Tag: Nr 95

  • ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE

    ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE

    Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
    życzymy wszystkim członkom i sympatykom
    Związku Rodu Żółtowskich,
    pogodnych i miłych świąt.
    Życzymy także, aby w 2021 roku zdrowie dopisywało i
    żeby nie zaprzątały naszych myśli, żadne zmartwienia i kłopoty.

    Prezes Związku oraz członkowie zarządu.

  • ZJAZD W CZASIE PANDEMII

    ZJAZD W CZASIE PANDEMII

    Planując kolejny XXIX-ty Zjazd Związku Rodu Żółtowskich nikt nie spodziewał się, że nadchodzący 2020 rok pokrzyżuje nam plany i że organizacja corocznego spotkania rodziny stanie pod znakiem zapytania. W związku z lockdownem i zamrożeniem branży turystycznej po raz pierwszy od niemal 30-stu lat musieliśmy podjąć decyzję o zmianie terminu Zjazdu. Działając w trosce o zdrowie członków Związku zdecydowaliśmy o przesunięciu terminu naszego spotkania na pierwszy weekend września 2020 roku.
    Na gospodarza XXIX-go Zjazdu Związku Rodu Żółtowskich wybraliśmy Sieraków – miasto w województwie wielkopolskim, położone nad Wartą, na skraju Puszczy Noteckiej, na pograniczu Kotliny Gorzowskiej i Pojezierza Poznańskiego. Mimo zagrożenia epidemicznego gościny udzielił nam Hotel KAMA PARK położony w samym centrum Sierakowskiego Parku Krajobrazowego, na terenie leśnym między Jeziorami Jaroszewskim i Lutomskim.
    W tym wyjątkowo ciężkim czasie liczyliśmy się z mniejszą frekwencją uczestników, jednak biorąc pod uwagę okoliczności cieszymy się, że po raz kolejny mogliśmy się spotkać, choć w okrojonym składzie.

    Jako pierwszy na posterunku zjawia się Prezes Honorowy Rafał, który przyjechał z Eweliną i Irkiem. Witamy Prezesa Mariusza z żoną Mirellą, dostojnych seniorów Zbigniewa z Warszawy i Jacka z Łodzi, którzy mimo ryzyka podjęli decyzję o udziale w spotkaniu. Dojeżdżają Kalina i Jurek z Torunia, Ela i Kazio z Kutna, Krysia z Jurkiem i Sylwkiem z Pruszkowa, Andrzej z Płocka. Po raz pierwszy witamy nowych członków Związku – Ewę i Piotra z Oświęcimia. Cieszymy się, że zdecydowali się wziąć udział w Zjeździe i liczymy, że na stałe zapisze się on w ich kalendarzu.
    Środa upływa nam na powitaniach i rozmowach, oczywiście z zachowaniem dystansu społecznego. W czwartek obowiązkowym punktem programu jest zebranie zarządu i członków Związku, na którym omawiamy sprawy istotne dla naszego stowarzyszenia oraz oficjalnie witamy nowych członków – Ewę i Piotra. Po zebraniu już tradycyjnie odbyła się prelekcja na temat regionu i związanych z nim ciekawostek. Na prelekcji gościmy pana Tadeusza Andrzejewskiego, nauczyciela w Zespole Szkół w Sierakowie, Prezesa Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Gminy Sieraków I Okolic „Sieraków Się Dzieje”, regionalistę i miłośnika Sierakowa. Za organizację prelekcji i zaproszenie gościa odpowiedzialna jest Bogusia z Białej, która, mimo że nieobecna ciałem, zdalnie (jak to w czasach zarazy) zorganizowała nam spotkanie z fantastycznym, ciekawym pasjonatem regionu. Bogusiu, ogromne podziękowania!
    Podczas wykładu pan Tadeusz zapoznaje nas z historią Sierakowa, najważniejszymi zabytkami, a także znaleziskami podczas prac archeologicznych, w których sam pan Tadeusz brał udział. Dzięki temu możemy zobaczyć unikalne nagranie wykonane podczas wydobywania z krypt cennych sarkofagów rodziny Opalińskich, właścicieli Sierakowa. Po wykładzie pan Tadeusz oferuje nam swoje usługi w charakterze przewodnika po najważniejszych miejscach miasta.
    Piątkową wycieczkę zaczynamy wizytą w Stadzie Ogierów w Sierakowie. Jest to najstarsze Stado Ogierów w Polsce, założone w latach 20. XIX wieku.

    Zwiedzanie stajni

    Obecnie Stado prowadzi hodowlę koni rasy wielkopolskiej oraz koników polskich. Oprócz stajni zwiedzamy powozownię z kolekcją powozów z przełomu XIX i XX wieku oraz szorownię ze zbiorem uprzęży. Na terenie Stada rosną interesujące okazy drzew – w parku 700-letni dąb, cztery stare dęby na środku głównego placu, a przed dawnym pałacem rzadkie cyprysy nutkajskie.
    Ze Stada Ogierów kierujemy się ku Perle Stu Jezior, jak nazywany jest kościół pobernardyński Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, najcenniejszy zabytek miasta. To zarazem jedyna spośród budowli, jakie wznieśli Opalińscy, która ocalała z pożarów i klęsk nawiedzających miasto. Kościół został zbudowany na planie krzyża, w czterech narożach podstawy kopuły umieszczone są herby fundatorów kościoła: Łodzia Opalińskich, Nałęcz Ostrorogów Lwowskich, Dąbrowa Kostków i Leliwa Pileckich. Najwspanialszym elementem wczesnobarokowego ołtarza jest obraz namalowany przez flamandzkiego malarza Artusa Wolfforta – Zdjęcie z krzyża. Malowidło jest tak znakomite, że przez lata przypisywano je Rubensowi. Wewnątrz kościoła znajdują się dwa nagrobki Opalińskich.
    W Sierakowie znajdują się jeszcze dwie zabytkowe budowle – zbór ewangelicki, obecnie częściowo zrujnowany oraz synagoga.
    Ponieważ mamy jeszcze trochę czasu wolnego, a w związku z niską frekwencją i obostrzeniami związanymi z epidemią nie planowaliśmy zorganizowanej wycieczki, spontanicznie wsiadamy w samochody z zamiarem odwiedzenia okolicznych atrakcji. Prosto z Sierakowa udajemy się do Kwilcza, gdzie ok. 1828 roku powstała późnoklasycystyczna rezydencja dla znamienitej wielkopolskiej rodziny Kwileckich. W 2013 roku zespół pałacowo-parkowy został odzyskany przez spadkobierców przedwojennych właścicieli.
    Kolejnym etapem naszej podróży jest Cmentarz kalwiński w Orzeszkowie – cenne świadectwo protestantyzmu w Wielkopolsce. Wśród pomników nagrobnych wyróżnia się żeliwny obelisk w stylu empire na grobie Jana Wilhelma Kassyusza (1787-1848), pastora, pedagoga i działacza patriotycznego, ufundowany z inicjatywy Karola Libelta przez mieszkańców Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
    Z Orzeszkowa już tylko rzut kamieniem do Zajączkowa, gdzie znajduje się pałac należący niegdyś do Żółtowskich, miejsce, w którym został zorganizowany II Zjazd Związku Rodu Żółtowskich.

    Pod bramą Pałacu w Zajączkowie

    Niestety obiekt mogliśmy oglądać tylko zza zamkniętej bramy. W 2018 roku podupadający pałac zakupił Holender Sander van Klinken. Zarejestrowano spółkę Pałac Zajączkowo Sp. z o.o., ale do dnia dzisiejszego nie podjęto żadnych prac zabezpieczających i remontowych. Chcąc dowiedzieć się czegoś o obecnych właścicielach i planach związanych z pałacem, przez przypadek zajeżdżamy pod Pensjonat Rekreacyjno-Wypoczynkowy w Zajączkowie, gdzie wita nas właścicielka pani Anna Winiaszewska. Okazuje się, że mąż pani Anny, pan Tadeusz Winiaszewski jest autorem książki Zajączkowo – historia, legendy, współczesność, a pani Anna jeden z ostatnich egzemplarzy przekazuje na ręce Prezesa Mariusza. Na wzniesieniu powyżej pensjonatu postawiono kaplicę z możliwością odprawiania mszy. Obok kaplicy znajduje się grobowiec rodziny Żółtowskich – o którym dowiedzieliśmy się na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności. Zachował się nawet oryginalny granitowy krzyż, który czeka na właściciela. Być może któryś z członków naszego Związku miałby pomysł na zagospodarowanie dużego kamienia z historią?
    Kontynuując naszą wycieczkę docieramy do Obrzycka, w którym znajduje się pałac Raczyńskich – rezydencja jednego z najbogatszych i najbardziej znanych rodów Wielkopolski. Obecnie pałac jest siedzibą Domu Pracy Twórczej i Wypoczynku Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.


    Wracając do Sierakowa zajeżdżamy jeszcze do Lutomia, gdzie znajduje się późnobarokowy kościół parafialny pw. św. Andrzeja i Najświętszej Marii Panny Wspomożycielki. Przy ołtarzu głównym stoi konstrukcja wzorowana na barokowym baldachimie z katedry gnieźnieńskiej, uznawana dotąd za konfesję, a w rzeczywistości jest jedynym zachowanym w Polsce Castrum Doloris z przełomu XVII i XVIII wieku.
    Zgodnie z tradycją piątkowy wieczór kończymy uroczystą kolacją. I jak co roku na stole króluje chleb staropolski z herbem Ogończyk wypieczony i dostarczony przez Krzysztofa Rumińskiego z Torunia. Ale tym razem oprócz stałych punktów programu mamy też niespodziankę – jubileusz naszych dwóch Seniorów Zbigniewa z Warszawy i Jacka z Łodzi. Są torty i odśpiewane „200 lat”! Zapominamy o krążącym wirusie i biesiadujemy do późnych godzin.
    Sobotni poranek zaczynamy zwiedzaniem Muzeum Zamku Opalińskich, gdzie czeka już na nas pan Tadeusz Andrzejewski. Poznajemy historię Zamku, który lata świetności przeżywał w XVII i XVIII wieku będąc siedzibą rodu Opalińskich. Zniszczony w wielkim pożarze w 1817 roku, restytuowany w latach 90-tych XX wieku z powodu braku wiarygodnych materiałów do precyzyjnej odbudowy. Obecnie pełni funkcję muzeum pamiątek po rodzinie Opalińskich i Leszczyńskich, a wśród ekspozycji obejrzeć można również znaleziska z prac wykopaliskowych prowadzonych przed odbudową Zamku oraz przedmioty związane z historią Sierakowa. Najcenniejszym miejscem Muzeum Zamku Opalińskich jest mauzoleum, w którym umieszczono unikatowe w skali europejskiej sarkofagi dawnych właścicieli zamku. Zostały one przeniesione z kościoła parafialnego ze względu na niesprzyjające tam warunki w podziemiach. Po odrestaurowaniu, odpowiednio wyeksponowane i zabezpieczone w piwnicy dawnego zamku, zamienionej na kaplice, przypominają minioną świetność dawnego rodu Opalińskich. Dzięki uprzejmości pana Tadeusza możemy zwiedzić kaplicę z cennymi sarkofagami, które na co dzień nie są udostępnione zwiedzającym.
    Popołudniem mamy jeszcze trochę czasu wolnego, więc razem z Mariuszem i Elą udajemy się nad jezioro Jaroszewskie. Po drodze spotykamy Rafała z Eweliną i Irkiem. Pogoda podczas tegorocznego Zjazdu do tej pory nas nie rozpieszczała, więc ostatnie wspólne chwile spędzamy na łonie natury. Wieczorem jeszcze kolacja grillowa i nieubłaganie kolejny, XXIX już Zjazd Związku Rodu Żółtowskich zbliża się ku końcowi. Jednocześnie myślimy już o następnym jubileuszowym XXX Zjeździe. Czas pokaże, czy sytuacja pozwoli nam bez przeszkód spotkać się w szerszym gronie.

    AGNIESZKA z Wrocławia

  • PROTOKÓŁ Z POSIEDZENIA ZARZĄDU ZWIĄZKU RODU ŻÓŁTOWSKICH

    3 września 2020 roku w hotelu Kama-Park podczas XXIX Zjazdu.

    Obecni:
    Mariusz ze Sztumu – prezes
    Rafał z Korycina – prezes honorowy
    Agnieszka z Wrocławia – skarbnik
    Elżbieta Żółtowska – sekretarz
    Kalina Nowacka – członek zarządu
    Andrzej z Popłacina – członek zarządu

    Porządek obrad:

    1. Wybór miejsca następnego Zjazdu
    2. Program na jubileuszowy XXX Zjazd
    3. Zaproszenia
    4. Teksty do Kwartalnika
    5. Mobilizacja Żółtowskich do liczniejszego przyjazdu na Zjazd
    6. Sprawy różne

    1] Pierwszym punktem zebrania, było podjęcie wspólnej decyzji o zorganizowaniu XXX jubileuszowego Zjazdu ZRŻ 2021 roku w centralnej Polsce. Kalina zaproponowała ośrodek w Koszelówce k. Gostynina tuż nad jeziorem. Można tu zwiedzić kilka ciekawych historycznie miejsc, chociażby w Gąbinie, skąd pochodził gen. Sławoj-Składkowski. Agnieszka była za organizacją Zjazdu w okolicach Mszczonowa. Moglibyśmy zorganizować wyjazd do Lasek i odwiedzić grób Michała. Padła też propozycja na Zjazd w Spale.
    Agnieszka wysłała już do kilku centralnie położonych ośrodków zapytania o warunki pobytu. Niektóre ośrodki mają już zajęte terminy. Tak, więc należy się spieszyć z poszukiwaniem i szybko podjąć decyzję o miejscu zjazdu.


    2] Chcielibyśmy aby jubileuszowy Zjazd w 2021 roku zorganizować wyjątkowo pięknie, przedstawiając uczestnikom ciekawy i atrakcyjny program. Andrzej z Popłacina ma pomyśleć nad historyczną i sportową oprawą spotkań. Na początku 2021 r. będziemy już zorientowani ile osób zadeklaruje przyjazd na Zjazd i wtedy podejmiemy decyzję o zaproszeniu mediów. Mamy nadzieję, że pandemia COVID–19 nie pokrzyżuje nam planu w organizacji tego jubileuszu.


    3] Rafał zobowiązał się załatwić zaproszenia na przyszłoroczny zjazd. Będą dołączone do kwartalników.


    4] Zgłosili się chętni do napisania tekstów do Kwartalnika. Agnieszka z Wrocławia, napisze relację z ostatniego Zjazdu, Ela z Kutna wywiad z Basią Merkel z Wrocławia, Andrzej z Popłacina o historii wojennej jego stryja, Mariusz ze Sztumu dalszy ciąg relacji z rejsu dookoła świata, Rafał z Korycina przyśle wiersze swojej córki Aleksandry.


    5] Chcielibyśmy zachęcić, by jak najwięcej Żółtowskich przyjeżdżało na Zjazdy, a zwłaszcza ten jubileuszowy. Ela wraz z mężem zobowiązali się dzwonić do Żółtowskich, by poprosić ich o uczestnictwo w następnym zjeździe. Agnieszka obiecała założyć w przyszłym Roku konto społecznościowe Związku Rodu Żółtowskich na FB, by poprzez tę formę dotrzeć z aktualnymi informacjami do jak największej rzeszy Żółtowskich w Polsce, ale też na świecie, zwłaszcza do młodego pokolenia.
    Andrzej natomiast podejmie próbę dotarcia do Żółtowskich w Płocku i okolicy.


    6] Sprawy różne:

    • Ela będzie rozmawiać z osobą zajmującą się naszą stroną internetową w sprawie podłączenia skrzynki mailowej Andrzeja do poczty zarządu, a także dopisania Go, na naszej stronie internetowej w skład zarządu Związku.
    • Kalina, w związku z rezygnacją z funkcji sekretarza, przekaże Eli dokumenty Związku Rodu Żółtowskich.
    • Członkowie zarządu mają przedstawić projekt pamiątkowego, jubileuszowego medalu, do wykonania którego zobowiązał się Jarek ze Skierniewic.
    • Agnieszka podejmie starania w założeniu subkonta w banku, które rozwiązałoby problem wpłacania składek członkowskich przez Internet.

    Protokołowała : ELŻBIETA z Kutna – sekretarz

  • CHARYTATYWNY BIEG NA SPECJALNYM WÓZKU NA RZECZ FUNDACJI POMOCY WDOWOM I SIEROTOM PO POLEGŁYCH POLICJANTACH

    CHARYTATYWNY BIEG NA SPECJALNYM WÓZKU NA RZECZ FUNDACJI POMOCY WDOWOM I SIEROTOM PO POLEGŁYCH POLICJANTACH

    Komendant Miejski Policji w Toruniu insp. Maciej Lewandowski spotkał się z Panem Maciejem Drożdżalem – członkiem Wojskowego Klubu Biegacza „Meta” w Lubińcu, aby objąć honorowym patronatem jego udział w II Charytatywnym Biegu Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie na rzecz
    Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. W minioną sobotę Pan Maciej z 59 numerem startowym, zaczynając od siedziby KMP w Toruniu przy ul. Grudziądzkiej 17, na swoim specjalnie przystosowanym wózku dla osoby niepełnosprawnej pokonał blisko 40 km, odwiedzając po drodze toruńskie komisariaty.

    Marciej Drożdżal


    Do Komendanta Miejskiego Policji w Toruniu zwrócił się Pan Maciej Drożdżal, który od urodzenia choruje na czterokończynowe mózgowe porażenie dziecięce. Jak napisał w swoim liście „z racji niepełnosprawności nie jest możliwa kontynuacja rodzinnej tradycji i założenie przeze mnie munduru. Jednakże to właśnie przez środowisko mundurowe została w nim zaszczepiona pasja do czynnego uprawiania sportu (biegi długodystansowe na wózku o napędzie pośrednim)”.
    Aktywność Pana Macieja została dostrzeżona przez Wojskowy Klub Biegacza „Meta” Lubliniec, którego w 2013r. został honorowym członkiem. Także w gminie Chełmża, jest honorowym członkiem OSP Zelgno i reprezentuje te dwie jednostki w zawodach sportowych, biorąc czynny udział w biegach na wózku.
    Wyższa Szkoła Policji w Szczytnie w dniach 4.07 do 12.07 zorganizowała już kolejną edycję biegu charytatywnego na rzecz Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach, jednak z uwagi na aktualną sytuację epidemiologiczną bieg ten odbywał się w formie zdalnej. Zarejestrowani wcześniej uczestnicy, w wybrany przez siebie sposób, wykazując aktywność fizyczną przesyłali zdjęcia i screeny pokonanych tras na specjalnie utworzoną stronę. Mając na uwadze charakter biegu oraz fakt, że jego trasę wyznacza sobie uczestnik Pan Maciej postanowił pokonać wspomniany dystans zaczynając od siedziby Komendy Miejskiej Policji w Toruniu i przejeżdżając obok toruńskich komisariatów i kończąc w miejscu startu.
    Pan Maciej zwrócił się do Komendanta Miejskiego Policji w Toruniu z prośbą o objęcie honorowym patronatem jego udziału w powyższym przedsięwzięciu sportowym. Insp. Maciej Lewandowski przystał bez zastanowienia, co więcej sam wziął udział we wspomnianym Wirtualnym Biegu Charytatywnym.
    Podczas spotkania, które odbyło się w miniony piątek (9.07.20) Komendant Miejski wręczył Panu Maciejowi oficjalny dokument potwierdzający patronat oraz drobny upominek album „Misja Serc” wydany przez Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach.
    Szczegóły dotyczące biegu dostępne są pod adresem: http://biegcharytatywny.wspol.edu.pl/

    Autor: podinsp. Wioletta Dąbrowska
    Publikacja: Kamila Ogonowska

    Źródło:
    https://kujawsko-pomorska.policja.gov.pl/kb/informacje/wiadomości/109273,Charytatywny-bieg-na-specjalnym-wozku-na-rzecz-Fundacji-Pomocy-Wdowom-i-Sierotom-html
    2020-07-14,16:37

  • ROZMOWA Z BARBARĄ Z ŻÓŁTOWSKICH MERKEL

    Przykro, że część młodego pokolenia nie ma potrzeby poznania własnych korzeni.

    Barbara z Żółtowskich Merkel

    Basiu, od kilku lat regularnie przyjeżdżasz na Zjazd Związku Rodu Żółtowskich. Zawsze uśmiechnięta i przyjazna. Proszę, abyś opowiedziała kiedy pierwszy raz pojawiłaś się na zjeździe i jak pamiętasz tamten czas?

    Właściwie o znaczeniu i pochodzeniu rodziny dowiedziałam się od hrabiny Anny Stadnickiej, z którą zaprzyjaźniłam się w ogrodzie zoologicznym we Wrocławiu. Pani hrabina uświadomiła mi, z jak niezwykłej pochodzę rodziny. Znała bowiem ziemian Żółtowskich z Wielkopolski. Moi rodzice w tamtym czasie niewiele opowiadali o wcześniejszych przodkach, chcąc chronić zapewne mnie i brata Jacka. Hrabina nie chciała się ugiąć ówczesnej komunistycznej władzy, więc pracowała jako babcia klozetowa, wzbudzając niejako sensację i zaciekawienie odwiedzających ogród zoologiczny. Siedziała starsza dama w kapeluszu i piękną polszczyzną rozmawiała z ludźmi. Była zapraszana przez pana Antoniego Gucwińskiego, dyrektora ogrodu na konferencję zagranicznych gości. Wtedy pani hrabina brylowała wśród tych dostojników. Znała kilka języków, więc z tłumaczeniem nie było problemu. Z ZOO odeszła na emeryturę . Podczas jej choroby opiekowałam się nią i byłam przy jej śmierci w szpitalu. Zmarła biednie. Pani hr. Stadnicka była wyjątkową i niezwykłą kobietą, ale srodze skrzywdzoną przez los. Dbam o jej grób i opłacam należności. Będę to czyniła do końca moich dni. Nie mam serca, by o niej zapomniano. A wracając do Twojego pytania. Pierwszy raz pojawiłam się na III zjeździe w Soczewce w 1994 roku. Zaprosił mnie brat Jacek z Łodzi, który uczestniczył już w 1993 roku w II zjeździe w Zajączkowie. Odnalazł go Michał z Łodzi. Soczewka położona w centralnej Polsce na Mazowszu wśród jezior zgromadziła na spotkaniu ponad stu Żółtowskich z całej Polski i zagranicy. Przecież tereny Mazowsza to kolebka najdawniejszej historii naszego rodu, na których mieszkają nasi potomkowie. Przez wiele wieków wywędrowali Żółtowscy zamieszkując całą Rzeczpospolitą, a nawet świat. Pamiętam Edwarda z Francji z żoną Francuzką, Krystynę z Żółtowskich i Bronisława Hanczewskich z Niemiec. Atmosfera od pierwszych chwil była rodzinna i serdeczna. Wielu Żółtowskich szukało korzeni. Wielu ich udało się połączyć. Pomagał w tym genealog, student Michał z Łodzi do którego wszyscy zwracali się z pytaniami. Dużą wiedzę miał także Andrzej Mieczysław z Warszawy. Pamiętam też jaki szacunek wzbudzał Michał z Lasek, zwłaszcza wśród młodzieży, która z niezwykłą ciekawością słuchała jego opowieści z lat młodości. Pojawił się na tym spotkaniu wuj Edmund z Popłacina senior mojego i Jacka rodu z synami i wnukami. Wujek był najmłodszym bratem mojego taty Józefa. Wysoki bardzo przystojny był nasz wujek. Jego opowieści rodzinne jakże były cenne. Ogromnie dużo dowiedziałam się o przeszłości naszego rodu. Naszym protoplastą był pradziad Wawrzyniec, który zakupił posiadłość w Popłacinie. Sprawował także urząd jako Nadleśniczy w lasach rządowych w Chojenku, gm. Rataje w pow. gostynińskim. Jego syn Bazyli, dał zaczątek naszej popłacińskiej gałęzi. Bazyli był wójtem gminy Łąck i oddanym społecznikiem. Z kolei wujek Edmund brał udział w kampanii wrześniowej. Został ranny pod Kazuniem w obronie Modlina. Dziedzic i dobry duch rodowej siedziby Popłacina. Dziś tę funkcję sprawuje jego syn Andrzej. Byłam oszołomiona tymi opowieściami i spotkaniami, które ciągnęły się do późnych godzin nocnych. Były pieczone ziemniaki i kiełbaski przy ognisku. A śpiew Żółtowskich unosił się hen za las. Pomimo, że było biedniej z wyżywieniem i warunki mieszkaniowe w porównaniu z dzisiejszymi „luksusami”, to atmosfera tamtych spotkań pozostanie na zawsze w mojej pamięci i z czułością do niej czasami we wspomnieniach wracam.

    Basiu, pewnie spotkania na zjazdach, są dla Ciebie ważne, skoro od tylu lat w nich uczestniczysz.

    Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami. Odszukałam swoich kuzynów rozsianych po całym świecie. Takie coroczne spotkania dają mi wiele osobistych satysfakcji. Są to rodzinne niezwykłe w dzisiejszych pośpiesznych czasach cenne rozmowy. Można podczas tych rozmów dowiedzieć się więcej o nas samych. Przykro, że część młodego pokolenia nie ma potrzeby poznania własnych korzeni. Przecież nasz ród pochodzi od Piotra zwanego Ogonem z Żółtowa, a Ziemowit książę Mazowiecki nadał nam ziemię w XIV wieku. Jak opowiadam o kolejnym moim wyjeździe na zjazd zaprzyjaźnionym koleżankom, to one uważają, że to niespotykane zjawisko. Ponadto coroczne zjazdy odbywają się w różnych miejscach Polski, co daje mi możliwość poznania ciekawych miejsc i ich niezwykłych historii, o których najczęściej opowiadają zaproszeni na spotkanie lokalni regionaliści.
    Co roku z utęsknieniem czekam na wyjazd na kolejny rodowy zjazd.

    Wiem Basiu z jak szlachetnej i patriotycznej pochodzisz rodziny. Popłacin, kolebka Waszego Rodu, proszę abyś opowiedziała o członkach tej rodziny i czy oni w jakiś sposób Cię ukształtowali?

    Jak wspomniałam, dziadek Bazyli dał początek naszej popłacińskiej linii. Miał pięciu synów i trzy córki. Niezwykła emocjonalna i głęboka więź była między braćmi. Bardzo się kochali i wspierali. Babcia Marianna, była uosobieniem pracowitości i dobra. Podtrzymywała rodzinne tradycje oraz wpajała dzieciom i wnukom, że należy się wzajemnie szanować. Często z moim ojcem Józefem jeździliśmy z bratem do Popłacina na wakacje. Tam odbywały się spotkania rodzinne. Przyjeżdżały także siostry i bracia ojca z dziećmi. Wszyscy pomagali przy sianokosach i żniwach. Odbywały się zawody pływackie na rzece Wiśle. Siadaliśmy rodzinnie do ogromnego stołu, gdzie panowała atmosfera pełna śmiechu i żartów. Kochana babcia potrafiła scalać rodzinę.
    Dziadek Bazyli, pełnił funkcję wójta gminy Łąck. Zmarł na zapalenie płuc w wieku 64. lat. Chcąc, aby najstarszy z synów Antoni uniknął wcielenia do wojska carskiego, wysłał go do Ameryki. Miał z tego powodu duże nieprzyjemności i szykany od władz carskich. Losy pozostałych synów różnie się potoczyły. Wykształcili się i ciężko pracowali. Podczas wybuchu II wojny światowej walczyli i działali w konspiracji o godność i honor ojczyzny. Moi rodzice byli nauczycielami w szkole w Sierakówku k. Gostynina. W czasie wojny Niemcy zamknęli szkołę. Chcąc uniknąć aresztowania, które groziło nauczycielom uciekli wraz ze mną i bratem do Gostynina i tam się ukrywaliśmy. Ojciec działał w podziemiu AK. Został aresztowany przez Niemców i wywieziony do obozu pracy na Rugię. Podczas niewolniczej pracy w lesie udało mu się uciec w przebraniu kolejarza niemieckiego. Trafił do Rzeszowa do AK i tam w stopniu kapitana przeszedł szlak bojowy aż pod Berlin. Po kapitulacji Niemiec w 1945 roku osiadł w Jeleniej Górze. Ściągnął mamę wraz z nami i tutaj zamieszkaliśmy. Urokliwe nie zniszczone miasto. W Jeleniej Górze chodziłam do liceum i zdałam maturę. Oczywiście moi dziadkowie, rodzice i rodzeństwo ojca byli dla mnie wzorem uczciwości, pracowitości, patriotyzmu i odwagi w obronie naczelnych wartości moralnych, głębokiej wiary, którymi to wartościami kierowałam się w życiu i starałam wpoić te zasady także moim synom.

    Jak się potoczyły dalej Twoje losy?

    Po ukończeniu liceum w Jeleniej Górze i zdaniu matury, ( z nostalgią wspominam to piękne miasto), dostałam się na studia ekonomiczne we Wrocławiu. W tym czasie rodzice wraz z bratem wyprowadzili się do Łodzi i tam podjęli pracę. Mama pracowała jako bibliotekarka w szkole, ojciec był księgowym w firmie transportowej. Podczas studenckich wyjazdów wakacyjnych do Szklarskiej Poręby, poznałam mojego przyszłego męża Ryszarda Merkela, który studiował stomatologię. Po ukończeniu studiów pobraliśmy się i zamieszkaliśmy we Wrocławiu. Mąż pracował jako lekarz stomatolog w Wojskowej Akademii Medycznej we Wrocławiu, natomiast ja po urodzeniu synów: Janusza i Krzysztofa, przez osiem lat przebywałam w domu i się nimi opiekowałam. Gdy chłopcy poszli do szkoły, podjęłam pracę w księgowości w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych. Przepracowałam w tej firmie 1dwanaście lat. Raczej nie lubię zmieniać pracy, ale przeczytałam w gazecie ogłoszenie o wolnym wakacie na stanowisku głównego księgowego we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. Zdecydowałam się zmienić pracę. Miałam przygotowane wszystkie potrzebne dokumenty, należało tylko je zanieść do kadr ogrodu zoologicznego. Powiedziałam moim synom, którzy już chodzili do średniej szkoły, że jeśli zaniosą moje dokumenty do kadr ZOO, to zmienię pracę. Ku mojemu zdziwieniu zanieśli. Zostałam przyjęta przez pana Gucwińskiego. Tak więc, chłopcy załatwili mi pracę na długie lata. W ogrodzie zoologicznym przepracowałam 32 lata do emerytury i 12 lat na emeryturze do 2005 roku. W sumie przepracowałam aż 56 lat! W ZOO panowała specyficzna atmosfera i wysoka kultura pracy. Tutaj schronienie i pracę znaleźli ludzie pokrzywdzeni przez los, jak samotne matki, a także działający w czasie wojny w podziemiu. My, nawet na pochody pierwszomajowe nie chodziliśmy. Władza ówczesna dawała nam spokój. Państwo Hanna i Antoni Gucwińscy, którzy kierowali przez prawie 50 lat ogrodem zoologicznym we Wrocławiu rozsławili go nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tworzyli liczne programy telewizyjne o zwierzętach m. in. „Z kamerą wśród zwierząt”. Dzięki ich programom w tamtym czasie dzieci, ale też i dorośli, poszerzali swoją wiedzę i wrażliwość przyrodniczą. Podciągnęli tę placówkę do europejskiego poziomu. Jestem dumna, że dane mi było z nimi pracować. Przykro, że tak nieładnie i niesprawiedliwie z nimi na koniec postąpiono. Do dziś mieszkańcy Wrocławia podrzucają im zagubione zwierzęta. A oni pomimo podeszłego już wieku opiekują się nimi.

    A Twoi najbliżsi. Czym się zajmują?

    Jak wspomniałam, mąż Ryszard był lekarzem stomatologiem. Zmarł w 2007 roku. Starszy syn Janusz jest artystą malarzem, doktorem habilitowanym, pracownikiem naukowo – dydaktycznym Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Jest ojcem córki Martyny, która także jest malarką. Sprzedaje swoje obrazy w warszawskiej galerii. Oprócz Akademii Sztuk Pięknych skończyła studia pedagogiczne. Ma córeczkę Michalinę. Młodszy syn Krzysztof jest lekarzem anestezjologiem. Mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych. Ma dwie córki: Martę i Agatę. Młodsza córka Agata skończyła studia medyczne na wrocławskiej uczelni. Jest lekarzem, pracuje i mieszka w Stanach. Marta wyszła za mąż za Amerykanina. Ma dwoje dzieci: syna Grejsona i córeczkę Milenkę. Mieszkają w pięknym domu w USA. Krzysztof, od kilku lat przylatuje ze Stanów, by razem z Elżbietą uczestniczyć w zjazdach Rodu Żółtowskich. Bardzo polubił te rodzinne spotkania. W tym roku ze względu na pandemię COVID-19 Krzysztof i Elżbieta nie mogli przylecieć do Polski na zjazd, pomimo, iż w lutym wpłacili zaliczkę. Ja też w tym roku opuściłam uczestnictwo ze względu na stan mojego zdrowia, ale brat Jacek pojechał do Sierakowa.

    Basiu, na pewno masz jakieś zainteresowania czy pasje.

    Zwierzęta i jeszcze raz zwierzęta. Kocham te stworzenia. Przez 10 lat opiekowałam się maleńkimi sarnami. Ludzie będąc na spacerze w lesie, nie zdają sobie sprawy jaką krzywdę wyrządzają maleńkim sarenkom. Zobaczą w krzakach maleńkie zwierzątka i mają przeświadczenie, że są porzucone, ale to nie jest prawdą. Matka zapewne oddaliła się na chwilę, by poszukać pożywienia. Spacerowicze niepotrzebnie je zabierali i podrzucali do ogrodu zoologicznego. Karmiłam te maleństwa mlekiem kozim i nie wszystkim sarenkom bez matki udało się przeżyć. Wszystkie te dramaty przeżywałam. Mam dwa psy i dwa ptaki. Psy trafiły do mnie poharatane psychicznie, ale są takie kochane, natomiast sójka miała złamane skrzydełko, a kos nie chciał odlecieć i jest już ze mną siedem lat. Mam działkę i domek w Bralinie k. Kępna, oddaloną od Wrocławia ponad 70 km. Spędzam tam kilka letnich miesięcy i jest mi cudownie. Otoczona urokliwą przyrodą i zwierzętami, czuję się wspaniale. Namiętnie też lubię czytać książki. Moją słabością są słodycze, a zwłaszcza tortowe ciasta. Rodzina o tym wie i wnuczka Matylda często na działkę mi czasem przywozi te przepyszne słodkości.

    Co Cię cieszy, z czego jesteś dumna?

    Udało mi się wychować i wykształcić synów. Jestem z nich dumna. Było ciężko i biednie. Trzeba było spłacać raty kredytów. W sklepach puste półki. Nawet spodnie trzeba było zdobywać. Ale mieliśmy siebie. Kochaliśmy się i kochamy nadal. I to jest najważniejsze. Mam cudowne wnuczki i prawnuki. Byłam żoną, jestem matką, babcią i prababcią. I jak się nie cieszyć? Samo szczęście…

    Twoje marzenia?

    Żeby ktoś zajął się kiedyś moim domkiem na wsi i zwierzętami.
    Chciałabym, aby ludzie nie byli zawistni, opiekowali się słabszymi i zwierzętami.

    Bardzo Ci Basiu dziękuję za ciekawą rozmowę i życzę spełnienia marzeń, zdrowia i długich lat życia.

    ELŻBIETA z KUTNA

  • Zmiana miejsca XXX Zjazdu

    Kochani !!!

    Informujemy, że w Koszelówce w Ośrodku Zacisze – Bis utworzono izolatorium dla chorych na COVID-19, w związku z tym zarząd rozważa inne propozycje zorganizowania XXX jubileuszowego zjazdu. O miejscu spotkania i terminie  poinformujemy na naszej stronie internetowej:

    www.zoltowscy.pl

  • ŻÓŁTOWSZCZANKA NA MEDAL

    ŻÓŁTOWSZCZANKA NA MEDAL

    Wyjątkowym hartem ducha i ciała wykazała się Ewa, nasza kuzynka, która właśnie wraz z moim Piotrem dołączyła w Sierakowie do Związku Rodu Żółtowskich.
    Mimo lat walki z chorobą i przejściem niebezpiecznej transplantacji, osiągnęła sprawność fizyczną sportsmenki na poziomie najwyższym w Europie. Miejscem konfrontacji było Cagliari na włoskiej wyspie Sardynia. Tam odbyły się Europejskie Zawody Sportowców po Transplantacji. Podczas defilady narodowych ekip, naszą polską grupę zawodników z narodową flagą w dłoniach, prowadziła właśnie ona – Ewa Żółtowska, złota medalistka we wcześniejszej fazie konkurencji w rzutach lotkami.

    Ewa z Oświęcimia

    Następne lekkoatletyczne konkurencje też przyniosły jej miejsca na podium. Srebrne medale wywalczyła w rzucie oszczepem i w rzucie piłeczką palantową. W najtrudniejszym sprawdzianie zawodów – Sportowym Chodzie Kobiet na 3 km – prowadziła prawie cały dystans, jeszcze przed wejściem na stadion, by w końcu na bieżni dać się wyprzedzić bardziej doświadczonym koleżankom. Ewa bowiem startowała tu po raz pierwszy i wobec braku rutyny, na 50 m przed metą musiała uznać wyższość podążających za jej plecami trzech starszych koleżanek. Niemniej czas pokonania 3 km wśród najlepszych w Europie, to też sukces naszej dziewczyny. Tu dołożyła do złota i srebro – IV miejsce.
    Sportowa kariera Ewy była nieprzeciętnie trudna i wyniknęła ze specyficznego zrządzenia losu. Zachorowała na nerki przed 40-tką. Po trzech latach leczenia przeszła przeszczep nerki w Poznaniu. Nie poddała się chorobie i wprowadziła w swoim życiu żelazną dyscyplinę. Ćwiczenia, zajęcia rehabilitacyjne i dieta doprowadziły do znacznej poprawy sprawnoci fizycznej i zdrowia.

    Wkrótce zapisała się do Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji z siedzibą w Iwoniczu. Założycielką jego była Krystyna Murdzek, a patronem medycznym znany transplantolog prof. Andrzej Chmura. Im bardzo wiele zawdzięcza, ale i sobie, bo sportowcy po transplantacjach są podwójnymi zwycięzcami – nad chorobą i konkurentami w zawodach. Gratulujemy!


    ANDRZEJ z Popłacina

  • NASZ DOSTOJNY JUBILAT – JACEK Z ŁODZI

    NASZ DOSTOJNY JUBILAT – JACEK Z ŁODZI

    Drogi JACKU,
    z okazji wspaniałego jubileuszu dziewięćdziesięciolecia
    przyjmij od nas życzenia
    dobrego zdrowia, żadnych zmartwień i
    długich, bardzo długich lat życia.

    Prezes Związku, członkowie zarządu i związku.

  • ZAPISKI z REJSU DOOKOŁA ŚWIATA cz.VII. WYSPY SALOMONA

    ZAPISKI z REJSU DOOKOŁA ŚWIATA cz.VII. WYSPY SALOMONA

    Jest ostatnia sobota karnawału i korzystamy z otwartego baru na rufie. Niestety, na mokrym pokładzie poślizgnął się nasz steward i upadając złamał rękę. Pomimo braku aparatu rtg, przemieszczenie odłamów nie budziło najmniejszych wątpliwości. Do najbliższego portu na Wyspach Salomona mamy 7 dni drogi, a powrót do Nowej Zelandii nie wchodzi w rachubę. Postanowiłem nastawić złamanie korzystając ze znieczulenia ogólnego dożylnego preparatem Propanidid (został wycofany z użycia kilka lat później ze względu na duże ryzyko zatrzymania krążenia). Poprosiłem o pomoc krzepkiego ochmistrza. Kiedy już pacjent spał pociągnąłem mocno za nadgarstek, kości chrupnęły, a twarz pomocnika zbladła. Pomyślałem, że za chwilę mogę mieć dwu pacjentów wymagających pomocy. Na szczęście wszystko wróciło do normy, rękę zagipsowałem. Wykonane za kilka dni zdjęcie wykazało prawidłowe ustawienie odłamów. Mimowolnie pomyślałem o klątwie związanej z połowem rekinów.
    W Wielką Środę rano zastrajkował silnik i mechanicy musieli wymienić głowicę, wieczorem awaria steru (czyżby znowu rekiny?). Choć z przygodami, 1 marca wchodzimy do portu Honiara na Guadalcanal, stolicy Wysp Salomona. To w tym miejscu została zatrzymana inwazja Japonii (tzw. „marsz samurajów”) na Australię w czasie II Wojny Światowej. Nad Honiarą wznosi się wzgórze, gdzie tuż obok siebie znajdują się dwa pomniki – jeden z nich poświęcony poległym Amerykanom, a drugi znanemu japońskiemu pisarzowi, który z rąk tych Amerykanów zginął. Oba pomniki obsypane świeżymi kwiatami. Niezwykle ciężkie walki trwały pół roku. Pozostało po nich sporo sprzętu wojskowego, w większości zatopionego w oceanie tuż przy brzegu. Został on wydobyty i wyeksponowany w środku dżungli przez pomysłowego tubylca imieniem Fred, który podobno słabo czytał, ale za to liczył znakomicie. Za możliwość sfilmowania tego osobliwego muzeum zażyczył sobie 500 dolarów, więc zadowoliliśmy się jedynie zwiedzaniem. Korzystając z faktu, że na wyspie był szpital, udałem się tam z nieszczęsnym stewardem. Widok drewnianego budynku pokrytego liśćmi palmowymi nie wróżył niczego dobrego.

    Jakież było moje zaskoczenie, gdy w środku zastałem najnowszej generacji aparat Siemensa, a jakość wykonanego zdjęcia wzbudziłaby zazdrość niejednego radiologa w Polsce w tamtym czasie.
    W wolnych chwilach zwiedzaliśmy wyspę. Zainteresowanie nasze wzbudziła szkoła rękodzieła utrzymująca się wyłącznie ze sprzedaży własnych wyrobów. Nabyłem kilka drobiazgów. Ciekawostką był dom na drzewie na wysokości ok. trzech metrów umiejscowiony tak ze względu na duże pływy dobowe.

    domek_na_drzewie

    Mieszkańcy, bardzo przyjaźnie nastawieni, poczęstowali nas „mlekiem” ze świeżych kokosów. Ten lekko słodkawy, mętny płyn utrzymuje stałą temperaturę ok. 10. stopni Celsjusza i doskonale gasi pragnienie. Spróbowaliśmy też świeżej kopry tj. miąższu kokosa, z której produkuje się olej oraz, po wysuszeniu, powszechnie znane wiórki. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że sadzonki palm kokosowych zafundował mieszkańcom rząd. Każda wioska otrzymała ok. 60-70 sadzonek palm. Zbiór kokosów odbywał się raz w tygodniu, a z uzyskanych ze sprzedaży pieniędzy tubylcy mogli utrzymać się przez kolejny tydzień. W ten sposób została zatrzymana migracja do miasta i nie rosło bezrobocie.
    Załadowaliśmy 1500 ton kopry i popłynęliśmy do maleńkiego portu Noro na wyspie Nowa Georgia. Marynarze żartowali, że podczas poprzedniego rejsu cumowali tu do palmy. Załadunek polegał na ręcznym przesypywaniu kopry z taczek do kontenera, który następnie dźwig z naszego statku przenosił nad ładownię i wysypywał. Zapowiadał się dłuższy postój. Następnego dnia rano spuściliśmy szalupę i udaliśmy się na eksplorację terenu. Popłynęliśmy do odległej o dziewięć mil wioski, gdzie u miejscowego artysty można było nabyć rzeźby i obrazy. Najwyraźniej zadowolony z dokonanych przez nas zakupów, zaprezentował nam taniec wojenny. W drodze powrotnej, mocno już wygłodniali, postanowiliśmy przybić do mijanej niewielkiej wyspy o wdzięcznej nazwie Wyspa Zachodzącego Słońca, by upiec sobie na ognisku zabrane ze statku kiełbaski. Okazało się, że to teren prywatny i nie życzą sobie gości. Dowiedziawszy się jednak, że jesteśmy z Polski, zaprosili nas szerokim gestem. Usłyszeliśmy, że córka właścicielki wyszła za mąż za Polaka i mieszka w Anglii. Na wyspie prowadzono „agroturystykę” dla bogatych obcokrajowców, którzy gotowi byli zapłacić duże pieniądze za możliwość przespania się w buszu w domkach na palach. Po spożyciu „myśliwskiej” upieczonej na drewnie palmowym i popitej oczywiście mlekiem kokosowym, postanowiliśmy zażyć kąpieli. Temperatura powietrza wynosiła 36 st. C, a wody „tylko” 35.Tuż przy plaży wpływała rzeczka i woda słodka mieszała się ze słoną, oceaniczną. Ostrzeżono nas żebyśmy uważali, gdyż w rzece żyją niezwykle agresywne krokodyle, natomiast w wodach zatoki pojawiają się drapieżne barakudy. Na dowód zaprezentowano nam niewielkiego, mierzącego ok.70 cm krokodyla uwięzionego w klatce. Zaciekawieni zbliżyliśmy się chyba zanadto i gad łypnąwszy na nas żółtym okiem warknął groźnie co spowodowało, że odruchowo cofnęliśmy się o krok. Kąpiel była emocjonująca. Na szczęście woda była przejrzysta i dawała szansę wcześniej dostrzec nadciągające niebezpieczeństwo.

    Wieczorem opuściliśmy gościnnych gospodarzy. Z wyspy zabrała się z nami niewielka jaszczurka i upodobawszy sobie moją czapkę, dosłownie „weszła mi na głowę”. Po powrocie na statek dowiedzieliśmy się, że konkurencyjna wycieczka samochodowa zebrała liczne trofea w postaci masek, obrazów i figurek. Poruszali się drogą wybudowaną jeszcze przez Amerykanów w 1942 r. i od tego czasu raczej nie remontowaną. Terenowa Toyota z napędem na cztery koła ledwie dawała radę.
    Następny dzień zaowocował ładną muszlą zdobytą za kostkę mydła. Mydło jest tu znakomitym środkiem płatniczym. Za jedną kostkę można nabyć np. kosz papai. Załadunek trwał cały dzień, który wykorzystałem pływając z maską i podziwiając kolorowy świat ryb, rozgwiazd i ukwiałów. W pewnym momencie dostrzegłem olbrzymiego, paskudnego ślimaka, przypominającego owłosioną pasztetową. Zrezygnowałem z dalszych zachwytów nad morską fauną i florą. Następnego dnia udałem się do buszu, aby wyciąć kawałek draceny i przywieźć do domu. Ponieważ wilgotność powietrza wynosiła blisko 100%, a ja dysponowałem jedynie scyzorykiem, w krótkim czasie spociłem się okrutnie. Później okazało się, że wycięty przeze mnie badyl, to wcale nie dracena! Po czterech dniach opuściliśmy egzotyczne Noro.
    Wieczorem cieszyliśmy oczy pięknym zachodem słońca o zielonkawej poświacie – zjawisko rzadkie i trwające tylko około piętnastu sekund. Udało mi się zrobić zdjęcie, ale jego jakość niestety nie oddała wiernie tego co widzieliśmy na żywo.


    Płyniemy do Indonezji, kierunek Surabaya na Jawie…

    (cdn.)

    MARIUSZ ZE SZTUMU

  • ANTYKWARIAT RODOWYCH BIBLIOTEK

    Doroczny Zjazd Związku Rodu Żółtowskich był doskonałą okazją do zaprezentowania swoich domowych biblioteczek. Stąd propozycja zorganizowania ” Kiermaszu Ciekawej Książki”. Celem byłaby wymiana swoich „nadwyżek” bibliofilskich lub oddanie w dobre ręce niektórych swoich książek.
    Wiele osób ma niewątpliwie w swoich zbiorach pozycje, które po przeczytaniu czekają na dalszych regałach, czy niekiedy w kącie czekają na nowego czytelnika. Byłaby więc to szansa, aby kolejni bibliofile sięgnęli po tytuły, które dla nas przestały mieć walor nowości. Zmiana zainteresowań wiąże się z wiekiem, a w innym przypadku z odejściem bliskiej osoby, jak w przypadku Marysi po śmierci Andrzeja Mieczysława z Warszawy.
    Każda tematyka powinna być w ekspozycji na forum ” Antykwariatu Rodowych Bibliotek”, bo Żółtowscy, w odróżnieniu od większości społeczeństwa, są ludź¬mi czytającymi książki. Wachlarz zainteresowań jest trudny do przewidzenia, więc i oferta może być też bardzo szeroka.
    Kwestie rozliczeń można pozostawić stronom lub nawet oferować niektóre pozycje za symboliczną złotówkę. Jeśli natomiast trafiły by tu „białe kruki” i bibliofilskie rarytasy, to mogłoby zasilić związkową kasę. Zarząd Związku – mam nadzieje- w takich przypadkach doceni wspaniałe te gesty, na przykład dyplomami. Podejmijmy trud przejrzenia naszych biblioteczek z korzyścią dla wszystkich.

    ANDRZEJ Z POŁACINA