Moja Wielka Noc

Wielki tydzień poprzedzający wydarzenia Wielkiej Nocy, a wcześniej jeszcze cały czterdziestodniowy Wielki Post wypełniony nabożeństwami Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali, od zawsze prowadziły mnie niezawodnie ku Wielkiej Nocy, powolutku odsłaniając tajemnice i sens Męki Pańskiej.

Wielki Post – ofiary składane z rozmaitych drobniutkich nawet wyrzeczeń, np. nie będę dokuczał rodzeństwu, będę starannie pisał etc., potrawy mączno-kartoflane, absolutny brak słodyczy, za oknami często sroga zima tylko coraz dłuższe dnie, a wraz z nimi nadzieja nabiera kształtów pierwszych bazi – gałązek wierzby pokrytych puchatymi, srebrzystymi kuleczkami. Pierwsze przyniesione z nadrzecznych czy przyjeziornych krzaków pysznią się w wazonach zwiastując Niedzielę Palmową. Idziemy do kościoła, w ręku palmy otoczone bukszpanem, w środku trzcinowe kiście.

Słuchamy „Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa” – jestcoś niesłychanie niepokojącego w relacjach: Dom Rodzinny – Kościół – dom Boży. Jest pełnia, harmonia, dobro, miłość i nagle pojawiająca się Męka Pana naszego, najokrutniejsza, jakże bolesna i jakże niezrozumiała!Klęczę przed ołtarzem w ministranckiej komży, na ramionach czerwona pelerynka. Idziemy procesją wokół kościoła, potem zapada cisza Wielkiego Tygodnia. Bez dzwonów, bez czerwonych pelerynek, Pan Jezus na Krzyżu schowany za fioletem.

W domu zaczyna się krzątanina. W podwórku świniobicie. Do wieczora wszystko sprawione jak należy. Na przygotowanych kijach nawleczone girlandy kiełbas, szynek, boczków i innych pyszności wędrują do wędzarni. To domena Taty Na drzwiach kłódka na wszelki wypadek.

Teraz czekam z radością przyjazdu moich sióstr na ferie świąteczne. Wreszcie są. Cieszymy się sobą i zabieramy: do porządków domowych – one, do rąbania drewna – ja, bo na dworze jeszcze wieczorami zimnica.

W powietrzu z dnia na dzień ruch coraz większy, klucze gęsi, kaczek, łabędzi. Przelatują nad dachem domu i zapadają na pobliskim jeziorze. Idziemy do lasu jeszcze niedawno pokrytego grubą warstwą śniegu. Teraz tylko w rozpadlinach widać bielejące resztki.

Za to pomiędzy sosnami biało-niebieski dywan! To zawilce i przylaszczki! Jak ich dużo! Bierzemy bukiety dla Mamy i obowiązkowo gałązkę wilczego łyka pokrytą różowymi kwiatuszkami. To nasze zwiastuny wiosny

W kościele Triduum Paschalne. Adorujemy Pana Jezusa przy grobie razem z miejscową Strażą Pożarną. W południe drewnianymi kołatkami obwieszczamy Anioł Pański. Wieczorem adorujemy Krzyż. Jest ciemna noc, wracamy do domu, od drzwi uderza nas zapach pieczonego ciasta i ciepło bijące od nagrzanych pieców.

Mama z siostrami bardzo zaambarasowana. Nic tu po mnie. Mogę tylko popatrzeć z dala. Podłogi wyszorowane, pachną czystością i woskiem.

W Wielką Sobotę, rano, idziemy ze święconym do grobu Pana Jezusa. Dzień mija wolno, jakoś dziwnie uroczyście, nikt się nie spieszy, ustają w obejściach wszelkie prace. Idzie Wielka Noc!

Rano Mama odsłania firanki w oknie. Chrystus Zmartwychwstan jest! Piąta rano. Ubieramy się świątecznie, przed kościołem kilkadziesiąt furmanek. Obok mężczyźni wygoleni, wypalają ostatniego papierosa. Wchodzimy do kościoła wypełnionego po brzegi jak nigdy. Pan Jezus oświetlony wśród hortensji i kalii, leży w grobie.

W zakrystii ubieram się w czerwona sutannę, komżę, pelerynkę. Wychodzimy przed ołtarz, ksiądz proboszcz bierze z grobu Najświętszy Sakrament, intonuje „Wesoły nam dzień dziś nastał”, ministranci dzwonią ile sił, kościelny uderzył w dzwony. Rusza procesja. Jest niesłychanie podniośle. Patrzę po twarzach przecie znajomych, jednak jest w nich coś, co przenosi człowieka w zupełnie inny wymiar.

Wracamy do domu, zbieramy się przy stole zastawionym nadzwyczajnie. Na białym obrusie pysznią się baby, półmiski z szynką, polędwicą, sosjerka z majonezem zrobionym przez Tatę, salaterki z kolorowymi jajkami. Pierwej jednak Mama bierze talerzyk z kawałkami jajka i podchodząc do każdego z domowników, dzieli się i składa serdeczne życzenia.

Na środku stołu, obok święconego, Baranek z chorągiewką Chrystusa Zmartwychwstałego. Zasiadamy do stołu. Jest nam wszystkim niesłychanie miło, dobrze i rodzinnie. Idą pogwarki przeradzające się we wspomnienia naszych Rodziców o czasach groźnych, złych, trudnych, które odeszły w bezpowrotną przeszłość, bo przecie jest ZMARTWYCHWSTAŁY!

Tak było gdym był młody.

Minęło czterdzieści lat z dobrym okładem. Dziś jestem szczęśliwym ojcem i dziadkiem. Oboje z żoną żyjemy tak jak żyli nasi rodzice, co mogliśmy widzieć, bo inaczej żyć nie umiemy i nie chcemy umieć.

Czterdzieści lat w życiu narodu to prawie nic, aleczterdzieści lat na przełomie wieków w Polsce to przeskok ogromny z jednej epoki – ku drugiej. To przeskok z niebytu ku wolności i to w dodatku pod patronatem Jana Pawła II. Pisząc te słowa stają mi przed oczami całe pokolenia naszych Ojców i Dziadów, naszych Matek i Babek, które na kolanach wymadlały wolną Polskę.

Piszę o tym dlatego, że teraz i przedtem w czasie świąt szczególnie łączyliśmy się w sercach naszych w dziękczynnej modlitwie z tymi, co nas poprzedzili i którym tyle zawdzięczamy.

Ani się obejrzeliśmy a przy stole Wielkanocnym nie ma naszych Rodziców, Dziadków i tylu, których domy nasze przygarniały i którymi się bogaciły. Jedno z ważniejszych pytań naszych dorastających dziś dzieci i wnuków jest: „A kto do nas na Święta przyjedzie?”

Pytanie ważne, bo z nim związana jest nadzieja na wzajemne ubogacenie się, a choćby tylko utwierdzenie, co do słuszności obranej drogi.

Tu muszę stwierdzić, że samych domowników do stołu zasiada 12 osób. Ta liczba na święta ulega zwykle podwojeniu albo lepiej. Rodzice nasi doczekali się dwadzieściorga wnuków. Jak do tego „dodać” szwagierkę i szwagrów, a także licznych przyjaciół i kuzynów no i kuzynki oczywiście to…

A teraz dygresja.

Mój Dziadek Marceli miał dziesięcioro dzieci: sześciu synów i cztery córki. Trzech synów zabrały I i II wojna światowa. Po sześćdziesięciu latach od śmierci Dziadka obaj z moim bratem doczekaliśmy się w sumie siedmiu synów i trzech córek. To tylko przyczynek do dwudziestowiecznej historii Polski i Polaków To, co dziś przeżywamy to naprawdę Zmartwychwstanie. Wątpiących odsyłam do książki Normana Daviesa Powstanie Warszawskie.

Wracam do rodzinnego przeżywania Wielkanocy. Od kilku lat, za sprawą naszych dzieci, przenieśliśmy się z praktykami religijnymi do klasztoru Dominikanów na Służewie, w Warszawie. Duszpasterstwo tam prowadzone jest nam bardzo bliskie. Kościół jest namodlony, tętniący życiem, przygarniający pod skrzydła wszelką inność i biedę, stawiający pytania nie rzadko trudne, ale też i wymagania.

Wielki Post aktualnie przeżywany to właśnie czas stawianych pytań i wymagań, przed którymi stajemy wobec siebie samych. Po niedzielnej Mszy Świętej wracamy do domu na kolację i to jest czas ogromnie nam potrzebny do wewnętrznych przemyśleń na temat usłyszanej homilii i praktycznego dotknięcia powziętych zobowiązań z bratem, siostrą, córką i synem. To kształtuje nasz kościół domowy bardzo.

W klasztorze dominikańskim corocznie przeżywamy Triduum Paschalne. Tak też będzie i w tym roku. Liturgia Wielkiego Czwartku i Wielkiego Piątku oszczędna, wręcz surowa, docierająca do wnętrza człowieka, bez zbędnych słów i upiększeń pokazuje kontakt z Bogiem tak jak jest. Osobistej kontemplacji sprzyja krzyż nad ołtarzem pędzla profesora Jerzego Nowosielskiego – jakże w swej surowej wymowie – piękny. Każdego z dwóch Wielkich Dni wracamy do domu późno, około jedenastej wieczór, a w Wielką Sobotę dobrze po północy, bo wszystko kończy Procesja Rezurekcyjna, a potem jeszcze długie wielkanocne, pieśni pełne radości i naprawdę uniesienia. Na twarzach obecnych, w ogromnej liczbie młodych, bardzo młodych ludzi widać głębokie poruszenie. To ogromnie zbliża ludzi.

Tymczasem w domu przygotowania idą pełną parą. Pokojeodświeżone i wysprzątane, pralka, która bardzo się napracowała, szykuje się do świątecznego wywczasu. Ogród wokół domu wysprzątany, w ostatnichlatach na rabatach zdołałem wysadzić dalie. Tego roku będzie chyba inaczej, bo zima ani myśli pofolgować, ale i tak kark kiedyś skręci. A kiedy patrzę dziś na wirujące w powietrzu płatki śniegu to w promieniachcoraz intensywniejszego słońca zdają się kpić z zimy. Jednym słowem Nadzieja!

To bardzo ważna chrześcijańską cnota, której całe pokłady zostają w okresie Wielkiej Nocy uruchomione.

Zajrzyjmy, więc do kuchni. Tu króluje moja żona Maryś z Kasiunią i Markiem, który wyrasta na rasowego kucharza. Role Jasia, Krzysia i moja sprowadzają się do mycia, czyszczenia i niezbędnych zakupów oraz dbania o ciepło w domu. Nieobecna w tym roku Ola, zwykle niezastąpiona w sprzątaniu i nadzwyczajnej umiejętności łagodzenia i rozwiązywania drobnych w sumie konfliktów, jest tradycyjnie wdzięcznym obiektem do oblewania, ale o tym potem.

Jest jeszcze ktoś bardzo ważny, to najstarsza córka Joasia, poważna mama trójki naszych wnucząt. Najstarszego – bardzo rozumnego Pawła, wesołego, skorego do psot Stasia i uroczej półrocznej Jadwisi. No i zięć Wojtek, autor wspaniałego sernika zrobionego według przepisu mojej. Mamy Sernik i zięć palce lizać!

Do takiego domu wracamy późno w noc Wielkanoc!

Od rana w kuchni sprzątniętej z czystymi oknami i firankami – Maryś z Asią i Kasiunią przygotowują stół; nakrywają białym obrusem, na którym… kręci mi się w głowie od zapachów, a wzruszenie łapie za gardło na myśl, ile trzeba było pracy włożyć w przygotowanie mięs, ciast, mazurków, sernika, pisanek – wszystko to poprzetykanebukszpanem na tle zieleni wzeszłego owsa i rzeżuchy.

Teraz Maryś rozpoczyna dzielenie jajka wraz z przekazywaniem życzeń Nadziei i już siadamy. Jeszcze tylko proszę o pamięć o Tych, którzy nas poprzedzili, a teraz winni Im jesteśmy myśl serdeczną i zaproszenie do stołu pośród nas.

Bardzo lubimy być razem. Nie lubię słowa biesiada. To nasze bycie razem to coś znacznie, znacznie więcej. W świątecznych przygotowaniach jest pełno myśli najlepszej o drugich i to powoduje, że wzajemnie jest tak dobrze.

Tradycją Świąt wielkiej Nocy jest spacer na pola. Zwykle towarzyszy nam śpiew skowronków, tych Bożych śpiewaków tak sercu miłych. Zazwyczaj obserwujemy też pierwsze bociany. Tego roku chyba pozostanie tylko nadzieja zobaczenia jednych i drugich.

Po powrocie do domu czekają nas fotografie rodzinne, te bardzo stare, połączone ze zgadywaniem, kto to jest i te całkiem nowe, gdzie zgadywać już nie trzeba. Dobra kawa, herbata i dobre wino dopełniają szczęścia.

Wieczorem moja Maryś nic nie mówiąc przezornie wkłada na siebie kostium kąpielowy i idzie spać. Rano jak znalazł.

Śmigus Dyngus!

Pierwszy garnek, na szczęście ciepłej wody, ląduje na mojej głowie. Odwzajemniam się pięknym za nadobne tyle, że wodą – zimną. Potem już regularna bitwa na wiadra, miski, czajniki i gumowe węże. Ogromnie będzie mi Oli brakowało! Ona tak uroczo piszczy! Woda w korytarzu przelewa się przez próg – to znak, że trzeba kończyć i posprzątać. Mokry przyodziewek wędruje do pralki w ruch puszczone szczotki i szmaty osuszają dom. Można siadać do śniadania i policzyćile, kto „dostał wody”. Chyba było sprawiedliwie, bo wszyscy bez zarzutu czyści. Koło południa zjeżdżają pierwsi goście z zaznaczeniem: „my już po dyngusie!! – Tak? No to do ogrodu!”

Młodsze dzieci uganiają się z Funiem (to nasz piękny owczarek podhalański zawsze przyjaźnie wachluje ogonem), po ogrodowych alejkach. Malutka Jadwisia, najedzona, śpi rozkosznie w wózku pod rozłożystą ałyczą okrytą wielka ilością nabrzmiałych pączków. Za kilka dni po rozkwitnięciu przyoblecze się cudownie w strój panny młodej, by konkurować z rosnącą naprzeciw czeremchą – wieczorami uwodzicielsko pachnącą.

Młodzież starsza rozgrywa partię koszykówki na boisku w tylnej, wschodniej części ogrodu.

Jola – moja siostra z Marysią – żoną zbierają fiolki z delikatnym pysznym zapachem.

Panowie, to jest Krzysztof Olędzki – szwagier, Maciek Jakubowski – mąż Reni – kuzynki, Paweł Broszkowski – szwagier i moja mniejszość pracowicie pochłaniają kolejne porcje mazurka i wiedeńskiegosernika – tego od zięcia!

Iza – siostra z Renią Jakubowską i Zosią Górską – cioteczną siostrą na ławeczce przy ognisku oglądają fotografie, opowiadając jak to dawniej bywało. Asia-córka zajęta rozkładaniem pod krzaczkami spirei wielkanocnych zajączków. To niby niespodzianka i przyjemność dla wnuków, ale widzę, że i dorośli też się dość łatwo dali wciągnąć. Powolutku dzień się chyli ku zachodowi, pora do kościoła. Powierzamy Funiowi czuwanie nad bezpieczeństwem domu i w drogę.

Tegoroczna Wielkanoc będzie miała dość specyficzny przebieg. Najpierw wszystko jak opisane powyżej z wyjątkiem przyjemności beztroskich w ogrodzie, no może poza lepieniem śniegowych bałwanów i zabawy w komórki a raczej igloo do wynajęcia – to dopiero atrakcja!

A miało być tak ciepło…

Na nic jednak wspaniała pogoda. Wyże Azorskie i inne Golfstromy, gdyby przyszło obchodzić święta bez mojej Maryś. Wiem to dobrze, bo widzę, jak codziennie wieczorem dom ożywa, gdy pod okno podjeżdża samochód, z którego wysiada obładowana siatkami Mama. Natychmiast woda w garnku zaczyna się gotować i dosłownie w chwilę potem na talerzach mamy pyszną dymiącą zupę; od razu też kaloryfery lepiej grzeją, żarówki dają przyjemne światło i jest Dom!

To jest jakaś Boża tajemnica, którą codziennie doświadczamy razem z wszystkimi dziećmi. Doświadczają tego nasi goście grzejąc się w domowym cieple.

Maryś bardzo, bardzo Ciebie kochamy i dziękujemy za święta, te, które były i które jeszcze będą, i za dobro, które w nas wzrasta, by cieszyć Ciebie i byśmy mogli obdzielać nim wszystkich tego potrzebujących.

Wszystkim życzliwym czytelnikom życzę Wesołych Świąt!

Alleluja!

Marek Żółtowski z Konstancina

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *