Amicis qualibet hora

Tytułem mojego tekstu jest łacińska inskrypcja, którą przeczytałam nad portalem zamku w Baranowie Sandomierskim. W tłumaczeniu na język polski oznacza: Przyjaciołom sprzyja czas.

Nie bez racji piszę pod tym właśnie hasłem. Zjazd w Księżych Młynach miał wyjątkową atmosferę, na którą składały się miłe spotkania, serdeczne rozmowy i poczucie wzajemnej bliskości. Plusem było to, że ośrodek, w którym się spotkaliśmy, położony jest w centrum Polski i wszystkim było niedaleko ( no, chyba że ktoś mieszka w Szczecinie albo w Suwałkach!). Poza tym Zjazd odbył się w dogodnym terminie. Nie był to jeszcze czas sesji egzaminacyjnej i nasi młodzi Żółtowscy – studenci, zjechali się bardzo licznie.

Ja przybyłam wraz z moją ekipą (którą w tym roku stanowili mój syn Michał i pies Lesio) już w środę, mogłam więc witać przyjeżdżających Żółtowskich. Moja córka Ania dojechała następnego dnia z Warszawy, korzystając z gościnności Darka Borzewskiego (bardzo dziękuję).

Żółtowscy, jak zwykle, zjechali z całej Polski, a także z państw ościennych i egzotycznych. Wiele razy zastanawiałam się nad tym fenomenem, że jakaś magiczna siła każe nam pakować walizki i corocznie, tradycyjnie w okolicach Bożego Ciała stawić się na nasze rodzinne spotkanie. Bo chociaż nie wszystkich nas łączą bliskie więzy krwi, nie waham się nazwać nas rodziną. Obchodzą nas nasze radości i smutki, potrafimy przeżywać czyjąś chorobę, cieszyć się z sukcesów i być gotowym na pomoc w każdej chwili. I wszystko to jest autentyczne, bez fałszu i zazdrości.

Ośrodek położony w pięknym sosnowym lesie sprzyjał naszym spotkaniom i bliskości. Byliśmy jedynymi gośćmi, więc ciągle napotykaliśmy „swoich”.

W czwartek wypełniliśmy program zjazdowy bardzo pracowicie. Przed południem Mariusz ze Sztumu zapewnił nam ucztę intelektualną, zapraszając pana doktora Macieja Rydla – wykładowcę na wydziale ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego, którego pasją jest spisywanie historii polskich dworów i dworków. Jest wszak potomkiem poety Lucjana Rydla, którego wesele z Jadwigą Mikołajczykówną w podkrakowskich Bronowicach zainspirowało do napisania sztuki samego Stanisława Wyspiańskiego.

Pan Maciej Rydel bardzo ciekawie opowiadał o polskich dworach oraz o tym, jak różny los spotkał te dawne ziemiańskie siedziby. Przybliżył nam historię położonej niedaleko Krakowa „Rydlówki”, a w dyskusję o dworach Żółtowskich w Wielkopolsce włączyliśmy się już bardzo czynnie. Pamiętamy dobrze wycieczkę zorganizowaną na jubileuszowym X Zjeździe w Zaniemyślu. Po prelekcji mieliśmy okazję kupić książkę napisaną przez pana doktora Macieja Rydla „Jam dwór polski” z dedykacją autora.

Mnie szczególnie podobał się wykład pana doktora, ponieważ moim hobby jest poznawanie zamków, pałaców i dworów w Polsce. Moją pasję próbuję sprzedać uczniom – niektórzy już „połknęli bakcyla” i są dobrymi historykami.

Po południu – największa atrakcja całego zjazdu, oglądanie kwiatowych dywanów w pobliskim Spycimierzu. Od 200 lat w tej jedynej miejscowości w Polsce, aby uczcić uroczystość Bożego Ciała, układa się na asfalcie wysypanym piaskiem wielobarwne kwiatowe mozaiki z żywych kwiatów. Dzieło wielu rąk jest niezwykle piękne i bardzo ulotne. Kobierce, do których ułożenia wykorzystuje się kwiaty polne, ogrodowe i szklarniowe, sprawiają, że wieś bardziej przypomina świat z bajki niż ten rzeczywisty.

Od wielu już lat moim marzeniem było zobaczenie tych niezwykłych kwiatowych kompozycji, ale przecież w święto Bożego Ciała byłam każdego roku zupełnie gdzie indziej – tam, gdzie właśnie odbywał się Zjazd Rodu Żółtowskich.

Późnym czwartkowym popołudniem odbywa się najważniejszy punkt zjazdu – wybory nowego zarządu i prezesa związku na kolejną czteroletnią kadencję.

Zebranie prowadził Wojciech z Warszawy. Ustępujący prezes Rafał z Korycina przedstawił sprawozdanie z pracy swojej i zarządu, podziękował wszystkim członkom zarządu za pracę. Za wydawanie kwartalnika prezes szczególnie podziękował Bożenie Lipińskiej z Warszawy. Poza wydawaniem gazetki organizowane są zjazdy, działa strona internetowa, w każdej chwili związek jest gotów do podjęcia innych form pracy, czy różnych inicjatyw. Po sprawozdaniu skarbnika Jarka ze Skierniewic prezes poprosił o udzielenie przez członków związku absolutorium prezesowi i zarządowi. Absolutorium udzielono jednogłośnie. Również jednogłośnie, przez aklamację dokonano wyboru Rafała z Korycina na funkcję prezesa Związku Rodu Żółtowskich. Następnie padały z sali kandydatury do zarządu. Na następną kadencję wybrano nowy zarząd. Czwartkowy wieczór upłynął na rodzinnych spotkaniach, rozmowach i snuciu planów pracy nowego zarządu.

W piątek tradycyjnie – wycieczka. Wacław zorganizował zwiedzanie Łodzi. Wszystko było „dopięte na ostatni guzik” – dobrej klasy autokar, kompetentna pani przewodnik i mnóstwo wrażeń ze zwiedzania miasta – ziemi obiecanej wielu narodów.

Żartowano, że wycieczki robią się monotematyczne. W tym roku dominowała przyroda. Zwiedzaliśmy palmiarnię z pięknym ogrodem, oglądaliśmy niezwykłe rośliny przy willi Herbstów, spacerowaliśmy przez park Źródliska. W planie był jeszcze Ogród Botaniczny, ale biegnący nieubłaganie czas nie pozwolił nam zrealizować tego punktu naszej wyprawy.

Niewątpliwie najciekawsze były tereny Księżego Młyna – XIX-wiecznego kompleksu stworzonego przez „króla bawełny” Karola Scheiblera. Był to na owe czasy bardzo nowoczesny zespół, na który składały się budynki przędzalni i tkalni, oddział mechaniczny i gazownia, osiedle robotniczych domów mieszkalnych, budynek straży pożarnej, szkoła i szpital. Również mieszkanie dla właścicieli piękna willa córki Scheiblera Matyldy i jej męża Edwarda Herbsta. Obecnie w willi mieści się muzeum XIX-wiecznych wnętrz pałacowych. Chociaż eksponaty nie pochodzą z tego domu, są jednak autentykami z epoki. „Księży Młyn” stanowił samodzielny, samowystarczalny organizm, zaspokajał wszystkie potrzeby mieszkańców. Jak piszą historycy: „Niektórzy całe życie tu przeżyli i nie byli w Łodzi”.

W opuszczonym do niedawna budynku wre praca. Wszystkie pomieszczenia zostały wykupione i po remoncie zostaną przekazane do użytku jako modne ostatnio mieszkania – lofty.

Nasza wycieczka dobiegła końca na jednej z najbardziej znanych ulic w Polsce – Piotrkowskiej, zwanej Pietryną. Podziwiamy piękno secesyjnych kamienic i posilamy się w licznych tutaj barach, restauracjach, pizzeriach. Każdy według swoich gustów i upodobań.

Z „Księżego Młyna” wracamy do Księżych Młynów, a tam już czeka na nas uroczysta kolacja. Eleganckie panie i szarmanccy panowie – zasiadamy przy suto zastawionym stole. Jak zwykle program przewiduje tańce. Pod nieobecność zapalonego tancerza Mieczysława ze Szczecina królami parkietu, bezspornie, zostają Leszek ze Szczecina i Piotr z Sandomierza. Wszystkim dopisują humory, bawimy się świetnie, tańczymy, śpiewamy, rozmawiamy.

Tego nam było trzeba po całym roku niewidzenia!

Sobotni ranek wita nas piękną pogodą. Po śniadaniu udajemy się na mszę za rodzinę do pobliskiego Siedlątkowa – najmniejszej parafii w Polsce.

Wacław z Łodzi, nasz rodowy „minister od intencji”, zbiera pospiesznie intencje mszalne, które wygłosi w trakcie modlitwy wiernych. Przemiły ksiądz Grzegorz Czaja nie tylko odprawia mszę, ale swoją osobowością sprawia, że wszyscy w niej współuczestniczymy. Opowiada nam historię kościoła i parafii i mimo że ze względu na położenie kościoła (poniżej poziomu sztucznego zbiornika wodnego) „proboszcz jest w ciągłej depresji” tryska optymizmem i humorem.

Po mszy kilkoro z nas postanowiło przekonać się, czy w pobliskim Uniejowie na zamku można spotkać ducha pięknej Uniejki. Jak przystało na jedno z najstarszych miast polskich (prawa miejskie ok. 1290 roku) ma Uniejów swoją legendę.

Dawno, dawno temu ukryto tu skrzynie pełne złota i srebra. Gdy zjawili się zbóje chcący wykraść skarb, piękna Uniejka podstępem wywiodła ich z miasta, oddając w ofierze życie. Nie spotkaliśmy wprawdzie białej damy ani nie odnaleźliśmy w trawie złotych monet z licem Uniejki, ale za to zwiedziliśmy wybudowany w połowie XIV wieku zamek, wdrapaliśmy się na wieżę, aby podziwiać piękną okolicę, a w restauracji zamkowej wypiliśmy wyborną kawę i zjedliśmy smaczne lody.

Sobotnia kolacja jest niespodzianką. Przygotowano grill – pyszne kiełbaski, kaszankę i karkóweczkę. Biesiadujemy na całego, śpiewając przy tym stosowne do sytuacji piosenki. Młodzież tańczy przy dyskotekowych rytmach grającego „na żywo” zespołu. W tan idą też nieco starsi, nogi same rwą się do tańca. Rozmowy przy ognisku przeciągają się do późnych godzin nocnych.

Jedną z wielu zalet zjazdu w Księżych Młynach było to, że mieliśmy bardzo dużo okazji do pogadania, a to jest dla nas wszystkich bardzo ważne po całym roku rozłąki i kiedy rozmawiamy tylko przez telefon.

Niedzielny ranek to czas pożegnań. Nie chce nam się wyjeżdżać, ale cóż – tak szybko płynie czas wśród przyjaciół. Pozostaje nadzieja.

Już za rok kolejny Zjazd Związku Rodu Żółtowskich!

Bogusia z Białej

P.S. Dziękuję serdecznie:
– moim wspaniałym sąsiadom ze Zjazdu – cioci Danusi, wujkowi Leszkowi ze Szczecina, dzięki którym mój świat zawsze staje się lepszy,
– Andrzejowi i Markowi z Warszawy za wskazówki, co koniecznie trzeba zwiedzić w okolicach Sandomierza,
– Basi za podpowiedź co należy zobaczyć w Skierniewicach,
– Piotrowi za miłe spotkanie w Czyżowie koło Sandomierza, kiedy byłam tam na wycieczce z moimi uczniami,
– wszystkim, którzy telefonowali z życzeniami zdrowia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *