Zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych serdecznych spotkań w gronie rodziny i przyjaciół. Życzymy zdrowia, radości, miłości i dużo wiosennego słońca Wesołego Alleluja! Prezes Związku oraz członkowie zarządu
Tag: Nr 69
-
XXII Zjazd Rodu
Zarząd Związku serdecznie zaprasza swoich członków, oraz sympatyków Związku na tegoroczny Zjazd Związku Rodu Żółtowskich który odbędzie się w ośrodku ŻAGIEL w PIECZYSKACH ul. Wypoczynkowa 1. Ośrodek znajduje się 5 km od Koronowa i 30 km od Bydgoszczy.
Jak zawsze spotykamy się w okresie świąt Bożego Ciała, a w tym roku wypada to od 29 maja do 2 czerwca.
Ośrodek położony jest nad Zalewem Koronowskim, usytuowany przy dużej piaszczystej dobrze zagospodarowanej plaży. W okolicy znajduje się piękny sosnowy las. Będzie można korzystać ze sprzętu wodnego i turystycznego, jest siłownia, stół bilardowy i kawiarnia. Jest to doskonałe miejsce do uprawiania turystyki wodnej, pieszej i rowerowej.
Całkowity koszt za jeden dzień (wyżywienie i nocleg) wynosi 100 zł od osoby. Uroczysta kolacja 82 zł.
Przedpłaty w wysokości 120 zł od osoby należy przesłać na konto:
Domu Wczasowego WAM „Żagiel” Pieczyska
PKO SA
98 12 40 62 92 11 11 00 10 37 08 97 58
z dopiskiem „ przedpłata na zjazd Zw. Rodu Żółtowskich w terminie 29 maj – 2 czerwiec” (proszę podać ilość osób)Przedpłaty należy przekazać do 15 kwietnia 2013 r.
Szczegółowe informacje dotyczące ośrodka można uzyskać na stronie internetowej www.wdw.zagiel.mil.pl
-
Moje życie (cz. II))
Szczenięce lata pięćdziesiąte
Sypialnia moja i Michała miała dwa okna. Pomiędzy oknami stały dwa duże złączone ze sobą łóżka, na których spaliśmy. Okna wychodziły na mały ogródek, gdzie tatuś co rok sadził piękny klomb kwiatowy. Ogródek ogrodzony drewnianym płotem z desek graniczył z Przedszkolem Miejskim. Oczywiście obaj byliśmy „członkami” tego przedszkola. Mama nas codziennie tam wysyłała, wierząc, że edukacja i obecność w grupie oraz przygotowanie do dostosowania się do poleceń wychowawców wpłynie korzystnie na nasz rozwój, na posłuszeństwo, karność, sposób zachowania, umiejętność współpracy w grupie, dzielenie się i zrozumienie innych.
Pewnie by tak było sielsko i anielsko, gdyby nie to, że po godzinie lub dwóch pan Rafał i pan Michał ostentacyjnie opuszczali obowiązkowe zgromadzenie i przez wspomniany płot lądowali w małym ogródku, by rozpocząć niezależne i bardzo ciekawe życie na wolności. A życie nasze to był Rejon Eksploatacji Dróg Publicznych. Czegóż tam nie było! Był m.in. stolarz. Można było u niego zbierać wióry do kosza lub pobawić się heblem albo coś pomazać klejem stolarskim. Stolarz miał różne zadania. W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia był to zawód bardzo potrzebny. Z desek i listewek sklejał on podstawy do znaków drogowych. Wycinał trójkąty, kwadraty, prostokąty, dodawał „nogę”, czyli kwadratową belkę, i tworzył znak, następnie trafiało to do malarza. Wszędzie było nas pełno, więc malarza też odwiedzaliśmy. Lecz malarz Rosiński nie bardzo nas lubił, bo mieszaliśmy mu farby. Więc my go też nie lubiliśmy. Raz do roku malował rodzicom jedno z pomieszczeń w domu. Pamiętam, że ojciec mu za tę pracę płacił. Nie wykorzystywał swego stanowiska dla własnych korzyści. Rosiński zwykle malował pół ściany i po słowach „za chwilę wrócę” znikał do końca dnia. Mamę to bardzo irytowało, wiadomo bowiem, że malowanie oznaczało bałagan w całym domu. Nazajutrz, Rosiński całując mamę po rękach, prosił: „Pani inżynierowo, wybaczy Pani, ale ważna sytuacja w rodzinie wypadła. Szwagierka i szwagier niespodziewanie zjechali i trzeba było ich ugościć”. Oczywiście sprawa była bardzo ważna, „bo butelkowa” a czy szwagier i szwagierka faktycznie byli, to kto wie. Wałęsaliśmy się po terenie całego rejonu. Pracownicy nas nie przepędzali, bo wiadomo było, że to synowie kierownika. A może także dlatego, że nasz ojciec miał wielkie poszanowanie wśród pracowników za kulturę i szacunek dla swoich podwładnych.
Pamiętam jak pewnego razu pracownicy smołowali dach na wiacie dla samochodów ciężarowych i innego sprzętu drogowego. Odkrzyknięto „fajrant” i ludzie rozeszli się do domu. Tym na dachu zostało jeszcze coś do dokończenia, więc zostali. Oczywiście Michaś i Rafałek odstawili im drabinę. „Niech sobie posiedzą !” Po dłuższych krzykach o ratunek stróż nocny przyszedł im z pomocą i mogli zejść. Nie powiem, ojciec często używał paska lub tzw. dyscypliny i niejeden wieczór był dla nas smutny. Teraz wiem, że nieprzeciętne z nas były urwisy.
Organizowaliśmy też sobie różne wycieczki bez powiadomienia rodziców. Samochody z rejonu kilka razy dziennie wyjeżdżały po różne materiały i żywność dla ekip pracujących, a nocujących w barakowozach. Ja i Michaś wskakiwaliśmy na taki samochód, np. Star 29, i plackiem leżąc na skrzyni wyjeżdżaliśmy z rejonu. Nikt nas nie widział, bo burty skrzyni nas zasłaniały. Za godzinę wracało się z wycieczki już w szoferce, bo kierowca nie pozwalał nam jechać na skrzyni.
Szczytem naszych „osiągnięć” była zabawa w żebraków (dobrze, że jeden jedyny raz). Po wojnie przed kościołami spotykało się wielu żebraków. Były to ofiary wojny. Często bez nogi lub bez ręki. W starych, podartych ubraniach, lub zniszczonych mundurach wojskowych siedzieli u wrót kościoła, prosząc o wsparcie. Synkom pana inżyniera zachciało się zorganizować taką samą kwestę przed bramą rejonu. Coś tam zebraliśmy. Michał klęczał, ja trzymałem beret. Naraz widzę, że z pasem w ręku idzie ojciec. Zanim dobiegliśmy do domu, dostaliśmy niezłe lanie. Potem wieczorem po przykrej rozmowie musieliśmy nasz „dochód” zanieść do proboszcza naszej parafii i w jego obecności wrzucić do skarbony przy ołtarzu. Po tym incydencie z żebraniem trochę nam skrzydła opadły.
Rodzice bardzo dbali o nas. Na pewno chcieli, byśmy na zewnątrz byli postrzegani jak dzieci państwa inżynierów. Więc pewnej niedzieli mama ubrała Michasia w piękny nowy mundurek marynarski (takie były w tym czasie modne dla małych dzieci). Już mieliśmy iść do kościoła, gdy wówczas Michałowi coś wpadło do beczki ze smołą. Nie pamiętam, czy to był lizak, czy cukierek. Raczej cukierek, bo lizaki w tamtych latach nie były jeszcze znane, zwłaszcza w Polsce. Michaś, nie namyślając się wiele, sięgnął do beczki po ten nieszczęsny cukierek. Nie przejął się zbytnio widokiem kilku plam ze smoły na ubranku. Natomiast mamę mało nie przyprawił on o atak serca. Smołę w tamtych latach czyściło się terpentyną lub benzyną ale zawsze pozostawały szerokie zacieki o zmienionej barwie. Dobrze, gdy to był ciemny materiał, się ale przy białym – tragedia! Pamiętam, że kobiety takie plamy likwidowały masłem spożywczym. W przypadku białej koszuli marynarskiej i białych spodenek nie było ratunku.
W Rejonie Eksploatacji Dróg Publicznych zawsze z okazji świąt Bożego Narodzenia dla dzieci pracowników odbywały się „choinki”. Nie wiedziałem, że dziecko po otrzymaniu paczki ze słodyczami powinno zaśpiewać bądź wyrecytować wierszyk, najlepiej o tematyce świątecznej. Uczestniczyłem w niej po raz pierwszy i bez rodziców. Kiedy wywołano mnie z imienia i nazwiska, podszedłem do św. Mikołaja i odebrałem paczkę. Pan prowadzący zatrzymał mnie i powiedział, że powinienem powiedzieć wierszyk. Zamurowało mnie. W końcu, po krótkiej chwili powiedziałem coś, co często słyszałem w rodzinnym domu, a zwłaszcza od ojca: „Kogut myślał o niedzieli, a w sobotę mu łeb odcięli”. Pamiętam, że wszyscy się serdecznie uśmieli z mojego występu. Na drugi dzień tato pogratulował mi bystrości i umiejętności wyjścia z tej sytuacji.
W rejonie w dużej drewnianej wiacie stała obok innych maszyn drogowych także duża drewniana skrzynia, do której pracownicy biurowi wynosili koperty i niepotrzebne dokumenty. Potem to szło do kotłowni do spalenia. Zacząłem z kopert odklejać znaczki pocztowe. I od tamtej pory przez całe życie zbieram znaczki. Nie miałem klasera, więc znaczki przyklejałem do wolnych stron zeszytu. Dzisiaj niektóre egzemplarze miałyby po 60, 70 lat. U taty w rejonie stały ciągniki Ursus z wielkim kołem zamachowym, grubą rurą wydechową i strasznie głośne. Wiem, że stały tam dwa lub trzy takie ciągniki. Nas najbardziej interesowało, jak z tych ciągników spuścić paliwo. Z boku miały kranik i gdy się go przekręciło, to paliwo spływało na ziemię. Dzisiaj bym tego nie zrobił mojemu ojcu, który mógł mieć przez nas kłopoty w pracy. Ale czy taki mały brzdąc o tym myśli?
Rafał Żółtowski
Ciąg dalszy wspomnień w następnym numerze.
-
Wielki Kanion i wodospad Niagara
Wodospad Zapora Hoovera Arizona Mesa Verde – Jerzy z Marzeną Chicago – Pomnik T. Kościuszki Las Vegas Cracer Park Chicago – Muzeum Narodowe Wrzesień roku 2012. Decydujemy udać się w daleką podróż – aż za ocean, czyli do Chicago. Chcemy odwiedzić moją kuzynkę Marzenę. Z Marzeną już podróżowałam po Norwegii i był to wspaniały wyjazd. Kiedy znaleźliśmy się w mieszkaniu kuzynki, zakomunikowała nam, że jutro lecimy do Las Vegas. Trochę byliśmy zaskoczeni, że nie będzie czasu na aklimatyzację, ale … lecimy. Po południu (12 września) pakujemy bagaże i jedziemy na lotnisko. W samolocie Jurek zauważa naszą piosenkarkę Eleni. Siedzi ze swoimi członkami zespołu zaraz za nami. Ośmielam się zapytać ją, co będą robili w tych stronach. Eleni odpowiada, że mają trasę koncertową zaczynającą się w Las Vegas i okolicach, a następnie będą w Chicago i Cleveland w stanie Ohio. Po wylądowaniu robimy pamiątkowe zdjęcia z nią i życzymy sobie nawzajem przyjemnego pobytu. Jedziemy do wypożyczalni samochodów i z pomocą GPS docieramy samochodem do zarezerwowanego wcześniej hotelu.
– 13 września – jedziemy przez Nevadę w kierunku Arizony. Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do zapory Hoovera, by z bliska zobaczyć osiągniecie przedwojennej techniki. Zapora w chwili ukończenia w 1936 r. była największą na świecie elektrownią wodną, oraz największą konstrukcją betonową. Zapora zbudowana jest w Czarnym Kanionie na rzece Kolorado na granicy stanów Arizona i Nevada, zasila między innymi Las Vegas. Od 1985 r. jest Narodowym Pomnikiem Historycznym Stanów Zjednoczonych. Po zwiedzeniu zapory jedziemy w kierunku hotelu Best Western w Flagstaff. Rio de Flag poprzedza zjazd do Flagstaff. Marzena jest wspaniałym kierowcą, nie czujemy trudów podróży mimo że jest gorąco. W hotelu bierzemy chłodny prysznic i robimy kolację. Po kolacji włączamy komputer, by napisać wiadomości do Polski o naszym przylocie.
– 14 września – ruszamy w kierunku Wielkiego Kanionu Kolorado (Grand Canyon). Po drodze zatrzymujemy się w Cameron, gdzie Indianie prowadzą bazar. Ich wyroby są bardzo drogie, więc rezygnujemy z zakupu. Wreszcie docieramy do Wielkiego Kanionu i podziwiamy go z kolejnych tarasów widokowych. Co za kolorystyka skał: od jasnożółtego, przez pomarańczowy, czerwony do ciemnogranatowego. W dole widać nitkę wysuszonej rzeki Kolorado. Wiosną, gdy dno rzeki wypełnia się wodą, organizowane są tu spływy kajakowe. Wielki Kanion powstał w wyniku erozyjnej działalności rzeki Kolorado, która rozcięła warstwy skalne do głębokości 1800 m. Szerokość dna Kanionu wynosi 350 m, a na wierzchołku 8-25 km. Od 1919 r. środkowy bieg rzeki Kolorado jest parkiem narodowym. Po nasyceniu oczu pięknymi widokami ruszamy w powrotną drogę do Flagstaff.
– 15 września – Rano zamierzamy udać się do Cortem w stanie Kolorado. Jedziemy ponad 50 mil, żadnych upraw, żadnych zwierząt, suche krzaki i puste aż do horyzontu tereny. Tylko błękit nieba urzeka, gdzieś w dali jakby jaśniejszy, ani jednej chmurki. Po lewej stronie drogi ciągną się kilkanaście kilometrów góry koloru różowo-fioletowego. Docieramy do Nowego Meksyku. Wstępujemy do ośrodka witającego gości. Niezwykle uprzejmi Latynosi od razu pytają, czy wypijemy kawę – oczywiście pijemy z przyjemnością. Po krótkim odpoczynku dalej w drogę. Jadąc, widzimy niezwykłe twory skalne: po lewej stronie drogi jakby kościół w stylu gotyckim, po prawej kształt góry przypomina siedzącego Hindusa. Wreszcie wjeżdżamy do Kolorado. Widać skromne zabudowania ze zwierzętami: konie, krowy, kozy. Zaczyna być zielono.
Z Cortez wybieramy się do Parku Narodowego w Mesa Verde, położonego w południowo-zachodniej części stanu Kolorado. (w 1906 roku uznany za Park Narodowy a w 1978 r. wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO). Parkujemy samochód, kupujemy bilety i schodzimy w dół schodkami, bardzo wąską szczeliną, a następnie po drabinie dostajemy się do miejsca, gdzie możemy podziwiać budowle wyryte przez Indian w skałach. Główną atrakcją są prekolumbijskie osiedla mieszkalne, zbudowane w ścianie kanionu przez Indian Anasazi, powstałe między VI a XIV wiekiem. Wieczorem w hotelu w Cortez podejmujemy decyzję, by wrócić do Las Vegas i tam spędzić ostatnie dni podróży. Jurek nas obsługuje, parzy kawę, robi kolację, a my z Marzeną usilnie szukamy hotelu w Las Vegas. Wreszcie decydujemy się na „Luxor” – w miarę tani, ale bez lodówki, bez ekspresu do kawy.
– 16 września – Kolejny dzień podróży zaczynamy o 7.40. Przed nami 9-10 godzin jazdy. Marzena tankuje w Cortez i ruszamy. Mijane tereny są górzysto-pustynne. Kiedy znaleźliśmy się w Red Mesa, wreszcie widać domy, jakąś szkołę. To coś nowego wśród tych ogromnych, pustych połaci ziemi leżących po obu stronach drogi. Znów jesteśmy w Arizonie. Ciągnące się góry zachwycają ukształtowaniem. Zatrzymujemy się w Baby Rocks, by z bliska podziwiać górę tak uformowaną, że oczu nie można oderwać – Kapadocja Arizony. Te góry to liczne pasma należące do systemu Gór Skalistych. W końcu skręcamy na „93” drogę już do Las Vegas. Musimy przejechać 90 mil. Marzena budzi mnie, gdy dojeżdżamy do Las Vegas. GPS pomaga dojechać bezproblemowo do hotelu. Lokujemy się w dużym pokoju. Marzena jedzie oddać wypożyczony samochód. Tutaj będziemy zwiedzać jeżdżąc miejskim autobusem oraz spacerując.
– 17 września – po śniadaniu wybieramy się na przystanek autobusowy i jedziemy zwiedzać hotele. Pierwszy to „Wenecja”. Przypomina uliczki w Wenecji, otoczony jest kanałami i bajkowo zbudowanymi mostkami. Kusimy się na popłynięcie gondolą. Zwiedzamy jeszcze kilka innych hoteli i po sześciu godzinach wracamy do naszego hotelu. Największy upał spędzamy w klimatyzowanym pokoju. Kiedy się robi ciemno, ruszamy znów na „ podbój” Las Vegas. Tym razem zaliczamy hotel „Paris”, mający kształt pomniejszonej o połowę paryskiej wieży Eiffla. Wjeżdżamy na ostatnie piętro wieży i podziwiamy nie tysiące, ale miliony palących się świateł miasta.
– 18 września – rano ruszamy na dalsze zwiedzanie miasta światowej rozrywki Las Vegas. Wizytujemy następne hotele: „Excalibur”, „New York New York”, „MGM”, „Mandalaybay” – ten hotel robi wrażenie, otoczony dziesiątkami palm kokosowych. Wieczorem robimy przymiarkę do jutrzejszego powrotu do Chicago. Nasza organizatorka wyprawy i przewodnik – Marzena – jest nie do zastąpienia. Będąc na spacerze pomyślała, by zakupić wzmocniony napój , którym się raczymy.
– 19 września – wreszcie poznajemy nasz hotel. Idziemy na basen, robimy sesję zdjęciową, następnie na kawę do baru hotelowego. O godz. 13.00 zdajemy pokój. Jedziemy na lotnisko. W Chicago lądujemy po północy.
Następne dni – 20-24 września – u Marzeny to zwiedzanie polskiej dzielnicy w Chicago – Jackowa, centrum Chicago, przepięknej Świątyni Hinduskiej w Bartlett, wyjazd na północ do Milwaukee w stanie Wisconsin. Zaliczamy też chińską dzielnicę w Chicago. A w drodze powrotnej wstępujemy na cmentarz, na grób Matki Marzeny (a mojej ciotecznej siostry Teresy), którą pochowano w nowoczesnym już mauzoleum.
– 25 września – jedziemy dość daleko, bo ponad 100 km do kolejnej mojej ciotecznej siostry Danusi. Jest to wizyta w domu nad Lake Holiday. Miejsce tak urocze, że nie dziwię się, iż spędzają tam dużo czasu, mając dom w Chicago. Uzgadniamy, że pojedziemy do mojej siostry Krystyny do Independence w Ohio. Zabiera nas ze sobą mój siostrzeniec Darek Rakowiecki. Darek to najmłodszy wnuk mojego Taty Józefa Żółtowskiego. Razem ze swoją żoną Dorotą i bliźniakami: Davidem i Aleksem stanowią bardzo ciepłą rodzinkę. Darek akurat wybiera się do Cleveland w odwiedziny do siostry Ewy (mojej siostrzenicy).
– Jest już 6 października – U Darka jesteśmy bardzo rano. Choć to dość daleko, to jedzie się bardzo dobrze. Darka w połowie drogi za kierownicą zmienia jego żona Dorota. Do celu dojeżdżamy po ponad 5 godzinach, to świetny czas.
Następny dzień – 7 października – to niedziela. Ze szwagrem Andrzejem jedziemy do kościoła. Dziwi nas, że tak mało ludzi jest w kościele. W kolejnych dniach koleżanki mojej siostry Krystyny (Krystyna jest po upadku i ma szwy na czole) Marta i Lusia służyły nam za przewodników w poznawaniu okolic Cleveland. Marta zabiera nas na zabawę do klubu Seniora w swojej dzielnicy. Za kilka dni idziemy z Martą i Lusią na zabawę do German Center. Właściwie nie było dnia, by obie nie wychodziły z propozycją zawiezienia nas swoimi samochodami do różnych, ciekawych miejsc, a niekiedy centrów handlowych. Były tak miłe i bezinteresowne, że wprost czuliśmy się zażenowani. Muszę dodać, że i mój szwagier Andrzej zawiózł nas do pięknego i dobrze zagospodarowanego Parku Narodowego Cleveland. Było co zobaczyć i gdzie pospacerować.
Po kilku dniach planujemy wyjazd nad Niagarę po stronie kanadyjskiej. Krystyny koleżanka Lusia pomaga w szukaniu hotelu. Wreszcie dzwoni, że znalazła.
– 17 października – Krystyna, ja Jurekiem i Andrzejem ruszamy do Niagara Falls w Kanadzie. Podróż zabiera nam 4 godziny. Jest jeszcze za wcześnie na zajęcie pokoju, więc idziemy na spacer w stronę wodospadu, by wrócić na 15.30 do hotelu. Dostajemy pokoje na 30. piętrze. Jesteśmy zachwyceni, bo pokoje są z widokiem na wodospad. Mimo szczelnie zamkniętych okien słychać ogromny szum wody rozbijającej się o dno wodospadu. Przez okna robimy zdjęcia wodospadu po stronie kanadyjskiej i amerykańskiej. Po krótkim odpoczynku idziemy nad sam wodospad. Robimy wiele zdjęć i podziwiamy ogrom wody spadającej z 56-metrowej ściany. W dali widać wodospad po stronie amerykańskiej – ten jest znacznie mniejszy. Do hotelu wracamy, gdy jest już ciemno. Idziemy jeszcze do pokoju Krysi i Andrzeja, by zrobić kolejne zdjęcia – mają lepszy widok.
Następnego dnia wstajemy raniutko by podziwiać niesamowity wschód słońca. Widok – bajka! Po śniadaniu maszerujemy jeszcze raz nad wodospad, by podziwiać widok. Wiatr jest wschodni, cały chodnik pokryty jest kałużami. Nasze kurtki wkrótce są również mokre. I nagle na drzewach pojawia się cudownej urody tęcza. W południe ruszamy w drogę powrotną. Po dwóch godzinach zatrzymujemy się w Pensylwanii, krainie winnic. Bierzemy ulotki, mapki i decydujemy się na wypicie kawy z automatu, a przy okazji zjedzeniu przygotowanych przez Krysię kanapek. Po 30. minutach ruszamy, ale już w strugach deszczu. Jednak wjeżdżając do stanu Ohio pogoda się klaruje. Do domu Krystyny i Andrzeja dojeżdżamy po południu.
Pogoda jest tak ładna, że najczęściej chodzimy w krótkich rękawkach. I tak jest do 25 października. Tego dnia pojechaliśmy do centrum Cleveland z Krystyną i Andrzejem, żeby zobaczyć centrum miasta. Jednak następnego dnia zaczyna padać i trwa to cały tydzień. I tu dotarł huragan znad Nowego Jorku -„Sandy”. Nawet na ich ulicy są drzewa powyrywane z korzeniami. W tym czasie oboje zachorowaliśmy – coś w rodzaju grypy. Zbliżał się czas powrotu do Polski – 17 listopada. Na ostatni tydzień wracamy do Chicago. Krystyna z Andrzejem odwożą nas do Danusi, która mieszka w Tylney Park w Chicago.
– Jest 9 listopada – Następnego dnia Danka robi rodzinne spotkanie.
– 11 listopada – jedziemy do Danki posiadłości nad jeziorem, następnie z Marzeną powracamy do jej mieszkania.
Marzena organizuje nam jeszcze wypad do centrum Chicago, gdzie zwiedzamy Muzeum Narodowe. Jest tyle dzieł słynnych malarzy, że urzekają nas te widoki. Zaczynamy od „Okna Chagalla”….
– 17 listopada – wreszcie nasz pobyt dobiegł końca. Wracamy do naszej kochanej Polski, bo jak mówią „wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu.
Kalina Nowacka z domu Żółtowska z Torunia
-
ZRŻ Kw 69 – Ciąg dalszy listów Marcelego i Jana Żółtowskich
Kochany Dziadziu.
Piszę do niego znowu żeby mu donieść jeszcze dokładniej jak się odbyło to o czem mu już w przeszłym liście pisałem. – Już prawie przez dwa miesiące byłem kandydatem, kiedy kilka dni przed nowym rokiem zawołał mnie ojciec Hofer i powiedział mi że, już nie chce mi kazać dłużej czekać i że szóstego zostanę sodalem; szóstego też w kaplicy congregacyjnej został ten akt spełniony i ja i jeszcze jeden inny z czwartej klasy mogliśmy już rodale communicować.
Każdy z nas dostał medal srebrny który się nosi /naturalnie tylko podczas zbiorów congregacyi to jest co czwartek/ na niebieskiej jedwabnej wstążce, dostaliśmy także dyplom który każe oprawić i proszę Dziadzię żeby był tak dobry
Pozwolić mi na rachunek ramy kazać zapisać, zwłaszcza że już nie mam ani grosza, bo jak miałem 4 Reńskie to dałem jeden na składkę na biedne dzieci a te trzy inne dałem congregacyi bo każden wstępujący ofiarę zrobić musi. Mówiłem że miałem 4 reńskie ale jeden miałem już przedtem a na początku miesiąca 3 dostałem. O kasztanach na podwieczorek też ani słychu nie ma aż dotąd nie dziwiłem się temu bośmy z Chołoniowa dostawali, ale dziś już nie było nic z Chołoniowa ale i kasztanów nie było.
Całuję kochanemu Dziadzi rączki najprzywiązańszy wnuk
Jaś Żółtowski
8.I.1885 Kalksburg
Kochany mój Jasiu,
Pojmuję że się bardzo cieszysz, iż zostałeś sodalistą bo jak nas nasamprzód wiara a potem doświadczenie uczy, opieka Matki Przenajświętszej jest najważniejsza w niebie i najskuteczniejsza na ziemi. Ale pamiętaj mój drogi, że jak każdy zaszczyt tak i ten wielkie obowiązki za sobą pociąga. Gdyż jak o tem zapominamy wszelkie spotykające nas pomyślności zawsze się wkońcu na naszą szkodę i hańbę obracają. Postaraj się więc tak w naukach jak i całem Twojem postępowaniem zasługiwać na ciągłą opiekę Tej, którą w Twem sieroctwie bardziej jeszcze niż kto inny za najmiłościwszą matkę i opiekunkę w całem życiu mieć sobie powinieneś.
W Małoszowie pięć dni bawiłem. Ciocia przed moim przyjazdem była……….. Wujcio nawet tak że kilka dni przeleżeć musiał. W czasie mego pobytu nie mógł się reumatyzmu w prawem ręku pozbyć, myślę że będę w tym tygodniu korzystać z tej pięknej pogody żeby się przenieść do Krakowa, gdzie Wujcio ma się elektryzować i brać kąpiele. Dowiedziałem się o dwóch dość szczególnych wypadkach.
W Jarogniewicach bekas stłukłszy szyby wpadł do kawiarni naturalnie do kuchni gdzie go schwytano i oddano a tegoż samego dnia na stryja Stefana objeżdżającego las bryczką tak nagle wpadły dwie przez jakiegoś psa spłoszone sarny, iż jedna z nich dostawszy się pod koła nogi połamała i tegoż samego co bekas doznała losu.
Gdyby jak ten list odbierzesz nic u Was jeszcze o kasztanach nie było słychać, idź do braciszka, który się podwieczorkami trudni, i powiedz mu iż ja o to ojca rektora prosiłem żebyście na mój koszt zawsze kasztany lub jabłka do bułki dostawali i że mi to przyrzeczonem zostało. Poproś więc tylko grzecznie bardzo żeby się chciał zapytać kiedy tego dodatku spodziewać się możecie. W przyszłym liście donieś mi czy w czasie mszy św. na chór dochodzisz, abyś w kościele klęczeć nie potrzebował, kiedy Ci to zawsze mdłości sprowadza.
Powróciwszy tutaj zastałem przesłane mi dla Was świadectwa – ucieszyłem się bardzo że macie obadwaj …………. A w pilności …………… Ale czemuż właściwie i wgreckiem macie tylko ……….. Proszę Was bardzo aby w przyszłym świadectwie było w tych przedmiotach jeżeli już nie …………albo …………to przynajmniej …………, bo języki starożytne są podstawą naukowego wykształcenia i wszędzie Wam zawsze jaknajpotrzebnieszemi będą. W obawie abyście zaś tego nie zapomnieli raz jeszcze przypominam abyście obadwaj w tym tygodniu do Chołoniowa napisali dziękując za okazaną Wam przez przysłanie łakoci pamięć nie zapomnieli także o powinszowankach dla Buni Dziadunia i obydwóch Wujciów przyczep i o cioci Xawerowej pamiętać wypada.
Boskiej Was obydwóch oddając Opatrzności we wszystkiem tak w całem życiu jak i w tym nowym roku którym pierwszy raz do Was się odzywam ściskam Was jaknajserdeczniej
najprzywiązańszy dziadzia
M. Ż.Czacz 12/I.85
Kochany Dziadziu
Spodziewam się że będę mógł znowu na zapusty być u Dziadzi w Wiedniu ale żeby to stać się mogło piszę teraz do Dziadzi donosząc mu to; dzień zdaje mi się jeszcze wyznaczony nie jest i zdaje mi się że Dziadzio najlepiej zrobi jak tu o to napisze zresztą który z nas mógłby Dziadzi o tem napisać ale nie wiem czy by list nie przyszedł za późno. – Do żeczy o które Izio już w liście swoim prosił żeby Dziadzio był tak dobry jeśli sam przyjedzie a zresztą jeśli nie to przysłać dorzucam jeszcze dla Izia książkę francuską pod tytułem „Les recreations scientifques”, a dla mnie album z markami pocztowemi, Waluś pewnie będzie wiedział gdzie jest.
Przypomniało i się dopiero teraz że Dziadzio mi się pytał czy na chór chodzę żeby klęczeć nie potrzebować, chodzę zawsze i bardzo z tego jestem zadowolony bo tam wiele spokojniej i lepiej niż na dole. To także chciałbym Dziadzi donieść Ojciec Schleicher którego Dziadzio sobie pewno będzie przypominał bo to on nas po domu oprowadzał nadzwyczaj jest dla nas dobry / bo on teraz jest naszym prefektem/ tak że najprzód na początku roku za Papę i Mamę a potem jeszcze i rocznicę śmierci Mamy za nią a jutro za Papę mszę św. odprawi.
Całuję Dziadzi rączki jego naprzywiązańszy wnuk
Jaś Żółtowski
18/I.85
Kochany Dziadziu
Prawie najważniejszą rzecz o którą się chciałem Dziadzi spytać w ostatnim moim liście zapomniałem, poprosiłem więc teraz podczas „etudy” Ojca Schleichera żeby mi pozwolił do Dziadzi napisać. Do konnej jazdy do się tyczy, a to jest czy by który z nas nie mógł pójść /naturalnie jeżeli Dziadzio nie ma nic przeciwko temu co niech Dziadzio będzie tak dobry nam donieść/ do Ojca Rektora i spytać go się czy możemy zacząć brać lekcye konnej jazdy od początku przyszłego półrocza, to jest od połowy prawie miesiąca lutego, a nie od Wielkiej Nocy. Dużo innych by wtedy z nami zaczęło, a jeżeli byśmy zaczęli jeździć od Wielkiej Nocy to już też wiele mniej przyjemności jeździć jak tak gorąco, w lecie.
Mrozy mamy tu bardzo silne dziś w nocy było 180 Reaumura niżej zera a na przyszłą noc zanosi się jeszcze na znacznie silniejszy mróz.
Całuję kochanemu Dziadzi rączki, zostając jego najprzywiązańszym wnukiem
Jaś Żółtowski
19.I.1885. Kalksburg
Niech Dziadzio proszę będzie tak dobry, dokładny nasz adres po niemiecku Marysi posłać bo chociaż ona nie umi ani słowa po niemiecku to mąż jej umieć musi bo służył w wojsku, i zresztą jako włodarz.
Kochany Dziadziu
Piszę do niego tylko z powodu jednej rzeczy która by nam a może i Dziadzi przyjemną była, to jest że na zapusty /podług listu Dziadzi zrozumieliśmy że Dziadzio przyjedzie/ czyby Dziadzio nie mógł o dwa lub trzy dni przyjazd swój przyspieszyć i być tu na sztukach granych przez samych uczniów tutejszych w Sali teatralnej. Izio także prosi żeby jeszcze Dziadzio przywiózł z sobą książkę do nabożeństwa Kamockiej a i moją zarazem prosiłbym przywieźć.
Całuję Dziadzi rączki najprzywiązańszy wnuk
Jaś Żółtowski
-
Wydarzenia
Niezmiernie miło jest mi poinformować, że w dniu 9 listopada 2012 roku podczas VIII Limanowskiej Gali Przedsiębiorczości, na podstawie postanowienia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 5 stycznia 2012 roku, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczony został Wiesław Żółtowski, Dyrektor Generalny Gold Drop Sp. z o.o. Odznaczenie zostało przyznane za wybitne zasługi dla rozwoju przedsiębiorczości polskiej, za działalność społeczną i charytatywną. To już kolejne wysokie odznaczenie państwowe przyznane przez Prezydenta naszemu kuzynowi zza oceanu po Srebrnym i Złotym Krzyżu Zasługi. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż drugim Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski udekorowany został pan Stanisław Gągała, Prezes Zarządu Gold Drop Sp. z o.o.
Agnieszka Żółtowska
4 października 2012 roku urodził się w Łodzi Łukasz Żółtowski syn Mariusza i Małgorzaty. Łukaszek ma już brata Mateuszka, który w czerwcu skończy 3 lata. Szczęśliwymi dziadkami rozpieszczającymi obu wspaniałych wnuków są Liliana i Marek z Tomaszowa Mazowieckiego.
-
Urzędy szlacheckie dworskie i ziemskie w Rzeczpospolitej szlacheckiej a Żółtowscy na urzędach
Od XI w. władzę lokalną sprawowali w określonych prowincjach kasztelani. W późniejszym okresie kasztelanowie zarządzali ziemiami czyli kasztelaniami. Kasztelanom podporządkowane były siły wojskowe. Jednocześnie sprawowali osądy w imieniu władcy i zbierali daniny od ludności. Wysokich urzędników królewskich czyli palatynów i kasztelanów nazywano komesami.
Przyczynienie się przez Bolesława III Krzywoustego w 1138 roku do podziału Polski na dzielnice było powodem upadku zasady senioratu. Trwające następnie prawie 200 lat rozbicie dzielnicowe sprawiły, że po ponownym zjednoczeniu ziem dotychczasowe urzędy dworskie samodzielnych księstw stały się urzędami ziemskimi, czyli związanymi z określonym terytorium państwa.
Z historią powstania urzędów szlacheckich w Polsce mamy do czynienia od XII wieku.
Na początku XII w. powstał urząd kanclerza prowadzącego kancelarię królewską. Jego obowiązkiem było spisywanie i przechowywanie ważnych dla kraju dokumentów. Wybór na kanclerza padał zazwyczaj na duchownego, najczęściej kapelana dworskiego, ponieważ osoba taka była biegła w czytaniu i pisaniu. Kanclerz posiadał grono pomocników, jakimi byli notariusze i pisarze.
Do ważniejszych urzędników należał także skarbnik utrzymujący pieczę nad skarbcem dworskim, szczególnie kosztownościami, klejnotami i dokumentami.
Urzędy ziemskie można podzielić na urzędy dygnitarskie i officia. Urzędy dygnitarskie to: wojewoda, kasztelan, podkomorzy i sędzia ziemski. Officia to urzędy: stolnika, podstolego, cześnika, podczaszego, łowczego, miecznika, chorążego i wojskiego.
Urzędy wojewody i kasztelana stały się urzędami dożywotnimi. Zajmowali je możnowładcy pochodzący z danej ziemi, co nie sprzyjało tendencjom centralizacji władzy w okresie odbudowy państwa polskiego.
Wojewoda to najwyższy urząd ziemski. Wojewodowie na podstawie statutu wareckiego z 1423 r mieli prawo i obowiązek ustalania maksymalnych cen na wyroby rzemieślnicze, kontroli miar i wag w miastach oraz sądownictwa nad ludnością żydowską.
Kasztelan – to urzędnik, zajmujący się administracją, obroną grodu, sądownictwem, skarbowością na terenie kasztelanii, zarządzał dobrami książęcymi i wojskiem.
Ciwun to urząd ziemski w Wielkim Księstwie Litewskim. Urząd ten powstał w XIV wieku. Początkowo ciwuni byli zarządcami lub dzierżawcami dóbr królewskich. Na Żmudzi utrzymało się 12 ciwunów mianowanych przez króla, i sprawowali sądy graniczne.
Marszałek ziemski – to urząd w Wielkim Księstwie Litewskim. Był urzędnikiem sądowym i miał prawo sądzenia w sądach ziemskich.
Podkomorzy – urzędnik ziemski, który przewodził sądowi podkomorskiemu, był zastępcą procesowym ubogich wdów i sierot ze stanu szlacheckiego.
Starostowie byli przedstawicielami władzy lokalnej. Reprezentowali króla na określonym terytorium. Starosta generalny powołany był na urząd w dużych dzielnicach Polski. Występował urząd starosty ruskiego, podolskiego, wielkopolskiego, krakowskiego. Starosta grodowy był zwierzchnikiem załogi na zamku. To starostowie dowodzili wojskami stacjonującymi w grodach isprawowali zarząd nad tymi grodami. Im podlegało sądownictwo w sprawach zastrzeżonych przez króla, a dotyczących ciężkich przestępstw, jak: zabójstwo, podpalenie, rabunek, gwałt.
Chorąży – w średniowiecznej Polsce był rycerzem trzymającym chorągiew, czyli znak swojego oddziału, księcia lub ziemi. W jego kompetencji leżało przygotowanie rycerstwa podczas pospolitego ruszenia i przyprowadzenie go do kasztelana. Po zjednoczeniu państwa był to niższy urząd ziemski. Dodatkową funkcją chorążego był udział w sądzie ziemskim.
Sędzia ziemski to przewodniczący sądu ziemskiego I Rzeczypospolitej. Sąd ten rozpatrywał wszystkie sprawy szlachty osiadłej wyłączywszy przestępstwa ścigane przez sąd grodzki z tzw. czterech artykułów grodzkich. Sędzia ziemski musiał być szlachcicem posesjonatem, osiadłym w ziemi której sprawy sądził. Pobierał wynagrodzenie od stron procesowych. Nie mógł przy tym piastować żadnych urzędów grodzkich.
Wojski zabezpieczał majątek i roztaczał opiekę nad rodzinami rycerzy przebywających na wyprawach wojennych. Jednocześnie dbał o utrzymanie porządku w czasie nieobecności kasztelana.,
Stolnik w średniowiecznej Polsce był urzędnikiem królewskim dbającym o stół monarchy. W późniejszym okresie urząd ten stał się honorowym. W Rzeczpospolitej Szlacheckiej był niższym urzędem ziemskim oraz honorowym centralnym.
Podstoli to urzędnik nadworny, początkowo zastępca stolnika.
Podstoli ziemski – w XIV-XVI w. to samodzielny, honorowy urząd ziemski w województwach i powiatach w Wielkim Księstwie Litewskim. Podstolich wielkich było dwóch: Podstoli wielki koronny i Podstoli wielki litewski.
Pisarz ziemski to urzędnik, wchodzący w skład urzędników sądu ziemskiego.
Do obowiązków jego należała troska o księgi ziemskie, zawierające tzw. akty wieczyste, dotyczące spraw majątkowych szlachty. Wraz z sędzią i podsędkiem wchodził w skład kompletu sądowego.
Podwojewodzi – to urzędnik w Koronie, który czuwał nad rzetelnością miar i wag w województwie. Natomiast w Wielkim Księstwie Litewskim i w Prusach Królewskich był to urzędnik ziemski, który pełnił niektóre funkcje starosty.
Cześnik w XIII wieku był urzędnikiem królewskim dbającym o “piwnicę” monarchy. Od XIV w. urząd ten stał się honorowym.
Podczaszy – urząd ten został utworzony jako pomocniczy dla cześnika. Podczaszy zajmował się w czasie uczt rozlewaniem napoi do kielichów oraz dbał, aby trunków nie zabrakło. Zarządzał piwnicami królewskimi oraz nadzorował służbę królewską zatrudnioną przy podawaniu napojów i deserów. To podczaszy posiadał klucz do pomieszczenia, w którym przechowywane były, bardzo wówczas cenne, korzenne przyprawy.
Łowczy – we wczesnośredniowiecznej Polsce był urzędnikiem królewskim zajmującym się organizacją łowów monarchy. Urząd ten stał się dożywotnim i honorowym.
Łowczy wielki koronny – do jego kompetencji należało organizowanie i nadzór nad polowaniami królewskimi. Strzegł puszcz i lasów królewskich przed kłusownikami. Był zwierzchnikiem służby myśliwskiej.
Łowczy wielki litewski – organizował i nadzorował polowaniami wielkiego księcia jednocześnie będąc zwierzchnikiem służby myśliwskiej. Z czasem kompetencje łowczych przejął podłowczy, a urząd łowczego wielkiego koronnego czy litewskiego stał się tytularny.
Miecznik w średniowiecznej Polsce był dworskim urzędnikiem. Zarządzał zbrojownią panującego a także nosił przed nim miecz będący oznaką jego władzy wojskowej.
Od XIV w. miecznik przekształcił się w tytularny urząd dworski. Miecznicy poszczególnych księstw stali się niskimi w hierarchii urzędnikami ziemskimi.
Koniuszy w średniowiecznej Polsce – to urzędnik królewski zajmujący się stajnią monarchy.
Oboźny to urząd dygnitarski i wojskowy. Początkowo oboźny zakładał obozy i warownie. Urząd istniał oddzielnie dla Litwy i Korony. Oboźny ziemski to urząd ziemski w Wielkim Księstwie Litewskim
Strażnik zajmował się zabezpieczaniem zbierania się pospolitego ruszenia w Wielkim Księstwie Litewskim, strzegł bezpieczeństwa wojska.
Horodniczy był urzędnikiem ziemskim w Wielkim Księstwie Litewskim. Zaczął funkcjonować od XV wieku. Zajmował się zaopatrywaniem i utrzymywaniem niektórych miast i zamków. Do jego obowiązków należało czuwanie nad stanem fortyfikacji zamku.
Krajczy wielki koronny i krajczy wielki litewski to urząd do którego obowiązków należało krojenie i próbowanie potraw w czasie uczt królewskich.
W rodzie Żółtowskich szlacheckie urzędy ziemskie sprawowali min.
- Jakub Wojsław Żółtowski zm. ok. 1578 – pisarz województwa płockiego
- Mikołaj Żółtowski ur. 1560 – komornik ziemi przemyskiej
- Sebastian Żółtowski ur. 1605 – pisarz ziemski płocki
- Wojciech Żółtowski ur. 1650 – podsędek ziemski zakroczymski, pisarz grodzki płocki
- Wojciech Żółtowski ur. 1700 –sędzia grodzki płocki
- Józef Tyburcjusz Żółtowski –ur. 1742– miecznik wschowski 1779
- Paweł Marceli Żółtowski ur. 15.01.1745– łowczy poznański
- Teofil Wojciech Ignacy Kajetan Żółtowski ur. 6.02.1746– wojski płocki 1771, sędzia sejmowy 1778, łowczy 1781, cześnik 1786, podstoli ziemi zatorskiej
- Jan Żółtowski ur. 1670 – podkomorzy ziemi gostyńskiej 1712, starosta Gąbina, Troszyna i Czermna 1712
- Bartłomiej Żółtowski ur. 1696 – starosta Gąbina, sędzia w Gąbinie
- Paweł Żółtowski ur. 1730 – regent ziemski płocki
- Teodor hr. Żółtowski ur. 20.03.1842 -marszałek Sejmu prowincjonalnego w Poznaniu
- Julian Żółtowski ur. 5.07.1845 –sędzia powiatu kutnowskiego
- Nikodem Mikołaj Żółtowski 6.11.1805 – woźny sądowy
- Eugeniusz Żółtowski ur. 6.11.1830 –sędzia.
Stefan Żółtowski