Kucharka litewska

Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy. Adam Mickiewicz Kucharka litewska - okładka

Anthelme Brillat-Savarin u schyłku XVIII wieku, a więc nieodrodny syn Oświecenia, wielbiciel dobrej kuchni i jej wyborny znawca, zamieścił w swojej sławnej książce Fizjologia smaku albo medytacje o gastronomii doskonałej zdanie godne najbaczniejszej uwagi: „Ten, co podejmuje przyjaciół, a nie zatroszczy się sam o posiłek, który zostanie im podany, jest niegodzien posiadania przyjaciół”. Trzeba jednak mieć nie lada jakie zdolności, aby dobry obiad czy kolację ułożyć i przyrządzić. Wiedzą o tym wszyscy, sami lubiący dobrze zjeść i innych suto a smacznie nakarmić. Gastronomia nie jest nauką błahą. I jak każda, wymaga żmudnych studiów teoretycznych i ćwiczeń praktycznych. Jej wyznawcom i adeptom przychodzą z pomocą podręczniki, im starsze, tym zacniejsze, jak dobre wina wystałe miody, mocne i klarowne.

Słynęła z gościnności Korona, nie ustępowało jej Wielkie Księstwo Litewskie, a może nawet ją przewyższało. Prawdą było, że wybredni Francuzi sarkali, że na polskich ucztach podaje się zbyt dużo mięsa, a zbyt mało ryb. Włochom brakowało jarzyn i chleba. Wszyscy jednak chętnie zasiadali do zastawionych stołów i zajadali podawane potrawy ze smakiem, aż im się uszy trzęsły, a policzki kraśniały. Kuchnia Rzeczypospolitej, choć z niejakim opóźnieniem, wchłaniała zachodnie nowinki kulinarne, podobnie jak i inne, i przyswajała je ku wielkiemu zadowoleniu krajowców i cudzoziemców. A tych ostatnich zawsze przyjmowano ochotnie i kordialnie i ugaszczano solennie. Nic więc dziwnego, że do ostatnich czasów zjeżdżają do nas turyści, ciekawi smakowitych dań i przednich trunków.

Urodzony pan Stanisław Czerniecki w 1682 roku, a więc krótko przed wyprawą wiedeńską, wydał w Krakowie dzieło Compendium ferculorum albo zebranie potraw […] Ad Usum Publicum napisane. Przerabiane, uzupełniane, nazwane Kucharzem doskonałym, zawędrowało pod gonty i dachówki, trafiło do literatury. Wojski w Panu Tadeuszu przygotowując w Soplicowie wystawną ucztę dla sławnych generałów Jana Henryka Dąbrowskiego i Karola Kniaziewicza:

Dobył z zanadrza księgę, odwinął, otworzył. Księga ta miała tytuł Kucharz doskonały, W niej spisane dokładnie wszystkie specyjały Stołów polskich; […].

Uczta udała się. Goście szczerze chwalili tak ją, jak i jej twórcę, a znali z doświadczenia kuchnię francuską i włoską i nie na jednym bywali bankiecie. Mickiewicz natomiast wykazał niepoślednią znajomość sekretów dawnego kuchmistrza Aleksandra Michała Lubomirskiego i sekretarza Jego Królewskiej Mości, może samego Michała Korybuta Wiśniowieckiego, co to lubił zjeść dużo, byle dobrze (…).

Upadła Rzeczpospolita Obojga Narodów, przybladł obraz Napoleona, przeszły czasy powstań i okrutnych represji, zmieniały się stosunki społeczne i gospodarcze, ale staroświecką gościnność pielęgnowano w różnych Bieniunach, Bałwaniszkach, Dorżach, Giejstunach, Horodnikach, Łyczkowcach, Nowosiółkach, Rukojniach, Solecznikach, Turgielach, Zaosiach. Jak za dawnych lat zjeżdżali się goście na uroczystości rodzinne, potajemnie obchodzone rocznice narodowe, na huczne polowania czy, ot tak sobie, na sąsiedzkie pogawędki. Byli przyjmowani otwartym sercem, wylewnie, z niekłamaną radością. Jedynie urzędników carskich i żandarmów karmiono i pojono obficie, ale przyjmowano nie przy jednym stole. Gospodynie, zaaferowane co podać, czym ugościć, chociaż zawsze miały w bokówkach i świrnach wędliny, półgęski i inne specjały, a na podorędziu w lodowniach mięsiwa, dbałe o honor domu, musiały czymś zadziwić, zaskoczyć, wprawić w zdumienie nową przekąską lub daniem, zawstydzić współobywatelki, pobudzić je do szlachetnej emulacji, czyli współzawodnictwa, na polu zaspokajania gustów zacnych i szacownych darmozjadów.

Chcąc zapobiec konfuzjom i gafom, dopomóc w kłopotach paniom domu Wincenta (Wincentyna) z Żółtowskich Zawadzka w 1854 roku wydała Kucharkę Litewską, kompendium dań, książkę zawierającą: „Przepisy gruntowne i jasne, własnym doświadczeniem sprawdzone, sporządzania smacznych, wykwintnych, tanich i prostych rozmaitych rodzajów potraw tak mięsnych, jako i postnych oraz ciast, legumin, lodów, kremów, galaret, konfitur i innych desserowych przysmaków, tudzież rozlicznych aptecznych zapasów, konserw i rzadszych specjałów. Z przydaniem na początku książki dokładnej dyspozycji stołu”. Sam tytuł zachęcał do jej nabycia, głosił wyraźnie, że każda czytelniczka znajdzie w niej to, co może domowym sposobem zrobić i zaspokoić zepsute ciągłym dogadzaniem wybredne podniebienia.

Nie należy się dziwić, że autorka skryła się pod inicjałami W.A.L.Z. Kim była, wiedzieli wtajemniczeni, a należała do rodziny wielce dla kultury polskiej zasłużonej. Józef Zawadzki był typografem Wszechnicy Wileńskiej, potem firmę odziedziczył syn Adam, mąż autorki. Księgarnia i drukarnia zawsze były narażone na okresowe zamknięcia, rewizje, wszelkiego rodzaju szykany ze strony carskich cenzorów i żandarmów. Książki trzeba było często drukować za granicą prowincji bądź z braku czcionki polskiego kroju, bądź z innych względów. Wysokie kary spadały za byle drobiazg. Szwagier autorki Feliks za kolportowanie zakazanych książek spędził dziesięć lat w Saratowie. Zaprzyjaźniony z oficyną Zawadzkich Jerzy Strumiłło, ogrodnik i twórca założeń parkowych, został zesłany na dziesięć lat do Woroneża. A cóż mówić o uczestnikach powstań zbrojnych lub czynnych konspiratorach! Nic więc dziwnego, że w innym dziele Zawadzkiej Gospodyni litewskiej znalazło się takie niepozorne zdanie, które dziwnym trafem uszło uwadze cenzora, a było czytelne dla rodaków: „Pisząc jedynie dla kobiet i o gospodarstwie żeńskim, nie miałam wcale zamiaru uczyć mędrszych od siebie mężczyzn-gospodarzy; jeżelim zaś w tym dziełku umieściła artykuły, tyczące się uprawy roli, uczyniłam to jedynie przez wzgląd, iż wiele jest bardzo Dam, wskazanych przez nieszczęśliwe okoliczności na zajmowanie się również gospodarstwem męskim i żeńskim. Dla nich więc tę pracę moją poświęcam – oby ona mogła im być równie użyteczną, jak chęci moje dopomożenia im w ich trudach są szczere”. Cytuję te słowa z trzeciego wydania z 1856 roku, a więc zostały napisane wtedy, kiedy czasy były względnie spokojne, a represje stosunkowo łagodne. Po powstaniu styczniowym nabrzmiały krwią i łzami.

Naturalnie, przypisywanie Zawadzkiej wyłącznie intencji patriotycznych przy wydawaniu obu książek byłoby przesadą. Znała społeczeństwo swojego kraju, wiedziała, że książka kucharska znajdzie chętnych nabywców, zapraszała do współpracy znajome, przyjaciółki i zaprzyjaźnione panie, a one wszystkie dbały o dobry stół i o, w ich mniemaniu, zdrowe, tanie jedzenie. Matki, żony, siostry, babki i ciotki uważały, że wszystkich, bliskich i gości, należy nakarmić solidnie, aby byli jak ci wymieniani u Mickiewicza ich przodkowie:

[…] krzepcy, otyli i silni, Do żołnierstwa jedyni, w naukach mniej pilni.

Tenże poeta, czytany na Litwie pilnie, choć po kryjomu, wspominał, iż w czasie jego młodości była tutaj

[…] sławna gospodyni zwała się Kokosznicka, z domu Jędykowiczówna.

W pewnym sensie autorka Kucharki litewskiej rywalizowała z inną, bardzo zasłużoną na polu kulinarnym kobietą, swoją rówieśnicą, panią Lucyną z Backmanów, primo voto Staszewską, secundo voto Ćwierciakiewiczową. Popularną, szanowaną, traktującą jednak gotowanie, smażenie i wypieki komercyjnie, bo oprócz tego, że zorganizowała wysoko ocenianą szkółkę kucharską dla osób płci żeńskiej, że pisywała artykuły i wydała szeroko znaną książkę 365 obiadów za 5 złotych, często wznawianą, prowadziła też znakomitą garkuchnię. Sympatię szerokiej publiczności jednał jej również cięty język, tak charakterystyczny dla większości warszawianek. Pani Wincenta znała niewątpliwie przepisy kuchni cudzoziemskich, przede wszystkim francuskiej, umiała nawet podać modną herbatę po angielsku. Pełną dłonią czerpała z przepisów kuchni rosyjskiej i ukraińskiej, ale tym wszystkim się nazbyt nie chwaliła. Władze carskie widziały niechętnie wszystko to, co płynęło znad Sekwany, a miejscowi zacofańcy powtarzali z przekąsem nieco zmodyfikowany wierszyk Jana Nepomucena Kamińskiego:

Indyk z sosem, zraz z bigosem Dawniej jedli pany. Dzisiaj żaby i ślimaki Jedzą jak bociany.

(…) Kucharka litewska (…) była pełna atencji dla męskich poczynań, ale będąc realistką napisała swoją książkę, „która by wszystkie warunki dobrej, taniej a smacznej kuchni połączyć mogła”. Dodajmy, że była ona zgodna z zaleceniami współczesnych jej dietetyków i lekarzy. Cytowane zdanie zaczerpnąłem z wydania czwartego z 1870 roku, było ono „ poprawione i znacznie pomnożone” w stosunku do wydania poprzedniego. W zamierzeniu autorki miała to być książka żywa, spełniająca ogólne postulaty odbiorczyń i zaspokajająca mało zmieniające się gusty, tym samym odpowiadająca zapotrzebowaniu społecznemu. Poczytność książki, jej zaczytywanie, liczne wznowienia wciąż uzupełniane świadczą, że utrafiła w sedno rzeczy. Zostawiła także, zgoła nieświadomie, dokument epoki i świadectwo umiejętności gastronomicznych wysokiej próby.

Przed twórczą lekturą Kucharki litewskiej należy przypomnieć parę jej naczelnych zasad. Pierwsza: „Zupa wstępem jest do każdego obiadu i służy poniekąd na przysposobienie żołądka do przyjęcia innych pokarmów, powinna być starannie i zdrowo przyrządzona, aby zaostrzała apetyt i pomagała trawieniu”. Tę chwalebną wskazówkę należałoby wielkimi literami wypisać w każdej stołówce. Druga: „Ponieważ sztuka mięsa najposilniejszą, a stąd najważniejszą część obiadu stanowi, staraliśmy się umieścić tu wiele jej rodzajów dla urozmaicenia tak codziennych, jako też wytworniejszych obiadów, na których po parę gatunków na jednym półmisku sztuki mięsa dawać można, ozdabiając je smacznym i dobrze zastosowanym garniturem. Mięso wołowe, jako najposilniejsze, główne miejsce w potrawach zajmuje, zaczniemy więc od niego, nie pomijając i innych gatunków mięs”.

Ciastom, deserom, nalewkom poświęcona jest większa część książki, ale jakichś komentarzy teoretycznych nie ma, są natomiast uwagi praktyczne, dziś nieaktualne, bo kto tam jeszcze pali w piecu lub piekarniku drewnem.

Dla współczesnych użytkowników Kucharki litewskiej różne jej rady mogą brzmieć egzotycznie, ale pamiętajmy, że pomysł jej napisania zrodził się dopiero około połowy XIX wieku, kiedy to bory były wciąż pełne zwierza, wody – ryb, a nad nimi unosiły się chmary dzikiego ptactwa, a domowe zapełniało kojce, chlewiki i podwórka (…).

Zawadzka, sama zawołana gospodyni, wiedziała, ile kłopotu może sprawić kompozycja posiłków. Zamieściła więc na początku książki propozycję dyspozycji „obiadów na tydzień każdego miesiąca, z zastosowaniem potraw do produktów znajdujących się w tej porze”. (…) Współcześni teoretycy racjonalnego żywienia zarzuciliby tylko zbyt małą ilość witamin. Rozgrzeszmy panią Zawadzką z tego zarzutu. W 1854 roku i następnych dziesiątkach lat nie znano ich na Litwie, a jeść było trzeba. Wszelkie jarzyny stosowano, ale nie jako źródło witamin, a jako uzupełnienie dań mięsnych (…).

*

Studiowania Kucharki litewskiej pod utratą dotychczasowych poglądów odchudzającym się pannom i mężatkom, dietetykom, chudym weredykom, skrzywionym wątrobiarzom, urodzonym pesymistom – nie polecam; do korzystania z niej skrzętne panie domu, rządne gospodynie, czerstwych rolników, prawych myśliwych, tęgich gawędziarzy – zachęcam!

Obszerne fragmenty przedmowy Wacława Odyńca do książki „KUCHARKA LITEWSKA” autorstwa Wincenty Zawadzkiej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *