Lidko, opowiedz skąd wywodzą się Twoje korzenie?
Protoplastą mojej rodziny był Ludwik Żółtowski, pochodzący z Mazowsza, ale w jakich okolicznościach trafił do Sankt Petersburga, nie wiem. Urodził się prawdopodobnie ok. 1860 r. Pracował w Zakładzie Putiłowa w Sankt Petersburgu. Właścicielem tej fabryki był Nikołaj Putiłow. Była ona największą firmą metalurgiczno-maszynową w Rosji na początku XIX wieku i trzecią co do wielkości w Europie. Produkowano w niej stal i żeliwo, różne typy maszyn, m. in. wojenne.
Z cywilnej produkcji turbiny, lokomotywy parowe, wagony.
Żoną jego była Barbara Jagmin, która zmarła w miejscowości Miedwidy k. Poniewieża w 1935 r. Ludwik Żółtowski zmarł w 1917 r. w Sankt Petersburgu. Małżonkowie mieli dwoje dzieci, Aleksandra urodzonego w 1888 r. i Barbarę, która zmarła w wieku 12 lat w Petersburgu. Aleksander był oficerem armii carskiej. Po I wojnie światowej, prawdopodobnie w związku z odbudową państwowości polskiej, już wiosną 1918 roku rozpoczęła się masowa repatriacja z Petersburga uchodźców i emigrantów narodowości polskiej, którzy wybrali obywatelstwo polskie na Kresy. Dziadek Aleksander został pracownikiem Konsulatu Polskiego na Litwie. Założył rodzinę i ożenił się w 1916 r. z Olimpią Babicz, ur. 1898 r. we wsi Babicze, w pobliżu rzeki Wili, obecnie znajdującą się w granicach Białorusi. Ślub wzięli jeszcze w Sankt Petersburgu. Urodził im się syn – mój ojciec Benedykt Żółtowski 18 marca 1921 r. w Nowej Wilejce, leżącej we wschodniej części Wilna. Ojciec ożenił się z mamą Anną Pozlewicz, ur. 8 kwietnia 1921 r. w Markunach, wsi położonej w rejonie obwodu grodzieńskiego na Białorusi. Rodzice wzięli ślub w 1941 r. w kościele p.w. św. Michała Archanioła w Michaliszkach, obecnie wsi leżącej na Białorusi w rejonie ostrowickim obwodu grodzieńskiego.
Czując się Polakami, po zakończonych działaniach wojennych chcą zamieszkać w Polsce. W 1945 r. są skierowani na Ziemie Odzyskane i tak trafiają do Sulechowa. Tutaj rodzą się dzieci. Najstarszy brat Henryk urodził się 1945 r. w Warszawie, podczas transportu kolejowego do Sulechowa. Kolejno na świat przychodzą córki: Anna, Aleksandra i ja, najmłodsza, Lidia, urodzone już w Sulechowie. Muszę nadmienić, iż z rodzicami przyjechała mama ojca, babcia Olimpia z Babiczów Żółtowska. Dziadek Aleksander nie wrócił z nimi, gdyż jak wynika z relacji babci, dziadkowie się rozstali, ale babcia nie chciała nigdy tej historii swojego życia opowiedzieć nam wnukom, po prostu milczała. Rodzice musieli zacząć budować swoje życie od początku.
W Babiczach byli właścicielami ziemi i zajmowali się prowadzeniem gospodarstwa. Ojca niewiele pamiętam, miałam 6 lat, zmarł w 1960 r. w wieku 39 lat. Pracował w Technicznej Obsłudze Maszyn Rolniczych w Sulechowie. Podobno, był przystojnym, wysokim mężczyzną. Zmarł nagle na zawał serca. Mama z babcią musiały podjąć się heroicznego trudu wychowania nieletnich dzieci. Udało im się. Babcia odeszła w 1975 r., a mama 1996 r. Pochowane są wraz z ojcem na sulechowskim cmentarzu. Mama z babcią niewiele opowiadały o swoim życiu na Kresach. Domyślam się, iż była to dla nich trauma wojenna, zostawienia całego swojego dorobku, tamtego znanego im życia i wyjazdu na nieznane ziemie, po prostu wypierały te wspomnienia. Zajęły się codziennymi problemami, tym bardziej, że zostały same z czwórką małych dzieci. Krążyły opowieści o bogatym i rozrywkowym życiu babci Olimpii. Miała swoją restaurację. Wysoka, szczupła, elegancka, ładnie ubrana i dowcipna, prowadziła ciekawe konwersacje. Mówiła ładną polszczyzną z lekkim wschodnim akcentem. Nic dziwnego, że zakochał się w niej oficer, dziadek Aleksander. Ale to były przedwojenne kresowe czasy, które już nigdy nie wróciły.
Byłaś jedną z niewielu osób, która miała zaszczyt uczestniczyć w II zjeździe Związku Rodu Żółtowskich w Zajączkowie. Jakie odniosłaś wrażenie ze spotkania i kto Cię zaprosił?
Pamiętam dokładnie tę chwilę i dreszczyk emocji, gdy po przyjściu z pracy w sierpniu 1993 roku, otwierając skrzynkę na listy, wyjęłam szarą kopertę z pieczątką Związku Rodu Żółtowskich, a w środku znajdował się list od Zbigniewa Żółtowskiego ze Skierniewic, zapraszający mnie na zjazd do Zajączkowa. Podał także numer telefonu do siebie. Oczywiście, że zatelefonowałam. Zbigniew pracował w Urzędzie Miasta w Skierniewicach i przypadkiem, gdzieś widniało moje nazwisko i tak mnie odnalazł. Dzisiaj byłoby to niemożliwe ze względu na ochronę danych osobowych, ale wtedy nie było to problemem. Pełna radości i niepewności spotkania z Żółtowskimi pojechałam do Zajączkowa k. Szamotuł 9 września 1993 r.. Pamiętam, że Zajączkowo przywitało mnie piękną słoneczną pogodą. Zjechali się Żółtowscy z całej Polski: ze Szczecina, Łodzi, Gliwic, Poznania, Skierniewic, Korycina, Sandomierza, Białegostoku, Warszawy, Podkowy Leśnej czy Suwałk. Przyjechały 63 osoby. W piątek 10 września po śniadaniu zjazd rozpoczął się zebraniem zapoznawczym. Po kolei wstawaliśmy opowiadając, kim jesteśmy, skąd przybyliśmy, krótka opowieść o rodzinie. Dopatrywaliśmy się wspólnych cech dla naszego rodu. Zauroczona byłam spotkaniem z Żółtowskimi, a także trafnym wyborem miejsca zjazdu, czyli zespołu pałacowo-dworskiego należącego wcześniej do rodziny Żółtowskich. Dwór z parkiem okolony jeziorem, w którego wodach odbijały się otaczające je lasy. Toteż na pomoście wysuniętym w jezioro, staliśmy zapatrzeni w malowniczy krajobraz, opowiadając rodzinne historie. Andrzej Ludwik prezes Związku przedstawił nam linię wielkopolską Żółtowskich, z której się wywodził. W sobotę 11 września obyła się wycieczka po wielkopolskich pałacach należących przed wojną do rodziny Żółtowskich: Czacz, Głuchów, Wargowo, Myszkowo czy Jarogniewice. Wieczorem rozpalamy ognisko i się integrujemy. Gwiazdą ogniskowego spotkania był Ryszard z Suwałk, który śpiewająco zabawiał Żółtowskich. Duże wrażenie zrobił na mnie Michał z Lasek. Niewątpliwie wielka i pełna osobistego uroku postać. W niedzielę odbyła się Msza Święta we wsi Psarskie w intencji rodzin Żółtowskich oraz zmarłych przodków. Do zarządu wybrano aż 15 osób, a ja zostałam członkiem pierwszego reaktywowanego zarządu ZRŻ. A właściwie z Bożeną Wandą z Warszawy byłyśmy jedynymi kobietami w męskim towarzystwie Żółtowskich. Stało się tak dlatego, iż na pierwszym zjeździe w Skierniewicach przegłosowano uchwałę o dopuszczeniu do członkostwa także kobiet. Wcześniej kobiety nie miały takich praw. Moim zadaniem było pisanie relacji ze zjazdów.
Co roku przyjeżdżałaś cyklicznie na zjazd, ale od kilku już lat uczestniczysz sporadycznie.
Od kilku lat trapią mnie problemy zdrowotne, ale jakoś doszłam już do siebie i myślę, że w tym roku uda mi się przyjechać na zjazd do Wiktorowa. Korzystam z komunikacji publicznej, lecz nie zawsze połączenia komunikacyjne są dla mnie komfortowe, zwłaszcza, gdy oddalone jest miejsce zjazdu od przystanku kolejowego, czy autobusowego. Ale nie mogę narzekać, na Żółtowskich mogę zawsze liczyć, zwłaszcza w kwestii odbioru mnie ze stacji.
Lidko, czym zajmowałaś się zawodowo?
Przepracowałam 25 lat w administracji, w Spółdzielni Niewidomych „Piast” w Sulechowie. Podobała mi się ta praca, zwłaszcza, iż stykałam się z problemami ludzi niewidomych. Ci ludzie tworzyli wspaniałą niepoddającą się grupę, walczącą o godność i niezależność. Ze względu na moje problemy zdrowotne, wcześnie przeszłam na rentę inwalidzką.
Wiem, że tworzysz piękne artystyczne rękodzieła, teraz bardzo modne. Opowiedz o nich.
W moim domu rodzinnym odkąd sięgnę pamięcią, trzy pokolenia kobiet, czyli: babcia, mama, i ja z siostrami dziergałyśmy włóczki na szydełkach. Tworzyłyśmy różne przepiękne cudeńka, między innymi serwetki, obrusy, firaneczki, torebki oraz ozdoby wielkanocne i bożonarodzeniowe. Sama często wymyślałam wzory, a także korzystałam z fachowych pism. Praca na szydełku pozwala mi zapomnieć o problemach dnia codziennego, po prostu wycisza.
Mogłabyś opowiedzieć o swoich bliskich, czym się dzisiaj zajmują?
Siostra Anna, była główną księgową w przedsiębiorstwie produkującym zbiorniki wodne. Aleksandra, księgową w Kuratorium Oświaty. Brat Henryk , pracował w obsłudze technicznej w Kopalni Miedzi Polkowice. Zmarł w 2016 roku. Siostrzenica Żaneta, skończyła rusycystykę i pracuje w banku, Monika, socjologię, jest asystentką prezesa w zagranicznej firmie, zaś siostrzeniec Andrzej, szkołę wojskową i jest zawodowym żołnierzem Straży Granicznej. Dzieci brata po skończeniu studiów wyjechały za granicę i tam pracują. Aleksander mieszka w Niemczech, a Agnieszka w Szwajcarii.
Czy Sulechów jest dla Ciebie najpiękniejszym miastem?
Ależ oczywiście, jest dla mnie najpiękniejszym miastem na świecie. Sulechów leży w dorzeczu rzeki Odry, okolony malowniczym lasem. W mieście każdy skwerek porośnięty jest zielenią i kwiatami. To miasto pierwszych Piastów, które wchodziło w skład państwa Mieszka I., znajduje się w nim dużo zabytków. Na uwagę niewątpliwie zasługuje piękny neogotycki z XVIII wieku Ratusz Miejski, siedziba władz samorządowych miasta, wieża ciśnień, zamek z wieżą z XV wieku, mury obronne zbudowane z kamienia polnego, piękne aleje lipowo-klonowe. To miasto młodzieży szkolnej i studentów. Tutaj mieszkają moi bliscy. Spędzamy wspólnie święta i rodzinne uroczystości, często wspominając nasz rodzinny dom, pełny życzliwej atmosfery, radości, żartów i śmiechu. Jestem dumna z moich siostrzenic i siostrzeńca. Uczestniczę w różnych wydarzeniach kulturalnych w mieście. W listopadzie rozbrzmiewa muzyka Fryderyka Chopina. Każdego roku odbywają się w Sulechowie festiwale muzyki chopinowskiej. W czasie podróży do Berlina w 1828 r. Fryderyk Chopin zatrzymał się w Sulechowie. Ten epizod z jego życia mieszkańcy upamiętnili okolicznościową tablicą, umieszczoną na ścianie ratusza w 1958 r., z okazji 130. rocznicy pobytu kompozytora w mieście. Fryderyk Chopin miał wtedy 18 lat i zagrał spontaniczne na fortepianie poczmistrza, fantazje na tematy polskich pieśni ludowych. Tutaj każde miejsce jest urokliwe, przepełnione gwarą, optymizmem i śmiechem. Kocham tu mieszkać, tu się urodziłam i tu chcę spędzić resztę mojego życia.
Dziękuję za rozmowę i życzę zdrowia i radości.
ELŻBIETA z KUTNA
Dzień dobry, czy byłaby możliwość otrzymania jakiegoś kontaktu do Pani Lidii? Mój dziadek pochodził ze wsi Babicze koło Michaliszek i szukam od lat jego rodziny. Gdyby była taka możliwość poproszę o kontakt na maila: etawloch@gmail.com. Dziękuję.
Witam.w markunach pochowany jest na cmentarzu mój dziadek jozef lozdowski były leśniczy z zaścianka piniklo k.michaliszek nad Wilja