W słoneczny majowy dzień wylatuję z grupą wspaniałych ludzi do Malagi.
W Maladze słonecznie, dużo cieplej i bardziej zielono niż w kraju.
Wyruszamy autokarem do portu Algeciras, by promem przeprawić się do Ceuty, która jest hiszpańską enklawą na półwyspie kontynentu afrykańskiego. Jest przepięknym, czystym i spokojnym miasteczkiem. Część marokańska Ceuty jest szara i ponura. Wszędzie fruwające torebki foliowe, ludzie w szarych burkach, pokrzykiwania kierowców, dźwięk klaksonów, brudno i przygnębiająco. W takiej scenerii oczekujemy na przeprawę celną. Bardzo dokładnie sprawdzają nasze zawody, ponieważ obawiają się ludzi nieznanej im profesji.
Jedziemy przez dzikie góry Rif. Zaczyna padać. Po drodze widzimy jadących na osiołkach poboczem drogi tubylców, pasące się kozy i owce. Wszędzie zielono.
Dojeżdżamy do ruin rzymskiego miasta Volubilis, które położone jest na łagodnych stokach doliny Wadi Kroumane.
Miasto wpisane jest na listę Dziedzictwa Kultury UNESCO. Zwiedzamy Łuk Triumfalny cesarza Karakali, świątynię Trzech Bogów, termy, ruiny domu Orfeusza oraz domy patrycjuszy z doskonale zachowanymi mozaikami.
Następnego dnia zwiedzamy Fez, to najstarsza z królewskich stolic, słynąca z dwóch zabytkowych Medyn, która jest największą na świecie niezmienioną od XII wieku. Wpisana jest także na listę Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Medyna to najstarsza część miasta ograniczona murami. Dużą jej część zajmują suki (bazary). Jedne np. specjalizują się w sprzedaży przypraw, inne skór. Wspaniale usypane różne przyprawy rozsiewają piękny aromat, który na długo pozostaje w pamięci. Natomiast oliwki w różnej fazie fermentacji niekoniecznie mają miły zapach. Znajduje się tu około dziesięciu tysięcy wąskich uliczek, a właściwie korytarzy, szerokich zaledwie na wyciągnięcie ręki. Osły dźwigają ładunki i raz po raz trzeba się przyklejać do ściany, by zrobić im przejście.
Obowiązkowo trzeba zwiedzić suk garbarzy, choć odór dochodzący z garbarni nie zachwyca. Z piętra jednego ze sklepów, po uprzednio otrzymanej gałązki mięty do wąchania, obserwujemy pracę garbarzy, którzy zanurzeni po kolana w farbie ugniatają skóry w kadziach. Uliczki są bardzo zatłoczone, więc idziemy gęsiego blisko siebie, żeby się nie zgubić.
Robimy zdjęcia i idziemy dalej, ciekawi, co nas jeszcze zaskoczy.
Zwiedzamy Medresy – szkoły koraniczne, oparte na teologii islamu, znajomości prawa i retoryki.
Przy kolacji rozmawiamy o wrażeniach, jakie wywarła na nas Medyna. Wszyscy są zachwyceni, i to było naprawdę wspaniałe przeżycie.
Kolejnym miastem na trasie naszej wyprawy jest Meknes, zwana też „Wersalem Maroka”. Miasto słynie z pięknych bram. Zwiedzamy mauzoleum jednego z najokrutniejszych sułtanów Moulaj Ismaida. Podobno miał on harem a w nim dwa i pół tysiąca kobiet, z którymi spłodził siedmiuset synów.
Do budowy nowej stolicy zatrudniał pięćdziesiąt tysięcy jeńców. Gdy był niezadowolony z ich pracy, miażdżył ich głowy cegłami lub je ścinał, podrzynał gardła, a krew mieszał z zaprawą murarską.
Do Marrakeszu jedziemy przez góry Atlas. Miasto położone jest u stóp Atlasu Wysokiego. Marrakesz nazywany jest czerwonym miastem ze względu na kolory tutejszych budowli. Robi to niesamowite wrażenie, kiedy na zabudowania padają ostatnie promienie zachodzącego słońca. Wszystko dookoła wydaje się szkarłatne. Przechadzamy się po medinie, targujemy się kupując pamiątki, robimy zdjęcia. Wieczorem udajemy się na niezwykłe targowisko, gdzie swoje umiejętności pokazują żonglerzy, akrobaci, połykacze ognia, tancerki, bajarze, zaklinacze węży, a wszystko to dzieje się przy akompaniamencie rytmu wybijanego na bębnach. Wokół unosi się zapach jadłodajni i dym z grillów, na których pieką się ryby, owoce morza, warzywa i mięso. Na niektórych stoiskach wiszą głowy wielbłądów, jagniąt i kóz. Ja polecam owoce morza oraz tadżin – narodową potrawę Marokańczyków. Kuchnia marokańska jest bardzo smaczna. Ten wieczór spędzamy na tarasie kawiarenki, popijam bardzo słodką i smaczną herbatę miętową i obserwuję z góry cały ten zgiełk i zamieszanie. Marrakesz tętni życiem do późnych godzin nocnych. Rano odbywa się tu zwykły handel, by wieczorem znów tętnić życiem.
Dużym zaskoczeniem dla nas jest ruch uliczny w Marrakeszu. Ni stąd, ni zowąd pod prąd jadą samochody, motocykle, policja nie interweniuje, nikt nikomu nie wygraża – tak tu jest. Ktoś ma taką potrzebę, będzie szybciej, więc jedzie pod prąd. Przejścia dla pieszych są, ale zielonych świateł brak, dla nas była to „rosyjska ruletka”! Aby przejść na drugą stronę, starałem się to robić z tubylcami – bezpieczniej.
Casablanka to zupełnie inne miasto niż te, które dotąd zwiedziłem w Maroku.
Na ulicach miesza się tradycja z nowoczesnością. Kobiety chodzą ubrane zarówno w dżelabijach, jak i w kostiumach. Ulice toną w zieleni palm i drzew figowych. Pogoda wspaniała około 25◦C.
Jedziemy zwiedzać olbrzymi meczet – trzeci co do wielkości na świecie po Mekce i Medynie wybudowanych z najwyższym minaretem (200 m). W świątyni zmieści się nawet
25 tys. wiernych, a kolejne 80 tys. może się modlić na dziedzińcu. Jest to jedyny meczet w kraju otwarty dla niewiernych. Do środka wchodzimy bez obuwia. Poraża swoim pięknem. Wszędzie marmury, przepiękne sztukaterie, rozsuwany sufit, a olbrzymie kandelabry sprowadzono z Francji. Bramy do meczetu zbudowane z tytanu, są olbrzymie i nie mają sobie równych. Wspaniała budowla.
W Rabacie obecnej stolicy Maroka zwiedzamy Pałac Królewski, ruiny rzymskiej twierdzy Sala Colonia z grobowcami Merynidów. Rabat poziomem rozwoju gospodarczego ustępuje mniejszej Casablance. W tej dużej spokojnej stolicy panuje raczej prowincjonalna atmosfera.
Cały kraj poprzecinany jest siecią urządzeń nawadniających. Jest najbogatszy w Afryce, dzieci mają obowiązek uczęszczania do szkoły, kraj bardzo rozbudowany, a ludzie bardzo gościnni.
Wracamy do Ceuty, przeprawiamy się promem przez Cieśninę Gibraltarską szerokości 14 km. W drodze towarzyszą nam dwa sympatyczne delfiny.