XXIV Zjazd Związku Rodu Żółtowskich zgromadził nas w Jarnołtówku – niewielkiej miejscowości u stóp Gór Opawskich, tuż przy granicy z Czechami. Spotkaliśmy się w dniach 3-7 czerwca 2015r. Mimo dość dużych odległości (ze wszystkich właściwie stron Polski) wielu Żółtowskich przybyło na nasze rodzinne spotkanie. Ja skorzystałam z uprzejmości Mirelli i Mariusza ze Sztumu, „podrzucona” do autostrady we Włocławku przez syna Michała dalszą podróż odbyłam w miłym towarzystwie, za co Prezesowi i jego żonie serdecznie dziękuję.
Do ośrodka „Ziemowit” dotarliśmy późnym środowym popołudniem. Wielu „zjazdowców” już było na miejscu, więc odbyło się serdeczne powitanie – nie widzieliśmy się przecież cały rok, a tak naprawdę lubimy się spotykać.
Miejsce piękne, hotel usytuowany na zboczu góry, widoczny z daleka, wokół drzewa, zieleń, spokój. To dodatkowo tworzyło dobry klimat naszego spotkania. Przyjechali wierni Żółtowscy – fani, sympatycy tego, co wspólnie tworzymy. Pokonaliśmy wiele kilometrów, nie bacząc na trudności, często problemy ze zdrowiem. Za to pozytywne nastawienie dla wszystkich uczestników wyrazy ogromnego podziwu i szacunku.
Środowy wieczór to czas spotkań, rozmów, wspomnień, w tym roku bardzo niezwykły i ekscytujący, ponieważ Wacław z Łodzi przywiózł wydaną tuż przed zjazdem drugą edycję „Genealogii Rodu Żółtowskich”. Przygotowywali ją wspólnie z żoną Elżbietą. Ela odeszła tak nagle i niespodziewanie, ale dzieło Jej i syna Michała będzie trwać „Ad futuram rei memoriam”.
Dzień Bożego Ciała to tradycyjnie msza i procesja w kościele, w miejscu, w którym akurat przebywamy. Ileż już było tych miejsc, kościołów i procesji…
Po południu zebranie zarządu, a po nim spotkanie wszystkich uczestników Zjazdu. Zebranie rozpoczyna się minutą ciszy, uczczeniem pamięci tych, którzy odeszli – Eli z Łodzi oraz Wojciecha z Warszawy. Zarząd dyskutuje o tym, jak upamiętnić dwudziestopięciolecie istnienia Związku Rodu Żółtowskich, które przypada na 2016 rok. Przez dłuższy czas myśleliśmy o kamieniu ze stosownym napisem umieszczonym na skwerze tuż obok kościoła w Mochowie. Ta koncepcja wydaje się być niezwykle trudna do zrealizowania. I nagle doznaję jakby olśnienia, wpada mi do głowy myśl, aby tablicę upamiętniającą wywodzenie się rodu Żółtowskich z tamtych okolic umieścić w kościele w Mochowie. Świątynia to godne i trwałe miejsce na taką właśnie pamiątkę po naszych przodkach. Dzielę się tą myślą z członkami zarządu, a pomysł zyskuje aprobatę. Z tego co wiem, Prezes Mariusz już podjął stosowne działania, aby zrealizować to, co zostało postanowione na Zjeździe.
Na zebraniu ogólnym przedstawiają się ci, którzy przybyli po raz pierwszy: Krzysztof Merkel, syn Basi, mieszka i pracuje w USA, jest z wykształcenia lekarzem anestezjologiem, pełni funkcję ordynatora oddziału anestezjologii, Sylwester Stan, mąż Krystyny z domu Żółtowskiej, emerytowany oficer wojska, pasjonują się wraz z żoną egzotycznymi podróżami. Prosiłam ich i namawiałam na relację do kwartalnika, bo sądząc po tym, co krótko opowiedzieli, na pewno mają ogromny materiał na ciekawy artykuł.
Poproszono również o wypowiedź Natalię Żółtowską, która wprawdzie na Zjeździe była po raz kolejny, ale po raz pierwszy jako niezwykle urocza młoda osoba razem ze swoim towarzyszem, równie uroczym Włochem Adriano – mieszkają i pracują jako informatycy w Warszawie. W trakcie zebrania dostrzegłam Joannę Małgorzatę z Warszawy, którą zapamiętałam ze zdjęć ze Zjazdu założycielskiego w Skierniewicach. Nic się nie zmieniła przez te lata!
Podczas uroczystej piątkowej kolacji przedstawiły się również, przybyłe po raz pierwszy Halina z córką Anną – prawniczką, mieszkające w Podkowie Leśnej, uśmiechnięte, zadowolone z życia i ze spotkania z nami, emanujące pozytywną energią.
Agnieszka z Wrocławia, pełniąca funkcję skarbnika, przedstawia raport finansowy, Bożenka, wiceprezes i redaktor kwartalnika, jak zwykle zachęca i namawia do współtworzenia naszej rodowej gazety. Prezes Mariusz ze Sztumu informuje o zadaniach, które czekają członków zarządu i związku w najbliższym czasie, podaje ważną wiadomość, iż decyzją zarządu, kolejnymi osobami uhonorowanymi medalem im. Michała Żółtowskiego z Lasek będą Andrzej Mieczysław z Warszawy oraz Elżbieta i Wacław z Łodzi.
Andrzej Marek z Warszawy obdarowuje wszystkich książeczką do odmawiania Nowenny do Cudownego Pana Jezusa w Krakowie-Mogile, gdzie jedno z wezwań brzmi:
„ Jezu cudowny, któryś Stefana Żółtowskiego w obronie ojczyzny mocą swą osłonił, zmiłuj się nad nami.”W drugiej książeczce „ Krótkie opowiadanie o Cudownym Panu Jezusie Mogilskim” czytamy: „Krata, która otacza kaplicę (z Cudownym Wizerunkiem Ukrzyżowanego Chrystusa w klasztorze w Mogile) została ufundowana przez rycerza polskiego Stefana Skarbka Żółtowskiego. Rycerz ten będąc w wielkim niebezpieczeństwie w bitwie pod Cecorą w 1620 roku w cudowny sposób ocalał. A w nadzwyczajnym widzeniu zobaczył Ukrzyżowanego Chrystusa i usłyszał tajemnicze słowa : «szukaj mnie w Polsce». Po powrocie do ojczyzny gorliwie szukał wizerunku Chrystusa, który uratował mu życie. Gdy przybył do Mogiły od razu rozpoznał krzyż, który widział w tajemniczym widzeniu z dala od ojczyzny. Z wdzięczności ufundował kratę wokół kaplicy i zamieszkał na stałe w Mogile koło klasztoru, aby nie rozstawać się z Chrystusem, któremu zawdzięczał życie”.
Serdecznie dziękujemy Andrzejowi Markowi za ten dar, dzięki któremu możemy modlić się, a także poszerzyć swoją wiedzę historyczną, tym bardziej że związana jest z jednym z naszych przodków. Dziękujemy również Krzysztofowi Rumińskiemu za tradycyjne upieczenie i przekazanie chleba z herbem Ogończyk. Tym razem do Jarnołtówka przywiózł go Władysław z Torunia, ale mamy nadzieję, że Krzysztof Rumiński zaszczyci nas swoją obecnością, szczególnie wtedy, kiedy Zjazd będzie się odbywał w bliższej odległości od Torunia.
Po zebraniu członków Związku Rodu Żółtowskich wysłuchaliśmy prelekcji nauczyciela, pasjonata i przewodnika po górach pana Tadeusza Kawalca, która dotyczyła historii, geografii i geologii okolic, w których przebywamy. Mnie jak zwykle, najbardziej zainteresowała etymologia nazwy miejscowości. Pochodzenie nazw, w tym nazwisk, to od dawna moja pasja. Okazuje się, że nazwa Jarnołtówek może pochodzić od imienia czeskiego rycerza Arnoldi – Arnoldi Villa, co znaczy po prostu wieś, miejscowość, osada Arnolda, należąca do Arnolda. Pan prelegent barwnie opowiadał o odbywających się w tych okolicach kaźniach czarownic oraz o znajdującym się tu, jedynym w Europie grobie czarownicy. Ziemie te słynęły z bogactw naturalnych, wydobywano tu złoto, srebro, uran, funkcjonowały też trzy duże kamieniołomy. O tym, że są tutaj przepiękne szlaki turystyczne, o których opowiadał pan Tadeusz Kawalec, mieliśmy się przekonać nazajutrz.
Czwartkowy wieczór upłynął nam na rozmowach wspomnieniach, snuciu dalszych planów zjazdowych.
Denerwowałam się już bardzo, bo żona mojego syna Marcina – Kamilka była w szpitalu i oczekiwaliśmy na szczęśliwe rozwiązanie. Tuż po północy zadzwonił Marcin, że urodził się śliczny i zdrowy ich drugi synek, braciszek Filipka – Ksawery Żółtowski.
3650 gramów SZCZĘŚCIA!
Poinformowałam o tym radosnym fakcie wszystkich zebranych rankiem następnego dnia. Wszyscy gratulowali mi, a także dziadkowi Witkowi. Największe gratulacje, a także życzenia szczęścia otrzymali rodzice Ksawerego – Kamilka i Marcin Żółtowscy.
Po śniadaniu sporą grupą wybieramy się na zdobycie najwyższego szczytu w polskiej części Gór Opawskich – Biskupiej Kopy 890 m n.p.m. Szlak prowadzi lasem wśród posągowych świerków. Trochę straciłam na starcie, trudno mi było dogonić grupę, ale mogłam liczyć na niezawodnego Kazika z Kutna, który dopingował mnie swoim donośnym i stanowczym głosem: ”Bogusia, chodź!”
Szłam więc dzielnie, bo chociaż może nie widać tego, ale uwielbiam górskie wędrówki. Pomagały mi otrzymane w prezencie od moich dzieci kije do nordic-walking. Po niedługim czasie docieramy do schroniska „Pod Biskupią Kopą”, gdzie można chwilę odpocząć, napić się i posilić. Ela z Kutna już tam jest i „ratuje” mnie zimnymi napojami. Rezygnuję z propozycji Rafała podwiezienia mnie na szczyt, sądząc (niestety, mylnie!), że to już niedaleko. Okazuje się, że od schroniska do szczytu jest jeszcze spory kawałek i to bardziej pionowo w górę niż przedtem. Ale się nie poddaję! Już widać koniec naszej wspinaczki, osiągnęliśmy cel. Na szczycie wznosi się kamienna, 18-metrowa wieża widokowa wybudowana w 1898 roku przez niemieckie towarzystwo turystyczne przy okazji jubileuszu 50-lecia panowania cesarza Franciszka Józefa I. Przez szczyt Biskupiej Kopy przebiega granica polsko-czeska. Widok, który rozciąga się ze szczytu wieży widokowej, zapiera dech w piersiach. Widoczność jest wspaniała, podziwiamy pobliskie miejscowości położone w otoczeniu lasów, widać też kominy odległej o blisko 70 kilometrów Elektrowni Opole. Wolniutko, spacerkiem, cały czas rozmawiając, wracamy do „Ziemowita”. Z radości uściskałam Rafała, który zorganizował tę górską wyprawę. Jestem szczęśliwa, że udało mi się pokonać własne słabości, zmęczenie, dokuczliwy ból biodra. Dla tych przepięknych widoków warto było! No i oczywiście kilkugodzinne przebywanie w gronie pozytywnie zakręconych ludzi dało mi dużą dawkę energii i optymizmu.
Popołudnie spędzamy na basenie, lecząc biczami wodnymi nasze obolałe stawy. Razem z Mirellą, Mariuszem i Wacławem z Łodzi wybieramy się, aby poznać specjał tych okolic – smażonego pstrąga. Nie udaje nam się trafić do smażalni, którą cierpliwie polecał, a wielokrotnie był przewodnikiem, Rafał, ale i tak zjedzone przez nas smażone pstrągi i wędzony amur smakują wybornie.
O dziewiętnastej, kiedy rozpoczyna się uroczysta kolacja, po zmęczeniu nie ma już nawet śladu. Stoły pięknie udekorowane, jedzenie bardzo smaczne – dbano o nasze zmysły i wzroku, i smaku. Babcia Bogusia i dziadek Witek byli fundatorami i częstowali gości w ramach tradycyjnego „pępkowego”. Nowo narodzonemu Ksaweremu odśpiewano gromkie „Sto lat”. Gratulacje przyjmowali dziadkowie maleństwa. Biesiada, tańce przy muzyce organizowanej na żywo z płyt, w których posiadaniu byli uczestnicy zjazdu, trwały do późnej nocy.
Sobotni ranek to tradycyjnie czas poświęcony mszy świętej. Wielkie słowa uznania należą się księdzu Jerzemu Waindzochowi – proboszczowi parafii pw.św. Bartłomieja Apostoła w Jarnołtówku, który odprawił mszę w intencji Rodu Żółtowskich i widać było, że czuje, rozumie ideę naszego związku i wszystkiego tego, co wspólnie tworzymy. Na wstępie ksiądz proboszcz podkreślił wagę tego, że nasze rodzinne spotkania łączymy ze spotkaniami z Bogiem. Kazanie, które wygłosił, było wyjątkowo trafiające do naszych serc i umysłów. Po zakończeniu mszy ksiądz Jerzy opowiedział historię miejscowości i kościoła, zwrócił uwagę na zabytkową chrzcielnicę, którą podziwialiśmy na podwórku plebanii, a także na przykościelny pomnik upamiętniający wizytę cesarzowej Augusty Wiktorii w 1903 roku „rozstrzelany” przez „wyzwolicieli” tylko dlatego, że były na nim napisy w języku niemieckim. Ksiądz proboszcz chętnie pozował do wspólnej fotografii, którą zwykle wykonujemy po sobotniej mszy, na dodatek sam zrobił bardzo fajne zdjęcia, płytę z którymi już po południu dostarczył do ośrodka „Ziemowit”. Na tym nie koniec. Ksiądz Jerzy Waindzoch zaprosił nas do zwiedzania zabudowań zabytkowego dworu pochodzącego z początku XX wieku. Jest on własnością prywatną, ale właściciel powierza księdzu klucze do obiektu. Całkiem spora grupa korzysta z zaproszenia księdza. Przechodzimy przez bramę i most na Złotym Potoku, zwiedzamy bardzo nowocześnie i funkcjonalnie urządzone pomieszczenia dworu, podziwiamy przepiękny park wokół zabudowań z kwitnącymi różnobarwnymi rododendronami, a także rzadkimi w Polsce tulipanowcami, egzotycznymi olbrzymami z urodziwymi kwiatami w kształcie tulipanów, które trudno dostrzec w gąszczu liści.
Serdeczne: „ Bóg zapłać” księdzu Jerzemu Waindzochowi za odprawienie mszy, za życzliwość, za przekazane cenne informacje historyczne.
Po południu w sobotę korzystam z uprzejmości Beaty i Marka z Torunia i zabieram się z nimi na zwiedzanie Nysy. Bardzo chciałam zobaczyć tę miejscowość, bo wcześniej dużo czytałam o jej historii i zabytkach. Nysa – miasto pięknie położone nad Nysą Kłodzką jest jednym z najstarszych miast śląskich. Według Jana Długosza, Nysę jako gród miał założyć Bolesław Krzywousty. Już od średniowiecza był to znany ośrodek edukacyjny, a dogodne położenie miasta na przecięciu szlaków handlowych z Pragi i Kłodzka do Opola i dalej do Krakowa sprzyjało rozwojowi gospodarczemu miasta. Kwitł handel, organizowane były targi w dniach św. Jakuba i św. Agnieszki – patronów kościoła najstarszego, największego i najpiękniejszego w Nysie. Gromadziły one kupców z Austrii , Czech, Moraw i Węgier. Również rzemiosło przeżywało rozkwit, powstały m.in. cechy farbiarzy czy złotników- wszak na tych terenach wydobywano szlachetne kruszce: srebro i złoto.
XVI wiek to okres największego rozwoju gospodarczego miasta, gdyż staje się ono główną rezydencją biskupów wrocławskich. Pod wpływem ich obecności i działalności, a także za sprawą licznych budowli sakralnych oraz fontanny Trytona z 1701 roku wzorowanej na rzymskiej Fontana del Tritone autorstwa Berniniego miasto otrzymuje tytuł Śląskiego Rzymu. Miano to może być adekwatne do dziś, ponieważ, kiedy z Beatą i Markiem spacerujemy po uliczkach Nysy, odnosimy wrażenie, że znajdujemy się w którymś z włoskich urokliwych miasteczek.
Do tej pory byłam przekonana, że jestem najbardziej dokładnym „ zwiedzaczem”. Beatka dopiero mi pokazała, jak się zwiedza dokładnie i skrupulatnie. Zaczęliśmy od kościoła świętych Apostołów Piotra i Pawła, postanowiliśmy jednak, że wrócimy tutaj na koniec wycieczki, ponieważ właśnie rozpoczynała się ceremonia ślubna, ( podczas naszego krótkiego pobytu w Nysie byliśmy świadkami zaślubin co najmniej sześciu młodych par). Orkiestra podwórkowa, która przygrywała nowożeńcom po ceremonii zaślubin nieźle się musiała nagimnastykować, żeby zdążyć na kolejne śluby.
Naprzeciwko kościoła na jednej z kamienic dostrzegamy tablicę poświęconą Emilowi Konradowi Blochowi, który urodził się w Nysie w 1912 roku. W 1964 roku został laureatem Nagrody Nobla za badania nad zwalczaniem i zapobieganiem miażdżycy oraz odkrycie przebiegu syntezy cholesterolu w organizmie człowieka.
Na szczególną uwagę zasługuje kościół św. Jakuba i św. Agnieszki, którego bryła architektoniczna góruje nad miastem. Posiada on jeden z najbardziej spadzistych dachów w Europie, a pod względem kubatury ustępuje tylko gdańskiej Bazylice Mariackiej. Od lipca 2009 roku na mocy dekretu papieża Benedykta XVI również nosi tytuł bazyliki. Obchodzimy kościół dookoła i zwracamy uwagę na różnorodne szczegóły konstrukcyjne.
Zasłużyliśmy na chwilę odpoczynku. Po zasięgnięciu języka u miejscowych zjadamy przepyszne lody w niewielkiej kawiarence w pobliżu wieży widokowej, na szczyt której wjeżdżamy windą. Z góry widać panoramę miasta, zabytki, które już obejrzeliśmy oraz te, do których podejdziemy w dalszej części naszej wędrówki. Przez środek miejscowości wije się Nysa Kłodzka, widać też pobliskie sztuczne zbiorniki wodne: Jezioro Nyskie, nieco dalej Jezioro Otmuchowskie. Zwiedzamy bastion św. Jadwigi, wchodzący w skład twierdzy Nysa, która jest jednym z najlepiej zachowanych na Śląsku systemów fortyfikacji. O Nysie, fascynującym mieście, można by jeszcze wiele pisać, ale to już może być materiał na oddzielny artykuł.
Wracamy do ośrodka „Ziemowit” nieco spóźnieni na kolację. Potem przygotowujemy się do ogniska z pieczeniem kiełbasek. Rozmowy, śmiechy, śpiewy ciągną się do późna w nocy. Niestety, nasze spotkanie dobiega końca. W niedzielny poranek rozjeżdżamy się do domów. Wracam również z Mariuszem i Mirellą. Do Włocławka przyjeżdżają po mnie syn Michał z żoną Anią, po niecałej godzinie jesteśmy już w Białej, gdzie czeka moja córka Ania z mężem Rysiem. Dzielę się z dziećmi wrażeniami ze Zjazdu, opowiadam o niezwykłej urodzie miejsca, w którym tym razem się spotkaliśmy. Najwięcej jednak mówimy o nowym członku naszej rodziny – Ksawerym i jego starszym bracie Filipku. Obaj są wspaniali. Są nadzieją na to, że Ród Żółtowskich nigdy nie wyginie.
Chciałabym złożyć gorące podziękowania Romkowi Żółtowskiemu i Tomkowi Żółtowskiemu, synom Rafała, którzy okazali ogromną pomoc mojemu bratu podczas jego pobytu w Chicago.
Pozdrawiam serdecznie.
BOGUSIA z Białej
Bardzo się cieszymy, że Natalie przyjeżdża na Zjazdy- była w ubiegłym roku z Adriano w Jarnołtówku i już wtedy zadeklarowała, że będzie przyjeżdżała. Jest wspaniałą dziewczyną, możesz być dumna z niej. A Adriano to świetny partner, towarzyski i bardzo miły. W tym roku umilał nam pobyt późnymi wieczorami grą na gitarze. Pozdrawiam bardzo serdecznie i mam nadzieję, że za rok się poznamy.
Kalina z Torunia
Witam Zoltowskich!!
Jestem Jolanta Zoltowska corka Zbigniewa ze Skierniewic.Maja corka Nathalie jest widoczna na zdjeciu ze swoim partnerem Adriano.Corka ma imie po babci Natalii jednak dla odmiany pisze je inaczej gdyz urodzila sie we francuskiej prowincji Quebec-Montreal. Nie chcialam aby obie mialy identyczne wpisy w paszportach. Jako ze Quebec jest francuski wladze bardzo chetnie widza imiona oryginalne z ziemi francuskiej. Ja niestety nie moge czesto przyjezdzac na Zjazdy gdyz mieszkam poza granica ale moje corka godnie mnie tam reprezentuje. Pozdrawia wszystkich z Rodu i mam nadzieje ,ze kiedys w przyszlosci i ja bede obecna na Zjezdzie.