Lato w Jaworkach

Spędzając urlop w Szczawnicy w 1983 roku, wybrałem się pewnego razu autobusem na wschód i dojechałem do ostatniej stacji, do odległej dziesięć kilometrów wsi Jaworki. Zwabiony jej pięknem w następnym roku spędziłem tam udany letni odpoczynek. Zamieszkałem na krańcu wsi, w góralskiej chacie nad potokiem przepływającym przez podwórze. Gospodarz był synem leśniczego u Adama Stadnickiego w lasach Nawojowej.

W rozmowach z gospodarzami poruszaliśmy różne interesujące tematy. Jednym z nich była sprawa Łemków. Plemię Łemków ma długą i ciekawą historię. Korzenie jego są spójne z innymi plemionami ukraińskimi, a pierwsi łemkowscy przybysze do Polski występują w XV wieku. Pochodzili z północnej Grecji, podobno z podnóża Olimpu. Zawierali umowy z polskimi magnatami, na podstawie których mieli dostarczać futra sobole lub innych zwierząt futerkowych oraz daniny z hodowli owiec. O tym wszystkim w największym skrócie wyczytałem w przewodniku turystycznym.

Ludzie, którzy się spotykali z Łemkami, podkreślali zawsze ich gospodarność, dzięki której przewyższali w zamożności polskich górali. W Jaworkach przed wojną było trzysta gospodarstw łemkowskich. Teraz, gdy zostali wysiedleni, jest zaledwie kilkadziesiąt polskich domów. Kiedyś była to wieś kwitnąca wspaniałymi sadami, hodowlą bydła i owiec. Łemkowie odznaczali się lojalnością wobec władz polskich. Gdy na Podkarpaciu szalała rzeź galicyjska, łemkowskie wsie nie chciały do niej dołączyć. Nadszedł jednak rok 1933, pamiętny dojściem do władzy Hitlera. W Jaworkach, w unickiej cerkwi, zjawił się nowy ksiądz, który podjudzał do nacjonalizmu i wkrótce osiągnął niezwykłe rezultaty. Zaczął buntować mieszkańców. Wszystko szybko się zmieniło. Wieczorami mieszkańcy zbierali się i wspólnie śpiewali swoje narodowe pieśni.

Wybuchła wojna. Przez góry wiodły szlaki przewodników AK, zmierzających do Słowacji oraz wojskowych kurierów z tajną korespondencją. Łemkowie zaczęli ich mordować.

W tych samych stronach działał polski oddział partyzancki dowodzony przez oficera szkolonego w Anglii. Był to śmiały i energiczny człowiek, dobry organizator, lecz twardy w stosunku do podkomendnych. Toteż z czasem oddział ten otrzyma przydomek „Oświęcim”. Miałem paru znajomych, którzy tam służyli. Dowódca bezlitośnie rozstrzeliwał Łemków winnych zabicia kurierów AK. Nakładał ostre kary na wsie, które stawiały opór władzom polskiego podziemia. Ostatecznie nastał spokój, lecz po wojnie zaczęła się krwawa zemsta ze strony Łemków, a nawet walka z polskim wojskiem.

Uspokoiło się dopiero po ich masowych wysiedleniach m.in. na Pomorze, Mazury lub Śląsk. Wieś Jaworki opustoszała. Współcześni mieszkańcy nie potrafili odtworzyć przedwojennych stosunków. Znikły sady, uprawne pola, dobre pastwiska. Zapanowała bieda.

W Jaworkach natrafiłem na unikatową instytucję. Było to coś w rodzaju fundacji obejmującej kilkudziesięciohektarowy obszar, na którym grupa przyrodników zaczęła robić doświadczenia nad doborem najlepszych traw dla tego terenu i jego klimatu. W całej Europie jedynie Portugalia zdobyła się na coś podobnego. Pracami kierował zespół ludzi ideowo traktujących to zagadnienie. Prowadzili jadłodajnię, z której mogli korzystać turyści. Teren instytucji leżał na łagodnym wzgórzu podzielonym na kwatery. Górale wypędzający wiosną owce w Bieszczady, powracając zatrzymywali się tam na dwa lub trzy tygodnie. W tych czasach na skutek ostrego tępienia wilków doprowadzono do tego, że w całej Polsce liczba ich nie przekraczała pięćdziesięciu sztuk. W okolicy Jaworek grasowała czwórka lub szóstka wilków ze Słowacji. Wilk jest szybki i ruchliwy, w ciągu doby przemierza odległość do 120 km, a najchętniej poluje daleko od swego matecznika. Jak mi opowiadano, roczne straty w owcach na terenie Jaworek wynosiły około 50 sztuk. Połowa była zagryziona przez wilki, które wdzierały się na wzgórze, drugą połowę stanowiły sztuki tak poranione, że trzeba je było dobijać.

Mieszkałem w piętrowym góralskim domu, w pokoju, w którym zwykle mieszkał gospodarz. Opowiedział mi kiedyś ciekawą historię. Było to w marcową noc. Usłyszał ostre szczekanie psów, a miał dwa: sukę z owczarków podhalańskich, w budzie przy oborze, a bliżej domu kudłatego kundla. Szczekanie psów w nocy nasiliło się tak, że gospodarz w końcu wyskoczył z łóżka i wyszedł na balkonik. W pierwszej chwili nie mógł nic dojrzeć w ciemnościach, ale po chwili ujrzał wilka uciekającego spod budy swego psa przy domu. Chwilkę później rozeznał w błyszczącej wodzie rozlanego potoku jakąś ciemną masę. Był to jeleń, który po niedawnym zrzuceniu poroża miał zaledwie odrastające, słabe i miękkie różki. Zaatakowany przez cztery wilki nie mógł się przed nimi obronić i szukał ratunku w wodzie. Po pewnym czasie wilki zaniepokojone ukazaniem się człowieka przestały go atakować, a jeleń wielkimi susami począł uciekać w górę rzeki. Natrafił na mostek, który go zatrzymał, więc wyskoczył na brzeg i kilku skokami wspiął się pod górę na dwudziestometrowe urwisko. Góra była tak stroma, że to, czego dokonał, było nieprawdopodobną cyrkową sztuką.

Michał z Lasek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *