Brytan

Było ciepłe słoneczne popołudnie. Nie spieszyła się, nie odczuwała głodu ani pragnienia. Wracając do domu, zawsze wybierała dłuższą drogę. Tym razem też tak postanowiła, tym bardziej, że nikt na nią nie czekał, ojca nie było, zajęty był swoimi sprawami, a w domu była tylko pani Aniela.

Z daleka widać było już dom. Jednak skręciła z ulicy na polną ścieżkę, która przecinała zieloną łąkę zarośniętą bujną koniczyną. Przycupnęła na ścieżce i wypatrywała czterolistnej koniczynki, która ponoć przynosi szczęście. Szczęściem byłoby zakończenie wojny, która trwała już trzy lata.

Na końcu łąki złociło się wysokie pole zboża, sięgające aż po horyzont. Jak się później okazało, właścicielem był Niemiec. Zauważyła dróżkę prowadzącą w głąb pola – weszła. Pole przecinały ścieżki, które się rozwidlały, tworząc coś w rodzaju labiryntu. Gzie prowadziły? Nie wiadomo! Szła wolno tymi ścieżkami wydeptanymi przez kogo? W jakim celu? Nie zastanawiała się nad tym. Miała swoje zmartwienia, jakie może mieć dziewięcioletnie dziecko w ten wojenny czas. Zrywała kwiaty, rosnące w zbożu: maki, chabry, kąkole. Uzbierała cały bukiet. Nagle, w jednej chwili kwiaty się rozsypały. Mocna dłoń niemieckiego żandarma złapała ją gwałtownie za kark i z dużą siłą uniosła nad łanem zboża jak psiaka. Dusiła się, kołnierzyk bluzki naciskał na krtań, ucisk był bardzo silny. Poczuła potworny ból, ale nie wydała żadnego dźwięku, nie próbowała się oswobodzić.

Żandarm oskarżył ją, że wydeptała ścieżki w zbożu, dokonała dużych zniszczeń i będzie za to surowo ukarana. Później w milczeniu wlókł ją przez pole, ona też milczała, nie płakała, nie prosiła o łaskę. Zgubiła po drodze drewniaki. Nie czuła bólu pokaleczonych stóp. Chwilami padała na kolana, wtedy jednym szarpnięciem stawiał ją na nogi. Wydawało się, że ta droga nigdy się nie skończy. W myślach powtarzała: „Boże! Boże! Daj mi tyle siły, abym nie powiedziała swojego nazwiska, nie wolno mi go wyjawić, bo zabiją mego ojca. Nie wolno! Nie wolno!” Zdawała sobie sprawę, że nie ma dla niej już ratunku, że czeka ją śmierć. Była już nieraz świadkiem okrutnych zdarzeń, widziała niejedną śmierć. Ale co się stanie, zanim ona nadejdzie? Co będzie? Poczuła, że coś ciepłego spływa jej po nogach – zmoczyła się.

Żandarm wlókł ją przez pole, łąkę, przez cały duży ogród. Nagle się zatrzymał. – „Teraz mnie zastrzeli” – pomyślała. To już koniec? Ale nie – trzymając ją mocno, poprawił tylko pasek przy karabinie. Doszli do zabudowań. Plac, nad nim pręt, z którego zwisał gruby łańcuch przytwierdzony do obroży brytana. Pies spał. Żandarm z całej siły rzucił ją na śpiącego psa. Upadła na zwierzę, poczuła intensywny zapach psiej sierści. Zerwała się, pies też. Na plecach gorący oddech zwierzęcia, zdołała jednak uciec. Żyła. Brytan jej nie rozszarpał. To było zupełnie niepojęte, niezrozumiałe.

Brudna, rozczochrana, z rozerwaną bluzką stanęła w progu domu. Wyglądała upiornie; krew cienką strużką spływała po twarzy, poranione kolana i stopy. Przerażona pani Aniela drżącymi rękoma zmywała krew z twarzy dziecka. Nie pytała o nic.

A ona też nigdy nikomu nie opowiedziała, co się wydarzyło – nawet swojemu ojcu.

Anna Nowotna-Laskus z domu Żółtowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *