Wspomnienia z wakacji 2003

Dziennik z podróży

Wyprawę – spływ Czarną Hańczą i Kanałem Augustowskim – planowaliśmy od dawna. Pomocy udzielili nam Rafał z Korycina i Ryszard z Suwałk. 5 lipca dowiedzieliśmy się, że Ania została przyjęta na Wydział Farmacji Akademii Medycznej w Gdańsku. Wielka radość i natychmiastowa decyzja – następnego dnia wyruszamy!

Załadowaliśmy na dach nasze canoe [znane czytelnikom z batalii o powiat sztumski – Kwartalnik 2002 nr 28-29 – Red.], a niezbędny sprzęt biwakowy wypełnił bagażnik naszego Passata kombi po sufit. W niedzielę, 6 lipca, rano, w pełnym składzie ruszyliśmy żwawo na wschód. Wkrótce dołączył do nas kolega Waldek z trójką synów – ale bez łódki. W Augustowie wypożyczyliśmy kajak dla Mirelli i Ani oraz canoe dla Waldka. Mieliśmy już do dyspozycji trzy łódki, ale tylko dwa samochody do ich transportu nad Wigry. Znów pomoc obiecał Rafał. Późnym popołudniem dojechaliśmy do Starego Folwarku. Zakwaterowaliśmy w pensjonacie – z uwagi na nadciągające ciemne chmury nie chcieliśmy ryzykować pierwszego noclegu w namiotach.

Tam na spotkanie przybył także Ryszard i Celina z dwójką wnuków. Jak przystało na gospodarzy terenu, powitali nas znakomitym sękaczem, specjałem Suwalszczyzny. Ryszard opowiadał nam o swoich wodniackich doświadczeniach z licznych spływów, które odbył wraz z małżonką. Okazało się, że nie zabraliśmy bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie kaloszy. Pożegnaliśmy się późnym wieczorem. Całkiem niechcący wyszło nam posiedzenie ścisłego zarządu naszego Związku – prezesa i dwóch wiceprezesów. Udaliśmy się na spoczynek, z niepokojem spoglądając na zasnute chmurami niebo.

Poniedziałek 7 lipca 2003 r.

Z pensjonatu nad brzeg jeziora Wigry mamy 200 metrów – przenosimy cały sprzęt i pakujemy do łódek. Jeszcze pamiątkowe spojrzenie na klasztor Kamedułów, który pamiętamy z VII zjazdu rodzinnego, i wyruszamy. Fala na jeziorze niezbyt duża, ale trochę chlapie. Opływamy półwysep i przez krótki kanał przeprawiamy się na jezioro Postaw, a z niego na Czarną Hańczę. Nurt niezbyt bystry, ale niewprawni wioślarze często lądują w trzcinach. Około południa zaczynają się zbierać ołowiane chmury i docierają groźne pomruki nadciągającej burzy. Mirella namawia nas na rozstawienie namiotów, jednak mijane brzegi nie zachęcają do biwakowania. Przyspieszamy tempo. Zrywa się silny wiatr i spadają pierwsze krople deszczu.

Rozpinam na łódce fartuch z trzema „kominami” i zakładamy nieprzemakalne kurtki. Pada coraz intensywniej. Chowamy się pod pobliską kępą drzew, dającą iluzoryczną osłonę. Tam spotykamy młode, sympatyczne małżeństwo z Warszawy, podróżujące z dwójką małych dzieci. Kurtki nie wytrzymują naporu deszczu i zaczynają przeciekać. Dobre zabezpieczenie ma tylko moja załoga. Kajak i drugie canoe powoli nabierają wody. Dodatkową atrakcją są coraz bliższe uderzenia piorunów. Robi się zimno i nieprzyjemnie. Po blisko dwóch godzinach niebo się przejaśnia i ruszamy dalej. Za chwilę dopływamy do mostu i to przepełnia czarę goryczy. Tak blisko było przytulne schronienie!!!

Pod wieczór przybijamy do brzegu w pobliżu drewnianej wiaty. Wyładowujemy pakunki, stwierdzamy, że zamokły materace, śpiwory i zapasowe ubrania. Postanawiamy wysuszyć rzeczy nad ogniskiem. Jego rozpalenie nastręcza niemałych trudności, gdyż drewno jest mokre. W końcu wpadam na pomysł, aby wykorzystać maszynkę gazową – pojawia się nikły płomień za to mnóstwo dymu. Wędzimy śpiwory i pospiesznie spożywamy posiłek. Zastanawiamy się, jak sobie poradzić z noclegiem. Warszawiacy, którzy w pobliżu rozstawili namiot, udają się na zwiady i wracają z radosną nowiną, że niedaleko jest piętrowy domek do wynajęcia, do tego z ciepłą wodą. Zanosimy tam mokre rzeczy i kwaterujemy Waldka z synami. Nasza piątka spędza noc w namiocie.

Wtorek 8 lipca

Dzień wstaje słoneczny. Kończymy suszenie i ruszamy leniwie w dół rzeki. Waldek podsypia na śródokręciu, podczas gdy jego synowie radośnie machają wiosłami, co skutkuje co chwila zimnym prysznicem bądź bliskim spotkaniem z zatopionymi konarami drzew. Podróż upływa bez większych przygód. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego, wczesnym popołudniem znajdujemy sympatyczne, dobrze wyposażone pole biwakowe. Na standard składa się spory kawałek względnie płaskiego terenu, zadaszona wiata z ławami, drewniany domek z „serduszkiem” i miejsce na ognisko. Rozstawiamy szybko namioty i bierzemy się za przygotowanie posiłku. Waldkowi idzie to bardzo sprawnie, gdyż jako praktyczny poznaniak zabrał tylko chleb, suchą kiełbasę oraz żurek i rosół w paczce. W tym czasie zjawia się starszy człowiek z workiem na plecach. Okazuje się być właścicielem terenu, a w worku ma dla nas suche drewno na ognisko. Uiszczamy skromną opłatę. Po krótkim odpoczynku postanawiam popływać. Woda jest rześka, a nurt na tyle bystry, że z trudem utrzymuję swoje położenie w stosunku do brzegu. Wieczorem chłopcy udają się na poszukiwania sklepu, gdyż kończy nam się pieczywo. Wiejski sklep jest niestety zamknięty.

Środa 9 lipca

Znów płyniemy w towarzystwie licznych kajaków. Po około 5 km tablica na brzegu informuje o pobliskim sklepie. Ze zdumieniem stwierdzamy, że to ten sam, który znaleźliśmy dnia poprzedniego. Z powodu krętego koryta rzeki niewiele posunęliśmy się naprzód w linii prostej. Prowiant uzupełniamy dopiero w miejscowości Rygol. Tam wpływamy na Kanał Augustowski. Skończyła się przejażdżka z prądem i trzeba solidnie przyłożyć się do wioseł. Na szczęście nabraliśmy już sporo wprawy. Oczekując na otwarcie wrót śluzy Sosnówek, obserwujemy maleńkiego jesiotra.

Śluzowanie jest dla większości uczestników naszej wyprawy nowym ekscytującym doświadczeniem. Jesteśmy stłoczeni jak sardynki w puszce (patrz zdjęcie). Całość operacji zabiera około pół godziny. Krótki odcinek kanału i Śluza Mikaszówka. Kupując bilety zaopatrujemy się w świeżutkie, jeszcze ciepłe jagodzianki. Znikają natychmiast w czeluściach naszych żołądków. Przez maleńkie jezioro Mikaszówek wpływamy na Mikaszewo. Jest dość silny wiatr i decydujemy się na nocleg na lepiej zadrzewionym północnym brzegu.

Czwartek 10 lipcu

Przeprawa przez jezioro Mikaszewo dość męcząca – silny wiatr i spora fala – ale już po godzinie śluza Perkuć, potem Paniewo i Gorczyca. Mijamy dużą tratwę, na której kilkanaście osób spędza dwutygodniowy urlop. Napęd stanowi kilku flisaków przebranych za piratów. Początkowo zamierzaliśmy przeprawić się kanałem na jezioro Serwy, ale śluzowanie zabrało sporo czasu i ostatecznie wybieramy miejsce na wysokiej skarpie kanału. Na polance jest pompa ze znakomitą wodą. Po posiłku idziemy nad Serwy, co zostaje nagrodzone widokiem pięknego zachodu słońca nad taflą jeziora. Do obozowiska wracamy już po ciemku przez stary las, robi groźne wrażenie i pobudza wyobraźnię.

Piątek 11 lipca

Wpływamy na odcinek zwany Kanałem Czarnobrodzkim i przez śluzę Swoboda przedostajemy się na jezioro Studzieniczne. To duży akwen – z ulgą cumujemy po blisko godzinnych zmaganiach przy śluzie Przewieź. Tam po raz ostatni uzupełniliśmy zapasy żywności i korzystając z faktu, że telefon komórkowy znalazł się w zasięgu nadajnika, umawiamy się z Rafałem na spotkanie nad jeziorem Białym. Rafał przyjeżdża ze Stefanią, Tomkiem, Olą, Anią i wnuczkiem Olgierdem. Po małym poczęstunku dorośli pakują się do samochodu Rafała – chce nam pokazać miejsca, gdzie spędzał wakacje wraz z rodzicami. Przejeżdżamy obok restauracji, w której poznał Stefanię. Oglądamy sanktuarium w Studzienicznej, miejsca, które odwiedził Jan Paweł II w czasie swego pobytu na Suwalszczyźnie. Następnie jedziemy do siostry Stefanii, prowadzącej w pobliżu Augustowa gospodarstwo ogrodnicze. Z podziwem oglądamy hodowane tam rośliny i Mirella zamawia sobie coś, czego nazwy nie potrafię nawet wymówić, a co dopiero zapamiętać. Wycieczkę kończymy o zmierzchu i wracamy do młodzieży, która skracała sobie czas, grając w szachy, karty i usiłując rozpalić ognisko. Wkrótce musimy się pożegnać. Nadchodzi „zielona noc”, jednak nikogo nie trzymają się „psie figle”.

Sobota 12 lipca

Mozolnie przeprawiamy się przez jezioro Białe i krótkim kanałem przedostajemy się na Necko. Musimy płynąć blisko brzegu, bo akurat odbywają się regaty. Z zainteresowaniem obserwujemy wyciąg dla narciarzy wodnych, który przypomina gigantyczną karuzelę. Mamy chęć spróbować, ale kolejka jest dość duża, a czas nagli. Mijamy rzekę Netta i przybijamy do brzegu. Do samochodów mamy niecały kilometr. Wkrótce pakujemy wypożyczony sprzęt i odwozimy do wypożyczalni. Właściciel proponuje nam spływ Kanałem Kaledońskim – może za rok, kto wie? Po południu rozstajemy się z Waldkiem i jego synami, którzy wracają do Sztumu. My jedziemy w Bory Tucholskie, stoi tam nasza przyczepa campingowa i dzieci mają spędzić resztę wakacji.

Dobiega końca wyprawa, która nie tylko była turystyczną przygodą, ale dała też okazję, po raz kolejny, do przekonania się, że na serdeczność i pomoc członków Rodu Żółtowskich możemy zawsze liczyć, gdziekolwiek byśmy się znaleźli.


Wigry

Wielkie i malowniczo położone jezioro, śród wyżyny pojezierza bałtyckiego, wznieś. do 750 st. n.p.m., na wschód od Suwałk. Ogólny obszar wynosi 20,9 wiorst kw. (0,43 mili) [2187 ha], długość 11 w. [17,5 km], głębokość dochodzi podobno do 150 st. [73 m]. Dno częścią błotniste, częścią piaszczysto iłowate. Woda barwy zielonej…

Na wyspie śród jeziora osada kościelna… Już w XV w. istniało uroczysko Wikgry śród puszczy służącej za miejsce łowów książąt litewskich. Odwiedzał te lasy Jagiełło, a raz omal nie wpadł tu w ręce Krzyżaków. (Kromer). Tu również ostatni z Jagiellonów zabawiał się łowami dnia 1 sierp. 1551 r. (Przeździecki) Z dawna istnieć tu musiał dworzec myśliwski. W uroczej tej miejscowości przemieszkiwali dość długo pustelnicy reguły św. Pawła. Świeżo przybyli z Włoch do Krakowa kameduli, uzyskawszy pozwolenie Władysława IV, wznieśli tu kościół i pozakładali pustelnie. Według aktu erekcyjnego [1667] celem fundacyi miało być uproszenie Boga przez modły zakonników, żeby raczył odwrócić ciągłe klęski, jakiemi kraj naówczas byt nawiedzany. Działalność zakonników przypomina cywilizatorską misyą klasztorów średniowiecznych. Trzebią oni puszcze i zakładają liczne folwarki, dla zużytkowania lasów urządzają liczne huty, połączone z kopalniami rudy żelaznej. Sprowadzeni z różnych stron kraju robotnicy dają początek licznym osadom leśnym. Przy klasztorze na wyspie założono piękne ogrody owocowe i urządzono ogrodzony zwierzyniec…

Mariusz ze Sztumu

(„Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego”, t. 13 (1893), s. 442)

Kanał Augustowski

Kanał Augustowski zbudowano w latach 1823-1839, a śluzy 1826-1838. Wszystkie do dziś znakomicie funkcjonują. Ideą budowy kanału było połączenie dorzecza Wisły i Niemna i uzyskanie tą drogą dostępu do morza, gdyż Prusy nałożyły cła zaporowe i korzystanie z portu w Gdańsku stało się nieopłacalne. Projektantem był generał Ignacy Prądzyński. Całkowity koszt budowy wyniósł 1,5 mln rubli. Kanał nigdy nie spełnił swojej roli handlowej – Prusacy, widząc, co się dzieje, powrócili do ceł sprzed 1823 r. Dziś po stronie polskiej znajduje się 80 km szlaku. Niestety, po stronie białoruskiej kanał jest zaniedbany i wymaga remontu.

Mariusz

Z Wigier prowadzi wielki szlak wodny aż do Augustowa. I tędy z przyjaciółmi udawał się na spływ ks. Wojtyła w 1954 r. Długość tego szlaku z Gawrych Rudy do Augustowa wynosi 125 kilometrów. Prowadzi najpierw Wigrami, następnie sześćdziesiąt kilometrów Czarną Hańczą do Rygola. gdzie łączy się ze wstęga Kanału Augustowskiego. Wzdłuż szlaku rozpościera się majestatyczny bór Puszczy Augustowskiej, nieprzerwany zwłaszcza na odcinku mrocznych korytarzy leśnych Czarnej Hańczy. Tu biwakują uczestnicy spływów. Natomiast Kanał Augustowski został poprowadzony przez szereg jezior: Mikaszewo, Krzywe Augustowskie, Paniewo, Orle. Są to jęzora z dorzecza Niemna. Od ujścia Suchej Rzeczki (Serwianki) zaczyna się odcinek szczytowy kanału, przechodzącego tu przez dział wód miedzy dorzeczami Wisły i Niemna. Po sześciu kilometrach, po przejściu śluzy Swoboda, wpływamy na jeziora augustowskie: Studzieniczne, Białe Augustowskie. Z Białego przepływamy krótką rzeką Klonownicą na Necko i już jesteśmy w Augustowie.

(„Puszcza Augustowska. Z Karolem Wojtyła wędrówki po Polsce”, red. T. Szyma, 2002, s. 105)

Studzieniczna

Osada kościelna, nad jeziorem t. n. i kanałem Augustowskim, śród puszczy, odl. 7 w. od Augustowa. posiada kościół par. drewniany, kaplicę murowaną, kaplicę drewnianą, karczmę i kilka domów (około 20 mk.). Znajduje się tu studzienka, której woda ma mieć własności uzdrawiające; w kościele zaś słynie cudami obraz Bogarodzicy z góry Karmelu. Wizerunek ten, dobrego pędzla, otoczony srebrnymi wotami, jest główną ozdobą ubogiego kościółka, który jako filia parafialnej świątyni w Szczebrze, zbudowany tu został z drzewa w r. 1845 przez Szymona Andruszkiewicza z Pawłówki (w par. Krasnopol).

Tuz obok kościoła wąska grobla prowadzi na wysepkę, gdzie, ocieniona drzewami, wznosi się murowana kaplica, wybudowana 1871 r. na miejscu dawniejszej drewnianej. Przy wejściu do niej umieszczona tablica marmurowa, opiewa dzieje tej miejscowości: „Wincenty Morawski, pułkownik, jako pustelnik, pierwszy na tem miejscu osiadł i założył Studzienicznę, na cześć Bogarodzicy, na dwóch wyspach zbudował dwie kaplice w r. 1770 i 1786 i wprowadził służbę Bożą”.

(„Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego”, t. 11 (1890), s. 501)

Papież Jan Paweł II odwiedził dwa miejsca kultu religijnego na szlaku Czarnej Hańczy. Jest to najpierw sanktuarium wigierskie zespołu pokamedulskiego z kościołem pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Tu można obejrzeć apartament przygotowany do wypoczynku i mieszkanie Ojca Świętego na czas pielgrzymki w 1999 r. Drugie miejsce, do którego Papież dotarł stateczkiem „Trytonem” po Kanale Augustowskim, to Studzieniczna. Jest to stara pustelnia pułkownika Morawskiego z początku wieku XIX, na wysepce, przy studzience z „żywą wodą” i kaplicy z cudownym obrazem Matki Boskiej. Obok drewniany, niewielki kościół parafialny. Tu dostojny Pielgrzym modlił się w ciszy świątyni leśnej. Pozostała po Nim pamiątka – pomnik.

(„Puszcza Augustowska. Z Karolem Wojtyłą wędrówki po Polsce”, red. T.Szyma, 2002, s. 105)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *