Tag: Nr 44

  • Elka


    Nasze Matki

    Jaka jest moja mama? Wiem na pewno że jest mną, to znaczy ja jestem nią, choć w połowie, choć w ćwiartce, choć troszkę, troszeczkę – mam nadzieję, bo ona jest wyjątkowa. Naprawdę. Nie wiem, co to znaczy rodzić i być w ciąży, ale samo to wydaje mi się wielkim heroizmem – szczególnie po przeczytaniu „Polki” Gretkowskiej. Czy ja też naciskałam mamie na pęcherz? Czy też nieznośnie kopałam, a jak nie kopałam, to czy mama się martwiła? Moja mama to Heroina, czyli wyjątkowa osoba.

    Pamiętam, że w drugiej klasie pani kazała opisać nam obraz swojej wymarzonej mamy. Ja, przykładne dziecko, oczywiście stworzyłam obraz mamy-księżniczki idealnej, w różowej balowej sukni i jedwabnych pantofelkach, obraz zgoła nierzeczywisty i sama popukałam się po głowie. Nawet ośmioletnie dziecko nie może być tak naiwne, pomyślałam, że przecież moja mama jest idealna i moja wymarzona, no a mamy księżniczki nie istnieją. Choć jeśli miałabym wyliczyć cechy księżniczek: lubią się ładnie ubierać, tzn. cały czas szyją sobie nowe sukienki, chodzą na towarzyskie bale, bo jako księżniczki mają taki uciążliwy obowiązek, no i oczywiście bale sprowadzają się do poszukiwania księcia z bajki albo ulepszania tego, którego ma się przy boku – w końcu frak czyni królewicza o wiele znośniejszym niż jest w rzeczywistości. Poza tym księżniczki dbają o linię, bo co by to było gdyby nie zmieściły się w gorset! Na dodatek ciągle gdzieś biegają w celu załatwienia spraw niecierpiących zwłoki, choć niejednokrotnie te sprawy mogłyby poczekać. W rezultacie księżniczka nie czuje zmęczenia, bo nie ma czasu na to, żeby zastanawiać się nad tym, co czuje. Zatem odpowiadam: „Tak, moja mama jest księżniczką”, co prawda, w bojówkach i sportowych dżinsach, gdy się spieszy, bo trzeba iść z duchem mody i pięknej subtelnej sukience, z podkreślonymi wielkimi oczami, gdy trzeba kogoś zaszczycić na współczesnym balu. Ale wtedy mama-księżniczka nie poszukuje księcia, bo jak na XXI wiek przystało sama sobie wystarcza i wydaje się, że jest zbyt silna, żeby być słaba. Ona nie musi specjalnie martwić się o gorset, ale suknie i spódniczki w rozmiarze 34, co by z nich nie wyrosnąć, bo wtedy trzeba byłoby zmieniać całą garderobę – o zgrozo! Ja i tak wiem, że moja mama z nich nie wyrośnie, bo jak można, skoro codziennie ćwiczy się aerobik przed polskim MTV. Co za samozaparcie, akurat tej cząstki charakteru niestety nie przekazano mi w genach, a szkoda… Zmęczenie jest rzeczą względną. Jeśli się o nim myśli, to nagle nadchodzi, zazwyczaj w niedzielę, gdy mama pozwala sobie na odrobinę lenistwa, przed ekranem telewizyjnej dwójki. Najbardziej lubi pana Manna i jego „Szansę” oraz Mariolkę z „Na dobre i na złe”, bo jest taka normalnie-stuknieta, a przy tym uczciwa i beztroska – mama się chyba troszkę z nią identyfikuje, bo ona też jest „szalonkawa” i zbyt „uczuciowoczciwa”. Dlatego mama czasem płacze, a to natura mnie też dała w genach, ale potem sobie tłumaczy i smutek przechodzi na kilka dni. Ta niedziela to taka nieprzyjazna, z jednej strony pozwala na chwilę oddechu, a z drugiej wpycha nas w „szarożycie”, bo nie jest taka spieszna i niemyśląca jak dni od poniedziałku do soboty. Poza tym „Na dobre i na złe” zawsze kończy się z łezką w oku.

    Od nowego tygodnia mama zabiera się znowu do pracy, bardzo lubi swoje państwowe dzieci. Ma zawód, o którym marzyła i który kocha wykonywać i dzieci też kochają, jak ona go wykonuje. Ileż ona dostaje laurek i liścików! I zawsze przyjmuje je ze wzruszeniem, które próbuje ukryć, zazwyczaj na próżno, bo oko dziecka widzi wszystko. Bo moja mama ma trochę z małej dziewczynki, jest tak samo delikatna i uśmiecha się czasem jak dziecko, wtedy, kiedy naprawdę się cieszy, albo gdy uda jej się załatwić jakąś szczególnie trudną sprawę.

    Jak odnajduje się w tym świecie? Radzi sobie zupełnie dobrze i nawet spotyka miłych ludzi, którzy stają się jej przyjaciółmi, choć ona sama trzyma się trochę na uboczu, nie lubi się narzucać. Ma mnóstwo znajomych, ale jest troszkę zbyt nieufna, żeby stali się kimś więcej niż tylko znajomymi. Zamyka się w swoim światku i nie chce, żeby ktoś do niego wchodził – to Matka Natura dała i mnie w spadku.

    Poza wszystkim jest sobą – moją mama, nauczycielką kuratorką, najbliższą przyjaciółką i najukochańszą kobietą, czasem nerwową modliszką, a potem łagodną, ciepłą babunią dla swojej już podstarzalej-malutkiej Malwinki i jak tu jej nie kochać? Mama, mamusia, mamusieńka, mamusieczka, mateczka, matuszka, matuchna, matuszeczka, po prostu ELKA!

    Malwina Żołtowska z Wrocławia

    Mamie

  • Ważne kobiety naszego życia…

    Człowiek nie sam z siebie utworzył swoją osobowość, swój charakter, swój kręgosłup moralny, swoje zapatrywania społeczne, podejście do pracy, stosunek do Boga, Ojczyzny, ludzi…

    To, jacy jesteśmy, jak widzą nas inni, jak się sprawdzamy w zetknięciu z twardą rzeczywistością – wszystko to zostało w nas ukształtowane przez rodziców, przez osoby nam najbliższe: dziadków, rodzeństwo, krewnych, współmałżonków… Każdemu po trochu coś zawdzięczamy, coś każdemu jesteśmy winni, od każdego coś cennego wzięliśmy lub otrzymaliśmy… Czasem, po latach dopiero, zdajemy sobie sprawę z wagi czyichś słów, czynów, gestów, przykładów życia, wzorów postaw. Sprawy czasem bardzo odległe naraz stają przed oczyma, krzyczą swoją analogią, podobieństwem sytuacji, pozwalają odnaleźć dobrą decyzję pośród zamętu, pośród niełatwych problemów, pomagają utwierdzić się w trwaniu przy słusznej sprawie.

    Jakże nieraz łatwo byłoby poddać się iluzorycznemu blichtrowi łatwego życia, jakże łatwo zacząć sobie pobłażać, jak łatwo zacząć się usprawiedliwiać, tłumaczyć, ba – pochwalać nawet !

    Jednakże w takich chwilach daje znać o sobie wychowanie i przykład rodziców. Błyskawiczna, nawet mimowolna refleksja – co na to powiedziałby Ojciec? jakie słowa powiedziałaby Mama?

    Jeśli ktoś ma to szczęście, że jeszcze ma Ich przy sobie – po prostu może Ich zapytać… Jeśli jednak już odeszli… Pytania do Nich i tak padają… Wysiłek, jaki włożyli w nasze wychowanie i kształtowanie, nie poszedł na marne… Ich obecność, dostrzeżemy w naszych czynach, w naszych słowach.

    Moje życie i moja praca… Moje pisanie, moja poezja… W sposób trudny do określenia znajduję w moich utworach Ich słowa, Ich życie, Ich obecność. Widziałem Ich w pracy, widziałem w ogrodzie, pamiętam przy stole, pamiętam Ich zmagania z trudami życia, słuchałem, o czym rozmawiali, jak widzieli otaczający świat, jak postrzegali otoczenie, przyrodę, jak odnosili się do innych ludzi… Nie było w Nich agresji, przeciwnie – wielkie zasmucenie, gdy spotykali gdzieś jejprzejawy. To mam po Nich… To wielki dar, wielka spuścizna, ale i wielkie zadanie.

    Każdy obraz jest ważny, każdy okruch pamięci coś ważnego przenosi. Trudno mi pisać o pojedynczych sprawach. Myślę, że uczynią to za mnie moje utwory – w każdym jest cząstka tego, co przekazała mi Mama, co ukształtował we mnie Tato.

    I za to Im dziękuję! Należą do grona najważniejszych osób mego życia!

    Marek Żółtowski

    Poznań 2003

  • „O kobiecie”

    Kobieta – to taka dziwna książka:
    otwierasz na wybranej stronie według spisu –
    – a tam coś innego!

    Kobieta – to loteria:
    nigdy nie zgadniesz, co wybrany los zawiera!

    Kobieta – nawet odkrywając swe wszystkie karty –
    – zawsze ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie!

    Kobieta – to ciekawy utwór literacki –
    – trochę dramatu, trochę tragedii,
    – trochę romansu, trochę komedii,
    – a najwięcej science fiction!

    Miłość do kobiety –
    – to podróż w nieznane –
    – bez mapy i kompasu,
    ale jakże obiecująca!

    Kobiety – to sprawa teatralna:
    – z jedną – tragedia
    – z dwiema – dramat
    – z trzema – komedia!!!

    Marek Żółtowski

    Poznań

  • Świąteczne obyczaje

    Wielkanoc jest najstarszym i najważniejszym świętem chrześcijaństwa, obchodzonym na pamiątkę Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.

    Z obchodami świąt wielkanocnych wiąże się wiele obyczajów które zachowały się do dzisiaj.

    Święconka. Obrzęd błogosławieństwa pokarmów – zwany święconką – sięga VIII wieku. W Polsce odnotowano pierwsze praktyki święcenia pokarmów w XIV wieku. Najpierw święcono tylko pieczonego baranka, a więc chlebową figurkę baranka, potem dodawano ser, masło, ryby, mięso, ciasta i wino.

    Na białych obrusach ustawia się koszyki wypełnione kolorowymi kraszankami, z kurczaczkiem lub barankiem. Baranek to najbardziej znamienny symbol świąt wielkanocnych – uosabia zwycięstwo Chrystusa, który jak ofiarny baranek oddał życie za ludzi, by następnie zmartwychwstać.

    Jaja. Uroczyste śniadanie wielkanocne poprzedza ceremonia dzielenia się poświęconym jajkiem oraz życzenia, które składają sobie nawzajem uczestnicy święconego.

    Bogata, a czasem sprzeczna jest symbolika jajka. W wielu kulturach uważano, że ma ono wspólny rytm ze światem, siłą życiową, płodnością, odrodzeniem, kojarzono je z wiosną i ogniskiem domowym. Najstarsze pisanki znaleziono podczas prac wykopaliskowych na terenie sumeryjskiej Mezopotamii. Malowanie jajek znane było w czasach cesarstwa rzymskiego. U nas zaś – jak pisze Wincenty Kadłubek – zabawa nazywana była „na wybitki” lub „w bitki” i polegała na uderzaniu jednej pisanki o drugą – wygrywał ten, kto stłukł pierwszy jajko przeciwnika. Dzisiaj są różne sposoby przygotowywania pisanek i kraszanek – farbowanie, rysowanie rozpuszczonym woskiem lub oklejanie wycinankami. Zdobieniem jajek zajmowały się dawniej tylko kobiety, a mężczyznom broniono wchodzić do pomieszczeń, gdzie były malowane jajka.

    Zdobione jajko najpierw otrzymywali członkowie rodziny, a później w tygodniu po Wielkanocy osoby zaprzyjaźnione na dowód sympatii.

    Kraszanki znane są na Śląsku, Warmiach i Mazurach. Pisanki malowane gorącym woskiem popularne są w całej Polsce. Na Kurpiach i w Łowickiem wydmuszki okleja się kolorowymi wycinankami. Najstarsza polska pisanka sięga X wieku a znaleziono ją w czasie wykopalisk w Ostrowiu.

    Śmigus-dyngus – obchodzony w poniedziałek wielkanocny – odwieczny zwyczaj, który nakazywał, by wraz z brzaskiem zacząć oblewanie dziewczyn wodą. Zostać oblaną to nic przyjemnego, ale nie zostać oblaną to wstyd. Chłopcy nie miarkowali i czekali z cebrzykami na panny. Biada tej, która wpadła w ich ręce, nie darowali, póki nie zmoczyli do ostatniej nitki. Smutno było w tej chacie, w której panny siedziały suche.

    Trudno dziś powiedzieć, jaki był sens tego zwyczaju, który jest kontynuowany do dziś. Ziemia rodzi, gdy nie brakuje jej wody, bez wody pozostaje bezpłodna. W wielu okolicach oblewano więc nie tylko kobiety, ale i ziemię, by dawała większe plony, oraz krowy, by dawały więcej mleka. Śmigus-dyngus może być miłym zwyczajem, ale pod warunkiem, że zachowa się umiar w oblewaniu ludzi na ulicach.

    Bożena Lipińska z Warszawy

  • Zjazd w Szklarskiej Porębie

    Szklarska Poręba
    Szklarska Poręba

    W tym roku spotkamy się na zjeździe w Szklarskiej Porębie, jednym z najpiękniejszych ośrodków turystycznych w Polsce. Chciałabym nieco przybliżyć Państwu ten piękny zakątek Karkonoszy.

    Szklarska Poręba – miasto nad rzeką Kamienną na pograniczu Karkonoszy i gór Izerskich. Około 1366 roku założono tu najstarszą na Śląsku hutę szkła. Jest tu także pracująca do dziś huta szkła kryształowego „Julia”, uruchomiona w 1841 roku.

    W Szklarskiej Porębie nie można się nudzić, jest tu wiele miejsc, które powinno się zwiedzić. Ale czy wystarczy nam czasu?

    Kościoły: pod wezwaniem Bożego Ciała neoromański, wybudowany w latach 1884-86. We wnętrzu można podziwiać obrazy Wlastimila Hofmana malarza czeskiego pochodzenia.

    Kościół Niepokalanego Serca NMP wybudowany w latach 1855-87. Znajduje się tu barokowa ambona, piękne zabytkowe żyrandole oraz obrazy Wlastimila Hofmana.

    Kościół cmentarny neogotycka kaplica w stylu barokowym(1650 r.) We wnętrzu ołtarz późnorenesansowy. Przy kościelnym murze znajduje się zespół płyt nagrobkowych.

    Muzea: Mineralogiczne mieści się w starej willi, w której można oglądać skarby Karkonoszy, czyli minerały ametysty, kryształy górskie, agaty – oraz szkielety dinozaurów.

    Muzeum Husarz bogata kolekcja antyków meble, porcelana, obrazy, zbroje, oraz Muzeum Ziemi, w którym zgromadzono skały i minerały świata.

    Dom Jana Sztaudyngera polskiego poety, satyryka, fraszkopisarza i organizatora teatrów lalkowych.

    Spacerując po Szklarskiej Porębie, można nacieszyć oczy przepięknymi miejscami, które na pewno pozostaną w pamięci wielu osobom.

    Wodospad Kamieńczyk – próg wodospadu znajduje się na wysokości 843 m n.p.m. Spada trójstopniową kaskadą o wys. 27 m do przepięknego wąwozu.

    Wodospad Szklarka – położony na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego, spada kaskadą wysoką na 13,3 m. Przy wodospadzie znajduje się małe schronisko „Kochanówka”.

    Krucze Skały – grupa skalna na brzegu rzeki Kamiennej na wys. 718 m n.p.m. tworząca duże bryły granitowe z punktem widokowym.

    Mapa Szklarskiej Poręby z ośrodkiem Olimp
    Mapa Szklarskiej Poręby z ośrodkiem Olimp

    Wysoki Kamień – górujący od zachodu nad Szklarską Porębą szczyt o wysokości 1058 m n.p.m położony w Wysokim Grzbiecie Gór Izerskich. Ze szczytu rozciąga się jedna znajwspanialszych panoram w Sudetach. Widać Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Izerskie, Góry Kaczawskie.

    Chybotek – od XIX wieku jest jedną z głównych atrakcji turystycznych Szklarskiej Poręby. Kilkumetrowej wysokości grupa skalna złożona z kilku bloków. Najwyżej położony kamień o średnicy 4 metrów wsparty w dwóch miejscach. Daje się on rozkołysać przez jedną osobę.

    Śnieżne Kotły – dwa kotły polodowcowe w Karkonoszach. Pionowe ściany dochodzą do około 150 m wysokości. Górna krawędź Wielkiego Kotła położona jest na wysokości 1490 m n.p.m.

    Szrenica – najwyższy w Karkonoszach szczyt górujący nad miastem (1362 m n.p.m.), na który wjeżdża linowa kolej krzesełkowa. Ponad 13 km nartostrad i malownicza Hala Szrenica.

    Jakuszyce – międzynarodowy ośrodek narciarstwa biegowego. Tu rozgrywany jest Bieg Piastów i mistrzostwa psich zaprzęgów.

    Ze Szklarskiej Poręby można pojechać do Jeleniej Góry (to tylko 20 km) lub do Zamku Czocha (35 km). W Kneszowie znajduje się Opactwo Cysterskie, ale to już 60 km od Szklarskiej Poręby.

    Mam nadzieję, że większość tych pięknych miejsc będziemy mogli, zwiedzić w czasie naszego pobytu na najbliższym zjeździe. Ci, co byli w Szklarskiej Porębie, na pewno chętnie zobaczą jeszcze raz to przepiękne miejsce, a ci którzy jeszcze tu nie byli, na pewno będą zadowoleni, że przyjechali.

    Do zobaczenia zatem w czerwcu.

    Bożena Lipińska z Warszawy

  • Do zobaczenia w Laskach

    11 listopada 2005 roku po raz kolejny spotkaliśmy się u Michała seniora w Laskach pod Warszawą. Pisząc „my”, mam na myśli Zarząd Związku Rodu Żółtowskich. Nie wiem dokładnie, który to już raz w trakcie piątego roku mojej działalności w zarządzie, przemierzyłam drogę z Płocka do Lasek. Wiem na pewno, że zawsze tam jadę z wielką ochotą. Spotkanie z Michałem seniorem – jego osobowość, gościnność, dobroć imądrość wpływa na mnie w sposób szczególny .I tym razem zostaliśmy przez Michała przyjęci niezwykle serdecznie.

    Obradowaliśmy nad ważnymi dla naszej organizacji sprawami – wydanie kwartalnika, miejsce następnego zjazdu, sprawy Internetu. Dyskusja była bardzo spokojna i konstruktywna. Nad jej przebiegiem czuwał prezes Rafał, a mediatorem w niektórych kwestiach był jak zwykle Michał.

    Tym razem nie jechał ze mną wuj Mietek ze Szczecina – został zbyt późno poinformowany o zebraniu Zarządu. Brakowało mi tej naszej rozmowy, którą zwykle prowadziliśmy w czasie drogi, a która była wstępem do dyskusji w Laskach. O tym, że nam się dobrze obradowało w Laskach, mogą świadczyć nasze radosne miny na zdjęciach – wykonałam je podczas spotkania.

    Uważam, że mamy się z czego cieszyć: kwartalnik gotowy do druku, zjazd w 2006 roku prawie do końca zorganizowany, Internet działa. Na pewno kosztuje to dużo trudu niektórych z nas, ale cóż, samo się nie zrobi!

    Zapraszamy do współpracy, czekamy na dalsze pomysły dotyczące działalności Związku Rodu Żółtowskich, a przede wszystkim zachęcamy do pisania artykułów do „Kwartalnika”.

    Z serdecznymi pozdrowieniami

    Bogusia z Białej

  • Mój Ojciec Kazimierz


    Wspomnienie

    Wyciszona, spokojna po bólu rozstania dziś już mogę mówić o naszym Ojcu Kazimierzu. Tata, człowiek porywczy, ale uczynny, biegnący w potrzebie każdemu z pomocą, kochał wojsko, śpiew i konie. Kawalerzysta, ukończył szkołę podoficerską we Lwowie. Z patosem wspominał służbę w Korpusie Ochrony Pogranicza. Wcielony do XIV Pułku Ułanów Jałowieckich we Lwowie, a później do VI Pułku Ułanów Kaniowskich w Stanisławowie. Niejednokrotnie opowiadał mi o swojej straży na wschodnich rubieżach granicy w Chnilicach Wielkich. Synom wpoił umiłowanie munduru. Dlatego, zdaniem Ojca, moi najmłodsi bracia mieli wypełnić żołnierską powinność. Nie czynił nigdy starań, żeby ochronić ich od służby. Kazimierz Janusz służył w WOP. Andrzej Stanisław powołany do wojska dziedziczy po Ojcu zdolności do mechaniki i wszystko, co się z tym wiąże, budzi jego zainteresowanie.

    Ojciec, któremu na pożegnanie napisałam słowa: „Ludziom pomoc i serce, Ojczyźnie miłość”, był moim pierwszym nauczycielem niezafałszowanej historii. Interesująco opowiadał o Marszałku Józefie Piłsudskim. Nie na lekcjach, ani z książek, ale od Ojca dowiedziałam się, że Marszałek w czasie inspekcji pułku podchodził do żołnierzy, sprawdzał żołnierskie buty i pytał, czy są wygodne. Ojciec chronił wschodniej granicy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, w roku 1934 powołano Go do wojska a w 1936 zakończył służbę. Pozbawiona w podręcznikach historii prawdy, Ojcu zawdzięczam wiedzę o latach przedwojennych, o zrywach, wojennych mordach, prawdziwych wydarzeniach, w których „czerwona od gniewu przyjaźń” stawiała go w opozycji. Nie zapomniał nigdy o swoich korzeniach. Czekał na Polskę wolną, silną i jak kiedyś mlekiem i miodem płynącą, której Bolesław Chrobry dał Koronę.

    Moja Mama Janina z Felnerów – uczciwa, pracowita i cicha – oraz Tata śpiewali często w naszym skromnym domu razem z nami hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wspólnie odmawialiśmy „Pod Twą obronę”, śpiewaliśmy „Boże coś Polskę” z pierwotnymi słowami: „Ojczyznę wolną, racz nam zwrócić Panie”. Jako trzyletnia dziewczynka śpiewałam: „Płynie Wisła, płynie – a dopóki płynie, Polska nie zaginie” – o ironio, przecież była wojna. Ojciec nauczył mnie „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały”.

    Radosne chwile wojennego dzieciństwa przeplatane były strachem rewizji, widokiem żandarmów i hukiem ognia. Jeszcze wiele lat po wojnie czułam się bezpieczna tylko przy Ojcu, miał dobry słuch i głos, pięknie gwizdał, był uzdolniony muzycznie tak jak jego siostra Regina. Był moim pierwszym partnerem do poloneza, walca i tanga – ten tak spracowany człowiek. Mama wychowywała nas, przywołując rodowe nazwisko Żółtowskich.

    Rodzice doczekali złotych godów. 30 sierpnia 1937 roku los połączył tych dwoje fizycznie pięknych ludzi, których czar wyróżniał wśród innych nawet w starszym wieku. Ta para małżeńska miała w sobie coś szlachetnego, coś pańskiego, tak jak związek Reginy z Żółtowskich (rodzona siostra ojca) z Wacławem Felnerem (ukochanym bratem mojej mamy). Dziadzio Stanisław Felner, wzorowy, cieszący się nieposzlakowaną opinią i mirem, którego do dziś bardo ciepło wspominają znajomi. Ojciec poślubił panienkę z dobrego domu, która ukończyła szkołę prac ręcznych przy gimnazjum pani Helskiej w Kutnie. Mama pięknie rysowała, haftowała, a także pisała wiersze. Ciężko pracując, rozumiała więcej, niż można było się spodziewać po gospodyni. Skromna, rzetelna, oddana, kochała bardzo naszego Ojca i zawsze wszystko mu wybaczała. Wzór miłości i poświęcenia. Z rodzicielskiego domu wyniosłam dobre zasady. Nauczono mnie szacunku, wiem, co znaczy honor. Matka nauczyła mnie skromności, uczciwości i pokory wobec życia. Dom to osoby, które w nim zamieszkują, niezależnie czy jest własny, dzierżawiony, drewniany czy murowany – nasz był szczęśliwy. Dom to babcia, dziadzio, tata i mama. Dom to nasze pokolenie i ci, co już odeszli, lub ci, których pożegnamy za chwilę. Mój Ojciec, osierocony w dzieciństwie przez dziadzia Edmunda, a później przez babcię Zofię z Wojdeckich, szedł przez życie sam, czasem brawurowo, po ułańsku. Zdobył wiedzę i doświadczenie, które ukształtowało jego osobowość. Czuły na sierocą dolę, pomagał, oddawał wszystko, podzielił się resztą. Doznał wielu krzywd i upokorzeń, ale zawsze dźwigał się w górę. Zodiakalny lew, urodzony 28 lipca 1913 roku, miał w sobie dumę i godność.

    Wybuchła wojna, rocznik Ojca nie został zmobilizowany. Jako ochotnik staje do walki w obronie Kutna, przedostaje się na linię frontu, a we wrześniu 1939 roku broni Warszawy. 17 września 1939 roku Rosjanie napadli na Polskę. Ojciec walczy razem z ludnością cywilną w obronie stolicy. Warszawa pada, rozwiązuje się regularna armia. Ogorzały, w nadpalonym od ognia ubraniu, lekko ranny w rękę wraca do Kutna, gdzie czekała moja ciężarna mama (urodziłam się 28 maja 1940 roku).

    Przygotowany do zawodu z uprawnieniami mechanika w lutym 1940 roku został zatrudniony w węźle PKP Kutno Azory – Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego jako brygadzista przy bezpośrednich naprawach taboru. Organizuje akcje sabotażowe, kolportuje ulotki przewożone przez maszynistów z Warszawy. Od 1942 roku związany z ruchem oporu w szeregach Armii Krajowej – pseudonim „Szabelka” – gdzie ustnie przekazuje otrzymane rozkazy.

    Współpracował z kuzynką Wacławą Jabłońską z domu Pracką (jej matka to rodzona siostra babci Zofii). Mama opowiadała mi, jak Wacława obłożona pod suknią „bibułą” wpadła do naszego mieszkania. Pani Jędrzejczykowa ukryła ten „bibułowy skarb” u siebie, na nic innego nie było czasu, pomogła. Chwała jej i pamięć. Za godzinę było w domu gestapo i rewizja. Wysiedleni mieszkaliśmy w domu chrzestnej mojej matki.

    Ojciec walczył. Był pierwszym, który rodzinie zamieszkałej w Kutnie przyniósł wiadomość o wyzwoleniu Warszawy. 19 stycznia 1945 roku wolne Kutno. Front, ogień i ranni. Szpital polowy usytuowany był w synagodze żydowskiej – budynek po wojnie rozebrano. Mama i ciotka Regina nosiły chorym mleko, wodę i chleb. Zboże na mąkę mełły w maszynce do mięsa, widziałam to i pamiętam, bo przeganiano mnie, żebym nie wkręciła sobie palca. Babcia, mama i jej siostry oraz ciotka Regina piekły chleb w piecu na trzonie, a ja ciekawa wszystkiego przeszkadzałam w tej krzątaninie. Kobiety w naszej rodzinie, które pamiętam z dzieciństwa, były odważne i pracowite.

    Ojciec „kułak” w latach powojennych był szykanowany, osadzony bez wyroku sądowego w roku 1953 za obowiązkowe dostawy w kopalni „Kazimierz”, gdzie pracował przy urobku węgla 12 godzin na dobę, a następne cztery godziny to odliczania i odprawy – razem 16 godzin. Górnicy darzyli rolników zrozumieniem. Pozbawiony dowodu tożsamości, przez wiele lat legitymował się książeczką wojskową i na znak protestu nie podejmował starań o wydanie dowodu osobistego. Miałam 20 lat, kiedy razem złożyliśmy wnioski o wydanie dokumentu tożsamości, ja o pierwszy, a Tata o kolejny. Po nastaniu odwilży rozwijał rodzinne gospodarstwo. W roku 1987 został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za pracę zawodową i społeczną na rzecz rozwoju rolnictwa i za największą produkcję rolną (wartościowo i ilościowo) na terenie Kutna. Wdrażał nas do pracy w każde wakacje. Kilkakrotnie wywłaszczany z ojcowizny (bo na sprzedaż nie wyrażał zgody) w momencie przechodzenia na emeryturę w wieku 75 lat (rok 1988) miał trudności z otrzymaniem świadczenia, bo w latach przedwojennych i okupacyjnych zaginęły w Urzędzie Miasta wszystkie dokumenty świadczące, że urodził się i pracował przed wojną w rodowym majątku Wiktoryn koło Kutna. Przypadek? Myślę, że nie. W rejestrach ewidencji ludności karty niekompletne, brak zapisu o urodzeniu i zamieszkaniu, a przecież zawsze był kutnianinem. Potwierdziły to jednak księgi metrykalne w Urzędzie Stanu Cywilnego i świadkowie. Ponadto dla udowodnienia, że cały czas, do końca okupacji Ojciec mieszkał w Kutnie przedstawiłam oryginalne dowody w języku niemieckim, które przez ponad 40 lat powojennych pieczołowicie przechowywała, jakże mądra i przewidująca, Mama. Nieraz dobierałam się do tych dokumentów i całowałam fotografie Taty, był na nich dla mnie taki piękny. Gospodarstwa już nie było (została resztówka ponad 4 ha, później przekazana na rzecz następcy). Mama miała 74 lata, Tata 75 i nie mieli emerytury.

    Odszukałam w Wydziale Geodezji i Gospodarki Gruntami akta notarialne i udowodniłam, że byli właścicielami gospodarstwa rolnego, płacili zobowiązania pieniężne i pracowali w tym gospodarstwie(po wojnie od 1946 roku). Po wielu latach pokonywania biurokratycznychtrudności zaliczone zostały Rodzicom do emerytury lata przepracowane na gospodarstwie.

    Po latach bezpartyjny Ojciec znalazł swoje miejsce wśród kolegów kombatantów skupionych w kutnowskim kole Armii Krajowej. Byłam świadkiem spotkań mego Ojca z kolegami po pięćdziesięciu latach, a byli i tacy, którzy ostatni raz widzieli się przed wojną – wzruszające. Miałam okazję poznać tych wspaniałych ludzi. Spotkałam w kole AK nauczycielkę Janinę Pychańską, która w roku 1946 zbierała z okolicy dzieci do szkoły. To ona zapisała mnie do szkoły powszechnej. Niebywałe, był już 1988 rok. Wspaniała starsza pani, a ja miałam 48 lat. Poznałam ludzi, dla których Polska znaczy Bóg-Honor-Ojczyzna.

    Składam podziękowanie wszystkim walczącym o „biało-czerwoną”, a na ręce ukochanego Taty najczulsze słowa i bukiet. Dziękuję wszystkim tym, którzy w pełni zasłużyli na pamięć, tym, którzy doczekali i tym, którzy w latach wojennych i powojennych odeszli w okolicznościach, o których dziś już jaśniej mówi historia.

    Ojciec i Mama dali mi to, co mogli. Dużo czy mało? Dla mnie wszystko co najlepsze, najpiękniejsze. Nauczyli patriotyzmu, dali mi siłę wytrwania.

    Owdowiały w roku 1993 Ojciec Kazimierz, syn Edmunda i Zofii, odszedł do Pana 6 lutego 2002 roku. Kocham Go i zawsze kochać będę.

    Aleksandra, córka Kazimierza z Kutna

  • Imię miłości

    Ojciec…
    słowo takie dumne:
    najbliższe
    poważne
    przykładne
    rozumne
    najprzystojniejsze
    najpiękniejsze.
    Ukochane powoli i w biegu.
    Zamykam wszystko słowem –
    – Tata!
    Widzę Twoją wesołość,
    uśmiech brwiami
    iskierki,
    chmury w oczach
    sylwetkę pochyloną.
    Trud twardych rąk,
    srebrną głowę.
    Odwagę
    dzielność
    czuję ciepło.
    Co jeszcze?
    Świat wyobraźni
    przy Twoim sercu
    blisko
    cichutko.
    Początek, całość
    – resztę tego świata.
    To było pierwsze moje słowo
    Tata…
    to wszystko!

    Aleksandra Żółtowska-Rutkowska

    2002 r.