Kiedyś nie zdołałem sobie zorganizować wakacyjnego wyjazdu na Podkarpacie. Wiedząc, że zawsze mogę liczyć na gościnne przyjęcie u moich dobrych znajomych – Stanisława i Marii Maciołowskich, zaprosiłem się do nich na dwa tygodnie do Klęki koło Ostrowa Wielkopolskiego. Tam od kilkunastu lat Staś Maciołowski prowadzi wzorowy majątek zielarski. O trzy kilometry od niego znajduje się Nowe Miasto nad Wartą, o ciekawej historii, bogate w zabytki. Kościół parafialny w stylu nadwiślańskiego gotyku łączy się podziemnym przejściem z nisko położonym na łące średniowiecznym szańcem.
Maciołowscy, widząc moje zainteresowanie przeszłością, poradzili mi udać się z wizytą do prezesa miejscowego GS-u (Gminnej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej), który jest, jak twierdzą, „kopalnią wiedzy”. Mimo iż odstręczała mnie nazwa instytucji, umówiłem się na rozmowę z prezesem. Był to człowiek w średnim wieku, który serdecznie mnie przyjął. Jak się wkrótce okazało, mieliśmy podobne zainteresowania.
Nowe Miasto leży na niewielkim wzniesieniu opadającym ostrą skarpą w kierunku odległej o paręset metrów Warty. Od miasteczka wiedzie przez las trakt w kierunku Klęki. Gdy po ostatniej wojnie zaczęto kłaść tam twardą nawierzchnię, pracownicy natrafili w ziemi na dębowe belki. Odporna na wilgoć dębina była tak twarda, że opierała się uderzeniom topora.
W tym samym czasie zjawiła się w Nowym Mieście grupa archeologów z zamiarem prowadzenia badań. Stwierdzili oni, że ułożone w ziemi dębowe belki są pozostałościami prehistorycznego, jak się wydaje, osiedla, lecz nie chcieli przystępować do rekonstrukcji. „Nie stać Polski na drugi Biskupin” – mówili.
Wzięli się z kolei do badań otoczonego kiedyś fosą owalnego kurhanu na łące poniżej szosy i tam natrafili na zadziwiające znaleziska. Na górze tego szańca pasło się kilka kóz uwiązanych do wbitych w ziemię palików. Jeden z nich wydał im się dziwny, bo był z metalu. Gdy rozkopano ziemie, znaleziono krótki miecz z bogatym grawerunkiem. Podobny, dotąd unikatowy, odnaleziono tylko na pobojowisku bitwy z Krzyżakami pod Płowcami (1331 r.). Gdy zaczęto kurhan rozkopywać, natrafiono na rzecz jeszcze ciekawszą a mianowicie posążek Egipcjanina zawiniętego w prześcieradła i opaski, podobnie jak mumia. Naukowa nazwa takich figurek brzmi: „uszebti”. Balsamowanie zwłok w Egipcie było kosztowne, toteż uboższa ludność zastępowała zwłoki tylko ich wyobrażeniem – posążkiem – mającym wyręczać zmarłego w pracy w Krainie Umarłych. W Europie tylko jeden podobny egzemplarz znajduje się w Rzymie.
Dodaj komentarz