Rafał z Korycina
„Tak macie wspaniałą, cudowną Rodzinę; im więcej człowiek da dla ludzi życzliwych, tym jest szczęśliwszy na ziemi. Najgorzej jest, kiedy człowiek poczuje się samotny, wówczas często zaczyna się bezsensowność życia. Patrząc się na Was można z radością powiedzieć, że jeszcze nie wszystko zostało zniszczone, że jeszcze są w tym kraju ludzie, którzy pamiętają o takich wartościach jak Rodzina i że dla tych wartości naród pewne rzeczy poświęca.”
 Proboszcz Parafii p.w. Św. Kazimierza Królewicza
 ks. Eugeniusz Klonowski
Tymi słowy zwrócił się do nas proboszcz parafii pod wezwaniem św. Kazimierza w Lucieniu na uroczystej Mszy św. Właśnie Rodzina Nasza po raz już piąty zebrała się na dorocznym Zjeździe w czwartek w Boże Ciało w Lucieniu w ośrodku wypoczynkowym kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Ośrodek ładny, położony z dala od innych siedzib w środku lasu, w spokoju i przy śpiewie ptaków. Nie widać nikogo, nawet obsługi ośrodka. Jednak coś się dzieje. Mimo pozornego opustoszenia jest nas w sumie 74 osoby. Widać to dopiero, gdy brakuje miejsc sypialnych dla nadjeżdżających gości.
Na początku to było tak. Nasi weterani i niestrudzeni Janina i Stefan z Bydgoszczy (Ci od Syrenki) przyjechali pierwsi. Wiernie przyjeżdżają na wszystkie zjazdy, choć zapowiedzieli, że po raz ostatni Syrenką. Syrenka lux, ale Stefan skończył 71 lat i musi corocznie powtarzać egzamin, a na to nie ma siły. Skoro pierwsi przybyli, to zajęli pierwszy domek z tarasem, z krzesłami i stolikiem pod parasolem, mieszczący się tuż przy bramie wjazdowej. Drugi wjechałem na teren wypoczynkowy ja, Rafał z rodziną. Zajęliśmy pierwszy domek, za nami Jarosław z żoną Barbarą i dwójką dzieci. Zajęli górę w pierwszym domku. I tak kolejno aż do domku nr 9 umieszczani byli nadjeżdżający stopniowo Żółtowscy.
Organizatorzy przeżyli chwile niepokoju, gdyż Ośrodek dał nam jedynie 54 miejsca sypialne, a chętnych było coraz więcej. Wynikło to ze zbyt późnych decyzji wielu członków, którzy nie potwierdzili wcześniej przyjazdu i nie wpłacili na konto Związku w Skierniewicach przedpłat. W dniu rozpoczęcia Zjazdu Zarząd Związku, a w zasadzie Sekretariat, miał 18 potwierdzeń i kilka wpłat bez potwierdzeń, nie wiadomo od kogo. Mimo to Jarosław, głównyorganizator, zarezerwował 54 miejsca ryzykując, że gdyby nie były wykorzystane, to Związek musiałby za nie zapłacić. Okazało się, że trzeba było proponować niektórym nocleg w odległym ośrodku wypoczynkowym po drugiej stronie jeziora. Liczyliśmy na wyrozumiałość i nie zawiedliśmy się. Jacek z Łodzi z synem Bogdanem i córką Kasią oraz Barbara z Wrocławia spali „na wygnaniu”. Także Wacław z Łodzi z żoną wynajęli kwatery prywatne. Wiele osób mieszkających w Płocku lub okolicach dojeżdżali na Zjazd.
Sprawy kwaterunku jakoś udało się uregulować i wszyscy byli zadowoleni. Rozpoczął się Zjazd.
Wcześniej, bo już w środę wieczorem, zebrał się Zarząd Związku na wstępnym zebraniu w celu przedyskutowania organizacji Zjazdu i zebrania sprawozdawczo-wyborczego, gdyż w tym właśnie roku kończy się kadencja poprzedniego Zarządu.
Przy kawie i lampce trunku ustalono plan Zjazdu i program zebrania. Późnym wieczorem położyliśmy się spać, zadowoleni, że opracowaliśmy koncepcje pracy.
Ranek przywitał nas przepiękną pogodą i cudownym śpiewem ptaków. Poranne mgły unosiły się nad wodą, a wędkarze wyciągali ryby z jeziora. Obecni na Zjeździe Żółtowscy mogli obserwować tarło płoci u brzegów jeziora. Niezliczone ławice płotek tak poruszały wodę, że wyglądało to jak wrzątek w czajniku. Dla nas przyroda stała otworem łącznie z komarami, które dokładnie wykonywały swe życiowe obowiązki nie bardzo przez nas tolerowane. Szły więc w ruch wszelkie spraye, maści i żele na komary. Najlepsze jednak były spodnie i koszule z długimi rękawami.
Do południa przyjeżdżali kolejni Żółtowscy. Część gości pojechała do kościoła, wszak to Boże Ciało. Potem obiad i znów czas wolny do kolacji, a po posiłku spotkanie wszystkich obecnych na Zjeździe i zebranie sprawozdawczo-wyborcze. Zagaił Prezes Andrzej Ludwik, który powierzył prowadzenie zebrania Wojciechowi z Warszawy, znanemu u nas jako Wojciech Profesor, do którego cały zjazd ma takie zaufanie, że rok rocznie akceptuje Go na przewodniczącego obrad zjazdu. Ten trzymając się programu zebrania szybko uzyskał sprawa zdanie od ustępującego Prezesa Andrzeja Ludwika, od ustępującego sekretarza i skarbnika Jarosława ze Skierniewic, także Wacław z Łodzi zapoznał zebranych z pracami nad wydaniem monografii Rodu Żółtowskich, autorstwa jego zmarłego syna Michała. Przyjęto sprawozdania i udzielono absolutorium Zarządowi poprzedniej kadencji.
W wolnych wnioskach głos zabierali między innymi Michał z Warszawy zwany Michałem chirurgiem, Jarosław ze Skierniewic, Wacław z Łodzi, Andrzej Marek z Warszawy, Andrzej Ludwik z Warszawy. Filmował zebranie, jak i cały Zjazd, Rafał z Korycina. W czasie zebrania przedstawiali się nowi członkowie Związku, którzy do tej pory nie prezentowali się przed kamerą: Żółtowscy z Tomaszowa, z Torunia, bioenergoterapeuta Tadeusz z Łodzi, żona Stefana architekta z Podkowy, córka Michała – Zofia uczennica IV L.O. im. A. Mickiewicza w Warszawie.
Następnie wybory. Z sali padają kandydatury. Wiele z nich pokrywa się z osobami z poprzedniej kadencji. Świadczy to o zaufaniu członków Związku do dawnego Zarządu. Ponieważ zgłoszono 13 kandydatów, a do zarządu mogło wejść jedynie 12 osób, dobrowolnie z kandydowania wycofał się Stefan z Podkowy Leśnej.
Nowy Zarząd został zatwierdzony przez zebranych jednogłośnie, bez głosów przeciwnych i wstrzymujących się. Następnie Zarząd spośród siebie wyznaczył odpowiednie osoby na poszczególne funkcje. Skład Zarządu zostanie podany w „Kwartalniku” w osobnym komunikacie.
Zakończył się pracowity czwartek. W upalny wieczór rozeszliśmy się po swoich domkach, spotykając się w mniejszych grupach na tarasach, popijając piwo, kawę i opędzając się od komarów, dyskutując.
Po piątkowym śniadaniu większość uczestników Zjazdu udała się na wycieczkę, którą organizował Piotr, zwany studentem z Płocka, oraz Witold z Płocka (Biała Stara). Udaliśmy się do Łącka do stadniny ogierów. Stadnina pamiętająca czasy Rydza-Śmigłego, zadbana, ze stajniami, powozownią, wybiegami dla koni, hipodromem i największą w Polsce, a drugą w Europie, ujeżdżalnią zimową, w której także odbywają się zawody hipiczne i aukcje koni. Oprowadzał nas koniuszy i udzielał stosownych informacji. Potem pojechaliśmy do Płocka. W programie stare miasto, siedziba biskupów, Katedra, muzeum diecezjalne, Wzgórze Tumskie oraz przepiękne widoki na Wisłę i znaczne jej rozlewisko, ciągnące się aż do Włocławka. Po drugiej stronie Wzgórza Tumskiego – Radziwie, dzielnica lewobrzeżna, a dalej Popłacin, stara siedziba Żółtowskich. Do dzisiaj w Popłacinie żyje 26 rodzin Żółtowskich. Trochę zmęczeni, zwłaszcza upałem, udajemy się na obiad do restauracji w centrum Płocka. Po drodze oglądamy tyły Małachowianki najstarszego gimnazjum w Polsce. Przechodzimy obok miejsca straceń, gdzie hitlerowcy rozstrzeliwali patriotów polskich. Po obiedzie żegnamy naszego przewodnika i po krótkich zakupach wracamy do Lucienia prawie na kolację.
Czas płynie szybko. Przed wycieczką dojechali nowi członkowie naszego Związku. Henryk z Gdańska i Stanisław z Aleksandrowa Kujawskiego (bracia). Jeszcze nie byli na Zjeździe, choć kilka razy już się wybierali. Teraz zadowoleni, że spotkali tę najbliższą rodzinę, jak i poznali innych Żółtowskich. Ja, piszący te słowa, też bardzo się cieszyłem, gdyż mego stryja Henryka nie widziałem 10 lat. Po kolacji niektórzy grali w tenisa stołowego (dwaj bracia z Podkowy Leśnej) inni uprawiali sporty wodne, kajaki, rowery wodne, jeszcze inni zaś doznawali ochłody w wodzie. Dzieciaki w kapokach kąpały się w basenie lub dokazywały na huśtawkach ustawionych na plaży. Dorośli przechadzali się po pomostach, leśnych alejach, grali w brydża (a licytowano wysoko) lub po prostu gawędzili na przeróżne tematy. Atmosfera była wyjątkowa.Upalna pogoda, leśna cisza, pełna życzliwość i zrozumienie. Prawdziwy wypoczynek. Nikt nikomu nie naruszał sposobu spędzenia czasu i nikt nikomu nie przeszkadzał. Przy okazji Tadeusz bioenergoterapeuta wyprostował kilka kręgosłupów, popatrzył innym w oczy, co zupełnie pozytywnie przyjęli pacjenci.
Sobota. Kościół w budowie, bryła zewnętrzna piękna, w środku jeszcze gołe mury. Modlimy się, ksiądz wygłasza okolicznościową homilię, nawiązując do wartości Rodziny, wspomina zmarłych Żółtowskich; odmawiamy Anioł Pański. Po Mszy św. część z nas ogląda stary park na tyłach dworu ówczesnych właścicieli Lucienia.
Wracamy na otwarcie wystawy fotograficznej poświęconej historii Rodziny Michała z Czacza i Ludwika z Milanowa. Wspólnie opowiadają, jest duże zainteresowanie. Na zdjęciach przetacza się dramat, czasem radość, czasem tragizm, wielkich rodzin – portrety Polaków z XIX w., międzywojenne, okupacyjne i powojenne. Portrety ludzi, dla których Bóg Honor i Ojczyzna były drogowskazami życia. Współtwórcami wystawy są: Bożena – redaktor i Stefan – architekt. Po spotkaniu na wystawie fotografii odbyła się niewielka prezentacja dzieł naszych dzieci. Było pięć pierwszych nagród. Jak na początek to dobrze, że na apel Michała dzieciaki wywiązały się i przywiozły swoje prace. Długo jeszcze przed stołówką odbywały się dyskusje w grupach.
Obiad, a po nim prelekcja prof. Janusza Bieniaka, historyka średniowiecza, heraldyka, o Rodzie Żółtowskich, o ich korzeniach. Mówił znacznie więcej niż w Soczewce. Dodatkowe dwa lata badań pozwoliły na precyzyjniejsze dane. Padają pytania z sali – Profesor odpowiada. Po wykładzie otrzymuje z rąk Stefana z Korycina pamiątkowy breloczek i herb Ogończyka posrebrzany i pozłacany. Jest wyraźnie zadowolony, a i nam jest przyjemnie.
Urszula z Radia nagrywała wykład Profesora. Przywiozła Go na ten zjazd, a potem odwiozła do Warszawy. Był też ojciec Urszuli, jej siostra i mężowie obu pań. Towarzystwa dotrzymywał im chart Atos.
Nie wspomniałem o Michale z Lasek (z Czacza), który w piątek zajmował się najmłodszymi Ogończykami na Zjeździe. Zabawiał ich różnymi opowieściami z własnej młodości, dyskutował przy soku i herbatnikach, które przygotowały Zosia i Bożena. Dzieci Go uwielbiają. W sobotę zażyczyły ponownego spotkania z Michałem. Wręczyły mu kwiaty w dowód szacunku iuznania.
Ognisko przygotowano nad jeziorem. Rozpalono ogień i podano kolację. Był bigos, kiełbaski, piwo i inne napoje chłodzące. Prym wiodła Bogusia z Białej Starej z silną grupą szczecińską i leśno-podkowiańską. Drugą silną grupę stanowiła Stefania niezmordowana w tańcu z Mieczysławem (dobry tancerz) i wspomagający ich magnetofon z biesiadnymi piosenkami. Starsi rozmawiali przy stolikach, młódź i dzieciarnia szalała na pomoście. Trzeba było wydać im zakaz wchodzenia na pomost, gdyż w porze nocnej było to niebezpieczne. Starsi opuścili szybciej ognisko. Jacek z Jelonek, który na chwilę odwiedził Zjazd, przywiózł ze sobą gościa „swego Holendra”, doradcę do spraw sadownictwa. Holendrowi, który zwiedził wystawę fotografii, bardzo podobał się Zjazd i ognisko. Około pierwszej w nocy dyżurny ogniomistrz wygasił już ogień.
Ranek w niedzielę powitał nas znów słońcem. Po śniadaniu zaczęli wyjeżdżać pierwsi goście. Oczywiście pożegnania, ostatnie rozliczenia z kierownictwem Ośrodka. Do zobaczenia na następnym Zjeździe. Wszyscy tak deklarowali, wszyscy byli zadowoleni, że radośnie spędzili ten czas wśród swoich bliskich.
Jak na początku, tak i na końcu zacytuję słowa Księdza Proboszcza z Lucienia:
„Życzę Wam na zakończenie tej Mszy św. byście właśnie nie ustępowali w drodze, byście zawsze pamiętali o tych zjazdach rodzinnych, bo one dają Wam tę radość, radość bycia wśród swoich, swoich bliskich”.
W imieniu organizatora Zjazdu w Lucieniu Jarosława ze Skierniewic i Jego żony Barbary oraz w swoim własnym jako I wiceprezes Naszego Związku pragnę podziękować wszystkim uczestnikom naszego spotkania za chęć i trud przyjazdu, za spędzenie wielu wspaniałych chwil, za zrozumienie niedociągnięć organizacyjnych, za cieple słowa wypowiedziane pod adresem Jarosława, za to że Zjazd się udał.
Sam natomiast dziękuję Jarosławowi i Barbarze, Bożenie, Ludwikowi i Michałowi, Stefanowi, Piotrowi, za trudy organizacji Zjazdu, za ich zaangażowanie i sprawienie innym Żółtowskim radości.
Dziękujemy Ci Stefanio i Rafale za optymizm i pogodę w pokonywaniu trudności lokalowych i organizacyjnych, za życzliwość i zapal w organizowaniu zjazdów.
Andrzej Ludwik