotkania. Po porannej mszy w intencji rodu, do której służył mój syn Michał, a Wacław przygotował piękną modlitwę, mamy wreszcie trochę wolnego czasu. Zagospodarowuje go każdy na swój sposób. Wraz z Mariuszem i Piotrem idę do najwyższego, 27-metrowego wodospadu polskich Sudetów ? Kamieńczyka. Już teraz po Zjeździe znalazłam opis wodospadu autorstwa Izabeli Czartoryskiej (1764-1835 ). Pisała o nim tak: „Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał. Widok pięknej przyrody zwraca zawsze moją myśl ku Bogu, zapominam przez chwilę gdzie jestem, wydaje mi się, że przebywam w jakimś idealnym świecie i jestem przekonana, że gdybym nie wylała z emocji kilku łez ? udusiłabym się”.

    Ja czułam dokładnie to samo i przy Śnieżnych Kotłach, i właśnie przy wodospadzie. Trzy kaskady wody, tworzące wodospad, wzbudziły mój zachwyt tak bardzo, że nie potrafiłam ukryć wzruszenia.

    Po południu jeszcze jedna atrakcja. Mirella, Mariusz i Piotr ze Sztumu zapraszają mnie na wyjazd do zamku Czocha, wymienianego wśród stu najpiękniejszych miejsc w Polsce (Książ i Krzeszów zresztą też). Być tak blisko (ok. 120 km w dwie strony) i nie zobaczyć tej osobliwości? Zamek wzniesiony w XIII w. naprawdę robi wrażenie ponurego średniowiecznego zamczyska. Zwiedzanie lochów z narzędziami tortur nastraja nas pesymistycznie, szybko więc wchodzimy na wieżę i podziwiamy błękit okalających zamek jezior i zieleń lasów. Zamek Czocha to zamek nieodkrytych tajemnic. Podczas II wojny światowej był silnie bronioną twierdzą i historycy do dziś zadają sobie pytanie, jakich tajemnic strzegli tutaj Niemcy? W podziemiach, na które składają się kilometry niezbadanych korytarzy i lochów Niemcy rzekomo mieli ukryć skarby zrabowane w Polsce w czasie okupacji. Pełno tu tajemniczych przejść, kamiennych ganków i zaułków. Tajemniczość i majestatyczność zamku pokochali filmowcy. Tutaj kręcono film „Gdzie jest generał?” z Jerzym Turkiem, a ostatnio z Pawłem Małaszyńskim film na podstawie scenariusza Bogusława Wołoszańskiego dotyczący sensacji i tajemnic II wojny światowej.

    Wracamy na kolację. I znowu miła refleksja, że obsługa sprawna, a jedzenie dobre. Nie zawsze tak bywało na Zjazdach, oj nie zawsze!

    Po kolacji czas na zebranie. Prezes Rafał informuje o planach i zamierzeniach związku, skarbnik Jarek o stanie związkowej kasy, redaktor Bożenka prosi o teksty do kwartalnika, a Basia, jak zwykle ze stoickim spokojem, przyjmuje roczne składki członkowskie. Jeden z uczestników zgłasza pomysł, aby Zjazdy były organizowane co drugi rok. Do tej pory myślę, co go do takiego dictum skłoniło?. Tym bardziej, że nie jest to stały uczestnik Zjazdów. Przedstawiciel młodych, Tomek z Korycina prosi o Zjazdy co pół roku, bo oni zbyt szybko dorastają i rok niewidzenia jest dla nich wiecznością.

    Na Zjazd do Szklarskiej Poręby zjechało ponad pięćdziesiąt osób. To grupa wiernych fanów, którzy nie narzekają, że daleko, że drogo itp.

    Ja jestem szczęśliwa z każdej spędzonej z Wami minuty, ze spotkania z tymi, którzy zechcieli poświęcić swój czas (dla wszystkich cenny, nie czarujmy się) i zdrowie (nie wszystkim dopisuje), aby po raz kolejny móc się spotkać.

    Tytułem mojego tekstu jest fragment wiersza Władysława Broniewskiego. Wybrałam ten właśnie cytat dlatego, że w czasie Zjazdu uśmiechów codziennych nie dałoby się policzyć. A wzajemnej sympatii uczestników w żaden sposób zmierzyć. Wszystkie dni zjazdowe składały się głównie z uśmiechów!

    Czyż więc to nie było szczęście?

    Bogusia z Białej

    Pozdrawiam serdecznie

    P.S. Koszulki z herbem Ogończyk są starannie prane (ręcznie), prasowane i czekają cierpliwie cały rok do następnego Zjazdu. Żółte były powszechnie dostępne, ale białe to seria limitowana ? takie nosiliśmy w Rzymie na spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II.

    Bardzo serdecznie dziękuję Mariuszowi, Mirelli, Piotrowi i Marcie za wspólną wyprawę w góry, do Kamieńczyka i do zamku Czocha.

    Januszowi z Płocka dziękuję za szczęśliwe i komfortowe dowiezienie mnie i Michała do domu.

  • Zdjęcia ze zjazdu

    Ośrodek OLIMP w Szklarskiej Porębie
    Ośrodek OLIMP w Szklarskiej Porębie
    U podnóża bolkowskiego zamku walczą nasi "współcześni
rycerze"
    U podnóża bolkowskiego zamku walczą nasi „współcześni rycerze”
    Z wieży zamku w Bolkowie doskonale widać Podgórze bolkowskie
    Z wieży zamku w Bolkowie doskonale widać Podgórze bolkowskie
    Rodzinne zdjęcie podczas zwiedzania zamku w Książu
    Rodzinne zdjęcie podczas zwiedzania zamku w Książu
    Nasza młodzież jak zawsze zadowolona
    Nasza młodzież jak zawsze zadowolona
    Wyprawa w góry. Taki widok to nagroda za trudy podróży
    Wyprawa w góry. Taki widok to nagroda za trudy podróży
    Mariusz, Bogusia, Kicia, Mieczysław i Mirella z uśmiechem
pokonują trudy wędrówki
    Mariusz, Bogusia, Kicia, Mieczysław i Mirella z uśmiechem pokonują trudy wędrówki
    Jak smutno wyjeżdżać
    Jak smutno wyjeżdżać

  • Uczestnicy XV zjazdu Rodu Żółtowskich w Szklarskiej Porębie


    Czerwiec 2006

    • Krystyna z synem Adamem ze Szczęsnego
    • Longina z mężem Kazimierzem i synem Karolem z Olsztyna
    • Janina Olszewska z Wrocławia z córką Grażyną ze Szwajcarii
    • Mariusz z żoną Mirellą wraz z dziećmi: Martą i Piotrem – Sztum
    • Jacek z Łodzi wraz z żoną i siostrą
    • Mieczysław ze Szczecina
    • Dariusz Borzewski z córką Anetą z Warszawy
    • Zbigniew z Warszawy
    • Kazimierz z żoną Elżbietą i córką Agnieszką z Kutna
    • Barbara Merkel z Wrocławia
    • Władysław z Kielc
    • Wacław z żoną Elżbietą z Łodzi
    • Anna Nowotna – Brzeg
    • Bożena Lipińska z mężem Jerzym z Warszawy
    • Sławomir z żoną Hanną i synem Michałem ze Szczecina
    • Rafał z żoną Stefanią i synem Tomaszem z Korycina
    • Jarosław z żoną Barbarą ze Skierniewic
    • Natalia ze Skierniewic z wnuczką
    • Krystyna Kostrzewa z Warszawy
    • Agnieszka z Wrocławia z Maciejem
    • Edward z Warszawy z wnuczkami: Paulinką i Kamilką
    • Krystyna Janczewska z mężem Bronisławem z Berlina
    • Bogumiła z synem Michałem z Białej Starej
    • Janusz z Płocka
    • Lidia z Sulechowa
    • Bogdan z Wałbrzycha
    • Piotr z żoną oraz dziećmi: Marysią i Adasiem z Płocka

    oraz zaproszeni goście:

    • Mieczysław Para z żoną Bogumiłą ze Skierniewic
    • Jacek Stachera z żoną Małgorzatą ze Skierniewic
    • Jarosław Wojdak z żoną Grażyną z Łodzi.
  • Citius! Altius! Fortius!

    Uczestnicy wyprawy na Szrenicę
    Uczestnicy wyprawy na Szrenicę
    Chwila wytchnienia na płaskim terenie
    Chwila wytchnienia na płaskim terenie
    To trasa dla wytrawnych turystów
    To trasa dla wytrawnych turystów

    Dwa lub trzy tygodnie przed Zjazdem do Szklarskiej Poręby zadzwoniłam do Mariusza ze Sztumu z prośbą, żeby zorganizował wycieczkę w góry dla grupy chętnych Żółtowskich.

    Program każdego Zjazdu jest tak napięty, że trudno było „wykroić” tych kilka godzin na wyprawę. Ale znaleźliśmy czas. W czwartek po uroczystej procesji i po obiedzie kilkoro chętnych ruszyło od górnej stacji wyciągu krzesełkowego na Szrenicę w… nieznane.

    Naszą malowniczą grupę tworzyli: Mariusz, Mirella, Piotr i Marta ze Sztumu, Kicia ze Szczęsnego, Mieczysław ze Szczecina, Lonia, Kazik i Karol z Olsztyna, Darek z Warszawy i Bogusia z Białej.

    Droga wiodła głównym grzbietem Karkonoszy wzdłuż granicy z Czechami. Było płasko, trochę nudno ale przyjemnie. Trafiła nam się błogosławiona pogoda i bardzo duża przejrzystość powietrza. Z góry widzieliśmy Szklarską Porębę, Jelenią Górę i ruiny zamku Chojnik, dawnej siedziby dumnej i okrutnej Kunegundy. Czerwony szlak doprowadził nas w końcu nad urwiska Śnieżnych Kotłów. Podziwiamy efektowne przepaście, skalne zręby i resztki zimowego śniegu, który zalega w szczelinach. Za Kotłami zaczynamy schodzić w dół do Szklarskiej Poręby. Szlak wiedzie lasem, jest niezwykle piękny. Jedyna niedogodność to kamienie i głazy, z których zbudowano szlak.

    Zaczyna dokuczać zmęczenie. Droga w lesie zdaje się nie mieć końca. Wreszcie, między drzewami, widzimy schronisko pod Łabskim Szczytem. Wydaje się bliskie, ale droga do niego jeszcze daleka, w dodatku pod górę.

    W schronisku pijemy gorącą herbatę i zimne piwo. Ja zamawiam, jak to w schronisku, bigos. Niestety, robi się późno, a przed nami długa droga w dół do Szklarskiej Poręby. Darek i Mariusz „odrywają” mnie od rozkoszy konsumpcji i trzeba iść dalej.

    Do parkingu przy wyciągu, gdzie zostawiliśmy nasze samochody przed wyprawą, docieramy około godz. 22.00. O dziwo, pan parkingowy czeka na nas i na opłatę za parkowanie. Pakujemy się do samochodów i w ciągu pół godziny dojeżdżamy do ośrodka „Olimp”.

    Wita nas stęskniony prezes Rafał, który wraz z naszymi dziećmi ? Anetą (córką Darka) i Michałem (moim synem) zadbał, abyśmy mogli zjeść kolację. Lokujemy się w „pokoju klubowym” i zajadając zimną „kiełbasę na gorąco” opowiadamy sobie co ciekawsze fragmenty wyprawy. Zaśmiewamy się przy tym do łez. A nazajutrz na śniadaniu meldujemy się w komplecie i po żadnym z uczestników wycieczki w góry nie widać śladu zmęczenia.

    Kocham góry i na pewno wybiorę się jeszcze na szlak.

    Może kiedyś?

    Tylko gdzie ja znajdę takich wspaniałych kumpli na wyprawę?

    P.S. Na przyszły rok umawiamy się w okolicach Olsztyna. Przemawiają za tym dwa aspekty: – do Olsztyna jest blisko z Warszawy (a także z wielu innych miejsc Polski), – w czasie pobytu w Olsztynie możemy odwiedzić pobliski Lidzbark Warmiński, a jest to jedyne miasto północnej Polski, w którym działa GOPR.

    Bogusia z Białej

  • Nowożeńcy


    19 sierpnia 2006 Agnieszka Żółtowska z Kutna zawarła związek małżeński z Tomaszem Sikorskim

    „O żonatym”

    Ciężki los twój – niewolniku, Nawet – gdyś jest na świeczniku!

    „Amor w opałach”

    I Amor bywa zniewolony, Chociaż nie ma własnej żony…

    „Ślicznotka”

    Oczka bystre, buźka w ciup – no i miłość masz po grób…

    Marek Żółtowski z Poznania

    Nowożeńcy

    Kochani Nowożeńcy!

    Cały Ród Żółtowskich życzy Wam dobrego życia, pięknych i mądrych dzieci (a potem wnuków), ciekawych czasów oraz spełnienia wszelkich innych Waszych marzeń i celów.

    Oby dobry Bóg Wam zawsze pomagał!

  • Moja piękna i mądra Teściowa Janina

    Zdjęcie ślubne Kazimierza i Janiny Żółtowskich z 1937 roku
    Zdjęcie ślubne Kazimierza i Janiny Żółtowskich z 1937 roku

    Moja Teściowa to kobieta, która oprócz rodzonej mojej mamy zrobiła na mnie największe wrażenie. Janina Żółtowska, ur. 1914 roku, z domu Felner, żona Kazimierza Żółtowskiego, matka mojego męża Kazimierza juniora.

    Była, bo już nie żyje (zmarła w 1993 roku) niezwykle mądrą i piękną kobietą. Gdy ją poznałam, była już osobą starszą. Mojego męża urodziła mając 39 lat. Wcześniej miała już pięć córek: Irenkę, Aleksandrę, Alicję, Annę i Marię, bardzo więc pragnęła syna. Gdy urodził się Kazimierz, była szczęśliwa. Potem, po dwóch latach, w 1955 roku urodził się drugi syn Andrzej.

    Bardzo serdecznie byłam przyjęta do rodziny przez nią i jej męża. Pamiętam do dziś słowa, które powiedziała w dniu naszego ślubu: „Elżuniu, jesteś już nasza!” Te słowa, zwłaszcza wypowiadane przez przyszłą teściową do młodej 21-letniej dziewczyny, były bardzo budujące i co ważne potrzebne. Rodzinę męża polubiłam i pokochałam wraz z jej zaletami i wadami.

    Z Teściową lubiłam prowadzić długie rozmowy, dzięki którym szybko poznałam całą rodzinę. Opowiadała o swoich bardzo szczęśliwych młodych latach i rodzinnych przodkach. Chodziła na bale z bratem Wacławem Felnerem. Pięknie opisywała współczesną przedwojenną modę. Uczestniczyła także w kółkach dla kobiet, które przygotowywały młode dziewczęta do prowadzenia gospodarstwa domowego.

    Po ślubie w 1937 roku z Kazimierzem Żółtowskim zajmowała się prowadzeniem gospodarstwa rolnego po rodzicach w Józefowie koło Kutna i męża w Wiktorynie koło Kutna.

    Mama męża doznała w swoim życiu zarówno wiele smutku, jak i radości. W czasie wojny małżonków Żółtowskich wysiedlono z gospodarstwa. Zamieszkali w wynajętej wielorodzinnej kamienicy bez wygód. Teść, by utrzymać rodzinę, pracował na kolei. Należał do AK i zajmował się konspiracją pod pseudonimem „Szabelka”. Choroby dzieci, rodziców, strata córki trzyletniej Alicji, śmierć swojej mamy, wywiezienie siostry Stanisławy do pracy w Austrii (gdzie zmarła), musiała dzielnie znieść. Po wojnie teściowie wrócili na swoje gospodarstwo.

    Mama zaczęła tworzyć dom od początku. Ale nie było jej dane długo cieszyć się szczęściem. Została sama z małymi dziećmi na dużym gospodarstwie po skazaniu męża za kułactwo i wywiezieniu do pracy w kopalni. Obowiązkowe dostawy płodów rolnych w tym czasie rujnowały niejedno gospodarstwo rolne, a władze komunistyczne często posługiwały się różnymi podstępnymi metodami do skompromitowania i oskarżenia. Teściowie pomimo trudności finansowych i nakłaniania ich do przystąpienia do spółdzielni rolnych nie poddali się namowom.

    W wieku 13 lat zmarła pierworodna córka Irenka. Bardzo przeżyła stratę ukochanego dziecka. W tym samym czasie odszedł także jej ojciec. Mimo tych bolesnych przeżyć musiała się pozbierać, by móc wychowywać pozostałe dzieci. Duży nacisk kładła na wykształcenie dzieci. Nauczyła ich miłości do ludzi i ojczyzny, śpiewając z nimi patriotyczne pieśni, szacunku do pracy i odpowiedzialności za swój los i rodziny. Umiała dyplomatycznie rozwiązywać różne sporne sprawy. Bardzo cierpiała, gdy ktoś ją zranił.

    Miałam szczęście uczestniczyć w ważnej rodzinnej uroczystości, tj. 50. rocznicy ślubu moich teściów. Odnowienie rocznicy zawarcia małżeństwa odbyło się w kościele, w Łąkoszynie, w sierpniu 1987 roku. Teściowie stanowili piękną i kochającą się parę. Moja córka Agnieszka miała wtedy pięć lat. Otrzymała w tym dniu z rąk Babci piękny jej zaręczynowy pierścionek, z domieszką białego złota i grafitowym oczkiem jako jedyna wnuczka Żółtowska. Agnieszka była dumna z tego wyróżnienia.

    Uwielbiałam spotkania rodzinne w święta i imieniny u Mamy. Było gwarno i wesoło, a dyskusjom i czasem śpiewom nie było końca. Mama pomimo słabego już zdrowia większość posiłków przygotowywała sama. Lubiłam zapach ciasta drożdżowego. Gotowała smacznie. Pamiętam, gdy pewnej Wigilii zjawiliśmy się trochę później (wcześniej dzieliliśmy się opłatkiem u moich rodziców). Nikogo z dzieci jeszcze nie było, a Ona siedziała taka smutna. Odzyskała radość, gdy nas zobaczyła. Bardzo kochała swoje wnuki: Marka, Małgosię, Janusza, Wojtka, Agnieszkę i Tomka. Miała dobre z nimi relacje. Interesowała się ich postępami w nauce. Lubiła z nimi rozmawiać na różne tematy. Była wyrozumiała dla ich młodzieńczego buntu.

    Brakuje mi rozmów z Mamą. Jej mądrego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Ktoś powie, że teściowa to kobieta zazdrosna o syna, niezwykle zaborcza. Moja Teściowa Janina Żółtowska obala ten mit. Potrafiła sobie zjednać i polubić, a nawet pokochać młodą dziewczynę i zrozumieć ją.

    Teraz, gdy ja zostanę teściową, jestem pewna, że moja Teściowa będzie dla mnie wzorem postępowania.

    Synowa Elżbieta Żółtowska

  • Spotkanie w drodze

    Po długim milczeniu postanowiłam napisać do kwartalnika. Skłoniło mnie do tego nieoczekiwane, bardzo miłe spotkanie z naszymi kuzynami „w drodze”.

    W czwartkowe popołudnie 11 maja otrzymałam telefon od kuzynki ze smutną wiadomością o pogrzebie mojej siostry w Braniewie. Postanowiłam pojechać, choć to daleka droga. Sulechów – miejscowość, w której mieszkam – leży na zachodzie Polski, natomiast Braniewo na wschodzie. Z informacji o połączeniach kolejowych dowiedziałam się, że mam dwie przesiadki: w Poznaniu i Olsztynie. W Olsztynie będę czekała na pociąg godzinę, więc postanowiłam, że zadzwonię do Kici ze Szczęsnego. Może się spotkamy. Niestety, nikt nie odbierał telefonu. Zadzwoniłam więc do informacji po numer telefonu do syna Kici Piotra. Zgłasza się Piotr „Bosman” (to nazwa jeszcze z Soczewki 1994 r.). Proszę o przekazanie mamie prośby, że chciałabym spotkać się z nią 12 maja na dworcu w Olsztynie.

    Kiedy pociąg przyjechał do Olsztyna, na stacji przywitała mnie z pięknym bukietem czerwonych tulipanów jak zwykle uśmiechnięta Kicia. Do odjazdu pociągu miałyśmy zaledwie godzinę na „pogaduchy”. Więc Kicia zaproponowała, bym w drodze powrotnej wpadła do niej. Zaproszenie przyjęłam z radością.

    Zgodnie z umową w drodze powrotnej Kicia odebrała mnie z dworca i pojechałyśmy do Szczęsnego. W domu przywitał nas Adaś, najmłodszy syn Kici. Atmosfera była bardzo serdeczna i rodzinna.

    Następnego dnia Kicia, jako gospodyni regionu, zabrała mnie na wycieczkę z zamiarem pokazania cząstki Mazur. Byłam urzeczona urokiem pięknych mazurskich okolic.

    Po drodze odwiedziłyśmy Piotra z Edytą, poznałam ich córeczki: Kasię i Martynkę. Potem pojechałyśmy do Dolotowa, do najstarszego syna Wojtka z żoną Małgosią.

    Wieczorem długo rozmawiamy, wspominamy spotkania zjazdowe, oglądamy zdjęcia.

    Rano czas się pożegnać z gościnnymi gospodarzami. Pora wracać do domu. Na dworzec odwiózł mnie Adaś. Na pożegnanie mówi: „Do zobaczenia”. Więc mam nadzieję – do zobaczenia!

    Lidia z Sulechowa

  • Jesienne bursztyny

    Jesienne bursztyny
    Spadające z drzewa
    Zastygłe krople lata
    W kolczastym kaftanie
    Gdzie słońce składało
    Promień po promieniu
    A rosa poiła
    Kroplą i uśmiechem
    Weź kasztan do ręki
    To pamiątki lata
    Na każdym złożyłem
    Pocałunek dla Ciebie

    Marek Żółtowski

    Poznań 1995

  • Pejzaż z liściem

    Krople deszczu ciężkie od miodu
    Strącają liście trochę przyżółkłe, zmęczone…
    Mozolnie tkany dywan w odcieniach brązu
    Rozściela się szelestnie pomiędzy drzewami…
    Jeszcze trochę zieleni nieśmiałej…
    Lekko sennej… przykurzonej, cichej… to – jesień…

    Marek Żółtowski

    Poznań 1998