Tag: Nr 81

  • Wesołych Świąt!

    Wesołych Świąt!

    Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych, radosnego wiosennego nastroju,

     serdecznych spotkań w gronie rodziny i przyjaciół.

    Wesołego Alleluja

    życzą

    Prezes Związku i członkowie zarządu

     

  • Przypomnienie o zbliżającym się XXV zjeździe Związku Rodu Żółtowskich. Ćwierćwiecze istnienia Związku

    Najbliższy Zjazd odbędzie się w dniach 25-29 maja 2016 roku.

    Miejscem spotkania będzie Skępe, położone między Sierpcem i Lipnem. Hotel znajduje się wśród pięknych lasów i jezior, w otoczeniu zabytków ludowej kultury i krajobrazów.

    W ośrodku jest 80 miejsc, a pokoje wyposażone są w łazienki z ręcznikami, telewizję cyfrową, radio, bezprzewodowy Internet. Parking bezpłatny.

    Koszt za nocleg i wyżywienie wynosi 100 zł od osoby.

    Dzieci do trzech lat przebywają  bezpłatnie (jeśli śpią we własnym łóżeczku lub z rodzicami), dzieci w wieku 3-7 lat 60%.

    Przedpłaty należy przekazać do 30 kwietnia 2016 w wysokości 100 zł za jedną osobę na konto:

    Restauracja „Diana” ul. Warszawska 20

    87-630 Skępe

    35 1090 1519 0000 0001 0068 1347

    Na wpłacie należy napisać, za ile osób wnosimy przedpłatę, jakie pokoje rezerwujemy, (np. 1pokój 2 osobowy i 1 pokój 1 osobowy, itp.) oraz w jakich dniach chcemy być w ośrodku.

    Uprzejma prośba o dopisanie ile osób decyduje się na uczestnictwo w wycieczce do Golubia Dobrzynia.

     

    W czasie mszy  świętej w kościele w Mochowie, nastąpi uroczyste odsłonięcie pamiątkowej tablicy poświęconej Żółtowskim.

    Bardzo serdecznie zachęcamy i zapraszamy do uczestnictwa w Zjeździe.

                                                                                                                                                                 Prezes Związku

                                                                                                                                                           oraz członkowie zarządu

     

  • Nowy adres mailowy Związku

    W związku z wygaśnięciem na początku tego roku domeny www.zoltowscy.org.pl oraz adresu mailowego zarządu, przygotowaliśmy nową stronę dostępną pod adresem www.zoltowscy.pl  – nowy adres mailowy zarządu, to:  zarzad@zoltowscy.pl

    Chcielibyśmy, by jak dotychczas udostępniała ona nasze kwartalniki oraz aktualności dotyczące bieżących spraw związku, zaś w przyszłości zawierała więcej informacji dotyczących naszej genealogii.

    Zapraszamy do odwiedzin naszej strony.

    Joanna Małgorzata z Bródna i Maciej z Warszawy

  • Z pałaców do recepcji

    Obszerne fragmenty z książki:

    „SAGA  WROCŁAWSKA”

    rok wydania 2004

    Autor: Anna Fastnacht-Stupnicka

     

    Z  PAŁACÓW  DO  RECEPCJI

                     „Dawni goście hotelu Monopol we Wrocławiu mogą pamiętać starszego recepcjonistę, biegle władającego kilkoma językami, pełnego elegancji i uprzejmości.  Był to pan Stanisław Żółtowski, wielkopolski ziemianin, potomek po kądzieli gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, przed wojną właściciel majątku Kadzewo (powiat śremski). Jako recepcjonista  zaczął pracować w latach pięćdziesiątych. Był także portierem.

    – Praca w hotelu nie była dyshonorem dla mojego ojca, absolutnie – zapewnia Anna Ulatowska, mieszkająca dziś na wrocławskich Wojszycach. – Pracował tam do emerytury. Z pogodą ducha.

    Stanisław Żółtowski żył  103 lat. Zmarł w 1996 roku we Wrocławiu, z którym był związany przez prawie półwiecze po wojnie oraz przez kilka lat w wieku młodzieńczym. Tutaj bowiem przed I wojną światową kończył gimnazjum przy obecnej ulicy Hercena, będąc jednym z dwóch Polaków, uczęszczających wtedy do tej szkoły. Maturę zdał w Belgii, studiował na uniwersytetach w Louvain, Lozannie i na Uniwersytecie Jagiellońskim.  Przez całe życie największą pasją pana Żółtowskiego były konie, których hodowlę miał w folwarku w Marszewie.” (…)

    „Nikogo z bliskich  więc nie zdziwiło, gdy sędziwy pan Żółtowski oznajmił, że swoje setne urodziny chce uczcić w siodle.”(…)

    Ziemia i dzieci

     „Rodzina Żółtowskich herbu Ogończyk, aczkolwiek od wieków związana z Wielkopolską i słynąca z charakterystycznej dla tego regionu gospodarności, przybyła tutaj dopiero w XVII wieku. Pochodziła z Płockiego, gdzie w 1402 roku otrzymała dobra ziemskie od księcia mazowieckiego Ziemowita”. (…)

    „Żółtowscy znani byli również z dbałości o wykształcenie swoich dzieci. Synowie uczyli się w gimnazjach, studiowali ekonomię, rolnictwo, prawo, filozofię na uniwersytetach w Niemczech i we Francji. W 1914 roku dziesięciu Żółtowskich posiadało dyplomy wyższych uczelni, w tym sześciu tytuły doktorskie.”(…)

    W Jarogniewickim pałacu

    „- Gdy ojciec  stracił Kadzewo, to jakby  mu ciężar spadł – mówi pani Anna Ulatowska. – Trudne były czasy przed wojną, panował kryzys gospodarczy i liczne problemy powodowały, że ojciec był nerwowy, spięty, często się irytował. Potem, gdy go pozbawiono majątku, pogodny optymistyczny, łagodny. Jak z tego widać, lepiej nie mieć za dużo – dodaje z uśmiechem.

    Stanisław Żółtowski wychował się w rodzinnej posiadłości w Jarogniewicach pod Czempinem. Widoczny z głównej trasy do Poznania jarogniewicki pałac wzniesiono pod koniec XVIII w. według projektu Jakuba Kubickiego, wybitnego architekta doby klasycyzmu, projektanta m.in. Belwederu. Po II wojnie światowej obiekt przeznaczono na ośrodek dla niewidomych. W pierwszej połowie XX w. nabył tę posiadłość pradziad pana Stanisława, Jan Nepomucen Żółtowski, człowiek rzutki i zapobiegliwy, pomnażający swoje dobra licznymi zakupami kolejnych majątków (był również właścicielem Ujazdu, pod Grodziskiem Wielkopolskim, Białcza pod Kościanem, Niechanowa pod Gnieznem). W 1840 roku otrzymał tytuł Hrabiowski, dziedziczny, związany z posiadaniem dóbr Jarogniewice.” (…)

    „Kolejnym dziedzicem Jarogniewic został Adam Żółtowski, ojciec  pana Stanisława. Należał do niego również majątek Kadzewo.  Adam Żółtowski znany był jako świetny gospodarz, doradca ekonomiczny właścicieli ziemskich w Wielkopolsce, człowiek wykształcony w agronomii i naukach humanistycznych, z tytułem doktora, ale zarazem posiadający opinię osoby niezwykle rygorystycznej w kwestiach finansowych.” (…)

    „Zanim Stanisław Żółtowski ożenił się z Cecylią Ronikier, dwukrotnie przymierzał się do małżeństwa, lecz za każdym razem ojciec stanowczo przeciwstawiał się tym planom, ponieważ kandydatki nie spełniały jego oczekiwań. Za trzecim razem syn uparł się i już nie ustąpił. „Zakochałem się i będzie moją żoną” – powiedział stanowczo. Tym razem wybranką jego serca była panna bez grosza, choć pochodząca z dobrej, ziemiańskiej rodziny z Podola, Cecylia Ronikier.

    – Mama opowiadała, że ojciec przyjeżdżał do niej z Kadzewa konno, z bukietem kwiatów wytrzęsionych okrutnie po drodze i pachnących koniem.

    Teść, mimo początkowych oporów, też potem pokochał Cecylię. Była uroczą i wartościową kobietą, do dzisiaj z czułością jest wspominana jako wspaniała matka, pełna dobroci i miłości. Jej rodzice stracili cały majątek podczas rewolucji październikowej. Ojciec został rozstrzelany w Odessie przez NKWD, brat zastrzelony na granicy polsko-rosyjskiej. Matka z pięciorgiem dorastających dzieci uciekła przed bolszewikami do Rumunii, stamtąd do Polski. Po drodze została okradziona. W tej rozpaczliwej sytuacji przygarnęła ją rodzina w Wielkopolsce.  Tutaj właśnie Cecylia poznała Stanisława Żółtowskiego. Gdy się zaręczyli w 1919 roku, panna Cecylia miała na sobie pożyczone buty, spódnicę, bluzkę.

    Żniwo wojny

    Stanisław Żółtowski  po utracie swoich dóbr w 1945 roku pracował w kilku różnych instytucjach, przede wszystkim jako księgowy. Parę lat przed emeryturą, pod koniec lat pięćdziesiątych, zatrudnił się we wrocławskim hotelu Monopol na stanowisku recepcjonisty, pracował tam również jako portier. Zofia Helwig (patrz saga „Polska Tyberiada” str. 341) wspomina: „Wiele lat pracowaliśmy razem, zaprzyjaźniliśmy się. To był wspaniały człowiek, a co najważniejsze zadowolony z każdej chwili życia”. Dodajmy, że z funkcji hotelowego recepcjonisty również. Wymagany przez pracodawcę egzamin ze znajomości języków obcych zdał bez trudu, znał bowiem bardzo dobrze francuski i niemiecki, nieźle angielski, a wymaganego wówczas rosyjskiego szybko się douczył. Otrzymał solidne wykształcenie, więc i łacina i greka nie były mu obce. Do końca życia udzielał lekcji języków obcych, chętnie tłumaczył.” (…)

    „Pogodny, pełen optymizmu, ciepły i niezwykle towarzyski, nigdy się nie uskarżał na skromne warunki, w jakich mu przyszło żyć po wojnie,  nie ubolewał nad utratą rodzinnych dóbr. Marzył jednak o powrocie do Kadzewa. Kiedy więc jego wnuk rozpoczął starania o odzyskanie majątku, czekał na to pełen nadziei, planując z radością, że zamieszka z nim, będzie patrzył jak gospodaruje, pomoże, doradzi. Nie doczekał. Zmarł rok przed powrotem rodziny do Kadzewa.” (…)

    „Gdy wybuchła wojna, państwo Żółtowscy z synem (córki były już w tym czasie w szkole w Szymanowie), ze służbą i pracownikami majątku, uciekli w stronę Warszawy. Tam w obronie stolicy zginął ich osiemnastoletni syn Edward (nazywany Edmisiem), prawdopodobnie na wałach Pragi. Po roku Czerwony Krzyż przysłał jego dokumenty znalezione w zbiorowej mogile. Po wielu latach przyszła kolejna tragiczna wiadomość, że brat pana Stanisława, Marceli, porucznik 17. Pułku Ułanów, zginął w Katyniu. Nie jedyny to Żółtowski na liście ofiar Katynia, zginęli tam również Władysław z Niechanowa i Stefan z Wargowa. Inni z tej rodziny: Andrzej z Godurowa zmarł w Oświęcimiu, Henryk z Wargowa został zesłany w głąb ZSRR i tam zmarł pod koniec wojny, Alfred z Czacza zginął w 1939 roku, jego brat Juliusz walczył w powstaniu warszawskim, poległ w bitwie pod Jaktorowem.

    Państwo Żółtowscy na początku wojny uciekli z Kadzewa. Po pewnym czasie wrócili, jednak w obawie przed aresztowaniami i rozstrzelaniem – bo już wiadomo było, że Niemcy w taki sposób rozprawiają się z polską inteligencją i powstańcami wielkopolskimi ( a pan Stanisław brał udział w tym powstaniu) – ponownie opuścił dom, przenosząc się do rodziny w Pławowicach pod Krakowem.” (…)

    Profil z monety

    „Całą okupacje spędzili państwo Żółtowscy w Pławowicach pod Krakowem, u siostry pana Żółtowskiego, Janiny Morstinowej, żony pisarza Ludwika Hieronima Morstina. Przed wojną ich dom był znanym ośrodkiem życia literackiego i humanistycznego, miejscem spotkań Skamandrytów, salonem artystycznym. W 1939 roku znalazło w nim schronienie wielu uciekinierów, przesiedleńców, literatów, przez całą okupację mieszkali Artur Maria Swinarski, Marian Piechal, ukrywał się przed Niemcami Arnold Szyfman pod przybranym nazwiskiem Adama Sławińskiego, po powstaniu warszawskim przyjechał Leopold Staff.

    – Profil cioci Niny jest na przedwojennych monetach – pani Ulatowska pokazuje fotografię Janiny Morstinowej, znanej z klasycznej urody.” (…)

    Cześć wam panowie magnaci

    Przez lata wojny Stanisław Żółtowski pomagał Morstinom w prowadzeniu gospodarstwa. Córki kończyły tajne gimnazjum i liceum, a gdy trzeba było pracowały na plantacji tytoniu. Grozę wojny pogłębiały bandyckie napady rabusiów.

    – Raz wpadli i zaczęli chodzić po domu, opróżniając szufladę po szufladzie. Nawet grzebienie pozabierali, wszystkie ubrania. Siedziałyśmy przerażone, z zapaloną gromnicą, przy łóżku babci Rostworowskiej (matki generała Rostworowskiego, który był ciotecznym bratem Ludwika Morstina) (…).

    Minęła wojna i zaczęły się pod dworskimi oknami chłopskie wiece, śpiewanie „Międzynarodówki”, „Cześć wam panowie, magnaci”.

    – W Pławowicach chłopi zrobili masówkę w jednym z pokoi, potem w ciągu dnia rozgrabili cały majątek. A przecież wcześniej żyliśmy w zgodzie, mama chodziła ich leczyć, ciocia też pomagała.

    W czasie tej grabieży państwo Morstinowie mieszkali już w Krakowie. Potem swój dom otoczony pięknym parkiem przekazali Związkowi Literatów Polskich. Dzisiaj jest podobno w stanie tragicznym. Państwo Żółtowscy zamieszkali po wojnie w Nowym Dworze koło Szklar, ale i tutaj prześladowały ich śpiewy pod oknami, pijackie pokrzykiwania.” (…) W 1949 roku z ulgą przenieśliśmy się do Wrocławia”.

    Powrót do domu

    „Kilka lat temu Stanisław Byszewski, wnuk Stanisława Żółtowskiego, postanowił odzyskać Kadzewo (po wojnie mieściła się tutaj Stacja Hodowli Roślin). Odważnie deptał ścieżki w Agencji Własności Rolnej i wydeptał prawo wykupienia domu dziadków. Sprzedał swoje mieszkanie w Warszawie i dzisiaj mieszka już z rodziną w Kadzewie. Urządził się w pięciu pokojach, pozostałe chce przeznaczyć na hotel. Sprowadził tutaj swoja matkę. I tak jedna z córek Stanisława Żółtowskiego Irena Byszewska, emerytowana aktorka teatru w Tarnowie, wróciła po latach do rodzinnego domu.

    – Moja siostra mówi, że nie jest pewna, czy to jawa, czy sen. Pojechałam tam po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat. Chodziłyśmy z siostrą po całym domu, zaglądałyśmy w każdy kąt. Pokazywałam  synowi: tutaj stało moje łóżko, tu parawan, a tu przed domem rósł wielki świerk, na którym spędziłam połowę mojego dzieciństwa.

    Pani Ulatowska opowiada to z sentymentem, ale bez żalu.  Chyba z odziedziczonym po przodkach optymizmem i racjonalnym podejściem do rzeczywistości.

     

  • Facebook – strona memorialna Róży Żółtowskiej

    INFORMACJA

    Andrzej Żółtowski z Gliwic informuje członków i sympatyków naszego Rodu, że od listopada 2014 roku istnieje na Facebooku strona memorialna poświęcona Róży Żółtowskiej „Aniołowi Dobroci”.

    Jest on właścicielem, autorem i administratorem tej strony, która jest uzupełniana o kolejne ciekawostki i fakty.

    Strona jest ogólnodostępna, także dla osób niezarejestrowanych i nieposiadających własnego konta na Facebooku. Wystarczy skopiować i wkleić, lub wpisać poniższy link i kliknąć.

    https:/www.facebook.com/roza.zoltowska.zamoyska/

  • Wróżba dla pań

    Król trefl chociaż już nie pierwszej młodości

    ma za sobą zbyt dużo złamanych serc niewieścich.

    Wystrzegaj się tego króla, jesteś w jego dłoniach tylko zabawką.

    Spójrz na jego rapier, na nim serca kobiece.

    Ten stary wyga – lowelasem jest czasem.

    A król pik – to dżentelmen bon vivant w każdym calu.

    Potrafi każdej kobiecie zawrócić w głowie,

    a wszystko jest mądre i dowcipne co powie.

    To tylko ma na swoją obronę, że: młodą dziewczynę

    przeobrazi w dostojną matronę.

    Ale to przeniewierca – pozbawi cię majątku i serca.

    Król kier przed osiągnięciem celu mówi do Ciebie

    „Aniele” – później gdy oczekuje zbyt wiele,

    a  nic nie otrzymuje, rozczarowany odwraca się ze wzgardą.

    Jest niezwykle mściwy, furia rannego dzikiego zwierzęcia jest znikoma

    w porównaniu ze zranioną dumą króla kier – co miej na względzie.

    Król karo – to młodzik w porównaniu z wymienionymi.

    Jest bardzo szarmancki, wymarzony kandydat na męża,

    przyjaciela i kochanka,

    a do tego jest kochliwy, wyrozumiały i dobrotliwy.

    Ale uważaj – jest bowiem tylko mężczyzną.

     

                                                                                                                                                           ANNA NOWOTNA-LASKUS

     

  • Moje życie: Libiutka – moja pierwsza i jedyna Miłość

    Była połowa wakacji, kiedy pierwszy raz umówiliśmy się na spacer nad jezioro Długie. Mieliśmy się spotkać pod sosną, która rosła po drugiej stronie drogi, tuż obok restauracji Myśliwska, w której to Stenia pracowała w sezonie wakacyjnym.

    Sosna była wyjątkowa. Rosła na niewielkim wzgórku piaszczystej gleby, która po dłuższym czasie wymywana przez deszcze odsłoniła swe konary podziemne. Pień zaczynał się metr nad ziemią. Nie ma już tej sosny. Wycięto ją ze względów bezpieczeństwa. Zawsze mogła upaść na jezdnię.

    Przyszła kilka minut po trzeciej z miłym uśmiechem na twarzy, ale trochę przestraszona, może nawet bardziej niż ja i mój Trop. Pisałem, że nie miałem dotychczas kontaktów z dziewczynami. Miałem dwóch braci, ojca, a jedyną kobietą w domu była mama.  Moja nieśmiałość  była więc usprawiedliwiona, zastanawiałem się już o czym będę z nią rozmawiał. Jakoś zaczęła się rozmowa. Pamiętam, że mówiła dużo o swojej babci Okrąglinie (nazwisko dość popularne w tamtych stronach), z którą była bardzo  blisko. Może bliżej niż z własną matką. Niestety babcia Okrąglina zmarła na stwardnienie rozsiane, od kilku lat nie wstawała z łóżka. Było to wiosną 1971 roku, a ze Stenią poznaliśmy się latem tegoż roku.

    Używała imienia Stenia, gdyż Stefania nie było imieniem modnym. W telewizji zaś śpiewała Stenia Kozłowska. Pamiętacie? Z czasem i z wiekiem używała imienia Stefania, bracia i siostry mówili na nią Stefka, a ja czasami Stefanka. Nazywaliśmy się także bardziej osobiście. Ona była Libiutką a ja jej Libiutkiem. W tamtych stronach czyli na pograniczu Augustowa i Suwałk, libiutka to biedronka.

    Stefania Kosiorek (nazwisko rodowe) była córką Piotra Kosiorka i Wacławy z domu Okrągła. Miała 19 lat, a ja 20. Uczyła się w Liceum Ogólnokształcącym wieczorowym . Zdała z III do IV klasy maturalnej.

    Pochodziła z biednej rodziny małorolnych chłopów, choć korzenie z wcześniejszych pokoleń mówiły o pochodzeniu szlacheckim, zwłaszcza rodziny Okrągłych, czyli po matce.

    Rodzina była biedna, posiadała 3,5 hektara ziemi i ze 2 hektary łąki, wszystko na ścianie Puszczy Augustowskiej. Ziemniaków nie posadzisz, bo zjedzą dziki, zboże marne, niedoświetlone przez ścianę lasu. Sadziło się więc tytoń. W tamtych stronach prawie każdy miał pole z tytoniem. Ja w swoim młodym życiu też sadziłem tytoń na polu szwagra i szwagierki. Pracy przy tym jest bardzo dużo, ale jak się otrzyma pieniądze, to cieszy.

    Szliśmy więc w kierunku jeziora Długiego i tak mówiliśmy o sobie. Ona o swojej rodzinie, a ja o swojej. Zaskoczony byłem ilością jej rodzeństwa. Matka urodziła dziesięcioro dzieci. Jedna córeczka zmarła  chyba w 1947 roku na koklusz.

    Zostało więc dziewięcioro rodzeństwa. Stefanka miała siostrę Anię (starszą), młodszą siostrę  Reginę, Dorotę oraz braci Janka (starszego),  Piotra, Krzysztofa, Józefa i Stanisława.

    Można by powiedzieć – spotkanie zapoznawcze. Czemu użyłem tego słowa?

    Wiele lat jeździłem do Przewięzi i tam w ośrodku wypoczynkowym każdy turnus zaczynał się „wieczorkiem zapoznawczym”. Wóda się lała, lud się bawił, orkiestra. Rano z megafonów na terenie  ośrodka wypoczynkowego leciały nagrane na magnetofon przeżycia nocy. Oczywiście muzyka i inne osobiste występy i nagrania uczestników. Na tamte czasy miało to swój urok. Byli to różni ludzie. Robotnicy, pracownicy administracji, szefowie związków zawodowych, nawet dyrektorzy.

    Czemu były tak popularne wczasy dla ludzi pracujących. Przez dwa tygodnie dostawali trzy posiłki dziennie i możliwość wypoczynku na kajaku, na łódce, na pomoście i jeszcze ryby można było łowić. Oni chwalili władzę ludową za to, że przyszło im dostąpić tego dobrodziejstwa zakwaterowania,  zaprowiantowania i bezkarnego nadużywania alkoholu. Choć nie wszyscy,

    Idziemy dalej! Nad jezioro. Na miejscu pomoczyliśmy trochę nogi w wyjątkowo płytkich brzegach jeziora i w krystalicznie czystej wodzie. Wróciliśmy do Przewięzi, gdzie autobus PKS zabrał ją do Augustowa do domu ciotki i wujka, brata ojca. Na imię miał Tadeusz i pracował w Nadleśnictwie. Stenia, by móc chodzić do liceum, zamieszkała u stryjostwa. Do szkoły chodziła po południu, a od rana robiła tzw. wykończeniówkę u ciotki w mieszkaniu. Ciotka szyła dla prawie pół Augustowa. Stenia wyciągała fastrygi, prasowała. Ciocia umiała ją wykorzystać  przy obiedzie i przy zakupach. Miała co robić, ale cóż, mieszkała u nich i tak te cztery lata trzeba było przejść.

    Już się znaliśmy, więc częściej po pracy spędzaliśmy wspólnie czas. Ciocia nie bardzo była zadowolona. Mówiła: „O przyjechał paneczek z Warszawy, zobaczysz z brzuchem cię zostawi i pojedzie”.

     I tu mogę powiedzieć, że ciocia racji nie miała, gdyż Stefania w pierwszą ciążę zaszła w trzecim roku po ślubie. Miałem do dyspozycji łódkę i kajak, więc często te dwie godziny po pracy spędzaliśmy na wodzie. Pokazywałem jej jeziora, opływaliśmy wszystkie wyspy na jeziorze.

    W sierpniu przyjechali moi rodzice na wypoczynek. Mieli trzy tygodnie urlopu.

    Poznali Stefanię. Ojciec skwitował: „Gdzieś ty synu taką chudą dziewczynę wynalazł”. Potem bardzo ją lubił, bo Stefania była taka ciepła, serdeczna i uczynna. Zaraz wkręciła się do kuchni matki, co się podobało, bo synowie za kucharzeniem nie przepadali. Choć teraz jest inaczej. Wyrośliśmy!

    Sierpień dobiegł końca. Trzeba wracać do domu. Rodzice do pracy, Stenia do szkoły, a ja jeszcze miesiąc wolnego. Drugiego czy trzeciego dnia po powrocie siedzieliśmy całą rodziną w kuchni. Przejeżdżający ulicą pod domem samochód ciężarowy zatrąbił podobnie jak trąbią statki zbliżające się do śluzy między dwoma jeziorami w Przewięzi. Skwitowałem to głośno mówiąc „Serwy płyną”.

    Serwy pływają do dzisiaj po jeziorach. Wybuchnęli śmiechem, a ojciec powiedział: „Ciągnie wilka do lasu”, zdecydowałem się jechać na cały wrzesień.

    mama Stefania 81

    Chyba się zakochałem! Myślałem o niej codziennie, a nawet kilka razy dziennie. To takie głupie uczucie,  gdzieś w głębi serca i duszy drąży jakiś problem. Widziałem jej ubóstwo. Jeden płaszczyk, mocno widać używany. Może po siostrze. Często nosiła te same ubrania, choć zawsze schludne i czyste, odprasowane. Odjeżdżając z Przewięzi, wymieniliśmy się adresami. Dałem też telefon,  ona nie miała. Obiecaliśmy sobie, że będziemy pisać do siebie. I pisaliśmy. Aż do ślubu  (w grudniu 1974 roku na Boże Narodzenie) pisaliśmy do siebie codziennie. Miałem cały wielki karton listów. Potem, gdzieś w połowie małżeństwa, Stefania chciała zniszczyć te listy. Mówiłem – zostaw, komu to przeszkadza. Ona bała się, że jest tam zbyt dużo wyznań osobistych i nie musi tego w przyszłości nikt czytać. Po pewnym czasie nie było już tego kartonu z listami. Pewnie zrobiła tak, jak uważała. Trochę szkoda, miałbym duży materiał do pracy. A tak piszę tylko z pamięci.

    Oczywiście tak jak zaplanowałem sobie (wrzesień 1971 roku), tak zrobiłem. Rodzice dali pieniądze, skromne, ale dali. Oni chcieli mi wynagrodzić egzaminy na studia. Scenariusz się powtórzył! Namiot, Trop, plecak z ciuchami, miski psa i smycze. Bilet 80 procent zniżki, bo tata był pracownikiem Ministerstwa Komunikacji. Jestem już w Augustowie.

    Ona jeszcze o tym nie wie.

    (cdn.)

                                                                                                                                                                 RAFAŁ z Korycina

     

     

     

  • Witaj w rodzinie, Carrie!

    Wiek XIX i pierwsze dziesięciolecia XX, to okres wzmożonej emigracji do Stanów Zjednoczonych. Główną przyczyną było zubożenie milionów Europejczyków, którzy w wyjeździe za ”wielką wodę”, widzieli jedyną szansę na poprawę swego bytu ekonomicznego. Na taki wyjazd zdecydowały się setki tysięcy Polaków, w tym co najmniej kilkudziesięciu Żółtowskich. Dla mieszkańców Królestwa Polskiego był to też sposób na uniknięcie służby w wojsku carskim. Dlatego też większość emigrantów stanowili młodzi mężczyźni w wieku poborowym. Władze carskie nie zezwalały na takie wyjazdy. Traktowały emigrację jako przestępstwo. Bardzo trudno było uzyskać paszport. Osoby decydujące się na wyjazd musiały zostawiać depozyt pieniężny. Mieszkańcy Królestwa Polskiego wybierali relatywnie prostsze rozwiązanie – poprzez nielegalne przekroczenie granicy pruskiej. Pomagali w tym agenci, którzy za opłatą około 100 rubli od osoby organizowali takie grupowe przekroczenia granicy.

    Na stronie internetowej http://www.libertyellisfoundation.org/passenger-result poświęconej historii emigracji do Stanów Zjednoczonych, można znaleźć wykazy imigrantów wraz z podstawowymi informacjami skąd przybyli, kiedy i gdzie się urodzili oraz z nazwą statku, a w latach późniejszych danymi linii lotniczych.

    Korzystając z wyszukiwarki, udało mi się odnaleźć prawie 70 osób noszących nazwisko Żółtowski, które w latach 1892 – 1957 postanowiły wyemigrować do USA. Wykaz zapewne jest niepełny. Trudne dla obcokrajowców nasze nazwisko, było tak przekręcane w trakcie spisywania danych, że znaczna część osób nie mogła zostać przeze mnie zidentyfikowana. Błędy w zapisie dotyczą nie tylko nazwiska, imiona też są czasem tak poprzeinaczane, że trudno odgadnąć ich prawdziwe brzmienie.

    Tak więc nie należy tego spisu traktować jako pełnego, a jedynie jako przykład mający pokazać skalę emigracji Żółtowskich do USA.

    Wśród tej licznej gromady znalazł się także ktoś będący potomkiem Szymona i Marianny z Dąbrowskich Żółtowskich, którzy są również moimi bezpośrednimi przodkami. Józef, bo o nim mowa, był wnukiem Szymona, a synem Leona. Leon to rodzony brat Floriana, mojego pradziadka. Miał dwie żony – Helenę z Jędrzejewskich, a z nią dwoje dzieci. Po śmierci Heleny, Leon ożenił się z Józefą i z tego związku urodziło mu się pięcioro kolejnych dzieci. Między innymi, w 1895 roku, we wsi Chlebowo w parafii Blichowo przyszedł na świat Józef – późniejszy emigrant – bohater tego artykułu.

    Jak widać, rodzina była bardzo liczna. W tamtych czasach było to normalnym zjawiskiem. Rodziło się wiele dzieci, ale wiele z nich umierało bardzo wcześnie. W mojej gałązce Żółtowskich było trochę inaczej – dzieci rodziły się często, ale w przeciwieństwie do innych, na ogół osiągały wiek dojrzały. Dla przykładu, prapradziadek Szymon został ojcem po raz pierwszy w wieku dwudziestu dwóch lat (1845 r.) i z pierwszą żoną, Marianną z Dąbrowskich miał ich ośmioro. Po jej śmierci ożenił się ponownie i z tego związku miał następne troje dzieci. Ostatni raz został ojcem w wieku 71 lat, a jego  najmłodsza córka Marianna  również szczęśliwie się wychowała i zmarła dopiero w 1963 r.

    Efektem ubocznym wyjątkowej dzietności i zdrowia potomków było stopniowe ubożenie rodziny. Właśnie po tym, jak Szymon ożenił się ponownie i zaczęli się pojawiać kolejni potomkowie, mój pradziadek Florian był zmuszony wziąć swój los w swoje ręce i powędrował szukać szczęścia do Warszawy. Tak się właśnie zaczęła warszawska historia mojej najbliższej rodziny. Pozostałe rodzeństwo i kuzynostwo również  się porozjeżdżało po kraju i nie tylko.

    Dwadzieścia parę lat później, Józef Żółtowski, syn Leona wybrał zdecydowanie dalszy kierunek migracji.

    W czerwcu 1913 r. wszedł na pokład statku Vaterland i wybrał się do Stanów Zjednoczonych.  Vaterland był niemieckim statkiem pasażerskim przewożącym podróżnych pomiędzy Hamburgiem a Nowym Jorkiem. Został zwodowany w marcu 1913 r., a w trakcie I wojny światowej został przejęty przez Stany Zjednoczone i pełnił rolę transportowca dla wojska (jako USS Leviathan).

    Tak więc nasz krewniak Józef miał okazję odbyć podróż świeżo zwodowanym, pachnącym jeszcze farbą statkiem. Portem docelowym w Ameryce był Nowy Jork, a właściwie Wyspa Ellis Island – gdzie znajdowało się centrum przyjmowania emigrantów.  Nowi przybysze byli poddawani badaniom lekarskim, krótkiemu wywiadowi i oczekiwali na decyzję, czy mogą zostać na terenie Stanów Zjednoczonych.

    Po kilkugodzinnym oczekiwaniu większość podróżnych uzyskiwała zgodę na pozostanie w USA. Józef Żółtowski, po którego zgłosił się krewny o nazwisku Kania, osiedlił się w mieście Jersey City, niedaleko Nowego Jorku.

    Historia emigracji Józefa, syna Leona została praktycznie zapomniana przez rodzinę. Nie wiedział o niej mój ojciec (chociaż wspominał coś o emigrancie, ale miało to dotyczyć raczej stryja – Jana Żółtowskiego, czyli syna Floriana), nie wiedziała też moja ciotka Janina, starsza siostra mojego ojca.  Mnie na ślad Józefa – emigranta udało się trafić zupełnie przypadkiem, w trakcie poszukiwań genealogicznych.

    Historia ta ma bardzo miły ciąg dalszy. Otóż, po umieszczeniu danych potomków Szymona w Internecie (w tym Józefa), nieoczekiwanie otrzymałam wiadomość, że w genealogii pewnej rodziny z USA występują te same osoby! Pozwolę sobie przytoczyć otrzymanego maila:

    “Hi Joanna!

    Unfortunately I do not speak Polish, but my mother does.  My name is Carrie Grace Zalewski and I live just outside New York City. I am 30 years old and a lawyer. My mother’s father was Mitchell (Miecszylaw) Zoltowski. He was born in Jersey City, NJ in 1919 to Jozef Zoltowski and Marianna Fatek. Jozef’s father was Leon Zoltowski, who apparently was your grandgrandfather’s brother! So that would make us family–or as you say in Polish, rodziny!:) I am still in the process of putting all of our family up on MyHeritage.com. I would love to learn more about my Zoltowski family in Poland and our history.It is so nice to meet you!”

     

    Przybliżone tłumaczenie:

    Cześć Joanna!

    Niestety nie mówię po polsku, ale moja mama tak. Nazywam się Carrie Grace Zalewski i mieszkam na obrzeżach Nowego Jorku. Mam 30 lat i jestem prawnikiem. Ojciec mojej matki nazywał się Mitchell (Mieczysław) Żółtowski. Urodził się w Jersey City, NJ w 1919 roku jako syn Józefa Żółtowskiego i Marianny FATEK. Ojcem Józefa był Leon Żółtowski, który najwyraźniej był bratem twojego pradziadka! To czyni z nas rodzinę (…) :)! Jestem w trakcie opisywania całej naszej rodziny na MyHeritage.com. Bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej o mojej rodzinie Żółtowskich w Polsce i o naszej historii.

    Miło mi cię poznać!”

     

    Nawiązałam z Carrie bardzo miły kontakt. Wymieniłyśmy się dodatkowymi informacjami. Józef ożenił się z Mary Fatek i miał z nią dwoje dzieci – Mieczysława oraz Gertrudę. Mieczysław ożenił się z pochodzącą z Białegostoku Genowefą Dowgiałło. Ich córka wyszła za mąż za Zalewskiego. Z tego związku urodziła się Carrie Grace.

    Tak więc po 100 latach historia Józefa, syna Leona, wnuka Szymona Żółtowskiego ujrzała ponownie światło dzienne. Widać, że dobrze sobie poradził w nowym środowisku, które stało się dla niego i jego potomków nową ojczyzną. Carrie Grace ukończyła studia prawnicze i jest zatrudniona w jednej z większych kancelarii prawnych w Jersey City.

    Napisałam Carrie o istnieniu Związku Rodu Żółtowskich. Przekazałam też sporo dokumentów, z którymi razem ze swoją mamą się teraz zapoznaje. Kto wie, może kiedyś będzie chciała odwiedzić miejsca skąd pochodzą jej przodkowie.

     

                                                                                                                                                                       JOANNA MAŁGORZATA

      z Bródna

     

     

  • Los samotnej matki

    12 października 2015 roku zmarła w wieku 95.lat seniorka naszego kutnowskiego Rodu Kazimiera Żółtowska. Była żoną Władysława Żółtowskiego, brata mojego teścia Kazimierza Żółtowskiego.

    Władysław został powołany w niecałe dwa miesiące po ślubie do obrony ojczyzny we wrześniu 1939 roku. 29 września 1939 roku wraz z całą jednostką dostał się do niewoli niemieckiej w  Szczypiornie koło Kalisza. Jako jeniec wojenny został wywieziony do przymusowej pracy u bauera w Fallingobostel w Niemczech. Po zakończonej wojnie wrócił schorowany do domu 6.11.1945 roku.

    Długo chorował. Prawdopodobnie na  rozwój jego choroby  (nowotwór żołądka) wpłynęły miesiące niewoli i lata przymusowej pracy.  Zmarł w 1954 roku w wieku 40 lat , zostawiając żonę z czworgiem  maleńkich dzieci. Kazimiera nie miała czasu na przeżywanie żałoby. Musiała zająć się wychowaniem i utrzymaniem dzieci. Została sama na kilkunastohektarowym  gospodarstwie rolnym, które mieściło się na części siedliska folwarku Wiktoryn – obecnie Kutno. (Dobra te, mąż jej odziedziczył   z podziału tegoż folwarku pomiędzy Kazimierzem i siostrą Reginą Felner).

    Małe, kilkuletnie dzieci: Janina, Mirosław, Maciej, Stanisław pomagały  mamie w czynnościach gospodarczych. Nie było łatwo, czasy powojenne, więc  obowiązkowe dostawy żywności: mięsa  i zboża. Przychodził poborca i określał ilość  produktów do oddania. Trzeba było się wywiązać także z opłaty gruntowej. Kazimiera musiała bardzo oszczędzać, najczęściej na sobie. Trzeba było  zaopatrzyć  dzieci w najpotrzebniejsze ubrania, zeszyty oraz książki do szkoły. Państwo nie pomagało jej w niczym, była wręcz wrogiem ustroju, była kułakiem. Ledwo udało  się jej uniknąć więzienia. Na wezwanie jej do  Gromadzkiej Rady Narodowej przybyła z maleńkimi dziećmi, spodziewając się aresztowania, chciała, by zamknięto ją wraz z nimi.

    Jedynego wsparcia w ograniczonym zakresie otrzymała od brata męża, mojego teścia Kazimierza oraz bratowej Reginy Felner, ale oni mieli własne rodziny i finansowe problemy. Im też nie żyło się lekko. Teść nawet trafił do więzienia.

    Dzieci Kazimiery – Mirka, Maciek i Stasia  – po lekcjach pomagały mamie. Trzeba była zaorać pole, więc chodziły za pługiem kilkadziesiąt kilometrów dziennie.  Obrządek podwórka najczęściej też należał do dzieci. W prowadzeniu domu pomagała mała Jasia. Wakacje były okresem wytężonej, ciężkiej pracy, przecież zaczynały się żniwa. Trzeba było skosić zboże, a pamiętajmy, że nie było kombajnów, były tylko kosy. Jak był upał, wstawali o świcie, wiązali snopki, a następnie ustawiali w mendle i zwozili w stogi.

     Mimo tej ciężkiej fizycznej pracy udało się jej wychować dzieci w miłości do Ojczyzny, szacunku  do drugiego człowieka, poszanowaniu pracy i nauki. Dzieci pokończyły szkoły, zdobyły zawody, założyły rodziny.

     Ciocia Kazia emanowała dobrocią,  pełna pogody ducha, życzliwa, z nieustającym uśmiechem na twarzy. Mocno przygarbiona od ciężkiej pracy, mieszkała z wnukiem Kubą. Dobrze im było razem . Kuba był miłośnikiem hodowli rasowych psów, a także należał do klubu motocyklistów w Kutnie. Razem jakoś się wspierali, młodość ze starością, aż do tragicznej śmierci wnuka.  Zginął, jadąc na swoim ulubionym motorze. Jest nawet ślad jego tragicznej śmierci. Na jednym z kutnowskim rond umieszczono  jego kask. Po jego śmierci nie chciała z nikim zamieszkać, ale odwiedzały ją  ukochane dzieci: Jasia, Stasia i Mirka. Syn Maciek zmarł kilka lat temu.

    Pamiętam kilka obrazków z odwiedzin u  cioci Kazi.

     Bajkowość miejsca, w którym żyła, kojarzyła mi się z kwitnącymi wiosną krzewami, kwiatami w ogródku i na okazałej werandzie.  Stojąca przy drodze wjazdowej kapliczka  poświęcona księdzu Kazimierzowi Żółtowskiemu w 1905 roku, też ma swoją odrębną historię.

    Mogę tylko zacytować słowa, które są na niej umieszczone „Ojcze, Jezu Drogi Wspieraj Ojczyznę. Chroń Lud Ubogi i Krzep wiarę  w siebie. Błogosław pracę, by Cię kochali wszyscy Rodacy. Ks. K.Ż. 1905r.”

    Ciocia, obserwując sytuację polityczną  w Polsce, była oburzona wiecznym narzekaniem ludzi, ich roszczeniowym zachowaniem.  Ona, nie mając żadnego wsparcia od państwa, musiała dać sobie radę. Nie słyszę, by także jej dzieci i wnuki narzekały. Osiągnęły sukces  zarówno osobisty, jak i zawodowy. Życie nauczyło ją cieszenia się  każdym dniem, szczególnie tymi, które przyniosły nawet  najdrobniejsze radości. W rozmowie ze mną powtarzała: „Życie płynie niczym rzeka, i nigdy nie zawraca. Popatrz za siebie  i co widzisz? Za każdym razem inne obrazy.  Życie mimo tylu już lat szybko mi upłynęło na pracy i wychowaniu dzieci  zgodnie z rytmami pór roku”.

     Była rodzinnie i religijnie spełniona. Cieszyła się z wnuków: Magdy, Marcina, Karola, Piotra, Darka i Krystiana,  oraz z prawnuków. Dzieci interesują się Związkiem Rodu Żółtowskich, z informacji w Internecie lub od nas, ale jakoś nie miały czasu, może raczej odwagi, by przyjechać na Zjazd. Widzę większe zainteresowanie u wnuków, być może w tym 2016 roku, któryś z nich przyjedzie na 25. jubileuszowy Zjazd.

                                                                                                                                                                    ELŻBIETA ŻÓŁTOWSKA

                                                                                                                                                                                 z Kutna

     

  • Ciąg dalszy listów Marcelego i Jana Żółtowskich

    Kochany Dziadziu

    Bardzo Dziadzi za list dziękuję i proszę go zarazem być tak dobrym o ile możności jak najprędzej napisać o losy na loterią bo by zresztą mogło być za późno. Na Boże Narodzenie pewnie będziemy mogli do Wiednia pojechać ale pewno nikogo tam nie będzie do kogo byśmy pojechać mogli. Dziadzio nam pisze że mam się starać w łacinie i greckiem lepsze cezury dostać ale nadzwyczajnie mi to trudnem będzie bo chociaż się jak chcę natężam w ustnem naszego profesora prawie nigdy zadowolić zupełnie nie mogę, a i piśmienne zadania nie są tak łatwe żeby wszystkie móc dobrze robić.

    Nadzwyczajnie mnie także myśl napędza do roboty że, jeżeli bardzo będę miał dobre cezury będę może mógł w drugim półroczu konno jeździć.

    Całuję kochanemu Dziadzi rączki i zostaję jego przywiązanym wnukiem

    Jaś Żółtowski

    Kalksburg, 13.12.1885 r.

    —————————————————–

    Kochany Jasiu

    Podziękuj Pani Stefanowej Zamoyskiej tak serdecznie jak ja Wam dziękuję za Wasze pośrednictwo jemu to bowiem zapewne chłopcy zawdzięczać będą w czasie świąt tak zawsze dla nich upragnioną rozrywkę, tem więcej się z tego cieszę, iż bardziej mnie niepokoiła myśl iż mi tego Roku niepodobno będzie tak jak zeszłego święta z niemi przepędzić. Piszę też zaraz do rektora aby jeżeli Pani Zamoyska zażąda chłopcom do niej pójść dozwolono. My jak słusznie przewidujesz spokojnie sobie w domu pozostaniemy, czekając nadejścia nowego Roku i ciesząc się nadzieją iż on mniej trudniejszym  od teraźniejszego dla rolników będzie. Prócz wszelkich innych życzę Wam obojgu od siebie i Ponińskich aby po wesołych świętach rok następny przyniósł Wam wszelkie pomyślności  których pragnąć możecie. Od mego brata miałem niedawno wiadomość donoszącą, iż się już prawie zupełnie pozbył niemiłego wyrzutu i że się już całkiem zdrowym czuje. Chciej proszę Cię przypomnieć mnie łaskawej pamięci…….. Cecylii i złożyć jej także nasze życzenia wesołych świąt i szczęśliwego Nowego roku. Powtarzając jeszcze raz moje podziękowania za pamięć Waszą o chłopcach tysiącznie Was Obojga ściska najprzywiązańszy  stryj.

    Czacz 16/12 85                                                                                                                                                 M.Ż.