Jubileusz jak z bajki


XX Zjazd Rodu Żółtowskich

„Nie jesteśmy, by spożywać urok świata, ale po to, by go tworzyć i przetaczać przez czasy jak skałę złotą…”

Jako motto pozwoliłam sobie zacytować fragment z cyklu „Pieśń” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Można ten czterowiersz interpretować na wiele sposobów, ale mnie się kojarzy z tworzeniem historii, przekazywaniem dobrych wzorców moralnych, zmienianiem rzeczywistości na lepsze, po prostu z pięknym życiem.

Może to zabrzmi zbyt górnolotnie, ale my Żółtowscy tworzymy historię. Świadczy o tym nasze dwudzieste już spotkanie zjazdowe, zapał, entuzjazm, chęć do tego, żeby się spotykać, rozmawiać, pocieszać się, podtrzymywać na duchu i co tam jeszcze komu potrzeba.

Dwie dekady temu byliśmy grupą osób, które się spotkały, bo noszą to samo nazwisko, wywodzą się z jednego pnia, mają jakieś wspólne cele. Teraz przyjeżdżamy na spotkania już jako bardzo dobrzy znajomi, a właściwie rodzina. Znamy się, lubimy ze sobą być, lubimy przyrodę i sztukę, często łączą nas wspólne pasje. Czasem mamy odmienne zdania, wynikają między nami różnego rodzaju spory i burzliwe dyskusje, ale to tylko powierzchowne, zawsze potrafimy dojść do porozumienia, a jeśli trzeba – przeprosić.

Pięknie napisał o nas pan Tomasz Szatkowski – redaktor naczelny „Tygodnika Płockiego, kiedy poprosiłam go, aby w popularnej płockiej gazecie zamieścił tekst o zbliżającym się zjeździe Żółtowskich i jego programie. Pan Tomasz dał taki podtytuł: „Niespotykanie zorganizowana rodzina”. Te słowa mówią same za siebie.

XX Zjazd Związku Rodu Żółtowskich był przygotowany perfekcyjnie, do czego się przyczyniło wiele osób. Nie do mnie należy wymienianie tych, którzy włożyli w przygotowania najwięcej pracy i przyczynili się do tej wspaniałej oprawy jubileuszowego spotkania, tym bardziej że nie chciałabym nikogo pominąć, a tym samym nikogo urazić.

Mam jednak nadzieję, że Prezes Rafał będzie pamiętał o pracy każdego z nas i zda relację na przyszłorocznym zjeździe sprawozdawczo-wyborczym.

Nie sposób jednak nie wspomnieć o Basi i Jarku ze Skierniewic, którzy znaleźli fajny ośrodek, zadbali o to, żeby było uroczyście, Basia w dodatku cały czas pracuje, bo nigdy nie wiadomo, kiedy komu przyjdzie ochota zapłacić składki, czy nabyć zjazdowy gadżet.

Należy również (co niniejszym czynię) serdecznie podziękować naszej redaktor Bożence Lipińskiej z Warszawy za przygotowanie kwartalnika opisującego wszystkie poprzednie zjazdy oraz za przygotowanie wspólnie z Bożenną Wandą z Warszawy, Elą i Wackiem z Łodzi wystawy fotograficznej. Każdy, kto chociaż trochę ma pojęcie o redagowaniu tekstów do kwartalnika, przygotowywaniu wystaw, opisywaniu zdjęć, przyzna, że to była wręcz tytaniczna praca.

Chcę też podkreślić wkład pracy Mariusza ze Sztumu, który osobiście odbył szereg rozmów z ważnymi osobami w Mochowie (panią wójt, księdzem, panią dyrektor gimnazjum), gdzie ma być umieszczona tablica lub obelisk poświęcony naszemu rodowi. Niech mi wreszcie będzie wolno wyróżnić mojego syna Michała z Białej, który przedstawił swój pomysł, aby załatwić mszę św. w intencji rodu – w katedrze płockiej. Michałowi udało się zrealizować plan i bardzo uroczysta msza św. odbyła się w ważnej świątyni naszego regionu.

Nad wszystkimi poczynaniami sprawował pieczę Prezes Rafał. Nic, żadne działania nie odbyły się, nie zostały zrealizowane bez uzgodnienia właśnie z nim.

Hotel „Dębowa Góra” niedaleko Płocka, to obiekt malowniczo usytuowany nad jeziorem Górskim, na terenie Gostynińsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego, który jest jednym z największych kompleksów leśnych Niziny Mazowieckiej.

Pierwsi uczestnicy zjazdu przyjechali w środę, Prezes Rafał, Bożenka i Jurek z Warszawy, Grażynka ze Szwajcarii przyjechała z mamą Janeczką z Wrocławia. Liczną rodziną przyjechali ze Sztumu, Mariusz z Mirellą, Anią, Maćkiem i Wojtusiem oraz Martą, brakuje tylko Piotra, jest Tomasz z Gdańska z córką Amelką. Dotarł Toruń – Kalina z siostrą, są oczywiście gospodarze zjazdu Basia i Jarek, a także Natalia z Edwardem ze Skierniewic. Jest Ela i Wacław z Łodzi, są Krystyna i Bronek z Niemiec. Przyjechała „silna grupa” z Wrocławia – Janeczka, mama Danusi i Tadeusza, który jest z córką Agnieszką. Malwinę, która przyleciała z Londynu, przywożą rodzice Krzysztof z Elżbietą z Wrocławia do hotelu około trzeciej w nocy. Karol po załatwieniu studenckich spraw w Katowicach zabrał mamę z Olsztyna i jechali całą noc, żeby rano się spotkać z uczestnikami zjazdu.

Już w środę nieustannie pracują Bożenka z Warszawy, Kalina z Torunia, Ela z Łodzi, Natalia ze Skierniewic, oraz Grażynka ze Szwajcarii z mamą Janeczką przygotowując wystawę fotograficzną, która przez wszystkie dni zjazdu cieszyła się dużym zainteresowaniem i wzbudzała podziw uczestników spotkania.

Czwartkowy ranek wita nas słoneczną świąteczną pogodą. Święto Bożego Ciała. Ileż różnych procesji widzieliśmy, w ilu uczestniczyliśmy! Mógłby to być temat na całkiem ciekawą pracę z zakresu etnografii, geografii czy socjologii. W tym roku udaliśmy się do małego kościółka w pobliskim Łącku. W Łącku mieści się znana stadnina ogierów, którą zwiedzaliśmy przy okazji V zjazdu w Lucieniu.

Po obiedzie odbyło się zebranie ogólne. W czasie takich zebrań zapadają najważniejsze decyzje dotyczące Związku. Prezes Rafał mówi, że dwadzieścia lat to jedna czwarta naszego życia, czyli jest to liczba znacząca w dziejach organizacji. Podkreśla, jak ważna jest działalność Związku Rodu Żółtowskich – coroczne zjazdy, wydawanie kwartalnika, prowadzenie strony internetowej, działalność edytorska. Prezes Rafał przedstawia zebranym historię Związku Rodu Żółtowskich począwszy od mszy św. w małym kościółku w Skierniewicach i domu Zbigniewa i Natalii Żółtowskich poprzez wszystkie kolejne zjazdy i spotkania, wycieczki po Polsce i te zagraniczne, wyjazd do Rzymu do Ojca św., aż po dzień dzisiejszego jubileuszowego XX spotkania.

Prezes kończy swoje wystąpienie słowami: „Jestem bardzo radosny i myślę, że wy też. To tylko dzięki Wam i Waszej determinacji, Waszemu zaangażowaniu i obecności, wierze w rodzinę i jej prawdziwe pozytywne oddziaływanie, ten Związek utrzymał się i dalej istnieje. Dziękuję Wam wszystkim!” Wystąpienie spotyka się z ogromnym aplauzem. Następnie głos zabiera wiceprezes Mariusz ze Sztumu. Informuje, że konieczne jest przegłosowanie przez zebranie ogólne poprawki do regulaminu Związku Rodu Żółtowskich ze względu na ustanowienie medalu imienia Michała Żółtowskiego z Lasek. Zdecydowaną większością głosów: 51 za, przy jednym przeciw i jednym wstrzymującym się zmiana zostaje przegłosowana.

W dalszej części zebrania odbywa się promocja książki „Żółtowscy z Godunowa” w formie wywiadu z autorką przeprowadzonego przez Bożennę Wandę z Warszawy.

Dowiadujemy się, że pani Izabela Broszkowska z domu Żółtowska – nota bene geodeta z wykształcenia – dostała listy dziadków, a kiedy przeszła na emeryturę i miała więcej czasu, owe listy wraz ze wspomnieniami siostry i ojca połączyła i namówiona przez Bożennę Wandę postanowiła je wydać w formie książki. Bożenna Wanda zachęcała do przeczytania tej książki słowami: ”To jest książka o pięknej miłości do siebie wzajemnie, do Boga, pokazywania swojej wiary poprzez życie i poprzez pomoc innym, życzliwość dla innych”. Niestety nie udało mi się nabyć książki, bo ilość egzemplarzy była zbyt mała, ale Pani Izabela przesłała mi ją pocztą z osobistą dedykacją dla mnie, za co pięknie dziękuję.

W piątek jak zwykle wyruszamy na wycieczkę. Jednemu z wycieczkowiczów przypomina się, że to wszak 24 czerwca, imieniny Janiny. Wśród nas są dwie Janeczki z Wrocławia. Chóralne odśpiewanie przed hotelem „Sto lat” i serdeczne życzenia dla solenizantek zapowiadają dobre humory na cały dzień, tym bardziej że Tadeusz z Wrocławia zaprasza wszystkich po kolacji na poczęstunek.

Jedziemy w stronę Sierpca. Pani przewodnik opowiada o historii i dniu dzisiejszym Płocka. Dalej droga wiedzie do Mochowa. W tej miejscowości nie może nas nie być. Tutaj właśnie znajduje się gimnazjum imienia generała Edwarda Żółtowskiego, który urodził się w tejże miejscowości 18 marca 1775 roku. Do wojska wstąpił mając 15 lat, uczestniczył w 39 bitwach, był kilkakrotnie ranny i wielokrotnie odznaczany za męstwo. Bogaty jest jego szlak bitewny, szybko też awansował, już w wieku 36 lat otrzymał awans na generała brygady, piętnaście lat później był już generałem dywizji. Zmarł 30 stycznia 1842 roku. Jak wskazuje opracowanie historyczne generał Edward Żółtowski był znany z dobroci i pobłażliwości dla wybryków swych podwładnych, był przez nich szanowany i kochany. Ciekawostką może być to, że był dziadkiem (po matce) XIX-wiecznej pisarki Jadwigi Łuszczewskiej, znanej pod pseudonimem Deotyma, autorki „Panienki z okienka”, której akcja rozpoczyna się w XVII-wiecznym Gdańsku.

Bardzo serdecznie wita nas pani dyrektor Lilianna Nejman wraz z radą pedagogiczną. Z dumą pokazuje nową halę sportową, stołówkę, prezentuje też tablicę upamiętniającą patrona szkoły i sztandar umieszczony w specjalnej gablocie. Po pożegnaniu z panią dyrektor udajemy się do pobliskiego kościoła pod wezwaniem św. Marcina. Niestety gospodarz parafii ksiądz Grzegorz Mierzejewski nie mógł nas przyjąć osobiście, ale kościół, zgodnie z wcześniejszą umową zastaliśmy otwarty. Pani przewodnik opowiada o historii oraz architekturze kościoła, która nawiązuje do antycznych wzorców starożytnej Grecji i Rzymu. Wiek XIX bardzo chętnie sięgał do architektonicznych osiągnięć tamtego okresu. Tamte budowle stawiano z kamienia, w Polsce zaś budowano z cegły lub drewna. Jednak architekci stosowali niekiedy fortele, aby sprostać obowiązującym prądom architektonicznym, przykładem tego jest właśnie kościół w Mochowie. Siedemnastowieczną skromną świątynię, jakich wiele w Polsce, przyozdobiono w 1876 r. klasycystyczną fasadą z … drewna. Twórca, żeby upodobnić ją do murowanych świątyń ozdobił fasadę drewnianym boniowaniem, imitującym kamienne tablice. Z daleka fasada kościoła wygląda jak murowana. Dopiero z bliska widać, że zostaliśmy oszukani.

Pobyt w Mochowie dobiega końca, jeszcze tylko oglądamy miejsce, gdzie według sugestii pani wójt Jadwigi Przedpełskiej, miałby stanąć kamień upamiętniający fakt, że pobliskie Żółtowo dało początek naszemu nazwisku i rodowi. Nie ma tutaj, ani w okolicy, choćby jednego człowieka noszącego nazwisko Żółtowski, ale to właśnie te ziemie nadał książę mazowiecki Ziemowit naszym przodkom, a oni założyli tutaj swoją siedzibę. A było to na początku wieku XV.

W niedalekim Skansenie Wsi Mazowieckiej w Sierpcu czekają już na nas miejscowi przewodnicy. Najpierw zwiedzamy teren muzeum na wolnym powietrzu, jadąc wozem konnym, potem trzeba przejść tę zaimprowizowaną wieś na własnych nogach. Decyzję o budowie skansenu podjęto w 1975 r., aby uchronić kulturę materialną Mazowsza. Skansen w Sierpcu to powierzchnia ok. 60 ha. Można tu obejrzeć zgromadzone i pieczołowicie odrestaurowane, ocalone od zapomnienia obiekty – zespól dworski z Dębska, czynną karczmę z Sochocina, młyn wodny nad Sierpienicą oraz jedenaście zagród z północno-zachodniego Mazowsza. Chaty są bielone, ze słomianymi strzechami, obok stoją stodoły i obory. W chatach podziwiamy wyposażenie, które zmieniane jest w zależności od pory roku i świąt. Przy chałupach gołębniki, płoty, pasieki i studnie, zgromadzono także liczne kapliczki przydrożne z czczonymi w okolicy figurkami Matki Boskiej Skępskiej i Łąkowskiej, a także św. Jana Nepomucena. Odtworzono ogródki kwiatowe i warzywniaki. Między zagrodami znajdują się sady, łąki i poletka ze zbożem. Skansen często odgrywa rolę planu filmowego. Wystarczy wspomnieć te najbardziej spektakularne produkcje: „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy, czy „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana. Na koniec mieliśmy okazję posilić się pajdą chleba ze smalcem i ogórkiem lokalnej produkcji.

Najważniejsze, że dopisała pogoda. Rzęsisty deszcz spadł dopiero, kiedy wracaliśmy już do hotelu. Deszcz zmoczył do suchej nitki mojego syna Michała, który pilotował nas na swoim ulubionym motorze.

Po kolacji organizuje się grupa zaproszona przez Tadeusza z Wrocławia i dobrym trunkiem wznosimy toast za zdrowie naszych kochanych solenizantek Janeczek. I znowu jest okazja do śmiechów i żartów, rozmów i serdeczności. Atmosfera wspaniała, aż żal się rozchodzić.

W sobotę rano udajemy się do katedry Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, najstarszej budowli sakralnej na Mazowszu. Przyznam, że miałam obawy, że „zginiemy” we wnętrzu tej ogromnej świątyni, ale moje obawy były zbyteczne. Okazało się, że poza nami przybyli też Żółtowscy z Płocka i okolic. W katedrze wybudowanej w początkach XII wieku zajęliśmy wszystkie ławy nawy głównej. Ksiądz proboszcz sprawujący mszę św. w intencji rodu Żółtowskich powiedział o nas dużo dobrych i pięknych słów. Szczególnie niezwykłe jest nasze dążenie aby nazwisko Żółtowskich było synonimem prawości. Widać było, że ksiądz jest zauroczony tym, co robimy i że są to czyny i dokonania ważne.

Podczas przekazywania znaku pokoju miałam ochotę pomachać z pierwszej ławki do tych na końcu kościoła. Coś mnie powstrzymało, może nie wypada? Ale później podczas rozmowy okazało się, że byli tacy, którzy nie zawahali się w ten właśnie sposób oddać ducha więzi nas łączących. Zajadając lody w towarzystwie Mirelli i Mariusza, Kaliny i jej siostry, Loni i Karola, Albina z córką i wnukiem, Włodka z siostrzeńcami słuchamy granego przez trębacza hejnału płockiego skomponowanego w 1937 r. przez księdza Kazimierza Starościńskiego, związanego też z parafią Biała. Oglądamy spektakl pasowania na rycerza w wykonaniu specjalnego mechanizmu. Ma Poznań swoje koziołki, ma Płock spektakl o pasowaniu na rycerza.

W sobotnie popołudnie udajemy się z całą ekipą: ciocia Danusia z wujkiem Leszkiem ze Szczecina, Witek, moja córka Ania i Ania Jaworska, aby kibicować Michałowi – mojemu synowi – który gra w płockiej drużynie futbolu amerykańskiego. Ciocia Danusia i wujek Leszek są nieco „rozdarci”, bo akurat toczy się mecz z drużyną ze Szczecina. Po wygranym przez płocczan meczu ciocia stwierdziła z humorem: „No cóż, szkoda mi Szczecina, ale bardzo chciałam, żeby Michaś wygrał”.

Wracamy z meczu i w ekspresowym tempie przygotowujemy się do kolacji, przed którą odbywa się uroczyste wręczenie medali imienia Michała Żółtowskiego z Lasek. Pierwszymi uhonorowanymi tymi niezwykle zaszczytnymi odznaczeniami zostali ci najbardziej związani z tworzeniem, i początkami Związku Rodu Żółtowskich – pierwszy i wieloletni Prezes Andrzej Ludwik z Warszawy i pośmiertnie Zbigniew ze Skierniewic i Michał z Łodzi.

Zanim zaczęła się podniosła uroczystość, głos zabrała Bożenna Wanda z Warszawy. Mówiła wiele cennych słów dotyczących naszego Związku, podkreślając wielokrotnie ważność tzw. arystokracji ducha. Następnie Prezes Rafał i wiceprezes Mariusz wręczyli medale honorowe wraz z dyplomami wielu zasłużonym członkom naszego Związku. Pozostali uczestnicy uroczystości otrzymali medale pamiątkowe.

Rozpoczęła się uroczysta kolacja z tańcami. Zabawa była doskonała, chociaż sami musieliśmy zapewnić sobie muzykę.

Muszę wspomnieć, że na zjazd przybyło już czwarte pokolenie Żółtowskich. Tak, tak, to jest dopiero fenomen. Nasze dzieci mają już swoje dzieci, a my się wcale nie starzejemy, czego dowodem jest to, że ciągle mamy ochotę przyjeżdżać na zjazdy i czynnie w nich uczestniczyć. Swoje pociechy prezentowali nam: Ania z mężem Maćkiem ze Sztumu, przywieźli synka Wojtusia, Agnieszka z Kutna z mężem synka Pawełka, przyjechali też Ola z mężem i Anielką wnuczką Basi i Jarka ze Skierniewic. W skansenie w Sierpcu, a potem także w hotelu spotykamy się z Filipkiem – synkiem Kamili i Marcina, a moim wnuczkiem.

Cyprian Kamil Norwid tak pisał:

„…Lecz aby drogę mierzyć przyszłą Trzeba nam pomnieć skąd się wyszło…”

Na uroczystej kolacji po raz kolejny dzielony był chleb z herbem Ogończyk. Dotąd chleb od Krzysztofa Rumińskiego przywozili Bożena i Marian Drożdżalowie z Torunia. Tym razem przyjechał osobiście jego twórca – wnuk Antoniny Żółtowskiej Krzysztof Rumiński, który przywiózł także wspaniały tort ze stosownym napisem.

Niedzielny poranek to czas pożegnań. Co chwilę słychać klaksony odjeżdżających samochodów. Ściskamy się, całujemy i w drogę. Do zobaczenia w przyszłym roku.

Na przyszły rok zostaliśmy zaproszeni w Bieszczady przez Wiesława z Chicago. Bieszczady to wspaniałe miejsce. Co tam piątkowa wycieczka zjazdowa. Wyprawa w Bieszczady może być dla nas jedną wielką wycieczką…

Zjazd skończył się w niedzielę, a już we wtorek spotykam się z Janeczką i Piotrem w ich domu w Sandomierzu. Spotkanie było przemiłe, a młodzi Żółtowscy pochwalili się wspaniałą Julcią.

Coraz częściej spotykamy się między zjazdami, podróżnika Zbigniewa z Warszawy spotkałam w czasie obchodów Niedzieli Palmowej w Łysych na Kurpiach, a Kamilę i Paulinę z Warszawy oraz Darię z Płocka na Trakcie Królewskim w Warszawie. Niedługo będę jechać przez Płoty, więc wstąpię do prezesa Rafała. Wystarczy chociaż krótka rozmowa, uśmiech i już się robi lekko na sercu. Dobrze być razem.

Pozdrawiam serdecznie

Bogusia z Białej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *