Mój Ojciec Kazimierz


Wspomnienie

Wyciszona, spokojna po bólu rozstania dziś już mogę mówić o naszym Ojcu Kazimierzu. Tata, człowiek porywczy, ale uczynny, biegnący w potrzebie każdemu z pomocą, kochał wojsko, śpiew i konie. Kawalerzysta, ukończył szkołę podoficerską we Lwowie. Z patosem wspominał służbę w Korpusie Ochrony Pogranicza. Wcielony do XIV Pułku Ułanów Jałowieckich we Lwowie, a później do VI Pułku Ułanów Kaniowskich w Stanisławowie. Niejednokrotnie opowiadał mi o swojej straży na wschodnich rubieżach granicy w Chnilicach Wielkich. Synom wpoił umiłowanie munduru. Dlatego, zdaniem Ojca, moi najmłodsi bracia mieli wypełnić żołnierską powinność. Nie czynił nigdy starań, żeby ochronić ich od służby. Kazimierz Janusz służył w WOP. Andrzej Stanisław powołany do wojska dziedziczy po Ojcu zdolności do mechaniki i wszystko, co się z tym wiąże, budzi jego zainteresowanie.

Ojciec, któremu na pożegnanie napisałam słowa: „Ludziom pomoc i serce, Ojczyźnie miłość”, był moim pierwszym nauczycielem niezafałszowanej historii. Interesująco opowiadał o Marszałku Józefie Piłsudskim. Nie na lekcjach, ani z książek, ale od Ojca dowiedziałam się, że Marszałek w czasie inspekcji pułku podchodził do żołnierzy, sprawdzał żołnierskie buty i pytał, czy są wygodne. Ojciec chronił wschodniej granicy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, w roku 1934 powołano Go do wojska a w 1936 zakończył służbę. Pozbawiona w podręcznikach historii prawdy, Ojcu zawdzięczam wiedzę o latach przedwojennych, o zrywach, wojennych mordach, prawdziwych wydarzeniach, w których „czerwona od gniewu przyjaźń” stawiała go w opozycji. Nie zapomniał nigdy o swoich korzeniach. Czekał na Polskę wolną, silną i jak kiedyś mlekiem i miodem płynącą, której Bolesław Chrobry dał Koronę.

Moja Mama Janina z Felnerów – uczciwa, pracowita i cicha – oraz Tata śpiewali często w naszym skromnym domu razem z nami hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wspólnie odmawialiśmy „Pod Twą obronę”, śpiewaliśmy „Boże coś Polskę” z pierwotnymi słowami: „Ojczyznę wolną, racz nam zwrócić Panie”. Jako trzyletnia dziewczynka śpiewałam: „Płynie Wisła, płynie – a dopóki płynie, Polska nie zaginie” – o ironio, przecież była wojna. Ojciec nauczył mnie „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały”.

Radosne chwile wojennego dzieciństwa przeplatane były strachem rewizji, widokiem żandarmów i hukiem ognia. Jeszcze wiele lat po wojnie czułam się bezpieczna tylko przy Ojcu, miał dobry słuch i głos, pięknie gwizdał, był uzdolniony muzycznie tak jak jego siostra Regina. Był moim pierwszym partnerem do poloneza, walca i tanga – ten tak spracowany człowiek. Mama wychowywała nas, przywołując rodowe nazwisko Żółtowskich.

Rodzice doczekali złotych godów. 30 sierpnia 1937 roku los połączył tych dwoje fizycznie pięknych ludzi, których czar wyróżniał wśród innych nawet w starszym wieku. Ta para małżeńska miała w sobie coś szlachetnego, coś pańskiego, tak jak związek Reginy z Żółtowskich (rodzona siostra ojca) z Wacławem Felnerem (ukochanym bratem mojej mamy). Dziadzio Stanisław Felner, wzorowy, cieszący się nieposzlakowaną opinią i mirem, którego do dziś bardo ciepło wspominają znajomi. Ojciec poślubił panienkę z dobrego domu, która ukończyła szkołę prac ręcznych przy gimnazjum pani Helskiej w Kutnie. Mama pięknie rysowała, haftowała, a także pisała wiersze. Ciężko pracując, rozumiała więcej, niż można było się spodziewać po gospodyni. Skromna, rzetelna, oddana, kochała bardzo naszego Ojca i zawsze wszystko mu wybaczała. Wzór miłości i poświęcenia. Z rodzicielskiego domu wyniosłam dobre zasady. Nauczono mnie szacunku, wiem, co znaczy honor. Matka nauczyła mnie skromności, uczciwości i pokory wobec życia. Dom to osoby, które w nim zamieszkują, niezależnie czy jest własny, dzierżawiony, drewniany czy murowany – nasz był szczęśliwy. Dom to babcia, dziadzio, tata i mama. Dom to nasze pokolenie i ci, co już odeszli, lub ci, których pożegnamy za chwilę. Mój Ojciec, osierocony w dzieciństwie przez dziadzia Edmunda, a później przez babcię Zofię z Wojdeckich, szedł przez życie sam, czasem brawurowo, po ułańsku. Zdobył wiedzę i doświadczenie, które ukształtowało jego osobowość. Czuły na sierocą dolę, pomagał, oddawał wszystko, podzielił się resztą. Doznał wielu krzywd i upokorzeń, ale zawsze dźwigał się w górę. Zodiakalny lew, urodzony 28 lipca 1913 roku, miał w sobie dumę i godność.

Wybuchła wojna, rocznik Ojca nie został zmobilizowany. Jako ochotnik staje do walki w obronie Kutna, przedostaje się na linię frontu, a we wrześniu 1939 roku broni Warszawy. 17 września 1939 roku Rosjanie napadli na Polskę. Ojciec walczy razem z ludnością cywilną w obronie stolicy. Warszawa pada, rozwiązuje się regularna armia. Ogorzały, w nadpalonym od ognia ubraniu, lekko ranny w rękę wraca do Kutna, gdzie czekała moja ciężarna mama (urodziłam się 28 maja 1940 roku).

Przygotowany do zawodu z uprawnieniami mechanika w lutym 1940 roku został zatrudniony w węźle PKP Kutno Azory – Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego jako brygadzista przy bezpośrednich naprawach taboru. Organizuje akcje sabotażowe, kolportuje ulotki przewożone przez maszynistów z Warszawy. Od 1942 roku związany z ruchem oporu w szeregach Armii Krajowej – pseudonim „Szabelka” – gdzie ustnie przekazuje otrzymane rozkazy.

Współpracował z kuzynką Wacławą Jabłońską z domu Pracką (jej matka to rodzona siostra babci Zofii). Mama opowiadała mi, jak Wacława obłożona pod suknią „bibułą” wpadła do naszego mieszkania. Pani Jędrzejczykowa ukryła ten „bibułowy skarb” u siebie, na nic innego nie było czasu, pomogła. Chwała jej i pamięć. Za godzinę było w domu gestapo i rewizja. Wysiedleni mieszkaliśmy w domu chrzestnej mojej matki.

Ojciec walczył. Był pierwszym, który rodzinie zamieszkałej w Kutnie przyniósł wiadomość o wyzwoleniu Warszawy. 19 stycznia 1945 roku wolne Kutno. Front, ogień i ranni. Szpital polowy usytuowany był w synagodze żydowskiej – budynek po wojnie rozebrano. Mama i ciotka Regina nosiły chorym mleko, wodę i chleb. Zboże na mąkę mełły w maszynce do mięsa, widziałam to i pamiętam, bo przeganiano mnie, żebym nie wkręciła sobie palca. Babcia, mama i jej siostry oraz ciotka Regina piekły chleb w piecu na trzonie, a ja ciekawa wszystkiego przeszkadzałam w tej krzątaninie. Kobiety w naszej rodzinie, które pamiętam z dzieciństwa, były odważne i pracowite.

Ojciec „kułak” w latach powojennych był szykanowany, osadzony bez wyroku sądowego w roku 1953 za obowiązkowe dostawy w kopalni „Kazimierz”, gdzie pracował przy urobku węgla 12 godzin na dobę, a następne cztery godziny to odliczania i odprawy – razem 16 godzin. Górnicy darzyli rolników zrozumieniem. Pozbawiony dowodu tożsamości, przez wiele lat legitymował się książeczką wojskową i na znak protestu nie podejmował starań o wydanie dowodu osobistego. Miałam 20 lat, kiedy razem złożyliśmy wnioski o wydanie dokumentu tożsamości, ja o pierwszy, a Tata o kolejny. Po nastaniu odwilży rozwijał rodzinne gospodarstwo. W roku 1987 został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za pracę zawodową i społeczną na rzecz rozwoju rolnictwa i za największą produkcję rolną (wartościowo i ilościowo) na terenie Kutna. Wdrażał nas do pracy w każde wakacje. Kilkakrotnie wywłaszczany z ojcowizny (bo na sprzedaż nie wyrażał zgody) w momencie przechodzenia na emeryturę w wieku 75 lat (rok 1988) miał trudności z otrzymaniem świadczenia, bo w latach przedwojennych i okupacyjnych zaginęły w Urzędzie Miasta wszystkie dokumenty świadczące, że urodził się i pracował przed wojną w rodowym majątku Wiktoryn koło Kutna. Przypadek? Myślę, że nie. W rejestrach ewidencji ludności karty niekompletne, brak zapisu o urodzeniu i zamieszkaniu, a przecież zawsze był kutnianinem. Potwierdziły to jednak księgi metrykalne w Urzędzie Stanu Cywilnego i świadkowie. Ponadto dla udowodnienia, że cały czas, do końca okupacji Ojciec mieszkał w Kutnie przedstawiłam oryginalne dowody w języku niemieckim, które przez ponad 40 lat powojennych pieczołowicie przechowywała, jakże mądra i przewidująca, Mama. Nieraz dobierałam się do tych dokumentów i całowałam fotografie Taty, był na nich dla mnie taki piękny. Gospodarstwa już nie było (została resztówka ponad 4 ha, później przekazana na rzecz następcy). Mama miała 74 lata, Tata 75 i nie mieli emerytury.

Odszukałam w Wydziale Geodezji i Gospodarki Gruntami akta notarialne i udowodniłam, że byli właścicielami gospodarstwa rolnego, płacili zobowiązania pieniężne i pracowali w tym gospodarstwie(po wojnie od 1946 roku). Po wielu latach pokonywania biurokratycznychtrudności zaliczone zostały Rodzicom do emerytury lata przepracowane na gospodarstwie.

Po latach bezpartyjny Ojciec znalazł swoje miejsce wśród kolegów kombatantów skupionych w kutnowskim kole Armii Krajowej. Byłam świadkiem spotkań mego Ojca z kolegami po pięćdziesięciu latach, a byli i tacy, którzy ostatni raz widzieli się przed wojną – wzruszające. Miałam okazję poznać tych wspaniałych ludzi. Spotkałam w kole AK nauczycielkę Janinę Pychańską, która w roku 1946 zbierała z okolicy dzieci do szkoły. To ona zapisała mnie do szkoły powszechnej. Niebywałe, był już 1988 rok. Wspaniała starsza pani, a ja miałam 48 lat. Poznałam ludzi, dla których Polska znaczy Bóg-Honor-Ojczyzna.

Składam podziękowanie wszystkim walczącym o „biało-czerwoną”, a na ręce ukochanego Taty najczulsze słowa i bukiet. Dziękuję wszystkim tym, którzy w pełni zasłużyli na pamięć, tym, którzy doczekali i tym, którzy w latach wojennych i powojennych odeszli w okolicznościach, o których dziś już jaśniej mówi historia.

Ojciec i Mama dali mi to, co mogli. Dużo czy mało? Dla mnie wszystko co najlepsze, najpiękniejsze. Nauczyli patriotyzmu, dali mi siłę wytrwania.

Owdowiały w roku 1993 Ojciec Kazimierz, syn Edmunda i Zofii, odszedł do Pana 6 lutego 2002 roku. Kocham Go i zawsze kochać będę.

Aleksandra, córka Kazimierza z Kutna

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *