
XVIII już Zjazd Związku Rodu Żółtowskich odbył się na gościnnym Pojezierzu Kaszubskim.
Hasło umieszczone w tytule przeczytałam na plakacie promującym Wdzydze i okolice. Wprawdzie spotkaliśmy się w Gołuniu, ale łatwiej jest zlokalizować na mapie Wdzydze Kiszewskie (bo są jeszcze Tucholskie) niż miejscowość Gołuń. Obie miejscowości leżą nad Jeziorem Wdzydze. Przewodnik na piątkowej wycieczce opowiedział nam legendę wyjaśniającą zarówno nazwę jeziora, jak i jego niezwykły kształt krzyża. A było to tak. W małym jeziorze książę Sorka ujrzał piękną wodnicę Wdzydzanę, chcąc do niej dotrzeć, zwołał stolemów (olbrzymów), aby odprowadzili rowami wodę z jeziora. Ale w którą stronę by nie kopali, wody nie ubywało i wciąż wypełniała wielkie rowy. Tak powstało jezioro Wdzydze. Dziś mówi się o nim „kaszubskie morze”, bo też jego powierzchnia (łącznie z trzema odnogami) wynosi niemal 16 kilometrów kwadratowych, a głębokość dochodzi do 68 metrów.
Ale wracając do początku naszego spotkania. Żółtowscy zaczęli się zjeżdżać we wczesnych godzinach przedpołudniowych w środę i przyjeżdżali aż do obiadu następnego dnia. Ja przyjechałam późnym popołudniem w środę razem z synem Marcinem i naszym czworonogim Lesiem. Ania i Michał dojechali w czwartek.
Bardzo sympatycznie przywitali nas: prezes Rafał, Basia i Jarek ze Skierniewic, Bożenka z Jurkiem z Warszawy, Natalia i Edward ze Skierniewic oraz gospodarze tegorocznego zjazdu Mirella i Mariusz ze Sztumu. W ośrodku „Gołuń” dbają o gości. Mogliśmy tego doświadczyć na każdym kroku. Zarówno właściciel pan Lech Szejerka, jak również cała obsługa odnosili się do nas z niebywałą uprzejmością. Gotowi też byli w każdej chwili służyć nam pomocą. Każde nasze zamówienie, czy prośba były natychmiast realizowane z serdecznym uśmiechem. Posiłki były bardzo smaczne i obfite. Mariuszu, wielkie dzięki za zorganizowanie Zjazdu w tak pięknym miejscu, z życzliwymi ludźmi, za bardzo przystępną cenę!
Ja niestety byłam obserwatorem wydarzeń zjazdowych trochę z boku w tym moim specjalnym „pieskim pokoju”. Ale cóż, takie życie… pieskie.
W czwartkowy ranek spora grupa Żółtowskich udała się na mszę i procesję Bożego Ciała do kościoła filialnego w Olpuchu. Byli bardzo zdziwieni, że procesja trwała tak króciutko, ale ksiądz musiał jeszcze odprawić uroczystości w innym kościele parafialnym.
Po południu, jak zwykle, zebranie wszystkich uczestników Zjazdu. Po serdecznym przywitaniu przez prezesa Rafała i odśpiewaniu rodowego hymnu przystąpiono do obrad. Już po raz kolejny prezes przywitał nas bochnem chleba z herbem Ogończyk. Ten wspaniały symbol, który przywieźli Bożena i Marian Drożdżalowie z Torunia, został upieczony przez wnuka Antoniny Żółtowskiej w cukierni-piekarni „Barbara, Krzysztof Rumińscy, Głogowo koło Torunia”.
Serdecznie dziękujemy i zapraszamy twórców tego oryginalnego wypieku na nasze kolejne spotkanie zjazdowe.
W dalszej części zebrania dyskutowano o miejscu następnego Zjazdu, entuzjastycznie przyjęto zapowiedź wydania kolejnej książki Michała z Lasek pt. „Czasy, zdarzenia, ludzie”. Wysłuchano sprawozdania skarbnika o stanie związkowej kasy, postanowiono, że październikowe zebranie zarządu odbędzie się w miejscu wybranym na przyszłoroczny Zjazd w celu sprawdzenia warunków, zawarcia umowy itp.

Na zakończenie zebrania przeczytano pozdrowienia i życzenia od tych, którzy nie mogli przybyć na Zjazd: od Michała z Lasek, Anny z Żółtowskich z Brzegu oraz od Macieja z Warszawy naszego rodowego informatyka.
Wieczorem spotykamy się na koncercie pana Andrzeja Kołakowskiego, który wykonywał napisane i skomponowane przez siebie pieśni. Tematyką utworów była nasza historia. Twórca sięgnął w nich do tradycji powstań narodowych, walki o wolną Polskę, pokazywał bohaterskie postawy młodych ludzi wobec prześladowań hitlerowskich i stalinowskich. Pan Andrzej Kołakowski w swojej narracji podawał źródła, z których zaczerpnął tematykę swoich pieśni. Była to m.in. twórczość Artura Grottgera, czołowego przedstawiciela romantyzmu w malarstwie polskim, który malował sceny związane z powstaniem styczniowym. Pieśniarza zainspirował obraz „Pożar dworu pod Miechowem”. Tak powstała pieśń „Zdobycie dworu”. W innej pieśni – „Epitafium dla majora Ognia” twórca posłużył się życiorysem postaci bohaterskiego dowódcy AK na Podhalu majora Józefa Kurasia.
I tak snuła się pieśń za pieśnią, każda niosła jakieś historyczne treści i jakieś przesłanie dla współczesności. Jak powiedział pan Andrzej Kołakowski za Cyprianem Kamilem Norwidem: „Przeszłość to dziś, tylko trochę wcześniej”. Zakończył swój występ utworem poświęconym największej mogile polskiej, która znajduje się w lesie katyńskim. Ten koncert to była dla nas wszystkich wspaniała lekcja historii i patriotyzmu.
Czwartkowy wieczór to czas, kiedy wszyscy, którzy mieli zamiar przyjechać, już przyjechali, odbyły się już najważniejsze punkty programu zjazdowego, to znaczy ogólne zebranie i wykład (tym razem koncert), mogliśmy więc spotkać się w rodzinnym gronie i wieść długie rozmowy o wydarzeniach minionego roku.
W piątek obawialiśmy się, że deszcz pokrzyżuje nasze plany wycieczkowe. Na szczęście tak się nie stało. Udało nam się „złapać” trochę dobrej, słonecznej pogody i zobaczyć fragment pięknej kaszubskiej ziemi. Wspaniały przewodnik pan Krzysztof Piekarski z Chojnic z uroczą, ubraną w kaszubski strój córką Anną Marią wprowadzili nas w doskonały nastrój. Pan Krzysztof ciekawie opowiadał historię i legendy o zwiedzanych przez nas miejscach, a Anna Maria śpiewała po kaszubsku. Refreny piosenek wykonywaliśmy chóralnie razem z nią.
Powierzono mi rolę skarbnika, więc starałam się wydać jak najmniej pieniędzy. I udało się! W piątek zwiedzanie Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie jest bezpłatne. To się nazywa mieć szczęście!
Pani przewodnik prowadzi nas z sali do sali, opowiada o historii polskiego hymnu i o życiu jego twórcy. Dostrzegam „płocki epizod” Józefa Wybickiego. W prezentowanym w gablocie liście odczytuję słowa, które kierował do twórcy „Mazurka Dąbrowskiego” Napoleon w roku 1808. Cesarz pisał do Wybickiego: „Trzeba, byś Waćpan zaraz stąd (z Warszawy) jechał do Płocka i tam departament organizował i jak najlepszego ducha w nim zaszczepił”. Józef Wybicki zaś korespondował z Płocka m.in. z generałem Janem Henrykiem Dąbrowskim.
Z Będomina udajemy się do Kartuz drogą, nad którą lipy stykają się koronami, tworząc przepiękny zielony tunel. Podziwiamy wnętrze kolegiaty. Wybudowana na początku XIV wieku świątynia, z niewielkimi zmianami przetrwała do dziś w pierwotnej formie. Do XIX w. mieścił się tu zakon kartuzów, który wyznawał surową regułę: „Memento mori”. Do tego credo nawiązuje bardzo charakterystyczny dach w kształcie trumny, który do dziś jest symbolem architektonicznym miasta. Bardzo nam się podobają XVII-wieczne kurdybany (bogate ornamentowane okładziny ścian z koźlej skóry), renesansowy ołtarz główny oraz ołtarze boczne, a także cenne obrazy religijne z XVII wieku i przepięknie rzeźbione barokowe stalle. Zachwyt budzą fragmenty średniowiecznego ołtarza koronacji N.M.P. z 1444r. Wywiązuje się od razu dyskusja, czy ten święty po prawej to Maurycy, a może Jerzy. Bo z jednej strony włócznia (wiadomo – Otton III, Bolesław Chrobry), a z drugiej strony walka ze smokiem. Trudno jest odczytywać te średniowieczne symbole. Trzeba mieć olbrzymią wiedzę. A może to ówczesny twórca się pomylił? Z Kartuz do Szymbarka jedziemy wybudowaną w latach 1965-67 drogą Kaszubską. Prowadzi ona przez urokliwe zakątki regionu, urzeka pięknem lasów bukowych, zielonych pagórków i błękitnych jezior. Jest oazą spokoju i „balsamem dla oczu”. W ogóle w niepospolitym krajobrazie Szwajcarii Kaszubskiej dominują zieleń i błękit. Te barwy są też istotnym elementem tradycyjnego haftu kaszubskiego.
W miejscu, zwanym Złotą Górą, znajduje się punkt widokowy z którego podziwiamy wspaniałą panoramę, tak bardzo charakterystyczną dla tego regionu. W dole jezioro Brodno Wielkie, dalej Jezioro Ostrzyckie. Na horyzoncie widać zalesione Wzgórza Szymbarskie z najwyższym wzniesieniem na Niżu Środkowoeuropejskim – Wieżycę (329m n.p.m.). Czas nie pozwolił nam wspiąć się na to urokliwe miejsce, dokąd prowadzi droga wśród pięknego bukowego lasu. Kilka lat temu zdarzyło mi się w tym lesie zabłądzić. Na szczęście, chociaż nadłożyłam dużo drogi, nie spotkałam żadnego strasznego zwierza.
Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku to pomysł właściciela pobliskiego tartaku pana Daniela Czapiewskiego. Miejscowy przewodnik, autentyczny Kaszuba, ze swadą opowiada nam o kolejnych zwiedzanych obiektach. Próbuję razem z nim śpiewać tzw. Nuty kaszubskie – obrazowe nuty, które zawsze miały na Kaszubach duże znaczenie edukacyjne i wychowawcze. Niestety, musiałabym jeszcze dużo poćwiczyć, żeby dorównać naszemu cicerone.
Byłam już wcześniej w Szymbarku. Widziałam najdłuższą deskę świata i stół prezydencki, Dom Sybiraka, a także replikę bunkra oraz wnętrze urokliwego kościółka, w którym znajdują się przedmioty podarowane z różnych stron Polski. Ciekawił mnie nowy obiekt w Szymbarku, czyli dom „do góry nogami”, według słów przewodnika, symbol obalenia komunizmu. Długa kolejka chętnych do zwiedzania utwierdza mnie w przekonaniu, że to może być nie lada atrakcja. Ponieważ jesteśmy „grupą zorganizowaną”, omijamy ten ogromniasty ogonek (przy dezaprobacie oczekujących) i już po chwili wychodzimy na chwiejących się nogach i z zamętem w głowie. Dom skonstruowany niezgodnie z regułami budowlanymi, m.in. pozbawiony pionów, źle wpływa na organizm ludzki. Fachową wiedzą na ten temat może podzielić się z nami na najbliższym Zjeździe profesor Wojciech z Warszawy – widziałam wywiad przeprowadzony z nim w programie pierwszym Telewizji Polskiej.
Pan Krzysztof, nasz „przewodnik główny”, na zakończenie wycieczki częstuje wszystkich gdańską „gold wasser”. Syci wrażeń i nieco już zmęczeni wracamy do Gołunia. Anna Maria niestrudzenie uczy nas kaszubskich piosenek, niektóre, szczególnie wpadające w ucho, powtarzamy po raz kolejny. Muzyka towarzyszy Kaszubom od zawsze. Tutejsza ludność lubi się bawić, śpiewać i tańczyć, o czym świadczy duża ilość pieśni i tańców zachowanych do dziś, a także duża liczba zespołów artystycznych zarówno dorosłych, jak i młodzieżowych. Anna Maria też rozwija swój talent w zespole pieśni i tańca „Bławatki”.
Piątkową wycieczkę zaliczamy do bardzo udanych. Kolejne podziękowanie dla organizatora Mariusza ze Sztumu!
Wykwintna kolacja przy elegancko zastawionym stole, tańce do późnych godzin nocnych, rozmowy i chóralne śpiewy dopełniają wrażenia tego niezwykłego dnia.
Sobotni poranek to tradycyjny już czas na mszę w intencji rodu Żółtowskich. W komplecie stawiamy się w małym kościółku w Olpuchu, który jest kościołem filialnym parafii Konarzyny. Mszę odprawia ksiądz Michał Mazurek. Daje się odczuć, że całym sercem popiera nasze osiemnastoletnie już kultywowanie tradycji rodzinnych i patriotycznych. Dzień poświęcony jest świętemu Antoniemu z Padwy. Przypomniał mi się czas sprzed prawie dziewięciu laty, kiedy właśnie od miasta tego świętego rozpoczynaliśmy nasze pielgrzymowanie po Włoszech w roku milenijnego jubileuszu.
Po mszy robimy sobie wspólne zdjęcia przed kościołem. Dalszą część soboty możemy zagospodarować według własnego pomysłu. Sławek ze Szczecina organizuje wycieczkę kilku samochodów na odpust do Konarzyn. Jest przekonany, że będzie tak jak u cioci Tereski w Białej Starej za dawnych dobrych lat. Niestety, po pokonaniu niezbyt dobrej jakości leśnej drogi, okazuje się, że nie ma ani straganów, ani obwarzanków, ani nawet lizaków odpustowych. Miejscowi, trochę podobni do bywalców ławeczki z „Rancza”, są nieco zdziwieni naszym „najazdem”.
Wracamy więc do Wdzydz i zwiedzamy muzeum – Kaszubski Park Etnograficzny – założone na początku XX wieku przez małżeństwo Teodorę i Izydora Gulgowskich. Zaraz za wejściem zwraca naszą uwagę napis: „ruchanka – 2,50 zł”. Budzi to ogólną wesołość, ale miłe panie w barze rozwiewają nasze nadzieje, wyjaśniając, że jest to rodzaj racucha smażonego na głębokim oleju. U nas na Mazowszu są takie same wypieki, mają tylko inną nazwę. Spacerując po parku, zwiedzamy chałupy i zagrody chłopskie, dworek szlachecki, ówczesną świątynię (drewniany kościółek) i karczmę. Wiejska szkoła pamięta czasy pruskie. Mijamy również dwa drewniane wiatraki, trak i kuźnię. Jak opowiadają przewodnicy, część zabytkowych urządzeń jest czasowo uruchamiana, np. wiatrak „holender”, trak napędzany lokomobilą parową, koło garncarskie czy piec chlebowy. Również kościół z XVIII wieku jest nie tylko unikatowym zabytkiem architektonicznym, ale również czynną świątynią. W każdą niedzielę odprawiane są nabożeństwa.
Kilkoro Żółtowskich w niedzielny poranek, przed wyjazdem udało się tam na modlitwę. Muzeum we Wdzydzach Kiszewskich jest najstarszym w Polsce tego typu kompleksem na wolnym powietrzu.
Sobotnie popołudnie to już naprawdę czas tylko dla nas. Oglądamy albumy ze zdjęciami ze wszystkich poprzednich Zjazdów, Basia ze Skierniewic przyjmuje wpłaty na składki, można też nabyć żółte koszulki z herbem Ogończyk i m.in. eleganckie noże do papieru, również z herbem Żółtowskich. U prezesa Rafała można zaopatrzyć się w płytę z filmem ze Zjazdu w Księżych Młynach, obejrzenie którego po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że ubiegłoroczny Zjazd miał szczególny klimat i był po prostu bardzo fajny.
Planujemy też, gdzie się spotkamy za rok, co trzeba zrobić, aby spotkanie było jeszcze bardziej atrakcyjne (o ile to jest jeszcze możliwe), musimy „nacieszyć się sobą” na całe długie dwanaście miesięcy.
Zauważyłam, że przy rozstaniu nie płaczemy już tak bardzo, jak w czasie początkowych Zjazdów. Przecież kontaktujemy się w ciągu roku, spotykamy w różnych miejscach, piszemy do siebie (papierowo i elektronicznie), bardzo często dzwonimy. A czas między Zjazdami mija bardzo szybko.
Do zobaczenia więc na następnym Zjeździe, który na pewno nie odbędzie się w Łagowie.
Pozdrawiam serdecznie i szczególnie gorąco tych, którzy chcieli przyjechać na Zjazd, ale nie mogli, ponieważ mieli ważne powody.
Bogusia z Białej
P.S. Zwracam się z prośbą do wszystkich fotografów zjazdowych o przysłanie na mój adres płyt ze zdjęciami. Będę kontynuować naszą kronikę zdjęciową.
Dodaj komentarz