Była połowa wakacji, kiedy pierwszy raz umówiliśmy się na spacer nad jezioro Długie. Mieliśmy się spotkać pod sosną, która rosła po drugiej stronie drogi, tuż obok restauracji Myśliwska, w której to Stenia pracowała w sezonie wakacyjnym.
Sosna była wyjątkowa. Rosła na niewielkim wzgórku piaszczystej gleby, która po dłuższym czasie wymywana przez deszcze odsłoniła swe konary podziemne. Pień zaczynał się metr nad ziemią. Nie ma już tej sosny. Wycięto ją ze względów bezpieczeństwa. Zawsze mogła upaść na jezdnię.
Przyszła kilka minut po trzeciej z miłym uśmiechem na twarzy, ale trochę przestraszona, może nawet bardziej niż ja i mój Trop. Pisałem, że nie miałem dotychczas kontaktów z dziewczynami. Miałem dwóch braci, ojca, a jedyną kobietą w domu była mama. Moja nieśmiałość była więc usprawiedliwiona, zastanawiałem się już o czym będę z nią rozmawiał. Jakoś zaczęła się rozmowa. Pamiętam, że mówiła dużo o swojej babci Okrąglinie (nazwisko dość popularne w tamtych stronach), z którą była bardzo blisko. Może bliżej niż z własną matką. Niestety babcia Okrąglina zmarła na stwardnienie rozsiane, od kilku lat nie wstawała z łóżka. Było to wiosną 1971 roku, a ze Stenią poznaliśmy się latem tegoż roku.
Używała imienia Stenia, gdyż Stefania nie było imieniem modnym. W telewizji zaś śpiewała Stenia Kozłowska. Pamiętacie? Z czasem i z wiekiem używała imienia Stefania, bracia i siostry mówili na nią Stefka, a ja czasami Stefanka. Nazywaliśmy się także bardziej osobiście. Ona była Libiutką a ja jej Libiutkiem. W tamtych stronach czyli na pograniczu Augustowa i Suwałk, libiutka to biedronka.
Stefania Kosiorek (nazwisko rodowe) była córką Piotra Kosiorka i Wacławy z domu Okrągła. Miała 19 lat, a ja 20. Uczyła się w Liceum Ogólnokształcącym wieczorowym . Zdała z III do IV klasy maturalnej.
Pochodziła z biednej rodziny małorolnych chłopów, choć korzenie z wcześniejszych pokoleń mówiły o pochodzeniu szlacheckim, zwłaszcza rodziny Okrągłych, czyli po matce.
Rodzina była biedna, posiadała 3,5 hektara ziemi i ze 2 hektary łąki, wszystko na ścianie Puszczy Augustowskiej. Ziemniaków nie posadzisz, bo zjedzą dziki, zboże marne, niedoświetlone przez ścianę lasu. Sadziło się więc tytoń. W tamtych stronach prawie każdy miał pole z tytoniem. Ja w swoim młodym życiu też sadziłem tytoń na polu szwagra i szwagierki. Pracy przy tym jest bardzo dużo, ale jak się otrzyma pieniądze, to cieszy.
Szliśmy więc w kierunku jeziora Długiego i tak mówiliśmy o sobie. Ona o swojej rodzinie, a ja o swojej. Zaskoczony byłem ilością jej rodzeństwa. Matka urodziła dziesięcioro dzieci. Jedna córeczka zmarła chyba w 1947 roku na koklusz.
Zostało więc dziewięcioro rodzeństwa. Stefanka miała siostrę Anię (starszą), młodszą siostrę Reginę, Dorotę oraz braci Janka (starszego), Piotra, Krzysztofa, Józefa i Stanisława.
Można by powiedzieć – spotkanie zapoznawcze. Czemu użyłem tego słowa?
Wiele lat jeździłem do Przewięzi i tam w ośrodku wypoczynkowym każdy turnus zaczynał się „wieczorkiem zapoznawczym”. Wóda się lała, lud się bawił, orkiestra. Rano z megafonów na terenie ośrodka wypoczynkowego leciały nagrane na magnetofon przeżycia nocy. Oczywiście muzyka i inne osobiste występy i nagrania uczestników. Na tamte czasy miało to swój urok. Byli to różni ludzie. Robotnicy, pracownicy administracji, szefowie związków zawodowych, nawet dyrektorzy.
Czemu były tak popularne wczasy dla ludzi pracujących. Przez dwa tygodnie dostawali trzy posiłki dziennie i możliwość wypoczynku na kajaku, na łódce, na pomoście i jeszcze ryby można było łowić. Oni chwalili władzę ludową za to, że przyszło im dostąpić tego dobrodziejstwa zakwaterowania, zaprowiantowania i bezkarnego nadużywania alkoholu. Choć nie wszyscy,
Idziemy dalej! Nad jezioro. Na miejscu pomoczyliśmy trochę nogi w wyjątkowo płytkich brzegach jeziora i w krystalicznie czystej wodzie. Wróciliśmy do Przewięzi, gdzie autobus PKS zabrał ją do Augustowa do domu ciotki i wujka, brata ojca. Na imię miał Tadeusz i pracował w Nadleśnictwie. Stenia, by móc chodzić do liceum, zamieszkała u stryjostwa. Do szkoły chodziła po południu, a od rana robiła tzw. wykończeniówkę u ciotki w mieszkaniu. Ciotka szyła dla prawie pół Augustowa. Stenia wyciągała fastrygi, prasowała. Ciocia umiała ją wykorzystać przy obiedzie i przy zakupach. Miała co robić, ale cóż, mieszkała u nich i tak te cztery lata trzeba było przejść.
Już się znaliśmy, więc częściej po pracy spędzaliśmy wspólnie czas. Ciocia nie bardzo była zadowolona. Mówiła: „O przyjechał paneczek z Warszawy, zobaczysz z brzuchem cię zostawi i pojedzie”.
I tu mogę powiedzieć, że ciocia racji nie miała, gdyż Stefania w pierwszą ciążę zaszła w trzecim roku po ślubie. Miałem do dyspozycji łódkę i kajak, więc często te dwie godziny po pracy spędzaliśmy na wodzie. Pokazywałem jej jeziora, opływaliśmy wszystkie wyspy na jeziorze.
W sierpniu przyjechali moi rodzice na wypoczynek. Mieli trzy tygodnie urlopu.
Poznali Stefanię. Ojciec skwitował: „Gdzieś ty synu taką chudą dziewczynę wynalazł”. Potem bardzo ją lubił, bo Stefania była taka ciepła, serdeczna i uczynna. Zaraz wkręciła się do kuchni matki, co się podobało, bo synowie za kucharzeniem nie przepadali. Choć teraz jest inaczej. Wyrośliśmy!
Sierpień dobiegł końca. Trzeba wracać do domu. Rodzice do pracy, Stenia do szkoły, a ja jeszcze miesiąc wolnego. Drugiego czy trzeciego dnia po powrocie siedzieliśmy całą rodziną w kuchni. Przejeżdżający ulicą pod domem samochód ciężarowy zatrąbił podobnie jak trąbią statki zbliżające się do śluzy między dwoma jeziorami w Przewięzi. Skwitowałem to głośno mówiąc „Serwy płyną”.
Serwy pływają do dzisiaj po jeziorach. Wybuchnęli śmiechem, a ojciec powiedział: „Ciągnie wilka do lasu”, zdecydowałem się jechać na cały wrzesień.
Chyba się zakochałem! Myślałem o niej codziennie, a nawet kilka razy dziennie. To takie głupie uczucie, gdzieś w głębi serca i duszy drąży jakiś problem. Widziałem jej ubóstwo. Jeden płaszczyk, mocno widać używany. Może po siostrze. Często nosiła te same ubrania, choć zawsze schludne i czyste, odprasowane. Odjeżdżając z Przewięzi, wymieniliśmy się adresami. Dałem też telefon, ona nie miała. Obiecaliśmy sobie, że będziemy pisać do siebie. I pisaliśmy. Aż do ślubu (w grudniu 1974 roku na Boże Narodzenie) pisaliśmy do siebie codziennie. Miałem cały wielki karton listów. Potem, gdzieś w połowie małżeństwa, Stefania chciała zniszczyć te listy. Mówiłem – zostaw, komu to przeszkadza. Ona bała się, że jest tam zbyt dużo wyznań osobistych i nie musi tego w przyszłości nikt czytać. Po pewnym czasie nie było już tego kartonu z listami. Pewnie zrobiła tak, jak uważała. Trochę szkoda, miałbym duży materiał do pracy. A tak piszę tylko z pamięci.
Oczywiście tak jak zaplanowałem sobie (wrzesień 1971 roku), tak zrobiłem. Rodzice dali pieniądze, skromne, ale dali. Oni chcieli mi wynagrodzić egzaminy na studia. Scenariusz się powtórzył! Namiot, Trop, plecak z ciuchami, miski psa i smycze. Bilet 80 procent zniżki, bo tata był pracownikiem Ministerstwa Komunikacji. Jestem już w Augustowie.
Ona jeszcze o tym nie wie.
(cdn.)
RAFAŁ z Korycina
Tato dawaj następna cześć