Tag: Nr 80

  • Hymn Rodu Żółtowskich

    Marek z Poznania, autor hymnu rodzinnego, opublikowanego w n. 11-12 z 1996 roku, proponuje, po przemyśleniach, dodać dwie nowe zwrotki. Przedstawiamy je poniżej.

    Przodkowie nasi w Ziemi Płockiej żyli,
    Tutaj powstała Żółtowskich historia,
    Książę Ziemowit wieś Żółtowo nadał,
    Za wierność Polsce – herb Ogończyk dostał.
    Tak się zaczęły rodu tego dzieje,
    Obrona Polski, Wolności i Wiary.
    Dni pełne pracy mierzone wiekami,
    Mądrością przodków wciąż owocowały.
    Dziś w całej Polsce Żółtowskich jest wielu,
    Choć czasy inne – cnoty pozostały,
    Bo w sercach naszych – „Bóg – Honor – Ojczyzna”
    Na zawsze będą klejnotem wspaniałym.

    Tu kończy się stary tekst, następuje dalszy, nowy:

    A kiedy w życiu przyjdą trudne chwile
    I przeciwnościom stawić trzeba czoła,
    Nie spuszczaj głowy – boś z Żółtowskich rodu!
    Bądź zawsze wierny, gdy Ojczyzna woła!
    Z nadzieją w przyszłość spoglądajmy śmiało.
    „Ogończyk” drogę godną nam wskazuje –
    Więc – jak przodkowie – dla Rodziny chwały –
    Uczyńmy wszystko, co serce dyktuje!

  • Patriotyzm Róży hrabiny Zamoyskiej z Żółtowskich ze Zwierzyńca

    Święto zmarłych 1 listopada to dzień, w którym wspominamy przodków, krewnych, przyjaciół i znajomych.

    Wspominamy także osoby, o których czytaliśmy w źródłach historycznych, literaturze, bądź rozmawialiśmy o nich z ich krewnymi i innymi osobami.

    Miałem niegdyś zaszczyt rozmawiać z Janem hr. Zamoyskim herbu Jelita, ostatnim XVI ordynatem. Spotkaliśmy się m.in. na wieczorze autorskim Księcia Eustachego Sapiehy herbu Lis, czy przy grobie żony XVI ordynata, Róży Marii Elżbiety z hrabiów Żółtowskich z Milanowa hrabiny Zamoyskiej. Rozmawialiśmy o koligacjach przedstawicieli rodu Żółtowskich z innymi rodami, m.in z rodem Zamoyskich. Rozmawialiśmy o jego małżonce Róży.

    Artykuł ten poświęcam jego żonie Róży Zamoyskiej, która uratowała setki dzieci Zamojszczyzny w okresie II wojny światowej. Piątego października 2015 r. minęła kolejna rocznica jej śmierci. Róża zmarła piątego października 1976 r. Róża Żółtowska herbu Ogończyk, córka Andrzeja Piusa hrabiego Żółtowskiego i Wandy księżniczki Czetwertyńskiej z Milanowa, urodziła się trzeciego czerwca 1913 r. Pochodziła ze znakomitego rodu szlacheckiego, arystokratycznego i zarazem ziemiańskiego o kilkusetletniej tradycji rycerskiej, rodziny patriotycznej, zajmującej się działalnością społeczną, pracą organiczną od podstaw.

    W 1929 roku Róża Żółtowska miała 16 lat i podczas ferii zimowych w Zakopanem poznała swojego późniejszego męża, wówczas osiemnastoletniego Jana hr. Zamoyskiego. Róża i Jan spotykali się na balach, w gronie znajomych i przyjaciół, jednym słowem, na gruncie towarzyskim. W Hotelu Europejskim znajduje się olbrzymie zdjęcie na całą wysokość ściany korytarza hotelu, na którym widnieje postać Róży, Jana i dwóch innych osób. Jan Zamoyski studiował w Wyższej Szkole Handlowej, a Róża Żółtowska studiowała medycynę. Wzięli ślub dnia 30. kwietnia 1938 r. i zamieszkali w Zwierzyńcu w domu zwanym od jej imienia Rózinem.

    Róża hr. Zamoyska była osobą łagodną, życzliwą każdemu, dobrą i bardzo pobożną.

    Podczas II wojny światowej przywożono m.in. do Zamościa i Zwierzyńca ludność przesiedleńczą. Róża hr. Zamoyska opiekowała się nimi, zaspokajając ich potrzeby bytowe i zdrowotne. Została prezesem Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Zwierzyńcu. Przy pomocy ludności założyła w Zwierzyńcu kuchnię ludową, ochronkę dla dzieci, schronisko dla wysiedlonych, zabiegała o uwolnienie uwięzionych w obozie, poszukiwała zaginionych, roztaczała opiekę nad chorymi. Wśród wielotysięcznej rzeszy uwięzionych w obozach były setki dzieci.

    Róża hr. Zamoyska wystarała się o pozwolenie na przekraczanie bramy obozu w Zwierzyńcu i o zezwolenie na dostarczanie mleka dla dzieci. Ratowała dzieci uwięzione w zwierzynieckim obozie. Dzięki Róży gotowane były posiłki dla ludzi z obozu. Ratowała dzieci mieszkające na Zamojszczyźnie, które podczas II wojny światowej objęto przymusowymi wysiedleniami do Rzeszy Niemieckiej. Niemcy postanowili stworzyć na Zamojszczyźnie osady dla ludności niemieckiej. Zamojszczyzna została uznana za idealny teren osiedleńczy dla niemieckich osadników w Generalnym Gubernatorstwie. Chcieli w ten sposób stworzyć „przestrzeń życiową” na wschodzie dla niemieckiego osadnictwa.

    Dla osiągnięcia tego celu Niemcy wysiedlili z Zamojszczyzny ok. 110 000 osób, z czego ponad 30 000 stanowiły dzieci. Wysiedlane dzieci polskie nazwano Dziećmi Zamojszczyzny. Znaczną część z nich uratowała Róża z hr. Żółtowskich hr. Zamoyska.

    Każdy z nas na pewno podziwia Różę za jej bohaterstwo. Podziwiam ją za to, że ratowała polskie dzieci i służyła wiernie Polakom w trudnych chwilach. Okazywała pomoc ludziom, gdyż każde życie jest warte istnienia. Cenię ją za wrażliwość i miłość do innych.

    My Żółtowscy możemy być dumni, że mieliśmy w rodzie tak zacną, szlachetną, pełną oddania i patriotyzmu osobę. Różę z Żółtowskich hr. Zamoyską nazywano „Aniołem Dobroci”.

    STEFAN ŻÓŁTOWSKI

  • Ciąg dalszy listów Marcelego i Jana Żółtowskich

    Kochany drogi mój Jasiu.

    Pojutrze Twoje urodziny, kiedy więc nie mogę w dniu tym Cię tak jak Izia uściskać osobiście czynię to listownie przynajmniej przesyłając Ci najczulsze moje życzenia i błogosławieństwo. Bardzo mi przykro było dowiedzieć z bileciku się…………………… żeście zawcześnie przyjechali, bo byśmy mogli byli dzień lub dwa jeszcze przepędzić razem, ale wiedzieliście sami że w piśmie do mnie wystosowanym dzień 15 jako początek Roku szkolnego był wyznaczony. Cieszę się bardzo że Wam znowu kilku towarzyszy Polaków przybyło, ale tembardziej Was upominam i proszę abyście jako dawniejsi współuczniom Waszym chcieli być we wszystkiem jak najlepszym przykładem, a nigdy się nad nikim urojona jakąś wyższością nie wynosić, bo zarozumiałość jest wadą która nas wszystkich niemiłemi czyni, a nas samych prędzej czy później zasłużone upokorzenia ściąga. Spodziewam się ze wedle naszej umowy jak Izio do mnie tak Ty do Chołoniowa napisałeś. Powróciwszy z Bojanowa do domu miałem tu przez kilka dni kwaterunek teraz już się manewra skończyły, i będzie dzięki Bogu spokojność. W przyszłym Twoim liście wymień mi wszystkich kolegów Polaków i opisz mi co tylko się o nich samych i o ich rodzinach będziesz mógł dowiedzieć. Pan Gozdziewski onegdaj powrócił i dobrą mi dał o Was nawet o Twoim apetycie wiadomość. Pamiętaj kochany Jasiu o tem francuskiem przysłowiu I’e home mange pour vivre, mais no vit pas pour manger. Trzeba więc być nie wybrednym jeść wszystko co dadzą, chociażby czasem i nie bardzo smakowało, bo to w młodym szczególnie wieku koniecznie do sił potrzebne.

    Tysiącznie Wam obu przesyłam uściśnienia najprzywiązańszy dziadzia.

    M.Ż.

    Czacz 20/9 85

  • Protokół posiedzenia Zarządu Związku Rodu Żółtowskich

    Jesienne posiedzenie odbyło się w Warszawie 17 października br.

    W posiedzeniu udział wzięli:

    • Mariusz ze Sztumu – prezes,
    • Bożena z Warszawy – wiceprezes,
    • Bogusia z Białej – wiceprezes,
    • Kalina z Torunia – sekretarz,
    • Agnieszka z Wrocławia – skarbnik,
    • Tomasz z Gdańska – członek zarządu

    Ważną sprawą było zaplanowane spotkanie z zaproszonym Andrzejem Mieczysławem, któremu miał być wręczony medal im. Michała z Lasek. Niestety, odznaczenie nie doszło do skutku z powodów zdrowotnych Andrzeja Mieczysława.

    Następnie omówiono warunki pobytu, jakie zaproponowano nam w hotelu „Diana” na najbliższy Zjazd w 2016 r. Wszystkim zebranym podobało się miejsce, ceny i warunki, zwłaszcza, że będzie to blisko Mochowa, gdzie ma być odsłonięta pamiątkowa tablica w tamtejszym kościele.

    Rozważano zaproszenie na Zjazd osoby w celu wygłoszenia odczytu. Kolejny temat spotkania dotyczył wycieczki w czasie Zjazdu. Ostatecznie zdecydowano, że wycieczka odbędzie się do Golubia Dobrzynia. Bogusia z Białej podjęła się organizacją tejże wycieczki.

    Planujemy przygotować pamiątkowe płyty CD, które składałyby się ze wspomnień poprzednich Zjazdów.

    Zaproponowana przez prezesa kolejna osoba do odznaczenia medalem Michała z Lasek w 2016 r., została jednogłośnie zaakceptowana.

    Prezes poinformował nas, iż zwrócono się do niego z propozycją objęcia patronatu nad II Konkursem Kultury i Tradycji Szlacheckiej w Waplewie Wielkim w pałacu Sierakowskich. Związek nasz będzie fundatorem nagrody dla zwycięzcy.

    Na tym posiedzenie zarządu zakończono.

    Protokołowała Sekretarz Zarządu Kalina Nowacka

  • Kolekcjonerka

    W styczniu 1945 roku społeczność małego miasteczka odzyskała wolność po długich latach okrucieństw i terroru. Gdy przeszedł wojenny front, na ulicach, skwerach, w ogrodach, pozostały ślady dwóch walczących ze sobą armii w postaci sprzętu wojskowego oraz różnego rodzaju niewybuchów. Było tego ogromne ilości: łuski po nabojach, pociski, granaty i inne niebezpieczne przedmioty, niosące kalectwo, a nawet śmierć.

    To był nowy, dziwny, przerażający świat, świat żelastwa stworzony przez człowieka przeciwko człowiekowi, miał jeden cel – unicestwić, zabić. I teraz zagrażał najmłodszym członkom społeczności. Dzieci ogarnął przemożny pęd do zbieractwa śmiercionośnych eksponatów. Tak właśnie narodziło się koszmarne współzawodnictwo; kto szybciej, kto więcej, zanim dorośli nie uprzątną tego złowrogiego złomu – wyścig z czasem.

    W biednej dzielnicy małego miasteczka w tym zawodnictwie pierwsze miejsce zajął dwunastoletni chłopiec i jego rówieśnica. Dzieci starały się zdobyć jak najwięcej różnego rodzaju niewybuchów. Dziewczynce trudno było współzawodniczyć z chłopcem, któremu pomagali koledzy, ją zaś traktowali z wyższością, uważając, że jak to dziewczyna nie utrzyma niczego w tajemnicy i wcześniej czy później ujawni sekret przed swoimi koleżankami. W swoim „arsenale” dziewczyna miała jaskrawopomarańczowe metalowe ciężkie pudełko, które usiłowała otworzyć. Lecz pomimo wielu wysiłków podważania ostrymi narzędziami, tłuczenia młotkiem nie udało się otworzyć tajemniczego pudełka. Postanowiła przeznaczyć je na wymianę, dodając żółte pręty, podobne do makaronu, które przy paleniu wydawały odrażający odór i trudno było je ugasić. Była zainteresowana czarnymi workami z czarną zawartością, które miał chłopiec.

    Do transakcji jednak nie doszło. Chłopiec miał inne plany. Postanowił wysuszyć worki. W tym celu położył je na fajerkach kuchennego pieca. Wybuch wstrząsnął całym parterowym drewnianym domem. Rozdzwoniły się naczynia kuchenne, z okien kuchni wyleciały szyby. Wydawało się, że ściany domu drgają konwulsyjnie. Po paru minutach zaległa zupełna cisza. Po piecu kuchennym został tylko gruz, a chłopiec z ciężkimi obrażeniami twarzy i rąk trafił do szpitala. Miał dużo szczęścia – nie stracił wzroku.

    Przerażona dziewczyna swoje eksponaty ukryła w pobliskim schronie, uprzytomniła sobie bowiem, że wybuch, jaki spowodowała zawartość czarnego worka, będzie niczym w porównaniu z wybuchem złości matki, gdy ta znajdzie jej „skarby”.

    Zresztą przeszła jej zupełnie ochota na tego typu zbieractwo, które przestało ją definitywnie interesować.

    Dopiero po latach zrozumiała, że miała ogromne szczęście – uniknęła kalectwa, a może i śmierci.

    ANNA NOWOTNA LASKUS z domu Żółtowska

  • Moje pasje, moje hobby: Odznaczenia i medale (cz. 1)

    Moje pasje, moje hobby: Odznaczenia i medale (cz. 1)

    Pasja zbierania odznaczeń i medali zaczęła się we wczesnej młodości, na etapie przedszkola. Dziadek mój po kądzieli był weteranem I wojny światowej, wojny 20-letniej i II wojny światowej, w wyniku czego otrzymał wiele odznaczeń za męstwo i odwagę. Jako dziecko lubiłem słuchać dziadka opowieści, przypinałem sobie te odznaczenia i cieszyłem się, że tyle ich posiadam. Przez okres szkoły podstawowej i średniej zacząłem już szukać i kupować różne odznaczenia i medale.

    Początek był ciężki (brak funduszy), zacząłem dorabiać na „wagonach”, aby coś kupić, to była także jedna z motywacji rozpoczęcie nauki w szkole oficerskiej. Gdy otrzymałem cenzus oficerski, dziadek przekazał mi wszystkie swoje wojenne (i nie tylko), odznaczenia i medale, a było tego trochę : I Krzyż Żelazny na kokardzie i wstędze, Brązowy i Srebrny krzyż z mieczami. Za wojnę 20-letnią srebrny Krzyż Virtuti Militari, medal za pracę, V i X lat za wysługę i wzorową pracę i wiele innych, to były i są moje perełki, zacząłem szukać po rodzinie, dostałem trochę medali, odznak pułkowych i innych okazów numizmatycznych.

    Zaczynałem coraz więcej się angażować w swoje zbiory.

    Mogę pochwalić się z okresu Księstwa orderem Virtuti Militari.

    Mam najwyższe odznaczenia PRL-u, a mianowicie : Ordery Budowniczych Polski Ludowej, Sztandar Pracy Złoty i Srebrny, Krzyże: Kawalerski, Oficerski, Komandorski, Wielki – na wstędze.

    Można by wymieniać dużo, mam około pięciuset sztuk odznaczeń i medali, a kolekcja cały czas rośnie. Mam w zbiorach odznaczenia i medale polskie, pruskie, niemieckie, Rosję carską, radzieckie i rosyjskie, amerykańskie, francuskie, holenderskie i angielskie, a ostatnie nabytki to afgańskie.

    Można także podzielić na wojskowe, policyjne, strażackie i administracji państwowej oraz resortowe. Podziałów może być wiele, trzeba tylko dużo wiedzieć na ten temat.

    Mam już swego następcę, który pilnie się uczy i zdobywa wiedzę na ten temat, cieszę się że mój wysiłek nie pójdzie na marne.

    WŁADYSŁAW ŻÓŁTOWSKI z Torunia

    odznaczenia_prl odznaczenie

  • Moje życie – „Trop” jako swatka

    Dwudziestoletni Rafał, student I roku
    Dwudziestoletni Rafał, student I roku

    Był początek lipca 1971 roku. Po trudach trzykrotnego podchodzenia do egzaminów na studia, udało mi się wreszcie i dostałem się na wydział farmacji. Rodzice byli ogromnie szczęśliwi, a ja wiedziałem, że mam nareszcie trzy miesiące bezstresowych wakacji.

    Szybka decyzja: namiot, pies Trop, skromna gotówka i wyjazd do Przewięzi koło Augustowa nad jezioro Białe i Studzieniczne. „Trop” to syberyjski owczarek długowłosy, łagodny i towarzyski. W przedziale wagonowym jechaliśmy sami, bo widok psa odstraszał podróżnych. Lato było ładne, słoneczne i ciepłe. Przyjemnie się spało w namiocie. Pies pilnował porządku wokół naszego gospodarstwa, a zwłaszcza swoich misek, by miejscowe psy nie zbliżały się do nich. Obiady wykupiłem w stołówce ośrodka wypoczynkowego „Drogowskaz”. Pies miał komfortowe jedzenie od pań prowadzących kuchnię w postaci resztek z obiadów.

    Odpoczywałem, łowiłem ryby, pływałem łódką bądź kajakiem po jeziorach. Pewnego dnia poznałem panią w średnim wieku, która uzbrojona w dwie wędki leszczynowe wsiadała do łodzi. Płynęła na ryby. Następnym razem zabrała mnie ze sobą. Okazało się, że jest nauczycielem z 35. liceum w Warszawie. Jej pasją było łowienie ryb. Co roku przyjeżdżała na miesiąc do Przewięzi, by łowić ryby. Rzeczywiście udawało się jej wspaniale. Zawsze coś złowiła i to duże sztuki.

    To ona zaraziła mnie tą przyjemnością łowienia ryb. Nauczyła mnie, w których partiach jeziora może być ryba, jak znajdować naturalne przynęty w wodzie. Zbierałem więc larwy chruścika, zwane potocznie kłódkami, które były przysmakiem płoci. Kto miał kłódki, ten na pewno nałapał ładnych płoci. Nie pamiętam jej imienia ani nazwiska, a w następnych latach już jej nie spotykałem. Może dlatego, że Przewięź bardzo się rozrosła. Powstały nowe ośrodki wypoczynkowe, kempingi i miejsca do plażowania. Coraz więcej ludzi, motorówek wypłoszyły rybę. To już nie to jezioro co kiedyś.

    Bardzo lubiłem chodzić nad jezioro Długie, zwane inaczej Kalejtami. To leśne jezioro o niezabudowanej linii brzegowej, gdzie las bezpośrednio schodzi do wody, odsłaniając korzenie dorodnych sosen do trzydziestu metrów wysokich. Woda przejrzysta, jak we wszystkich jeziorach augustowskich. Teren objęty rezerwatem, dlatego nie było tam ośrodków wypoczynkowych, ale łowić było wolno. Brałem więc psa, wędki i spacerkiem nad jezioro Długie około jednego kilometra. Pewnego dnia poszedłem z „Tropem” na ryby o świcie. Wypłynęliśmy łódką do małej zatoki, gdzie zawsze dobrze brały ryby. O świcie jest ciepło tak jak w nocy. Jednak kiedy przychodzi wschód słońca, gwałtownie robi się zimno. Siedziałem na tej łodzi i drżałem z zimna. Dostałem gęsiej skóry. Było przerażająco zimno. Wtedy wpadłem na pomysł, co zrobić, aby zrobiło mi się ciepło. Kiedy zmarzłem i nie miałem nic ciepłego, by nałożyć na siebie, rozebrałem się do samych majtek i po trzech, czterech minutach tak zmarzłem, że jak się ubrałem ponownie było mi ciepło. Wiem, że to śmieszne, ale zadziałało.

    Śniadania i kolacje robiłem sam. Na kolację na ogół smażony dzienny połów, a śniadania różnie. Obok mnie była restauracja „Myśliwska”. Chodziłem czasami na śniadaniową jajecznicę. Dwie młode dziewczyny, licealistki z maturalnej klasy zatrudniły się tam na okres wakacji w charakterze kelnerek. Ojciec jednej z nich, Tereski, był prezesem augustowskiego GS-u, pod który owa restauracja podlegała. Tereska wzięła ze sobą koleżankę z ławy szkolnej i obie pracowały.

    Poszedłem na śniadanie i „Trop” ze mną. Położył się pod stołem i nawet bardzo go nie było widać, gdyż obrus sięgał prawie do ziemi. Przyszła kelnerka i mówi do mnie: „Nie wolno tu wchodzić z psem”. „Jaki pies”, zapytałem nieśmiało. „Ten, który jest pod stołem” odpowiedziała. Ja wzrokiem pod stół i cicho do niej: „Niech go pani weźmie, ja się go boję”. Więc kelnerka za smycz i ciągnie mi psa spod stołu. „Trop” się zaparł łapami i pokazał obfite uzębienie i zawarczał.

    Pani kelnerka na imię miała Stenia.

    RAFAŁ z Korycina

  • Odzew „Kopciuszka” na apel PCK

    Po upadku powstania warszawskiego Polski Czerwony Krzyż zwrócił się z apelem do społeczeństwa o pomoc dla warszawiaków. Gdy już zabrakło dla nich miejsca w obozach koncentracyjnych, pozbawieni dobytku nędzarze ze strachem i obłędem w oczach rozproszyli się po kraju, rodacy otaczali ich opieką, jak tylko mogli.

    Dzieci z najbliższej dzielnicy małego miasteczka poruszone apelem postanowiły zorganizować zbiórkę pieniędzy dla wypędzonych mieszkańców Warszawy.

    Dziewczyna postanowiła aktywnie włączyć się do akcji, jednakże jej ojciec nie poparł tego pomysłu, argumentując, że darowanie pieniędzy przez siebie nie zapracowanych, nie jest żadną pomocą, jest tylko przekładaniem pieniędzy z cudzej kieszeni do drugiej cudzej kieszeni. Natomiast należy przemyśleć, co uczynić, aby zarobić pieniądze i przeznaczyć je na dobry cel, taki uczynek ma dużą wartość.

    Dziewczyna wpadła na pomysł zorganizowania przedstawienia teatralnego, będzie to bajka „Kopciuszek”. Sala jest – to pusty lokal po sklepie. Właścicielka zapewne wyrazi zgodę i tak się stało. Aktorzy, to dzieci z dzielnicy, kostiumy, dekoracje, bilety, tym zajmie się osobiście. Będzie też sprzedawać lemoniadę, którą dostarczy jej ojciec.

    Ogarnął ją szał organizacyjny. Dyrygowała, wyznaczyła reżysera, oczywiście w swojej osobie, kasjerkę, sprzedawczynię lemoniady i obsadziła siebie w pierwszoplanowej roli, w roli Kopciuszka. Zaczęły się próby. Gromadka dzieci była zachwycona i porwana jej zapałem, pomagali też rodzice, bo cel wspaniały i droga do uzyskania funduszy była właściwa i wychowawcza. Zbliżał się dzień, w którym miało odbyć się przedstawienie, frekwencja przeszła wszelkie oczekiwania.

    Trzykrotne uderzanie w patelnię, która zastąpiła gong, oznajmia rozpoczęcie przedstawienia.

    Akt pierwszy: Kopciuszek, biedna sierota obiera jarzyny, na scenę macocha i jej dwie córki (w rzeczywistości były siostrami).

    Zaczęło się drobną sprzeczką już za kulisami, a na scenie przerodziła się ona w ostrą kłótnię, doszło do rękoczynów pomiędzy siostrami. Interweniowała dziewczyna grająca macochę, a także Kopciuszek, ale sytuacja była nie do opanowania. Siostry w ferworze walki znokautowały macochę i Kopciuszkowi też się dostało. Na scenie zapanował chaos trudny do opisania.

    Widownia szalała z zachwytu, dopingowała bijące się dziewczyny.

    Jedna z matek położyła kres temu szaleństwu, ku wielkiemu niezadowoleniu widowni.

    Aby zakończyć tę niefortunną imprezę, na scenie pojawia się „książę” okryty kapą łóżkową z domalowanymi wąsami, kłania się dostojnie, jak przystało na następcę tronu, i ogłasza finał przedstawienia.

    Widownia gwizdała, krzyczała, żądając zwrotu pieniędzy za bilety wstępu. Nie wiadomo, jakby ta impreza się skończyła, gdyby nie matka dziewczyny; uspokoiła widzów, przypomniała, jaki był cel przedstawienia, następnie w obecności wszystkich przeliczyła stan kasy i zaprosiła obecnych, aby gromadnie poszli do Polskiego Czerwonego Krzyża wpłacić pieniądze.

    Następnego dnia duża grupa dzieci maszerowała ulicą małego miasteczka. Na przodzie szła matka pomysłodawczyni nieszczęsnej imprezy. Pokwitowanie otrzymane z PCK opiewało na kwotę 378 zł. Kwota była imponująca, a dzieciaki były niezmiernie dumne z siebie.

    A dziewczyna zrozumiała, że przedsięwzięcie musiało skończyć się totalną katastrofą, bo jedna osoba nie może pełnić wszystkich funkcji, ale pieniądze zdobyła, oczywiście z pomocą ojca!

    ANNA NOWOTNA-LASKUS z domu Żółtowska

  • W setną rocznicę urodzin Michała z Lasek

    Michał Żółtowski z Lasek miałby w tym roku 100 lat. Urodził się w 1915 r. w Lozannie w Szwajcarii z rodziców Jana hr. Żółtowskiego oraz Ludwiki z hr. Ostrowskich.

    30.12.2015 r., mija kolejna, szósta rocznica pogrzebu Michała.

    Pamiętam, ten słoneczny mroźny dzień, kiedy odbył się Jego pogrzeb w zabytkowej Kaplicy Matki Bożej Anielskiej zakładu dla niewidomych w Laskach. Żegnała Go rodzina z kraju i zagranicy, zarząd i członkowie Związku Rodu Żółtowskich, przyjaciele, znajomi, wychowankowie z Zakładu dla Niewidomych, duchowni oraz siostry zakonne, dostojnicy Kościoła, żołnierze, strażacy z pocztami sztandarowymi i proporcami.

    Mszę świętą koncelebrowało piętnastu księży pod przewodnictwem księdza kardynała Franciszka Macharskiego i biskupa Bronisława Dembowskiego.

    Michał z Lasek pomimo swoich problemów zdrowotnych, nie odmawiał nikomu pomocy. Był człowiekiem głębokiej wiary. Miał szlachetne serce, oddane ludziom, szczególnie dzieciom niewidomym i niepełnosprawnym. Odnalazł sens swojego życia w pomocy innym, dlatego miał wielu przyjaciół. Swoją miłość do piękna, literatury, historii, wyrażał w swoich publikacjach, wspomnieniach z życia z okresu przedwojennego oraz powojennego. Był reprezentantem zanikającego dziś etosu rycerskiego i etosu kawalerskiego.

    Jak pamiętamy z jego pogrzebu, ksiądz Isakowicz–Zalewski dziękował Michałowi w imieniu Zarządu Fundacji św. Brata Alberta za dar serca, za przekazanie praw do majątku rodzinnego Drzewce na rzecz Fundacji i sfinansowaniu budowy domu dla samotnych, biednych i pokrzywdzonych przez los w Radwanowicach. Podziękowania Michałowi za jego życie pełne poświecenia składali członkowie zarządu Zakładu dla Niewidomych w Laskach, przedstawiciel naszego Związku i przedstawiciel Rodziny Kawalerzystów.

    Michał Żółtowski spoczywa w kwaterze, w której spoczywają również siostry zakonne z Lasek.

    Pamiętamy o Tobie Michale zawsze i oddajemy Ci cześć .

    STEFAN ŻÓŁTOWSKI

  • Informacje na temat zbliżającego się zjazdu Związku Rodu Żółtowskich

    Już niebawem, bo w maju przyszłego roku, w okresie Bożego Ciała spotkamy się na XXV Zjeździe. Miejsce, w jakim planujemy spotkanie, wydaje się bardzo atrakcyjne. Miejscowość Skępe, położone jest w odległości 19 km od znanego nam Mochowa. Hotel „Diana” znajduje się wśród pięknych lasów i jezior, w otoczeniu zabytków ludowej kultury i pięknych krajobrazów. Ośrodek dysponuje 80 miejscami w 28 pokojach. Pokoje wyposażone są w łazienki z ręcznikami, telewizję cyfrową, radio, bezprzewodowy Internet i ładne zaplecze konferencyjne. Parking bezpłatny.

    Całkowity koszt za osobodzień wynosi 100 zł od osoby, dzieci do lat 3maja pobyt bezpłatny, jeśli śpią we własnym łóżeczku lub z rodzicami, dzieci w wieku 3-7 lat 60%. Powyżej 7 lat 100%.

    Przedpłaty należy wpłacać do 30 kwietnia 2016 r. w wysokości 100 zł za jedną osobę, na konto:

    Restauracja „Diana” ul. Warszawska 20, 87-630 Skępe

    35 1090 1519 0000 0001 0068 1347

    Na wpłacie należy koniecznie dopisać, za ile osób wnosimy przedpłatę, jakie pokoje rezerwujemy (np. 1 pokój jednoosobowy i 1 pokój dwuosobowy itp.) oraz w jakich dniach chcemy być w ośrodku.

    Gorąco zachęcamy i zapraszamy do uczestnictwa w Zjeździe

    Prezes Związku
    oraz członkowie zarządu