Potrzeba matką wynalazku, czyli jak zostałem producentem teatralnym

Nie ukrywam, że z mieszanymi uczuciami przyjąłem prośbę naszej nieocenionej Pani Redaktor Naczelnej Bożenki Lipińskiej, żebym napisał o moich skromnych dokonaniach na polu artystycznym, o których wspomniałem jej podczas ostatniego zjazdu w Złocieńcu. To oczywiście truizm, ale wiecie sami, że niełatwo pisze się o sobie, swoich pasjach czy drobnych sukcesach. Trudno. Dałem się namówić, a zatem posłuchajcie.

Teatr był bliski mojemu sercu od najmłodszych lat. Już w szkole podstawowej z chęcią odwiedzałem trójmiejskie sceny, a zwłaszcza lubiłem klimat Teatru Wybrzeże. Czasami, goszcząc u wuja Tadeusza Wejcherta w Warszawie, miałem także okazję oglądać wybitnych aktorów grających w stołecznych teatrach. To działało na wyobraźnię. Tak bardzo, że po zagraniu Papkina w „Zemście” Aleksandra Fredry w ósmej klasie (godzinne przedstawienie, stroje teatralne itd.) i zdobyciu pewnej lokalnej popularności, postanowiłem zostać aktorem. W szkole średniej występowałem w kabarecie, a później w zespole teatralnym działającym przy Pałacu Młodzieży, który prowadził aktor Teatru Wybrzeże. Z tym zespołem wyjeżdżaliśmy na festiwale i konkursy ogólnopolskie, odnosząc spore sukcesy. Chociaż, mimo prób, aktorem zawodowym nigdy nie zostałem, to doświadczenia tamtych lat niewątpliwie ugruntowały mój serdeczny stosunek do teatru, a także pomogły mi w zawodowych wyzwaniach, przed którymi stawałem pracując przez kilkanaście lat jako dziennikarz i prezenter gdańskiej telewizji, a czasami także ogólnopolskiej (prowadziłem w różnych latach 3 programy w TVP 1).

Drugą moją pasją było i jest kino, dla którego zdradziłem teatr na wiele lat. Skończyłem specjalizację filmoznawczą na Uniwersytecie Gdańskim, a w telewizji lokalnej przez lata prowadziłem autorskie programy poświęcone kinu: „Co jest grane?” i „Kino polskie”. Od dawna jestem także związany z Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, na którym mam przyjemność zapowiadać obrazy biorące udział w konkursie Kina Niezależnego oraz Młodego Kina (filmy studenckie), a także moderować dyskusje twórców z publicznością. Prowadziłem również wiele filmowych premier zarówno w Gdańsku, jak i w Warszawie. Bardzo przyjemne zajęcie, dzięki któremu miałem szansę poznać takich reżyserów, jak: Volker Schloendorff, Krzysztof Zanussi, Andrzej Żuławski, Jerzy Hoffman, Wojciech Marczewski, Jerzy Stuhr, a także całą plejadę popularnych aktorów.

Wybaczcie mi ten nieco przydługi wstęp, ale opisane powyżej pasje nierozerwalnie związane są z kolejną, którą odkryłem u siebie stosunkowo niedawno. Jest nią pisanie. Nie jest to klasyczna literatura. Nigdy w życiu nie popełniłem choćby drobnej nowelki. Nie stworzyłem żadnego wiersza. Zacząłem jednak, z jakiejś wewnętrznej potrzeby zapewne, pisać scenariusze filmowe. Jeden jest już gotowy. Drugi coraz bliżej końca. Mam już pomysł na kolejny.

I w tym miejscu właśnie kino splecie się z teatrem. W jaki sposób? Otóż, kiedy gotowa była pierwsza wersja scenariusza filmowego „Oferta”, zgłosiła się do mnie pani, która w latach 90. ubiegłego wieku zajmowała się produkcją tzw. spektakli zaangażowanych dotyczących np. problemu narkomanii. Pani ta wiedziała, że napisałem scenariusz filmu fabularnego i koniecznie chciała, żebym zrobił coś dla niej. Postawiła twarde warunki: spektakl ma poruszać kwestie przemocy w rodzinie, alkoholizmu i narkomanii. Trzy w jednym. Jakby tego było mało, zażyczyła sobie nie więcej niż trojga aktorów na scenie. Sztuka nie mogła trwać dłużej niż 45 minut (godzina lekcyjna). Uznała, że dwa tygodnie to wystarczająco dużo czasu, żeby stosowną rzecz napisać. Wyśmiałem ją z całego serca i zaproponowałem, że przez dwa tygodnie napiszę do niej 100 maili. Pomimo licznych oporów podjąłem jednak wyzwanie. Termin oddania gotowej sztuki wydłużył się do dwóch miesięcy. I tak zacząłem pisać „Majowe konwalie”. W trakcie pracy nad sztuką odnowiłem kontakt z zaprzyjaźnionym aktorem Teatru Miejskiego w Gdyni Darkiem Siastaczem (we wrześniu tego roku przeszedł do zespołu Teatru Powszechnego w Warszawie), który okazjonalnie zajmował się także reżyserią. Opowiedziałem mu o idei spektaklu i moich pomysłach. Wstępnie wyraził zgodę na realizację tego przedstawienia. Po jakimś czasie zaproponował mi troje aktorów scen trójmiejskich, których widziałby w naszej sztuce. Trzy dni przed upływem dwóch miesięcy „Majowe konwalie” były gotowe.

Pani producent, zajęta swoimi sprawami, nie miała czasu przeczytać zrealizowanego zamówienia, ale dała nam wolną rękę w kwestii pracy nad spektaklem. W lipcu 2009 roku rozpoczęliśmy próby. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Po latach oddalenia od teatru znowu czułem zapach sceny, a w dodatku aktorzy mówili moim tekstem. Byłem na pierwszej próbie czytanej, a później jeszcze kilkakrotnie obserwowałem kolejne fazy realizowanego przedstawienia. Praca aktorów i reżysera szła sprawnie, ale jakieś fatum zawisło nad spektaklem. Zaczęło się od audycji w Radiu Gdańsk. Reżyser Darek Siastacz i ja zostaliśmy zaproszeni w pewną wrześniową niedzielę do programu kulturalnego, żeby opowiedzieć o „Majowych konwaliach”. Tuż przed audycją w pośpiechu cofając samochodem uderzyłem obudową koła zapasowego mojej terenówki w słupek i niestety plastik pękł. Darek w ogóle nie dojechał do radia. Wieziony przez znajomą miał kolizję z autem wyjeżdżającym ze stacji benzynowej na pograniczu Gdańska i Sopotu. Pani producent zaczęła przesuwać planowaną pierwotnie na koniec września premierę. Rozmowy z nią utrudniał fakt, że większość czasu przebywała daleko od Polski. Ostatecznie 6 listopada 2009 roku na małej scenie Teatru Wybrzeże (tzw. Malarnia) doszło jednak do premiery „Majowych konwalii”. Byliśmy na niej całą rodzinką. Oprócz mnie Agatka, Amelka i Tomisław. Ze Sztumu przyjechał też mój brat Mariusz. Wśród zaproszonych gości nie zabrakło osób zawodowo związanych z teatrem. Był m.in. Ingmar Villqist, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni, reżyser, ale przede wszystkim jeden z najgłośniejszych obecnie polskich dramaturgów, wystawiany w całej Polsce z Warszawą i Krakowem na czele. Ocenił nasz spektakl bardzo pozytywnie. Potem pojawiła się ciepła recenzja „Majowych konwalii” w Radiu Gdańsk. No i oczywiście znajomi obecni na premierze, którzy gratulowali nam serdecznie. Rozbawił mnie mój brat Mariusz, który z dziwną miną zapytał, skąd czerpałem inspiracje (w końcu spektakl ukazuje rodzinną patologię).

Po udanej premierze moja rola związana ze sztuką „Majowe konwalie” powinna się w zasadzie zakończyć i tu dochodzimy do wyjaśnienia tytułu powyższego tekstu. Ideą pani producent było granie przedstawienia w szkołach, domach kultury i tym podobnych jednostkach dla młodzieży, przede wszystkim z województwa pomorskiego. „Majowe konwalie” są adresowane do gimnazjalistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Pani producent jednak ponownie wyjechała za granicę i nie kwapiła się do realizacji gotowego spektaklu. Po kilku miesiącach oczekiwania, monitowany przez aktorów, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Było mi żal pracy artystów, którzy naprawdę grają świetnie. Wymyśliłem wówczas, że założę agencję i sam będę produkował moją sztukę. I tak też się stało. Nieco z przypadku stałem się producentem teatralnym. Jeżdżę po gminach, załatwiam kontrakty na realizację „Majowych konwalii”, wożę aktorów na przedstawienia. Gramy od maja tego roku. Tworzymy małą teatralną „rodzinę”. Jeździ z nami także pani psycholog, specjalistka terapii uzależnień, która po każdym spektaklu rozmawia z młodzieżą. Zaczęliśmy od małych, często wiejskich gmin. Powoli wkraczamy do Trójmiasta. Graliśmy już

w Sopocie, niebawem mamy występować również w Gdyni i Gdańsku. W większości miejsc byliśmy przyjmowani świetnie. To wielka satysfakcja dla mnie i aktorów, że młodzi ludzie chcą nas słuchać. To nadaje sens, poza stroną materialną, naszym „pielgrzymkom”. Nigdy nie zapomnę reakcji pewnego pana w średnim wieku, który po jednym ze spektakli powiedział, że jest niepijącym od kilkunastu lat alkoholikiem, któremu ta sztuka przypomniała wiele faktów z jego życia. Był poruszony, głos mu drżał, a później podszedł do mnie, uścisnął mi mocno dłoń i powiedział: „Zero fałszu. Gratuluję”. O lepszej recenzji nie mógłbym nawet marzyć.

Tomasz z Gdańska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *