Niech Święta Wielkanocne przyniosą miłość w sercach i nadzieję na lepsze jutro. Życzymy wszystkiego co najlepsze, zdrowych, radosnych i szczęśliwych świąt. Prezes Związku oraz członkowie zarządu
Autor: mzwaw
-
Informacje – zjazd 2015
2015 rok – to już dwudziesty czwarty Zjazd Związku Rodu Żółtowskich. Jak zawsze spotkamy się w czasie Święta Bożego Ciała, w tym roku przypada to w okresie 3-7 czerwca.
Ośrodek – hotel w którym odbędzie się zjazd, spodoba się wszystkim.
Hotel „ZIEMOWIT” w Jarnołtówku, położony jest w odległości pięciu kilometrów od Głuchołaz, tuż przy granicy czeskiej. Leży u podnóża Kopy Biskupa, największego wzniesienia Gór Opawskich. Można zdobyć tę górę idąc żółtym szlakiem pokonując niewielkie wzniesienia od 40 minut (szybki marsz), do półtorej godziny idąc bardzo powoli. Jarnołtówek jest osadą turystyczną ciągnącą się wzdłuż Złotego Potoku.
Obiekt jest bardzo zadbany. Pokoje z balkonami i pięknymi widokami. Są miejsca na spotkania towarzyskie przy kawie.
W koszt pobytu wliczone jest korzystanie z krytego basenu. Jest stół do tenisa stołowego, kort tenisowy na zewnątrz, boisko do koszykówki i siatkówki.
Wędkarze powinni zabrać ze sobą wędki, można tu bowiem łowić pstrągi, a złowioną rybę przyrządzi na miejscu kucharz. Są także gabinety odnowy biologicznej, ale to już odpłatnie.
W piątek tradycyjnie zamierzamy zorganizować wycieczkę, do Czech lub w kraju. Tak więc na nudę nikt nie powinien narzekać – dla każdego coś fajnego.
Koszt całkowity dla jednej osoby wynosi 100 zł. za jeden dzień pobytu (wyżywienie, nocleg). Dzieci do 7 lat 85 zł. (1/2 wyżywienia).
Przedpłaty należy przesyłać w nieprzekraczalnym terminie do 15 kwietnia br.
Wysokość przedpłaty wynosi 100 zł. od osoby. Na wpłacie konieczne jest napisanie za ile osób wnosimy wpłatę, ile pokoi rezerwujemy (np. 1 pok. jednoosoby i jeden dwuosobowy) i w jakich dniach chcemy być w ośrodku.
Nr konta bankowego: 76 1090 2167 0000 0001 1694 3902, B.Z. WBK S.A. Oddział w Głuchołazach.
Osoby, które nie wniosą przedpłaty w terminie, proszone są rezerwować miejsca indywidualnie. Telefon kontaktowy do ośrodka: Marzena Jończy, 602 714 328, (77) 439 75 94
Gorąco zachęcamy i zapraszamy do wzięcia udziału w zjeździe.
Prezes Związku i członkowie zarządu
Zarząd Związku składa podziękowanie Piotrowi z Sandomierza za ogromne zaangażowanie w organizację zjazdu w Sandomierzu. Docenimy Jego starania, poświęcenie czasu i energii. Jednak opinie o tym ośrodku jakie znaleźliśmy w Internecie, zmusiły nas do poszukiwania innego miejsca, gdyż nie mogliśmy dopuścić do zaistnienia nieprzyjemnych sytuacji w czasie naszego pobytu.
-
Odeszli od nas…
Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 2 marca 2015 roku zmarł śp. WOJCIECH ŻÓŁTOWSKI z Warszawy Był jednym z założycieli Związku Rodu Żółtowskich, a także wieloletnim uczestnikiem zjazdów. Rodzinie składamy wyrazy głębokiego współczucia Prezes Związku oraz członkowie zarządu.
Z wielkim żalem zawiadamiamy, że 27 stycznia 2015 r. odeszła od nas śp. ELŻBIETA ŻÓŁTOWSKA z Łodzi długoletni Członek Związku Rodu Żółtowskich. Wacławowi i Synowi z Rodziną wyrazy najszczerszego współczucia składają Prezes wraz z zarządem Związku Rodu Żółtowskich Podziękowanie
Wszystkim którzy towarzyszyli w Ostatniej Drodze na miejsce wiecznego spoczynku śp. pamięci Elżbiecie Żółtowskiej, wszystkim członkom naszej Rodziny, przyjaciołom, kolegom i koleżankom z Uniwersytetu Łódzkiego oraz Akademii Ekonomii i Prawa w Kiecach, sąsiadom i społeczności parafialnej oraz tym, którzy łączyli się z nami duchowo w tych ciężkich chwilach, składamy serdeczne podziękowanie
Wacław Krzysztof z Łodzi z rodziną
-
Pożegnanie Elżbiety Żółtowskiej
Z głębokim smutkiem zawiadamiamy, że 27 stycznia br. odeszła od nas na zawsze śp. prof. dr hab. Elżbieta Żółtowska z Łodzi.

Zapamiętamy Ją jako osobę skromną i cichą, niemal niezauważalną, której wkład w powstanie i funkcjonowanie Związku Rodu Żółtowskich jest nie do przecenienia.
Wydała na świat i wychowała w duchu patriotycznym inicjatora i współzałożyciela Związku, tragicznie zmarłego śp. Michała, wraz z mężem kontynuowała i opublikowała dzieło Jego życia, jakim jest Genealogia Rodu Żółtowskich pozwalająca nam odnaleźć swoje korzenie i powiązania rodzinne.
W ostatnim czasie pracowała nad drugim uzupełnionym wydaniem Genealogii, nie zarzucając przy tym aktywności naukowo-dydaktycznej.
W czasie spotkań rodzinnych potrafiła znaleźć dla każdego ciepłe słowo. Można śmiało powiedzieć, że była jednym z filarów naszego Związku. Odeszła tak, jak żyła – cicho i niezauważalnie.
Pożegnaliśmy Ją w dniu 2 lutego 2015 r. po mszy św. odprawionej w kaplicy cmentarza rzymskokatolickiego p.w. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Łodzi. Licznie żegnali Ją współpracownicy z uczelni, studenci, sąsiedzi, przyjaciele, rodzina oraz delegacja Związku Rodu Żółtowskich.
Serdeczne wyrazy współczucia składamy mężowi i synowi zapewniając o zachowaniu Jej osoby w godnej pamięci.
Prezes i Zarząd Związku Rodu Żółtowskich
-
Ela – wyjątkowa kobieta
Odeszła od nas nagle i niespodziewanie. Dla wszystkich, z którymi rozmawiałam, była to porażająca wiadomość – jak grom z jasnego nieba! Myślę, że każdy zapamięta Ją jako wspaniałą kobietę, pełną ciepła i serdeczności. Kiedy stałam w kaplicy w czasie mszy żałobnej, mój wzrok dostrzegł wiązankę z napisem: „Dla wyjątkowej Kobiety…” i to właśnie było najbardziej trafnym określeniem Eli. O Jej wyjątkowości niech zaświadczą słowa księdza, który – jak mówił – znał Elę bardzo długo i wypowiadał się o niej w samych superlatywach: dobra, cicha, bardzo religijna, oddana wszystkim.
Dodam kilka cytatów z nekrologów, które znalazłam w Internecie: „…Pracowała 40 lat w Katedrze Ekonometrii, wspaniały pedagog, wychowawca wielu pokoleń studentów, pozostanie w naszej pamięci jako życzliwa i uczynna Koleżanka…”, ”W Zmarłej żegnamy cenionego pracownika naukowego, wychowawcę wielu pokoleń młodzieży, serdecznego i prawego Człowieka…”, „…Żegnamy Człowieka wielkiej wiedzy, kultury osobistej i życzliwości…”
Osobiście będę miała Elę we wspomnieniach z kilku Zjazdów, na których dane mi było bliżej Ją poznać. To Zjazd w Gołuniu, gdy przy kawie zadawała matematyczne zagadki mojemu wnukowi Barnabie. Potem Wąsosz, Ciechocinek i ten ostatni w Szaflarach, gdy powiedziała do mego męża Jurka. „Powiedz Kalinie, by przyszła do mnie, coś mam dla niej”. Poszłam, a Ela mówi: „Znalazłam ci kolejnego przodka” i pokazała w Internecie, sprawiając mi wielką radość. A potem już pocztą internetową uczyła mnie, jak należy szukać w archiwach danych o przodkach. Fascynacja genealogią Rodu była Ich wspólną: Michała i Eli.
Jej Kartki świąteczne zawierały wyjątkowe treści. Czerpałam z nich wzór. Myślę, że w tym jednym słowie: „wyjątkowa” mieszczą się wszystkie walory naszej kochanej Eli. Będzie nam bardzo brak Ciebie Elu!
Kalina Nowacka /Żółtowska/
-
Elżbieto!
„Jakże rozpacz wyrazić, gdy żyję
Kiedy słowa nijakie, niczyje
A ja powiem rozpaczą słowom,
Że nic nie znaczą”
Władysław BroniewskiElżbieto! – Nie wiem gdzie jesteś!
Czy tam gdzie Twoja tęsknota?
I czym teraz jesteś?
Czy tą chmurką na niebieskim niebie?
Czy gwiazdą wysyłającą do nas srebrne sygnały?
Czy kropelką rosy?
Czy śniegowym pyłem?
Gdziekolwiek jesteś i gdziekolwiek będziesz –
moje serce nigdy nie zapomni.Anna Nowotna-Laskus
Brzeg, 2 lutego 2015
-
Sześć ciast, syrop i tajemnica
Tomasz Więcławski
Zaczynał swoją przygodę z cukiernictwem w latach siedemdziesiątych. Dziś z jego piekarni wyjeżdża dziennie 10 tysięcy bochenków chleba. Wielu rodzajów. Do tego domki z piernika, które mają dusze…
Stare receptury ma posortowane w wielkich księgach. Na wspomnienie swoich majstrów łzy napływają mu do oczu. Bo piekarz i cukiernik, to zawody szczególne. Gdy inni śpią w środku nocy, oni własnymi rękami formują produkty trafiające później na nasze stoły. Także te wigilijne. Krzysztof Rumiński firmę w Głogowie, w gminie Obrowo, założył w latach 80. poprzedniego stulecia. Kształcił się w zawodzie cukiernika w latach 70.
Wszyscy uczyliśmy się w Toruńskich Zakładach Przemysłu Piekarniczego – wspomina z nostalgią w głosie.
Właściciele największych piekarni w regionie przewinęli się przez tę szkołę. W ciągu dwóch lat, tak jak to jest teraz, nie da się człowieka nauczyć tego trudnego fachu.
Ale zdolnych cukierników i piekarzy w firmie w Głogowie nie brakuje. Mają się od kogo uczyć. W zakładzie pracuje Ryszard Durmowicz, który razem z Krzysztofem Rumińskim chodził do szkoły.
Znamy się od zawsze i wiemy, z której mąki będzie chleb! śmieje się Ryszard Durmowicz, cukiernik i piekarz z kilkudziesięcioletnim stażem. – Codziennie wyjeżdżają stąd tysiące chlebów i bułek. Pamiętam, jaki mały to był zakładzik kiedyś… Po dożynkach się sprzedawało swoje wyroby. A teraz?
Obecnie Piekarnia i Cukiernia Rumińscy ma 14 sklepów firmowych w całym regionie. A w planach jest otwarcie 6 kolejnych. Żeby liczba była okrągła – dwadzieścia.
W grudniu pracowników firmy zastajemy przy największej harówce. Nie wiedzą w co ręce włożyć. Okazjonalne figury z piernika, które wyszły niegdyś z ich rąk, miały nawet po kilkadziesiąt kilogramów.
Piernik w kształcie anioła na święto miasta mógł ważyć z 90 kilogramów – uśmiecha się od ucha do ucha Jarosław Szafrański, cukiernik pracujący w Głogowie. – Figura z piernika w kształcie mostu, przygotowana na otwarcie drugiej przeprawy przez Wisłę w Toruniu, także z 80 kilogramów ważyła. Z koleżanką we dwoje robiliśmy to pół dnia. Ale warto było.
Cukierniczce śmieją się oczy, gdy mówi o swoim fachu. Z delikatnym rumieńcem chwali się swoimi osiągnięciami.
Trzeba mieć zręczne dłonie i troszkę duszy artystycznej, żeby wszystko poskładać do kupy i nadać ładny kształt – mówi Monika Dygasiewicz pracująca w Piekarni i Cukierni Rumińscy od blisko dekady. – Lubię robić wypieki w różnych kolorach
Często eksperymentuję, ale smak zawsze musi być zgodny z recepturą. Wygląd każdego domku z piernika powinien być unikatowy.
Najpierw cukiernicy wykopują fundamenty. W upieczonym pierniku nożem żłobią rowki. Później wstawiają w nie kolejne elementy i zalewają gorącą czekoladą. Ta szybko zastyga i sprawia, że konstrukcja jest stabilna.
Szprycgust (lukier królewski) nadaje wyrobom wyrazistości i rozpływa sie w ustach.
– Od dziecka miałam uzdolnienia manualne – wspomina Monika Dygasiewicz. – W plastelinie głównie robiłam, a teraz preferuję zabawę w tortach, piernikach i ciastkach.
Cukiernicy i piekarze zgodnie przyznają, że przed świętami w domu do kuchni trudno ich zapędzić. Kochają swoją pracę, ale we wszystkim trzeba zachować umiar, żeby nie przedobrzyć.
Chleb żytni cieszy się obecnie coraz większą popularnością – wtrąca Ryszard Durmowicz.
Zawiera dużo błonnika, który jest korzystny dla naszego organizmu. Właściciel zakładu, ciągnąc ten wątek, stwierdza, że ludzie często nie wiedzą, w jaki sposób sprawdzić świeżość chleba.
– Śmieję się zawsze, gdy ludzie uciskają bochenki – mówi Krzysztof Rumiński. – Chleb to nie hamburger, nie trzeba go dusić.
W firmie z Głogowa pracuje obecnie ponad 100 osób. Sklepy z asortymentem z tego zakładu są w Golubiu-Dobrzyniu, Aleksandrowie czy Toruniu. Razem z Krzysztofem w firmie działają jego siostra i młodszy brat.
– Wprowadzamy specjalizację w produkcji – mówi właściciel. Część osób będzie przyporządkowana tylko do serników i jabłeczników, kolejne do biszkoptów, następne do ciast drożdżowych. Inne osoby przygotują desery, a inne torty. Każdy musi być jak najlepszy w tym, co robi. Jak mawiał mój tata: jak coś robisz, to rób tak, jak umiesz najlepiej, żebyś, jak ktoś cię spyta, kto to zrobił, mógł odpowiedzieć, że to ty.
Właściciel firmy otwarcie mówi, że najlepsze, co go w -życiu spotkało, to ludzie, na których trafił. Z dużym sentymentem wspomina swojego mistrza Zbigniewa Świejkowskiego.
– To był wspaniały człowiek
– Krzysztofowi Rumińskiemu łamie się głos. – Prawdziwa ekstraklasa cukierników w PRL-u. Podobnie Marian Przymorski, który też mnie uczył. Ryszarda (kolegę ze szkoły, dziś pracownika firmy – przyp. red.) uczył Kazimierz Fisz i Jerzy Jaskólski. TZPP pod rządami Wiktora Stępskiego i Barbary Kludzińskiej były prawdziwą szkołą zawodu. Zbigniewa Świejkowskiego jego były uczeń na początku XXI wieku zatrudnił nawet w swojej firmie. Chciał, żeby ten przekazał kolejnym osobom swoje doświadczenie i umiejętność organizacji pracy.
– Gdy widział, że ktoś bałagani, to brał kawał papieru, zwijał w kulkę i rzucał w łeb
– wspomina Krzysztof Rumiński. – Od razu wiedziałeś, że masz ogarnąć wszystko wokół siebie. Bo piekarz i cukiernik, to czyste zawody. Tajemnica pierników tkwi w sześciu rodzajach ciasta, z których się składają. A karmel to nie woda i cukier, ale syrop ziemniaczany. Ale resztę zachowam dla siebie.
Tekst ukazał się w gazecie REGION 12 grudnia 2014 r.
-
„Psorka”, „owsik” i marzenia polonisty, czyli moja edukacja w IV LO im. A. Mickiewicza
Poprzedni tekst skończyłem na przygodzie z telewizją. W końcu nadszedł czas sprostać stawianym wymaganiom. Kilka osób przystąpiło do konkursu z ogólnej wiedzy szkolnej, głównie z geografii i historii. Pytania były bardzo proste, wręcz naiwnie łatwe, np. jak nazywa się najwyższy szczyt Europy czy w którym roku była bitwa pod Grunwaldem. Nie o wiedzę zapewne tu chodziło, lecz o błyskotliwość, szybkość reakcji na pytanie i umiejętność łatwego i zrozumiałego wypowiadania się. Konkurs wygrała koleżanka z innej szkoły w Warszawie i ja. Razem poprowadziliśmy kilka programów. Bliżej się nie znaliśmy. Po programie wracałem do domu spod Dworca Centralnego na Saską Kępę na ul. Brazylijską, gdzie mieszkałem. Nie byłem wówczas jeszcze zainteresowany płcią odmienną i może dlatego nie dążyłem do bliższej znajomości z koleżanką.
Zaczynałem występy w Pałacu Kultury i Nauki, a skończyłem już w nowo otwartych studiach przy ul. Woronicza. Dodam tylko, że w tamtych latach, to jest prawie 50 lat wstecz, realizator nie nagrywał wcześniej programu. Wszystko szło na żywo. Ot, taka przygoda z życia małoletniego chłopca z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Przez tę telewizję miałem tylko więcej obowiązków szkolnych. Wiadomo, że wiodącymi imprezami w szkole (i nie tylko ) były wszelkie akademie z okazji Dnia Kobiet, 1 Maja, Dnia Nauczyciela, Rewolucji Październikowej. Nauczyciel przynosił mi tekst i mam się go nauczyć, bo za dwa dni będę się popisywał przed całą szkołą. Dobrze, że już nie musiałem grać na pianinie różnych rewolucyjnych kawałków bo były dwie dziewczyny, które lepiej to robiły. Chociaż ładnie recytowałem, z języka polskiego nigdy nie miałem lepszej oceny niż dostateczny, mimo, że Mama moja polonistka nie miała do pisanych przeze mnie wypracowań większych uwag. Najwięcej złych ocen dostawałem za podpowiadanie na lekcji. Bywało, że nawet sześć dwój w semestrze. Na koniec profesor stawiał ocenę dostateczną, bo jednak coś tam umiałem. Profesor na lekcji często mówił, że zbiera na trabanta. Mówił to dość często, jakby coś sugerował…? Moi rodzice nigdy nie brali żadnych korzyści i uważali, że sami dawać nie będą. Miałem więc dalej ocenę dostateczną do samej matury. Tak naprawdę w średniej szkole nie miałem najlepszych stopni.
Uczyłem się na czwórkach i trójkach. Raz miałem poprawkę z fizyki, a dalej to tak średnio, ale nie najlepiej. Widziałem, że niektórzy byli faworyzowani. Taki świat jak i dziś!
Okres szkoły średniej minął dość szybko. Pamiętam, że od wiosny do jesieni graliśmy w piłkę na szkolnym boisku. Zimą królowały łyżwy. Było tak, że prawie cała klasa chodziła po lekcjach na lodowisko wylane na kortach tenisowych w Parku Skaryszewskim. Wszyscy dobrze jeździliśmy. Chłopcy na hokejach, a dziewczyny na figurówkach. Następnego dnia pół szkoły wiedziało, kto ile razy się przewrócił na lodzie. To był wstyd, żeby się przewrócić. Umiejętność jazdy na łyżwach została mi do tej pory. Tego się nie zapomina.
Wychowania fizycznego uczył nas mgr Czupryniak. Zajęcia były urozmaicone. Raz koszykówka, raz siatkówka, był drążek, kozły, drabinki. Nauczyłem się wchodzić na linie nawet na wysokość pierwszego piętra, no i wyżej, jak nie widział nauczyciel. Dobrze biegałem na 100 m i z tego przedmiotu cały czas miałem piątki aż do skończenia studiów farmaceutycznych. Po panu Czupryniaku WF-u uczył w naszym liceum znany mistrz olimpijski z Tokio, bokser Jerzy Kulej, już nieżyjący.
Kiepskie wyniki miałem z chemii. Dziwne, że skończyłem farmację, wiedzę która opiera się wyłącznie na chemii. A było to tak! Pani „psorka”, bo tak się w skrócie mówiło do licealnych profesorów, z wykształcenia była inżynierem chemikiem po Politechnice. Wiedzę zapewne miała bardzo dużą, lecz żadnych umiejętności jej przekazania, Nie potrafiła wytłumaczyć tak, by uczeń zrozumiał. Mój brat Michał, który był o dwie klasy wyżej wg słów pani profesor Łebkowskiej był „nogą stołową” z chemii, ja zaś wg niej byłem „kompletną nogą stołową”. Tak naprawdę chemię wytłumaczyli mi dopiero asystenci na pierwszym roku studiów. Okazało się, że nie jest taka trudna, trzeba ją tylko zrozumieć od pierwszych twierdzeń i założeń. To nauka nieskończona. Będzie się ciągle rozwijać.
Angielskiego uczył prof. Adam Piechal, zwany przez nas „owsikiem”. Miał drobną, chudą posturę i poruszał się chodem lekko falującym. Nie wiem, ale może stąd takie porównanie do przykrego i uciążliwego w życiu robaka z rodu obleńców. Nie był to obleniec w dosłownym znaczeniu. Nie szkodził, nie czepiał się. Uczył języka. Wykonywał swoją pracę dobrze. Coś tam z jego lekcji wyniosłem. Mieszkał na mojej ulicy w siedmiopiętrowym wieżowcu. Brat jego to znany, też już nieżyjący, Marian Piechal poeta, eseista i tłumacz doceniony w kulturze i poezji polskiej.
Szkoła prowadzona była przez panią dyrektor Wiesławę Brożek. Była też wychowawczynią mego brata Michała. Pani magister bardzo długo była dyrektorem placówki – uczyła nawet dzieci Michała. Przez cztery lata nauki miałem dwóch wychowawców. Panią mgr Sadowską i pana mgra Regulskiego. Uczyli historii. Najlepsze oceny miałem z biologii. Uczyła mnie Pani mgr Czyżewska. Biologię lubiłem. Uczyłem się jej dokładnie. Kupowałem książki, które wiedzą wybiegały ponad obowiązujący materiał. Wiedziałem więcej niż moje koleżanki i koledzy z klasy. Na maturze z biologii pomagałem kolegom, sprawdzając ich wiedzę przed wejściem na salę egzaminacyjną. Biologię zdałem na piątkę. Pani Prof. Czyżewska była nauczycielką, która przykładała szczególną staranność do przekazania jak największej wiedzy swoim uczniom. Poświęcała własny czas na prowadzenie koła biologicznego, do którego należałem. Tam się nauczyłem przygotowywać preparaty biologiczne pod mikroskop. Wykonywaliśmy materiał, który służył do nauki innym uczniom przez wiele lat. Pani profesor organizowała nam wyjazdy do lasu. Całą klasą wsiadaliśmy na Dworcu Wileńskim do pociągu i gdzieś tam na trasie Warszawa – Małkinia wysiadaliśmy na przystanku, by iść do najbliższego lasu i poznawać florę łąk i lasów.
Maturę zacząłem 2 maja 1969 roku. Po pisemnych egzaminach z polskiego i matematyki były egzaminy ustne. Z języka byłem zwolniony, gdyż przez dwa ostatnie lata miałem czwórki i piątki. Zdawałem biologię. Z polskiego pisałem o Wyspiańskim. Był to Rok Wyspiańskiego i należało się spodziewać tematu z nim związanego. Matematykę, dzięki kolegom, zdałem na tróję i tak zakończyłem edukację w IV Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Warszawie przy ulicy Saskiej 59 na Saskiej Kępie.
Skończył się czas beztroski, okres dzieciństwa i nastoletniej swobody pod skrzydłami kochających rodziców. Dalej już tak nie będzie!
Rafał z Korycina
-
Majowy spacer
Był ciepły majowy dzień.
Szła parkiem, którym można przejść całe miasteczko. Człowiek, który zakładał ten miejski ogród, zapewne był pasjonatem i posiadał dużą wiedzę w dziedzinie ogrodnictwa. Ogromna różnorodność drzew i krzewów, w tym okazy egzotyczne, piękne, cenne i rzadkie.
Najciekawszym okazem drzewostanu był miłorząb japoński, który występował już w erze mezozoicznej (60 do 180 milionów lat wstecz). Jego liście w kształcie małych wachlarzy, jesienią przybierają kolor żółci.
W maju zakwitły magnolie białe i różowe oraz różaneczniki bajecznie kolorowe: różowe, lila, białe, fioletowe, a nawet pomarańczowe. Mijała te cuda przyrody, rozmarzona, zamyślona, szczęśliwa. Na końcu alei, którą szła, bawiła się grupka dzieci. Nagle usłyszała przeraźliwy krzyk, dzieci z piskiem rozpierzchły się, zostało tylko malutkie dziecko, może ponad roczne. Stało na środku dróżki i zanosiło się płaczem. Widok był przerażający, całą głowę miało zalane krwią.
Podniosła, przytuliła, z głowy dziecka szeroką strugą wypływała krew. Jedną ręką trzymała dziecko, drugą naciskała na ranę, aby zatrzymać krwotok. Czuła, jak wzdłuż ręki płynie ciepła i lepka krew. Biegła, nikogo nie było w pobliżu, przerażone dzieci pochowały się gdzieś w krzakach. Była sama, pragnęła tylko dobiec jak najprędzej do ulicy, niedaleko jest placówka Pogotowia Ratunkowego.
Dziecko trochę się uspokoiło, nie krzyczało. Już widać ulicę, nie zwracała uwagi na przechodniów, którzy zdziwieni, zaszokowani ustępowali jej drogi. Widok bowiem był niezwykły i przerażający. Otworzyła drzwi, dyżurny lekarz zerwał się z krzesła, odebrał dziecko i ze złością krzyknął: „Ty wyrodna matko,! Ty szmato…! Ty…!” To było najłagodniejsze z inwektyw, jakie usłyszała. Przez zaciśnięte zęby powiedziała: „Proszę mu udzielić pomocy, proszę ratować, proszę zająć się dzieckiem, a nie moją osobą”. Poskutkowało! Na pytanie pielęgniarki: „Dane dziecka” – odpowiedziała spokojnie: „Nie wiem, nie znam, przypadkiem przechodziłam”.
Dopiero teraz spojrzała na swoją nową białą sukienkę, która już nie była biała. Ręce zbroczone krwią, szyja, twarz. „Wyglądam jak bym wróciła z wojennego frontu” – pomyślała z rozbawieniem.
Poproszono ją na zaplecze, pielęgniarka pomogła jej doprowadzić się do jakiego takiego porządku. Stwierdziła: „Chyba pożegna się pani z sukienką, plamy z krwi trudno wyprać”. Na pytanie, co będzie z dzieckiem, otrzymała odpowiedź, że odwieziono je do szpitala, wszystko będzie w porządku! Mój Boże! „Wszystko ?” – nigdy nie może być wszystko w porządku – co za bzdura.
Do szpitala jej nie wpuszczono, dowiedziała się, że już nie ma zagrożenia życia, dziecko powinno wyzdrowieć – powinno?
Nie wiedziała, skąd jest dziecko, jak się nazywa, gdzie mieszka. Nie było też świadków zajścia.
A w domu stwierdzono: „ Tylko tobie może się przydarzyć coś takiego” Jak ty wyglądasz!
Anna Nowotna-Laskus z domu Żółtowska
-
W siedemdziesiątą rocznicę
„Za drugim rogiem tej ulicy
w dużej czynszowej kamienicy,
mieszkał piesek ze swoją panią.
Był cały płowy, od ogonka – aż po czubek głowy.
Wszystko wydawało mu się proste i radosne
ale prosił Los: niechaj trochę bardziej wyrosnę!
Bo chcę bronić moją panią,
od złych spojrzeń ludzi, którzy ją mijają”Tej Pani już nie ma, tylko pamięć jej uczniów mieszka.
A na kamienicy jej wywieszka:
że tutaj żyła, młodzież potajemnie uczyła,
a za to jej obóz koncentracyjny, więzienie,
a nawet śmierć groziła.
I chociaż nie zrobiła nic złego ani razu –
wraz z pieskiem poszła go „gazu”.Anna Nowotna-Laskus z domu Żółtowska
Rok 2015