Tag: Nr 53-54

  • Życzenia świąteczne

    Błogosławieństwa Wielkanocne niosą nadzieję, pokój i miłość.
    Z wiosną wszystko zaczyna wzrastać na nowo i budzi się nowe życie.
    Tak więc niech te Święta Wielkanocne odkrywają nadzieję na jutro,
    miłość w Waszych sercach, tak abyście wiedzieli, że każdy nowy dzień
    jest tym najlepszym, a lepsze jutro spełni się.
    Życzymy wszystkiego najlepszego, co tylko życie może przynieść, także
    zdrowych, radosnych i szczęśliwych Świąt Wielkanocnych.

    Zarząd Związku

  • Spotkamy się na Kaszubach


    Informacja dotycząca tegorocznego Zjazdu Rodu Żółtowskich

    Ośrodek, który zaproponowany był pierwotnie, niestety nie spełniał naszych oczekiwań, dlatego Zarząd podjął decyzję o wyszukaniu innego miejsca.

    Zjazd odbędzie się w terminie 10-14. 06 w Gołuniu. Ośrodek położony jest na terenie Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego, wśród lasów, bezpośrednio nad jeziorem Gołuń, oddalony od Trójmiasta 70 km, od Kościerzyny 20 km.

    Koszt za dobę wynosi 100 zł. i obejmuje: nocleg, pełne wyżywienie, parking, udostępnienie sprzętu pływackiego i sportowego (rowery, bilard, tenis stołowy i ziemny, boisko do siatkówki). Pokoje wyposażone są w pełen węzeł sanitarny.

    Osoby uczestniczące w Zjeździe zobowiązane są wykupić pełen pakiet, tzn. ponieść koszt 400 zł. od osoby. Uczestnicy Zjazdu, którzy będą chcieli skrócić pobyt, proszeni są do osobistego ustalenia tej kwestii z kierownictwem hotelu. Dzieci do lat trzech przyjmowane są nieodpłatnie.

    Zwierzaki są tolerowane, lecz bez prawa wstępu do części hotelowej i na plażę. Ich właściciele kwaterowani są w tzw. pokojach letnich, do których wchodzi się bezpośrednio z zewnątrz.

    Przedpłaty w wysokości 150 zł od osoby prosimy wpłacać na konto Związku: PKO BP O/Skierniewice 25102045800000110200485177 w nieprzekraczalnym terminie do 15 kwietnia. Mile widziane są wcześniejsze przedpłaty.

    Adres i telefon do ośrodka: Hotel GOŁUŃ, Gołuń 83-406 Wąglikowice, tel. (58)6861188.

    Zarząd Związku bardzo serdecznie zaprasza do uczestnictwa w Zjeździe, mając nadzieję na liczne Państwa przybycie.

  • O moim Ojcu Józefie Żółtowskim – cichym bohaterze


    Skrzynka pamięci

    Józef Żółtowski

    Z opowiadań Mamy i Sióstr wiem, że w czasie wojny Ojciec wstąpił do Armii Krajowej i działał na terenie okręgu płockiego. Niewiele się w domu mówiło na temat akcji, w których brał udział. Dopiero w 1985 roku od mojej chrzestnej, również członkini AK, dowiedziałam się, że był wyznaczany do najbardziej niebezpiecznych akcji. Tyle mi tylko powiedziała i dodała: „A czy wiesz, że ja odbierałam od Twojego Ojca przysięgę akowską, gdy szliśmy do księdza Helenowskiego do Czermna, a stamtąd na pewną akcję?” Obiecała, że kiedy przyjadę następnym razem do Olsztyna, opowie mi więcej. Nie było następnego razu, wkrótce zmarła.

    Natomiast moja pamięć sięga 17 stycznia 1945 r. Wtedy uciekaliśmy za miasto, zbliżał się front. Działo się to w małym miasteczku na Mazowszu – Gąbinie, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Tego dnia Niemcy zarządzili zbiórkę ludności na Nowym Rynku, lecz moi Rodzice, podejrzewając coś niedobrego, skierowali się w innym kierunku. Jak żywy obraz mam w oczach moment, gdy zatrzymał nas Niemiec i kazał zawracać na Nowy Rynek. Ojciec odpowiedział, że jeszcze kogoś zabieramy ze Starego Rynku i tak udało nam się wyjść z miasteczka. To musiało być dla mnie, dziecka czteroletniego, tak stresujące przeżycie, że tylko ono utkwiło mi w pamięci, dalszej drogi nie pamiętam.

    Kolejne, trochę zabawne wspomnienie wiąże się z czerwcem 1946 r. W Gąbinie odbywał się odpust. Moi Rodzice prowadzili małą restaurację przy Starym Rynku, samo centrum miasta, kościół blisko, więc ludzie przychodzili tłumnie. Miałam wtedy 5 lat i 4 miesiące i umiałam liczyć „w słupkach”. Cóż, miałam trzy starsze siostry, więc nie mogło być inaczej. Tata, chcąc się mną pochwalić gdy stanęłam za ladą, pisał rachunki i podsuwał mi do liczenia. Ja liczyłam, potem „płaciłam” sobie, podkradając pieniądze z szuflady i… szłam je wydać na karuzelę. Skończyło się tak, że już nigdy w życiu nie miałam ochoty na karuzelę, bo wtedy chyba trochę przesadziłam. Bladą beż życia zniesiono mnie na dół. Zdecydowanie za dużo musiałam sobie „płacić”.

    Następnym, bardzo przykrym i smutnym, zapamiętanym przeze mnie dniem był 16 listopada 1946 r. Ciemno było, gdy do drzwi naszego mieszkania ktoś zaczął się głośno dobijać. Do mieszkania wpadło kilku milicjantów w mundurach i po cywilnemu. Była to na pewno godzina 5 rano, bo z głośnika popłynął polonez „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego. Do dziś, gdy go słyszę, przywołuje on tamte godziny lęku, strachu i niepokoju. Nas powyrzucano z łóżek, nie wolno było się ruszyć z miejsca, a oni plądrowali cały dom. Stałam przy Mamie i patrzyłam, jak robią rewizję. Wiadomo, w restauracji nawet małej, są różnego rodzaju zapasy, to wszystko zabrali, ale co najważniejsze zabrali mi Tatę. Znacznie później dowiedziałam się, że mój Tata, oprócz przynależności do AK w czasie wojny należał po wojnie do Ruchu Oporu Armii Krajowej, pseudonim „Szczerba”. W tamtym czasie zapanował ogromny strach w mojej rodzinie, Tatę zabrano i przewieziono do UB w Gostyninie, a potem do więzienia w Płocku. Przesłuchania trwały 10 miesięcy. Proces odbył się dopiero pod koniec sierpnia 1947 r. Oskarżonych, siedzących na ławach, było piętnastu, wśród nich mój Ojciec. Dziś, gdy czytam gazetę wydawaną w tamtym czasie w Płocku pt. „Jedność mazowiecka”, opisującą ten proces, ogarnia mnie wściekłość: „Na podstawie przewodu sądowego dało się bezsprzecznie ustalić, że wszyscy członkowie Ruchu Oporu Armii Krajowej, bo przynależność do tej organizacji zarzuca oskarżonym akt oskarżenia, w przestępczej swej karierze tym się różnili od zwykłych band, że oprócz działalności o charakterze rabunkowym dążyli przez działalność terrorystyczną do obalenia siłą obecnego, demokratycznego ustroju państwa”.Tyle cytat z gazety.

    Po okrutnych torturach, o których nigdy Ojciec nie wspominał, (wiem o nich od Jego kolegi pana Janusza Puternickiego, który w latach 90. tylko uchylił mi rąbka tajemnicy, jakie tortury stosowano), proces zakończył się srogimi wyrokami. Mój Ojciec nie przyznał się w śledztwie do zarzucanych mu „przestępstw”, nikogo nie wydał, a wiem od Mamy, że tą postawą uratował wielu członków. Ponieważ był między innymi łącznikiem, więc miał dużo wiadomości. Tortury znosił z wytrzymałością graniczącą z cudem, a jednak wytrzymał.

    Na procesie, już po przemówieniach obrońców, sąd zezwolił oskarżonym na „ostatnie słowo” i znów czytam: „(…) oskarżony Żółtowski Józef – Proszę o uniewinnienie”. Tylko tyle powiedział, a jak wiele! Dalej, w tejże gazecie piszą: „Żółtowskiego Józefa Sąd z braku dowodów przestępstwa uniewinnił. Przeciw wyrokowi Sądu odnośnie do oskarżonego Żółtowskiego prokurator wniósł protest, motywując go tym, że po zamknięciu przewodu znalazły się dowody jego winy. Sprawa Żółtowskiego będzie więc rozpatrywana ponownie prawdopodobnie w Warszawie”. Tak zakończył się proces mego Taty. Wrócił do domu we wrzeniu 1947 roku.

    I rzeczywiście, wkrótce wznowiono proces. Do Najwyższego Sądu Wojskowego wniesiono skargę rewizyjną Wojskowego Prokuratora Rejonowego w Warszawie. Na posiedzeniu niejawnym Sąd postanowił uchylić wyroki i sprawę skierować do ponownego rozpatrzenia, a w stosunku do Żółtowskiego Józefa zastosować areszt tymczasowy. Jakieś dobre dusze dały znać o tym i Tata zaczął się ukrywać, pamiętny tamtych 10 miesięcy więzienia w Płocku. Mama jeździła na potajemne spotkania ze swoim Mężem, wymyślając różne sztuczki, by kapusie nie wykryli miejsca pobytu Taty. Na jedno z takich spotkań zabrała mnie. To było w Milanówku: łąka, mały stawek, pasąca się krowa – taki obraz zachowałam w pamięci. Rodzice kazali mi nazbierać kwiatków. Oddaliłam się, a Oni mogli bez świadka porozmawiać. Nam, dzieciom nie wolno było z kimkolwiek rozmawiać na te tematy i respektowałyśmy to bardzo.

    Za Ojcem został rozesłany list gończy z datą 7.04.1947 roku przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie (informacja z akt IPN, do których dotarłam w 2005 r.).

    Pewnego zimowego dnia 1949 r. Tata zbliżał się w okolice Gąbina na spotkanie z Mamą w umówione miejsce. Po drodze zatrzymał się u znajomego gospodarza na wsi. Pech chciał, że przyszedł tam sąsiad – ormowiec – o czym gospodarz nie wiedział. Gdy Tata poszedł spać, sąsiedzi trochę wypili gospodarz sąsiadowi w „tajemnicy” powiedział, że Tata ukrywa się przed UB. „Gość” sąsiad wyszedł na chwilę (z relacji pana Gontarka otrzymanej po wyjściu Ojca z więzienia) by donieść na Ojca do milicji. Niewiele czasu trwało, jak przyjechali i wywlekli Go w czasie snu ze stodoły, gdzie spał. Przewieziono Go najpierw do UB w Gostyninie. Dni kilkanaście był tam przesłuchiwany, bo do więzienia w Warszawie trafił dopiero 19 stycznia 1950 roku. Z opowiadań Mamusi wiem, że nie powiadomiono Jej o aresztowaniu męża, a wręcz przeciwnie, mówiono, że taki nie został zatrzymany. Dopiero po pół roku prokurator w Warszawie zezwolił na widzenie. Wspomnę tu jeszcze o okresie ukrywania się Taty. W naszym domu były częste rewizje. Dziwne to były pory: nad ranem, późnym wieczorem, w nocy, rzadko w dzień. Pamiętam, że raz także Mamę aresztowano. Siostra Krystyna, biegła za nimi i krzyczała: „Oddajcie mi Mamę!” Jeden z nich chciał ją przekupić czekoladkami, by powiedziała, gdzie jest tatuś. Wiedziałyśmy, że jest to temat tabu, więc powiedziała, że nie wie. Usłyszała, że jak skończy 18 lat, będą wiedzieli, co z nią zrobić. Mamę przewieziona do UB w Gostyninie, była przesłuchiwana o różnych porach dnia i nocy, a że siedziała w piwnicy (była zima) zachorowała na zapalenie płuc i tylko dzięki dr. Sadownikowi, którego wezwano, została po 11 dniach wypuszczona bardzo chora na wolność. Nigdy nie mówiła o tamtym pobycie. Może, gdyby dłużej żyła, opowiedziałaby nam, ale zmarła w 1969 r. kiedy wszyscy jeszcze bali się mówić na tamte tematy.

    Już wkrótce, 19 stycznia 1950 r. odbyła się „rozprawa główna” w sprawie Ojca. Wyrok został ogłoszony 23 stycznia – 6 lat więzienia. Lecz na tym się nie skończyło, bo 10 sierpnia 1950 r. znów Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie uchylił wyrok i sprawę przekazał do ponownego rozpatrzenia. 9 października 1950 r. jest kolejny wyrok, tym razem, jak to orzekł Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie – oskarżony Żółtowski Józef winien jest „że miał na celu zmianę przemocą ustroju Państwa Polskiego tj. popełnienie przestępstwa z art. 86 paragraf 2 KKWP…” Za to skazany został na 10 lat więzienia. Nigdy nie byłam na widzeniu w Warszawie, zawsze Mamusia jeździła sama, ale pamiętam wysyłanie paczek. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Mama dostała wiadomość o wypuszczeniu Taty z więzienia. Do Warszawy pojechała sama my czekaliśmy w domu. Był początek wiosny 26 marca 1954 roku. Czekałam przed domem, wychodziłam na ulicę, w końcu zobaczyłam ICH. Szli w otoczeniu grupki ludzi – to wierni Ojcu koledzy i znajomi. Radości było wiele i łez. Tata wyglądał dobrze, ale jak się miało wkrótce okazać, były to pozory. Niedługo trwał entuzjazm, bo już w czerwcu tegoż roku trafił do szpitala. I tak pobyty szpitalne powtarzały się, aż do 16 maja 1956 r., kiedy to zakończył życie. Tortury dały znać o sobie, mówiło się – wszystko poodbijane. Gdy odwiedziłam Go w szpitalu na początku maja 1956 r., powiedział do mnie i do Mamy: „Kiedy poczuje się lepiej, to Kaluniu przyjedziesz i zacznę ci dyktować książkę, o moim życiu”. Niestety, nie było takiej okazji. Tatuś zmarł 2 tygodnie po tych odwiedzinach. I jak mówiono, nie doczekał nawet Poznańskiego Października, kiedy to nastąpiły lekkie zmiany. Jest pochowany na cmentarzu w Gąbinie. Z pogrzebu pamiętam orkiestrę grającą „W mogile ciemnej śpisz na wieki…” i naszą rozpacz. Miał tylko 49 lat.

    Kiedy w latach dziewięćdziesiątych starałam się o unieważnienie wyroku, odwiedziłam szpital w Gostyninie, by dotrzeć do historii chorób. Niestety, nie zachowała się dokumentacja z tamtych lat, ale znaleziono księgi wpisów i wypisów chorych. Policzyłam dni spędzone przez Tatę w szpitalach po wyjściu z więzienia w Polsce Ludowej – były to 424 dni na dwa lata życia! Dla wielu ludzi 49 lat to pełnia życia, a dla Niego to był koniec tragicznego życia!

    Dziś, gdy jestem już dużo starsza niż trwało Jego życie, mam tę satysfakcję, że kiedy nadeszły czasy przemian w Polsce, doprowadziłam do unieważnienia tamtego wyroku. Odbyło się to 23 czerwca 1992 roku w Sądzie Wojewódzkim w Płocku, który na mój wniosek stwierdził nieważność wyroków wydanych wobec mego Ojca Józefa Żółtowskiego, represjonowanego za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego.

    Kiedy pierwszy raz spotkałam dowódcę AK z okręgu Ojca pana Stańczaka na spotkaniu opłatkowym w Gąbinie w styczniu 1996 roku, spytałam, czy pamięta pseudonim Taty. Wtedy nie mógł sobie przypomnieć, ale obiecał, że sprawdzi i mi go poda. Na tym spotkaniu byłyśmy trzy córki Józefa Żółtowskiego: Sabina, Kalina, Zosia (najmłodsza już nie żyje). Wysłałam zdjęcia panu Stańczakowi ze spotkania, wkrótce dostałam od niego list, który chciałabym dołączyć do tych wspomnień, bo to jest świadectwo niezaprzeczalne o moim Ojcu, noszącym nazwisko ŻÓŁTOWSKI.

    A wymieniona w liście Kalina Hepke to moja chrzestna, to Ona w zagajniku za Gąbinem – jak mi mówiła – odbierała przysięgę akowską od Taty.

    Lata dziewięćdziesiąte wiążą się jeszcze z kolejną satysfakcją dla mnie i sióstr. Interesujący się tamtym okresem i zbierający dokumenty pan Zdzisław Nowakowski urządził w Gąbinie wystawę poświęconą podziemiu działającemu na tamtym terenie w czasie okupacji. Odwiedziłyśmy tę wystawę – cztery córki Naszego Ojca: Henia, Saba, Kalina, Zosia, (Krysia mieszka w Stanach, więc jej nie było). Na wystawie znajduje się Ojca legitymacja orderowa. Order przyznano Ojcu pośmiertnie w latach dziewięćdziesiątych. Obok jest kartka, na której napisano, jaką funkcję pełnił w czasie okupacji: „Odpowiedzialny za bezpieczeństwo magazynów broni w mieście i na wioskach. Członek Komendy Obwodu”. Tę wiadomość przeczytałam po raz pierwszy w życiu.

    Pisząc to jestem dumna, że miałam takiego Ojca i chciałabym wspomnienia o Nim „ocalić od zapomnienia”.

    Na zakończenie przytoczę fragment listu dowódcy mego Taty pana Stańczaka, który dostałam od niego w lutym 1996r.

    „(…) Pozostanie mi długo w pamięci spotkanie z Panią i Siostrą (…) ujęła mnie Pani szczególnie swoją głęboką, serdeczną miłością, przywiązaniem do swojego Ojca, którego i ja tak bardzo i mocno cenię. Ojciec P. zachował się godnie jak prawdziwy Polak, patriota. Zdał wielki, najtrudniejszy egzamin swego życia. Pozostał wierny przysiędze żołnierskiej i akowskiej do końca swego niezłomnego tragicznego życia. To był prawdziwy bohater.

    Zasłużył sobie na najwyższe uznanie, szacunek, cześć. Może być Pani z Niego dumna, a On z Pani… To są te wielkie, głębokie, cenne wartości moralne, nieprzemijające.”

    Zewnętrzna strona legitymacji orderowejWewnętrzna strona legitymacji orderowej

    Kalina Nowacka (Żółtowska) z Torunia

  • Sprawozdanie z posiedzenia Zarządu


    Grudzień 2008

    Posiedzenie zarządu Posiedzenie zarządu

    14 grudnia 2008 roku w świątecznym już nastroju spotkaliśmy się w gościnnych progach domu Basi i Jarka w Skierniewicach. Przybyli niemal wszyscy członkowie Zarządu.

    Obrady rozpoczął prezes Rafał, który przywitał zebranych, a szczególnie Bożenę Wandę z Warszawy. Bożena przyjechała na zebranie na zaproszenie prezesa, który zaproponował jej członkostwo w Zarządzie. Bożena Wanda wyraziła zgodę, a wszyscy zebrani przywitali ją w gronie Zarządu gorącym aplauzem.

    Dyskutowano nad listem Michała z Lasek, skierowanym do prezesa. Dotyczył on nieco kontrowersyjnych tekstów Tadeusza z Łodzi, które ukazały się w kwartalnikach nr 51 i 52. Jak wynikało z listu naszego Prezesa-Seniora na pierwszych zjazdach założycielskich ustalono, że w kwartalnikach i na zjazdach nie będą podejmowane dwa tematy: polityka i wiara. Są to materie bardzo osobiste i mogą wywoływać konflikty. Po rozważaniach Zarządu Prezes Rafał uznał, że ze względu na ogromny szacunek dla osoby i poglądów Michała z Lasek nie będzie kontynuacji w kwartalnikach rozważań Tadeusza z Łodzi.

    Następnym tematem był Zjazd w 2009 roku. Okazało się, że ośrodek „Na Wzgórzu” w Pokrzydowie, o którym sygnalizowaliśmy w poprzednim kwartalniku, nie spełnia naszych oczekiwań. Członkowie Zarządu zostali zobowiązani do poszukiwań innego ośrodka, który zapewniłby naszemu spotkaniu jak najlepsze warunki i należytą oprawę.

    Na posiedzeniu zastanawiano się, w jaki sposób urozmaicić czas „zjazdowy” i jak najlepiej go wykorzystać. Mariusz ze Sztumu zaproponował, aby oprócz corocznego wykładu (lub zamiast wykładu) zaprosić pieśniarza Andrzeja Kołakowskiego. Zobowiązał się nawiązać kontakt z panem Kołakowskim i zaprosić go na Zjazd, mając nadzieję, że przyjmie zaproszenie.

    Mieczysław ze Szczecina wystąpił z wnioskiem, aby na walnych zebraniach więcej uwagi (oprócz przedstawiania nowych członków Związku i spraw bieżących) poświęcać poszczególnym osobom, które zechciałyby przedstawić swoje osiągnięcia czy też opowiedzieć o planach życiowych w okresie między zjazdami.

    Stefan z Warszawy powrócił do sprawy, która już wcześniej była poruszana, a mianowicie umieszczenie w wersji elektronicznej kwartalnika archiwalnych zdjęć ze zjazdów. To doskonała propozycja i na pewno Maciek – rodowy informatyk – będzie gotów to zrobić.

    W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia Wacław z Łodzi słowami pięknego wiersza Marka z Poznania (kwartalnik nr 13-14) złożył wszystkim życzenia. Wysłuchano ze wzruszeniem wspaniałego utworu, a potem wszyscy składali sobie życzenia świąteczne i noworoczne.

    Zebranie zakończył prezes Rafał, życząc wszystkim szczęśliwego powrotu do domu.

    Bogusia z Białej

    P.S. Bardzo dziękuję Eli i Kazikowi z Kutna za serdeczne przyjęcie Kaliny, Mieczysława, Mariusza i mnie, kiedy wracaliśmy z posiedzenia Zarządu

    Zarząd Związku składa serdeczne podziękowania Mieczysławowi ze Szczecina oraz honorowemu Prezesowi Związku Andrzejowi Ludwikowi z Warszawy za finansowe wsparcie Związku, jak również wszystkim nie wymienionym, którzy dokonali wpłat na konto Związku.

  • Być dobrym ojcem

    9 października 2008 r. urodziła się moja córka Aleksandra. Ciekawi mnie, jak zmieni się nasze życie, co nowego wprowadzi w naszym życiu ta mała, nowa istotka.

    Myślałem, jak postępować, żeby zasłużyć na miłość i szacunek swego dziecka. Wychowywać dziecko, tzn. wspierać je w ciągłym rozwoju, wpajając najważniejsze wartości. Rozwój zdolności dziecka następuje stopniowo. Więź emocjonalna między dzieckiem a rodzicem jest istotną, konieczną relacją, którą trzeba nawiązywać od samego początku. Im dziecko starsze, tym trudniej nawiązać odpowiednie stosunki między ojcem a dzieckiem. Rola ojca powinna się rozwijać zaraz po urodzeniu się dziecka. Pomoc i współudział w pielęgnowaniu niemowlęcia oraz wsparcie psychiczne dla matki dziecka, szczególnie w okresie okołoporodowym, kiedy nieraz matkę ogarniają lęki i przejściowe depresje, jest bardzo istotna. Muszę więc uczestniczyć w pielęgnowaniu dziecka, co pozwoli mi sprawiedliwie ocenić wkład żony w budowanie życia rodzinnego. Ja jako ojciec zamierzam często przebywać ze swoją córką już od wczesnego dzieciństwa i wykonywać czynności tradycyjnie uważane kiedyś za kobiece. Wpływa to na pełniejsze powiązanie emocjonalne między ojcem a dzieckiem.

    Muszę więc zacząć od wpajania małej Oleńce takich przyzwyczajeń, które nie staną się później przeszkodą w ćwiczeniu woli i zdolności, aby uczyła się panować nad swoimi kaprysami, uczyła się posłuszeństwa prawom życiowym oraz zwyczajom, które posłużą jej za fundament ku dalszemu wysiłkowi władz umysłowych i moralnych.

    Po doznaniach czysto zmysłowych przychodzi czas na uczucia. Muszę więc tak postępować, aby dziecko weszło w kontakt ze światem zewnętrznym, poznało go w jego materialności i nauczyło się różnorodności przedmiotów, z których on się składa. Będziemy więc musieli rozwinąć u Oleńki pewne cechy mające wartość moralną, jak porządek, dokładna obserwacja rzeczywistości, wytrwałość w przedsięwziętych pracach, dostosowanie wysiłku do przewidzianego celu.

    W późniejszym okresie nadchodzi czas pytań. Dziecko zdobywa umiejętności rozumowania i osądu, ogólnie mówiąc inteligencji. Wówczas Ola będzie zadawać pytania „dlaczego”, „po co” i „jak”. Będzie szukać rozumienia otaczającego ją świata i bacznie obserwować. Będzie próbować rozwiązać wszelkie tajemnice, stawiając pytania. To od przekazania informacji, odpowiadania na zadane pytania zależeć będzie rozwój intelektualny mojego dziecka. Muszę być jej nauczycielem, uczyć pisania, gier, rysowania, uczyć dobra, poznawania życia, świata. Wówczas Oleńka będzie wybierać to, co dobre, będzie rozróżniać dobro od zła, pozna świat wartości. Niemniej jednak wychowanie dziecka nie kończy się z chwilą, kiedy nauczy się ono posługiwać własnym rozumem. Zarówno dziecko, jak i dorosły człowiek mogą być bardzo inteligentne. Mogą jednak wykorzystywać tę zaletę zarówno dla zaspokajania swych namiętności i wprowadzania w błąd innych, jak i dla dobra siebie i ogółu. Muszę więc tak wychować swoją córkę, aby umiała w przyszłości opanować swoje namiętności za pomocą rozumu i sumienia. Jestem osobą, którą charakteryzuje czułe i opiekuńcze nastawienie do dziecka. Będzie to miało wpływ na ukształtowanie się w Oleńce dużej odporności na pokusy, postaw altruizmu, ułatwi rozwój uczuć wyższych. Rodzice powinni świecić przykładem, wymagać od siebie, ale wymagać też od dziecka, będą wtedy wzorem dla swojej pociechy.

    Wspólne spędzanie czasu, zarówno wolnego, jak i w pracach domowych jest bardzo ważne dla dziecka. Wspólne rodzinne posiłki, rozmowy, słuchanie dziecka, co mówi, czytanie mu, rozwija jego wyobraźnię i rozwija intelektualnie. Podtrzymywanie tradycji rodzinnych i zwyczajów, wpajanie wartości sprawi, że dziecko będzie do nich wracać. Trzeba mówić „przepraszam”, „dziękuję”, „proszę” – dziecko zapamiętuje zachowania rodzica.

    Należy dziecko pogłaskać po główce, pochwalić, gdy jest grzeczne. Ale tata też musi skarcić, gdy dziecko zrobi przykrość rodzicom.

    Jeżeli chodzi o postawę wychowawczą, to właśnie ojciec powinien odznaczać się większą stanowczością i surowością. Dziecko musi wiedzieć, co źle zrobiło. Kiedy zostanie skarcone za przewinienie, zapamięta to i już nie będzie tego czynić ponownie. Jest to pewna metoda wychowawcza. Wzajemne zrozumienie i pozytywny związek uczuciowy między ojcem a dzieckiem mają też fundamentalne znaczenie dla rozwoju umysłowego dziecka, podczas gdy nadmierna surowość, połączona ze skłonnością do przesadnego kontrolowania, wpływa na obniżenie poziomu osiągnięć szkolnych dzieci. Brak postawy opiekuńczej u ojca wpływa na dziecko gorzej niż jego nieobecność w domu.

    Mam świadomość, że rola ojca nigdy się nie kończy. Chcę aby dziecko zawsze mi ufało, powierzało swoje tajemnice. Żebym był dla córki nie tylko ojcem, opiekunem, wychowawcą, ale i przyjacielem, na którego może zawsze liczyć, który dobrze doradzi.

    Rodzic powinien być zawsze blisko swojego dziecka. Dotyk, przytulanie, pocałunki odgrywają ważną rolę w nawiązaniu prawidłowych więzi rodzinnych. Dziecko tego potrzebuje, wymaga uwagi, bliskości, bezpieczeństwa. Potrzebny jest mu kontakt z rodzicami. Potrzebna więc jest bliskość z dzieckiem i trzeba znać potrzeby dziecka. Obserwować i odpowiadać na jego potrzeby. Udział ojca w procesie wychowania jest czynnikiem wprowadzającym w atmosferę domową element ładu i systematyczności, konsekwencji i wytrwałości. Są to cechy niezmiernie ważne we wdrażaniu dzieci do przestrzegania zasad moralnych, a także w procesie wychowania religijnego. W wielu rodzinach ojciec jest nadal autorytetem wychowawczym.

    Dziecko bacznie obserwuje swego ojca i relacje między nim a matką. Córka obserwując ojca, poznaje, kim jest mężczyzna. Sposób bycia ojca wytwarza pogląd dziewczynki na temat mężczyzn i ma wpływ na dalsze jej losy oraz relacje dziewczyna-chłopak. Dziewczyna dobiera sobie chłopca według wzorca ojca. Najlepiej jeśli to będzie wzór cnót i wartości. Dziecko nabiera zachowań swojego rodzica i jaki przykład mu damy, takie wartości będzie reprezentowało. Tak będzie postępować na co dzień w stosunku do rówieśników i innych osób. Jeśli dziecko widzi, że ojciec kocha jego matkę, jest szczęśliwe. Dziecko wówczas wie, że jest też kochane przez ojca. Kiedy Aleksandra podrośnie, będzie chciała się spotykać z koleżankami, kolegami i w końcu z chłopakiem, ojciec będzie nadal dla niej autorytetem, do którego będzie mogła się zwrócić o pomoc z trudnymi sprawami, z zapytaniem, jaką podjąć decyzję.

    Współczesny model rodziny ma być oparty na partnerstwie i przyjaźni, ku którym powinna zdążać przemiana relacji między rodzicami a dziećmi. Zauważa się, że w pewnym sensie autorytet ojca we współczesnej rodzinie zanika, co stanowi zagrożenie dla wychowania dzieci, a w szczególności młodzieży. Wymagany przez dzieci autorytet ojca musi być oparty na jego sukcesach w pracy zawodowej, uznaniu sąsiadów i przyjaciół rodziny, musi być pełen miłości i oddania dla rodziny. Ojciec, chcąc wpływać na pozytywny rozwój społeczny dziecka, musi uczestniczyć w procesie jego wychowania, reprezentując pozytywne wartości społeczne.

    Wzajemne relacje między rodzicami i rodzicami a dzieckiem są bardzo ważne dla prawidłowego wychowania i rozwoju emocjonalnego dziecka. Jak nie ma miłości, to co dalej?… Tak mało zostaje dziecku… Czuje się ono odrzucone, zawiedzione. Wali mu się świat i może zboczyć z drogi i popełnić wiele błędów. Później może tego żałować, ale jest już za późno na naprawienie skutków swego postępowania. Dlatego też wtedy ojciec musi być światłym doradcą, stróżem przed złym czynem, dodawać odwagi, otuchy oraz trzymać rękę na pulsie, aby podjąć odpowiednie kroki i uchronić swoje dziecko przed trudnościami, kaprysami losu i jego skutkami. Potrzebne są ograniczenia, nie można na wszystko pozwalać. Może to przyczyni się do refleksji dziecka nad jego postępowaniem, że źle robi i dlatego rodzice mu zabraniają. Trzeba wartościować swoje postępowanie. Co jest ważniejsze, jakie są priorytety. Tego trzeba nauczyć dziecko. Podejmować próby rozwiązania problemu wspólnie z dzieckiem, aby pomóc w podjęciu decyzji o odpowiednim zachowaniu się w danej sytuacji. U nastolatków występuje niechęć, bunt, zafascynowanie subkulturami. Tak trzeba postępować, aby bezproblemowo dziecko wróciło do normalności. Dziecko potrzebuje dwojga rodziców dla prawidłowego rozwoju. Matka zapewnia miłość, opiekę. Ojciec przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa i utrzymanie rodziny. To na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania dziecka. Tworzy się wówczas harmonia rodzinna.

    Mam za zadanie zapewnić Oli spokojne dzieciństwo, podstawowe potrzeby materialne i emocjonalne, odpowiednie wykształcenie, start w dorosłe, samodzielne i godne życie, zdobycie pozycji społecznej, muszę wpajać zasady honoru, patriotyzmu, dobrych obyczajów i manier, poszanowania rodziny, zasady wiary katolickiej i prawdziwej godności człowieka.

    Muszę kształtować sumienie dziecka, czyli budzić w nim wolę ciągłego doskonalenia się, pragnienia bycia doskonałym, jak doskonały jest Bóg, który dał życie mojej córce.

    Stefan Żółtowski

  • Pochodzenie szlachty – rycerstwo


    Rys historyczny

    Szlachta polska wywodziła się z rycerstwa, które wzięło swój początek w XI wieku. Do czasu panowania Bolesława Chrobrego wojownicy otrzymywali konie, broń i żołd. Po dwóch wiekach wojowników zastąpiło rycerstwo, które wystawiało oddział z niezbędnym wyposażeniem, zwany „kopią”. Wówczas Pan lenny zaczął wynagradzać zasłużonych rycerzy ziemią, która stała się podstawą utrzymania „kopii”.

    Co różniło wojowników od rycerzy? Na pewno nie umiejętność walki. Zarówno pierwsi wojownicy, jak i późniejsi rycerze potrafili władać bronią. Zmienił się natomiast cel walki i pogląd na postać kobiety. Zgodnie z etosem rycerskim obowiązywały takie zasady, jak: ochrona swego pana, a także sierot, ludzi bezdomnych i biednych, ochrona religii, szczodrość, honor i chęć zasłużenia na względy swojej damy serca. Stan rycerski był silnie i nierozerwalnie związany z religią chrześcijańską. Rycerz musiał więc być hojny wobec Kościoła, osób ze swojej sfery, a zwłaszcza wobec osób rozsławiających jego szczodrobliwość i chwalebne czyny. Kolebką rycerstwa była Francja, później rycerstwo jako stan wyodrębniło się w Niemczech i pozostałych krajach należących do kultury łacińskiej. W Polsce w czasach pogańskich nie było rycerstwa, dopiero po chrzcie Polski można mówić o stanie rycerskim.

    Honor był podstawą ideału rycerskiego. Rycerze z poczucia honoru wyruszali na wojny, a nie z obowiązku wasala czy chęci zdobycia łupów. To właśnie honor nakazywał walczyć i ginąć dla króla. Stosowanie zasadzek, zabijanie bezbronnych, używanie broni niegodnej pozycji społecznej rycerza, podejmowanie walki z nie w pełni uzbrojonym przeciwnikiem i ucieczka z pola bitwy były niehonorowe.

    Odwaga i gotowość do oddania życia to cechy rycerza, szczególnie gdy przyczyniały się do obrony innych. Odwaga i męstwo często były nagradzane. Rycerze, którzy nie byli szlachcicami, mieli szansę na otrzymanie szlachectwa przez nobilitację i uzyskanie herbu. Szlachta mogła zyskać wzbogacenie herbu o nowe elementy.

    Rycerz stawał się wasalem przez złożenie uroczystej przysięgi cesarzowi, królowi lub księciu: „Na wierność swą przyrzekam być dla mojego pana, wielce pobożnego męża, oddanym wasalem i zachowywać dlań swe mężne przywiązanie w niezmienności, szczerze i bez podstępu.”

    Zadaniem rycerzy było bronić Kościoła i rozszerzać wpływy wiary chrześcijańskiej. Od początku kształtowania się rycerstwa jego związki z Kościołem były bardzo ścisłe. Najzamożniejsi rycerze byli fundatorami kościołów. W zamian za wstawiennictwo u Boga za popełnione grzechy rycerze oddawali znaczne części swych majątków klasztorom lub biskupstwom. Darowywano często kilka czy kilkanaście wsi. Fundowanie świątyń i utrzymywanie klasztorów wynikały zarówno z żarliwości religijnej, jak i chęci uświetnienia potęgi darczyńców. Przysięga podczas pasowania na rycerza odwoływała się do Boga, a powszechną praktyką było poświęcanie broni, zwłaszcza mieczy. Rycerze codziennie uczestniczyli we mszy świętej, a w wolnych chwilach kazali sobie czytać żywoty świętych. Patronem rycerzy obwołany został św. Maurycy, szczególną czcią rycerze darzyli Michała Archanioła i św. Floriana. Żarliwa wiara w Boga i w słuszność poczynań Kościoła była dla rycerzy źródłem ufności w zasadność swojego posłannictwa.

    Rycerze spędzali połowę życia w siodle. Siła fizyczna i odpowiednia budowa ciała były podstawą sukcesów na polu walki. Dlatego też uczestniczyli w licznych turniejach dla zdobycia muskularności, siły i oczywiście sławy.

    Kodeks rycerski jako jedną z najistotniejszych cech wymieniał pogardę dla bogactw. Większość rycerstwa żyła ubogo, często jedynie z datków możnych opiekunów. Bogaci protektorzy prześcigali się, rywalizowali między sobą w hojności. Należy zauważyć, że hojność i rozrzutność była aprobowana wobec Kościoła. Natomiast rozdawanie majątku ubogim było źle widziane.

    Wybawienie damy z ciężkiej sytuacji było obowiązkiem rycerza. Rycerze oddawali swe serca damom i nie miało znaczenia, czy były one mężatkami czy pannami… Taki rodzaj miłości polegał na adorowaniu kobiety i dokonywaniu dla chwały jej imienia czynów chwalebnych w bojach i na turniejach. Spełnieniem miłości dworskiej wobec panny miało być małżeństwo.

    Pierwotnie rycerzem mógł zostać każdy ochrzczony mężczyzna, potrafiący władać bronią. Jednak prawo to zostało ograniczone do tych, którzy pochodzili z rodzin rycerskich. W Polsce rycerzem mógł zostać mieszczanin po nabyciu dużego majątku ziemskiego.

    W wieku siedmiu lat rozpoczynała się droga chłopca do rycerstwa. Posyłany był do zamku suwerena. Jako paź lub giermek podlegał i służył panu odpowiedzialnemu za jego wychowanie. Miał obowiązek nauczyć się dobrych manier, usługiwania przy stole, pisania, czytania, jazdy konnej, polowania, władania mieczem, a także zajmowania się koniem. Po ukończeniu 14 roku życia paź był mianowany na giermka.

    Pasowanie na rycerza było ceremonią przyjęcia nowego rycerza do stanu rycerskiego. Jednak decydował nie wiek, lecz osiągnięcia militarne.

    Z końcem średniowiecza idee rycerstwa ulegają przemianie. Stają się cechą ludzi najzamożniejszych. Duży koszt uroczystości pasowania sprawił, że coraz większa liczba wojowników brała udział w bitwach nie jako rycerze, ale jako osoby z rodzin rycerskich, czyli szlachetnie urodzone. Zaczęło kształtować się pojęcie szlachty, czyli osób pochodzących z rodzin rycerskich. Rycerstwo tym różniło się od szlachectwa, że rycerzem nikt się nie rodził, tak jak szlachcicem.

    W miejsce problemów wojennych coraz większego znaczenia dla rycerstwa nabierała ziemia. Wojna przestała być źródłem dochodu, więc rycerstwo zaczęło zabiegać o posiadanie jak największych majątków ziemskich. Zaczęto dbać o folwarki, aby zwiększyć płynące z majątków dochody. Zmniejszenie się roli militarnej i zaangażowanie w sprawy gospodarcze sprawiło, że polskie rycerstwo w XIV-XVI wieku przekształciło się w szlachtę.

    Stefan Żółtowski

    Artykuł opracowano na podstawie materiałów zebranych z encyklopedii internetowej i publikacji Kornatowski – „Genealogia i Heraldyka”.

  • Podwieczorek w Poniedziałek Wielkanocny

    I słychać wokół postękiwania jak ze zdartej płyty: „…święta, święta – i po świętach…”

    Postękiwania? A jakże? Tu boli żołądek, tam wątroba po raz piąty z rozpaczy na boki się przewraca, a ile woreczków żółciowych najchętniej na lewe strony by się powywracało!

    O bolących brzuchach to już nie ma co mówić – żadne kiszki dziś marsza nie grają, tylko podrygują w rozpaczliwych konwulsjach!

    Każdy się przed świętami uroczyście zarzeka, że: żadnego obżarstwa, żadnego opychania się, żadnego przejadania stert kiełbas, mięsa, jaj i słodkości!!!

    Cóż, przychodzą święta i tak po troszku, trochę tu, trochę tam, za chwilę torcik, potem babeczka, porcja ( nieduża ) galaretki, odrobinka lodów, jakieś jajeczko, bo zostało ze śniadanka, odrobinka majoneziku, przyszedł szwagier, no to po malutkim, może do tego coś na ciepło, jakaś porcyjka galaretki z nóżek, o, a tej szyneczki jeszcze nie próbowaliśmy – pychota, no, ale goloneczką to chyba nie pogardzisz. Za chwilę podwieczorek, kawka, herbatka, a może zimne piwko, wiesz, mamy pyszny serniczek, a szarlotka, wprost delicje, mówię ci, jeszcze kawałek?

    No, gdyby jeszcze trochę zasmażką polać… To cytat z kabaretu OTTO? Bynajmniej! posłuchajcie, to w naszych wszystkich domach to samo!

    Jeszcze co odważniejsi lub ci, którzy się w porę zreflektowali, wytknęli nosy za drzwi i wyszli na mały spacerek. Ale po powrocie… No cóż, wiadomo!

    Wesołych Świąt i smacznego jajka!

    Idę coś przekąsić, niestety…

    Marek z Poznania

  • Glosa do tekstu pani Stefanii Chwiejczak „Wspomnienia z czasów właściwych każdej epoce”


    Komentarz do tekstu z numeru 52 Kwartalnika Związku Rodu Żółtowskich

    Bardzo dziękuję za wspomnienia o moim ś.p. Ojcu, ale pragnę sprostować, że On nigdy nie był hrabią, tytuł ten bowiem przysługiwał tylko mojemu Dziadkowi Marcelemu i Jego najstarszemu synowi, którego Niemcy spalili w Oświęcimiu. Mój Ojciec bardzo tego przestrzegał i wszędzie gdzie mógł, ten błąd prostował. Nawet wtedy, gdy siedział przez kilka miesięcy w piwnicy milicyjnego aresztu w Koninie, a śledczy uparcie tytułował Go „Panie hrabio”, mój Tata tak powiedział: „Przed wojną prawdziwi hrabiowie mówili, że Żółtowscy to są hrabiowie z woli ludu, więc jak chcecie mnie tak nazywać, to musicie za każdym razem dodawać z woli ludu”.

    A po drugie w Kamieńcu stoją po dziś dzień ruiny bardzo okazałego pałacu pruskiej rodziny Dohna. Mój Ojciec nigdy nie bolał nad tym, że pałac został spalony. Czasem na uwagi zgłaszane przez turystów z Niemiec wręcz mówił, że kiedy odbudujemy wszystkie nasze polskie zabytki zrujnowane przez Niemców, to później odbudujemy pałac w Kamieńcu. Zresztą właściciele Kamieńca wcale nie kryli swoich nazistowskich sympatii, czego dowodem była wizyta Adolfa Hitlera w Kamieńcu w 1942 bądź 1943 roku, co odnotowuje niemiecki film będący w moim posiadaniu.

    A w ogóle tekst o moim ś.p. Ojcu jest bardzo miły. Pozostaję z wyrazami uszanowania dla autorki wspomnień i redakcji biuletynu.

    Marek z Konstancina-Jeziornej

  • Nekrolog

    23 stycznia 2009 roku zmarła w Skierniewicach

    Halina Żółtowska-Wojciechowska

    przeżywszy 89 lat.
    Była członkiem Związku Rodu Żółtowskich od chwili założenia.
    Rodzinie zmarłej składamy wyrazy współczucia.

    Zarząd

  • W Domu Rodziny Rodzin


    Obrazki z życia polskiej wsi

    Jesień. Po leczeniu ciężkiej i przewlekłej choroby skierowano mnie do Domu Rodziny Rodzin w Krynicy, który z polecenia księdza Prymasa Wyszyńskiego prowadziła bezhabitowa siostra – ósemka – Róża Siemieńska.

    „Ósemki” to bezhabitowe zgromadzenie zakonne powołane w czasie II wojny światowej przez księdza Prymasa. To, co Róża stworzyła w niezwykle trudnych czasach, zasługiwałoby na osobną publikację. Nie znam początków tego Domu, ale wiem, że Róża była osobą nieprzeciętną. Miała za sobą rok szkoły teatralnej i wszystko, co związane było z literaturą, poezją i ładną dykcją niezwykle ją pasjonowało. Gdy się poznaliśmy, była kobietą mniej więcej sześćdziesięcioletnią. Miała trafny sąd o ludziach. Wiedziała, że nie są aniołami, ale odnosiła się do nich z życzliwością. Umiała też podejść do każdego człowieka jak do indywidualisty. W Krynicy znano ją jako „Panią Różę”: Opowiadano, że kiedyś przyszedł list adresowany: „Pani Róża, Krynica” i listonosz bez trudu sobie z tym poradził.

    Dom Rodziny Rodzin mieścił się przy ulicy Leśnej 19, o paręset metrów od lasu. Spędziłem tam co najmniej sześć tygodni, nadejście wiatru halnego spowodowało takie skoki ciśnienia, że musiałem wyjechać. Z początku musiałem się leczyć i wtedy, z polecenia Róży, poznałem paru lekarzy o różnych specjalnościach. Wystarczył jeden telefon od niej, by być jak najlepiej przyjętym i zawsze za darmo. A dotyczyło to doktorów z instytucji źle usposobionych do zakładów chrześcijańskich, jak np. w sanatorium nauczycielskim. Zaraz pierwszego dnia Róża zaproponowała, abyśmy byli po imieniu i traktowała mnie jak brata. Takie odnoszenie się jej do mieszkańców domu stwarzało niespotykaną atmosferę.

    W jednym z pierwszych dni pobytu popsuło się coś w urządzeniach kuchennych. W mieście znajdowała się zawodowa szkoła ślusarska – znałem tego rodzaju szkoły i panujące tam stosunki. Kiedy Róża powiedziała mi, że mam tam pójść i umówić wizytę hydraulika, niezbyt mi się to uśmiechało. Nie chciałem jednak odmówić i poszedłem. Czekał już na mnie ktoś z dyrekcji szkoły i wystarczyło powiedzieć: „Pani Róża prosi”, by natychmiast otrzymać odpowiedź, że zaraz kogoś poślą. Posłali i doskonale zrobili wszystko, oczywiście za darmo.

    W Domu Rodziny Rodzin była duża kaplica, lecz nie było księdza. Przyjeżdżali przygodni kapłani i wtedy zawiadamiano pensjonariuszy pobliskich sanatoriów nauczycielskich. Przychodzili tłumnie ci, którzy w ówczesnej sytuacji nie śmieli przekroczyć progu kościoła.

    Pani Róża urozmaicała nam, pensjonariuszom, czas ciekawymi opowiadaniami o zwierzętach z pobliskiego lasu. Wspomnę tu tylko parę jej opowieści. Pewnego razu szedłem skrajem lasu, zobaczyłem strumyczek a dookoła ślady różnej zwierzyny: jeleni, lisów i zajęcy. Idąc dalej ścieżką przez zagajnik, dojrzałem też wiele śladów wilczych. Wilk, jeśli wraca tą samą ścieżką, zawsze trafia we własne ślady. Jeśli idzie stado, to wszystkie sztuki idą po tropach pierwszego. Niedaleko od tej ścieżki była gajówka, przy której kiedyś pasła się koza uwiązana do kołka. W biały dzień rzucił się na nią wilk, zadusił i chciał zarzucić na grzbiet. Przeszkodził mu jednak łańcuch, na którym koza była uwiązana. Gdy wilk się z nią szamotał, wybiegli ludzie z widłami i łopatami, a on zbiegł – bez kozy.

    Do naszego domu przy Leśnej, gdy było więcej gości, przychodziła do pomocy młoda dziewczyna z odległej o godzinę drogi wioski. Musiała iść do nas przez las. Wieczorem często nie chciano puścić jej do domu z obawy przed wilkami. Dziewczyna ta opowiadała ciekawe rzeczy o żbikach. Żbik przypomina wyglądem dzikiego kota, ale jest od niego tęższy i większy. W Polsce obecnie jest rzadkością. W lasach koło Krynicy było żbików kilka. Dziewczyna opowiadała, że gdy była młodsza, urządzała z koleżankami zabawy ze żbikami, wabiąc je miauczeniem w okresie ich parowania. Dzieci bawiło, że na odgłos wabienia wypadał nagle żbik z lasu, wściekły, że się dał oszukać i ścigał dzieci, a one chroniły się do ojcowej zagrody. Kiedyś wyleciało z lasu naraz kilka żbików tak rozwścieczonych, że dzieci musiały schować się do szopy.

    Ciekawą, a zarazem pełną grozy historię opowiadał odwiedzający Dom Rodziny Rodzin gajowy. Pewnego ranka, idąc na obchód lasu, zauważył, że od jednej z dróg biegnie w bok maleńka dróżka wydeptana przez zwierzynę. Zaciekawiony skierował się w tamtą stronę. Wśród krzewów ujrzał rozłożone na ziemi duże gniazdo, a w nim, w czarnym puchu cztery małe kocięta, zobaczył siedzącą powyżej na gałęzi drzewa samicę rysia. Wpatrywała się w niego strasznym wzrokiem, a on czuł, że całe ciało oblewa mu zimny pot. Wiadomo, że wilk rzuca się do gardła swoich ofiar, natomiast ryś wskakuje na kark i miażdży kręgi szyjne. Gajowy zorientował się, że grozi mu za chwilę straszne niebezpieczeństwo i że wszystko zależy od tego, jak się zachowa. Powoli, bardzo powoli zaczął cofać wyciągniętą rękę, stopniowo się wyprostował, centymetr po centymetrze cofał stopy. Wycofał się wreszcie aż na główną drogę i… tam zaczął biec, ile miał tylko sił w nogach.. Przypomniało mu się, jak kiedyś, gdy był w oddziale partyzanckim, został otoczony przez ostrzeliwujących go Niemców. Chcąc się uratować, musiał przebiec dużą pustą przestrzeń na jakiejś polanie. Pamięta, że przebiegł ją lotem błyskawicy. Teraz jednak biegł o wiele szybciej.

    Długo można by opisywać urozmaicane ciekawymi opowiadaniami Pani Róży nasze wieczory w Krynicy. Pobyt mój z powodu wiatru halnego niespodzianie się skończył i żałuję, że nigdy więcej, niestety, nie wróciłem w tamte strony.

    Michał z Lasek