Tag: Nr 52

  • Zmierzch świątecznej kartki


    czyli jak nie wpaść w sidła techniki

    Listonosz coraz rzadziej przynosi nam życzenia. Z bliskimi kontaktujemy się przez telefon lub za pomocą SMS-ów. Jeszcze do niedawna przed świętami dostawaliśmy wiele pocztówek z życzeniami, sami wysyłaliśmy je do przyjaciół i znajomych. A teraz…?

    Dlaczego zrywamy z przedświąteczną tradycją? Być może nadszedł czas porozumiewania się po nowemu.

    Otóż, przede wszystkim… przestajemy ze sobą rozmawiać, piszemy coraz mniej tradycyjnych listów, bo mamy do dyspozycji: SMS-y, e-meile, Internet.

    Rekordy popularności biją SMS-y. Początkowo głównymi ich nadawcami i odbiorcami byli ludzie młodzi. Szybko jednak i dorośli stwierdzili, że jest to doskonały sposób na załatwienie spraw służbowych, umówienie się na spotkanie, zaproszenie, podziękowanie i… wysyłanie imieninowych czy świątecznych serdeczności.

    Nowoczesne sposoby komunikowania się mają niewątpliwie wiele zalet: oszczędzają czas i pieniądze, uczą zwięzłego formułowania myśli, w nagłych sytuacjach umożliwiają wezwanie pomocy. Ale uwaga, nie pozwólmy, by bezkrytycznie i całkowicie zapanowała nad nami nowa technologia, bo wkrótce może się okazać, że przestając ze sobą rozmawiać, odzwyczaimy się też od słuchania innych.

    W efekcie przestajemy być empatyczni, gdyż wczuwanie się w emocje drugiego człowieka staje się trudniejsze, kiedy go nie widzimy. Znajomości stają się bardziej powierzchowne a przyjaźnie się rozluźniają. Zanikają też tradycje cementujące rodzinne więzi, jak choćby ta związana z wysyłaniem świątecznych kartek z życzeniami. A jeśli już to robimy posługujemy się utartymi formułkami.

    A więc, by nie wpaść w sidła techniki:

    • porozumiewajmy się w sprawach osobistych przez telefon i wysyłajmy e-meile wtedy, gdy kontakt osobisty jest niemożliwy, zrezygnujmy zaś z telefonu i elektronicznej poczty, jeśli osoba, z którą chcemy się skontaktować mieszka blisko i możemy się z nią spotkać;
    • nie przejmujmy od naszych dzieci modnego zwyczaju wysyłania SMS-ów zamiast rozmowy;
    • wyślijmy najbliższym życzenia za pośrednictwem poczty, pisząc na kartkach coś ciepłego od siebie;
    • wyłączmy telefon komórkowy podczas spotkań z przyjaciółmi, lekceważymy w ten sposób współbiesiadników;
    • nie zostawiajmy na sekretarce wiadomości dla najbliższych, rozmawiajmy z nimi bezpośrednio.

    Nie wszyscy zapewne wiedzą, że pierwszą kartkę zaprojektowano w Anglii w 1843 roku. Przedstawiała wiktoriańską rodzinę przy odświętnie nakrytym stole. Zwyczaj wysyłania świątecznych życzeń stał się powszechny dopiero w latach 80. XIX stulecia. Odkąd londyński Główny Urząd Pocztowy wprowadził hasło: „Post Early For Christmas” („Pomyśl zawczasu o gwiazdce”), wszyscy zaczęli wysyłać świąteczne kartki.

    Bożena Lipińska z Warszawy

  • Numizmatyka


    Pasje Żółtowskich

    W okresie międzywojennym polska mennica wydawała monety 2-, 5- i 10-złotowe, także z głową kobiety. Zaskoczeniem niebywałym było dla mnie, że autor projektujący jedną z monet wykorzystał wizerunek Janiny Marii Żółtowskiej urodzonej w 1895 roku w Kadzewie, żony hr. Ludwika Hieronima Morstina.

    Awers monety z 1933 roku
    Rewers monety z 1933 roku

    „W roku 1925 rozpisano konkurs na projekt monety w złocie i jedną z nagród otrzymał Antoni Madeyski. Artysta wykonał rysunek głowy kobiecej w chustce i wieńcu z koniczyny na tle kłosów pszenicy. Projekt ten stał się podstawą licznych serii monet srebrnych, dobrze znanych, o wartości 2-, 5- i 10 złotych, które pojawiły się w latach 1932,1933 i 1934.

    Według relacji Czesława Horskiego portret kobiecy autorstwa Madeyskiego był wzorowany na profilu Janiny z Żółtowskich Morstinowej, żony dramaturga i poety Ludwika Hieronima Morstina. Pani Morstinowa była osobą cenioną i lubianą. A. Madeyski, twórca sarkofagu królowej Jadwigi na Wawelu, był pod wrażeniem pani Marstinowej, która stała się dla niego modelem «polskiej kobiety» (panny z kłosami) na nowych monetach. Główka ta na ogół oceniana jest wysoko, między innymi przez T. Kałkowskiego, który był zdania, że «pełna spokojnego wdzięku głowa kobieca (…) jest doskonałym rozwiązaniem kształtu plastycznego tych monet». (…) Artyzm Madeyskiego był na ogół wysoko ceniony. (…)”1

    Zjazd poetów w Pławowicach, czerwiec 1928r. 
Literaci siedzą na schodach dworu Morstinów
    Zjazd poetów w Pławowicach, czerwiec 1928r. Literaci siedzą na schodach dworu Morstinów. W górnym rzędzie od lewej: Zofia Starowieyska-Mortinowa, Antoni Słonimski, Maria Morstin-Górska, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Janina Morstinowa, Jarosław Iwaszkiewicz. W dolnym rzędzie od lewej: Józef Wittlin, Leopold Staff, Jan Lechoń, Ludwik Hieronim Morstin, Emil Zegadłowicz, Julian Tuwim.

    Władysław Żółtowski z Kielc

    Janinę Marię Żółtowską znaleźć można w Genealogii Rodu Żółtowskich na str. 43 punkt B.


    1 Fragmenty artykułu z „Przeglądu Numizmatycznego”

  • Wspomnienia z czasów właściwych każdej epoce…


    Skrzynka pamięci

    Należę do pokolenia minionego już wieku, pokolenia skazanego na zgubę, zbytecznego, ustępującego miejsca nowym pokoleniom, obcym, niezrozumiałym, zbuntowanym – zagubiona we współczesności.

    W świadomości człowieka jest takie miejsce, gdzie odkładają się wspomnienia, które zdawałoby się, że pochłonął czas, które zagubiły się w zapomnieniu. Ale przy generalnych porządkach życiorysu lub przez przypadek, albo impuls z zewnątrz okazuje się, że pamiętamy całkiem dobrze wydarzenia sprzed lat. Stają nam przed oczyma jak żywe.

    Takim wydarzeniem było spotkanie i poznanie pana hrabiego Benedykta Żółtowskiego, dyrektora majątku ziemskiego w Kamieńcu. Majątek ten należał do zespołu majątków w Lipinach koło Susza, gdzie pracowałam na stanowisku radcy prawnego w obsłudze również podległych gospodarstw. Były to lata siedemdziesiąte. W poszanowaniu arystokratycznego pochodzenia zachowano tytuł – hrabia, gdy zwracano się bezpośrednio do pana dyrektora Żółtowskiego.

    Podczas mojego pierwszego służbowego pobytu w Kamieńcu z dyrektorem inżynierem Gleniem poznałam pana Żółtowskiego. Odbyło się to w sposób tak sympatyczny i zwyczajny, jakbyśmy się znali od wielu lat. Panowie rozmawiali głównie o gospodarce, zasiewach zbóż, relacje między nimi były dobre i przyjazne.

    Żałosny widok sprawiały zniszczone mury starego zamczyska, do czego ponoć przyczyniły się wojska radzieckie, ślad wojny, grozy i nienawiści, oraz grabież ludzi o szatańskim wcieleniu. Wykradano, co się dało.

    Dyrektor hrabia Żółtowski chciał za wszelką cenę ratować niszczejący obiekt, będący zabytkiem kultury narodowej. Mówiono, że nad każdym skradzionym kafelkiem czy innym elementem niemal płakał. Usiłowania, by zainteresować zamkiem rzeczników kultury narodowej były daremne. Bo po co? Z góry mówiłam, że nic z tego nie wyjdzie, sprawa po prostu nie na czasie. Rozumiałam i również przeżywałam wizję całkowitej zatraty. Hrabia jakby chciał zatrzymać czas, ale tak się to miało do realiów, jakby ręką chciał pochwycić i zatrzymać wiatr.

    Architektura to nie tylko relikt minionych pokoleń, jest ona również źródłem oddziaływania na człowieka, jego osobowość, nawyki, obyczaje. Zatem związek człowieka z architekturą powinien być nierozerwalny i chroniony w każdej epoce. W tamtych latach promowano architekturę w złym stylu, o przeciętnej wartości, która deformuje psychikę, przytępia wrażliwość, działa przygnębiająco. Co z niej pozostanie dla następnych pokoleń?

    Stosunek pana dyrektora do pracowników był niemal ojcowski. Pomocne to było w zjednoczeniu ludzi w jedność, wspólnotę roboczą. Ale nie było łatwe, gdyż byli to przybysze z różnych stron kraju, o odrębnych nawykach, obyczajach, różnym intelekcie, nie zawsze przystosowani do pracy zbiorowej, współżycia w jedności i zgodzie. Był wrażliwy na ludzką niedolę, potrzebę wsparcia lub pomoc w innych życiowych problemach.

    Również i ja, mając powyższe na względzie, ośmieliłam się zwrócić z pytaniem, czy znalazłby się może wakat dla młodego małżeństwa z wyższym wykształceniem rolniczym, po (wówczas) Akademii Rolniczej w Olsztynie. Była radość i ogólne wzruszenie, bo otrzymali nie tylko pracę, ale i mieszkanie. Zadowolenie było obopólne. To nie jest tajemnica, więc piszę, że pani była córką pana Ronczewskiego – głównego księgowego Zakładów Lniarskich „Makop” w Malborku.

    Choć nieczęste były moje usługi prawne dla majątku Kamieniec, to jednak, jak się okazuje, zachowały się w skrzynce pamięci takie sprawy i ludzie, do których warto powrócić. Pan hrabia Żółtowski – według moich spostrzeżeń – miał potrzebę obcowania z ludźmi. Tu posłużę się słowami Seneki: „W życiu człowieczym najważniejsze – być rozumnym, mieć umiarkowane pojmowanie życia wśród ludzi, wśród dobra i zła, szczęścia i nieszczęścia, miłości i nienawiści, smutku i radości”, co zda się było ważne w życiu Pana Hrabiego Dyrektora Żółtowskiego.

    Tak nam czas upływa nieustannie, tak się człowiek przedziera przez życiowe bariery, dzień za dniem wciąż goni do momentu, gdy życia jego dzwon ostatni wyda ton.

    Na koniec pozwolę sobie zacytować: „Motyw o przemijaniu ludzkiej egzystencji”

    „Bądź pozdrowiony nowo narodzony, powołany z głębiny, z dna morskiego wyrosły kawałeczku otchłani, musisz służbę odsłużyć, musisz siebie powtórzyć, świat stworzyć, świat porzucić, niezawinione winy odkupić i powrócić w głębiny, na dno do otchłani…”

    Stefania Chwiejczak

    Autorka wspomnień – z domu Nasińska z rodziny ziemiańskiej, przed wojną posiadająca majątek „Florencja” oraz nieruchomości w Ciechocinku.

  • Wydarzenia


    Narodziny Aleksandry Żółtowskiej

    Aleksandra Żółtowska

    Hanna i Stefan Żółtowscy

    z wielką radością zawiadamiają krewnych, powinowatych i przyjaciół kolejnego pokolenia Rodu Żółtowskich, że 9 października 2008 roku przyszła na świat nasza córka ALEKSANDRA ŻÓŁTOWSKA. Dziecko waży 3720 gramów i mierzy 54 centymetry. Ma niebieskie oczka i ciemno-blond włoski.

    Miłość jako nasionko leśne z wiatrem szybko leci, ale gdy drzewem w sercu wyrośnie, to tylko razem z sercem wyrwać je można.
    Miłość to wielkie słowo i ten je tylko rozumie, kto raz pokochał i więcej kochać nie umie.

    Życzymy Ci kochana córko Aleksandro, aby nigdy nie opuściła Cię odwaga, gdy przyjdzie Ci porzucić swoje bezpieczne pozycje, abyś żyła w zgodzie z samym sobą i z własnym systemem wartości, to wielkie szczęście gdy jest się zadowolonym z tego, kim się jest. Życzymy Ci wiary.

    Wraz ze zdobywaną wiedzą przybywa nowa porcja pytań.
    Potrzeba głębokiej wiary, by nie zwątpić pod naporem niepewności.
    Potrzeba silnych korzeni, czerpiących ze źródeł wiary,
    by wiatr nie strącił rodzących się dopiero owoców.
    Osiągniesz konkretną wiedzę, gdy jej część powierzysz zaufaniu.

    Niech Cię strzeże i błogosławi Bóg Wszechmogący i Pan Jezus a Matka Boża ma Ciebie w swojej opiece przez całe Twoje życie.

    Twoi szczęśliwi rodzice Hanna i Stefan


    Zarząd Związku Rodu Żółtowskich składa rodzicom gratulacje z okazji narodzin dziecka i życzy wiele wytrwałości w trudach wychowania dziecka, zgodnie z naukami kościoła i tradycjami rodzinnymi, w szacunku wzajemnej miłości. Oleńce zaś życzymy dużo zdrowia i szczęścia w życiu.

    Osiemdziesięciolecie Janiny Olszewskiej z Wrocławia

    Janina Olszewska z Wrocławia

    17 grudnia 2008 roku osiemdziesięciolecie urodzin obchodzi

    Janina Olszewska z Wrocławia

    Drogiej jubilatce życzymy wielu lat życia w zdrowiu, radości i miłości najbliższych.

    Zarząd Związku

    Mamy nadzieję, że tak jak dotychczas będziemy mogli spotykać Cię na naszych Zjazdach i cieszyć się Twoją obecnością.

  • Drogi Kuzynie Michale

    Z wielką uwagą przeczytałam „Moje powojenne drogi” Twojego autorstwa. Tak się złożyło, że życie skierowało Nas częściowo w te same miejsca. Opisujesz swój pobyt na Warmii tak ciekawie, że chcę się podzielić swoimi odczuciami z pobytu na tamtych terenach. Ja trafiłam do Braniewa znacznie później, bo w 1966 roku. Mój zmarły małżonek – lekarz wojskowy dostał przydział do jednostki w Braniewie, stąd moje tam zamieszkanie, które trwało 11 lat. To, co opisujesz o ludziach mieszkających, miałam okazję sama obserwować. Z tego okresu i tamtych terenów mam wielu przyjaciół do dziś. Szczególnie serdeczni okazali się ci z wileńskiego: otwarci, radośni, gościnni. Przytoczę tu jedno spotkanie z roku 1980, kiedy to już tam nie mieszkaliśmy. Lato, wakacje pod namiotem w Rucianem-Nida. Postanowiliśmy przy tej okazji odwiedzić rodzinę Dawgulów w Lubnowie – wieś oddalona od Braniewa około 12 kilometrów. Mieszkając w Braniewie zaopatrywałam się w nabiał u Loni. Kiedy zajechaliśmy tam w sierpniu 1980 roku i powiedzieliśmy, że jesteśmy pod namiotem w Rucianem, Lonia krzyknęła do męża: ”Józku, skocz no złap koguta, bo co te Nowackie tam jedzą, one tam głodne” Józek złapał koguta, Lonia oskubała, mowy nie było, żeby nie zabrać ze sobą.

    Nasz pobyt w Braniewie wspominam z wielkim rozrzewnieniem. W tym czasie Henryk – mój mąż „wyszedł do cywila” jak zwykło się mówić. Rozpoczął pracę w szpitalu we Fromborku, ponieważ zrobił specjalizację z psychiatrii. Okazuje się, Kuzynie, że stąpaliśmy po tych samych podłogach i ścieżkach. Wychodziliśmy przez tę samą bramę, do trochę dzikiego parku, bo Zakład Salezjanów stał się później Sanatorium dla Nerwowo i Psychicznie Chorych, a następnie szpitalem. To prawda, że Frombork jest pięknie położony. Kiedy wieczorami spacerowaliśmy a niebo było gwiaździste, podziwialiśmy migającą latarnię morską w Krynicy. Tamten okres zaowocował kolejnymi przyjaźniami. Do dziś wspominam panią Pawluczuk, która po raz pierwszy poczęstowała mnie pysznymi śledziami. Potem, z jej przepisu robiłam te śledzie, nazywając je „po fromborsku”. W czasie, kiedy tam przebywałam, odbywały się koncerty organowe –zawsze w niedzielę o godz. 15 tej. W czasie mego tam pobytu odsłonięto pomnik Kopernika. W tym okresie wyremontowano kanonie. Godnym przypomnienia z tamtych – moich lat były wieczorne „Światlo – dźwięki”. Ponieważ w okresie wakacji mieszkaliśmy na terenie szpitala, więc nie trzeba było wychodzić z mieszkania, bo słychać było z tego spektaklu każdy dźwięk.

    Za „moich czasów” przyjeżdżała grupa archeologów i prowadziła badania przy Katedrze a także w zniszczonym szpitaliku z XV w. – obecnie jest tam Muzeum Historii Medycyny.

    Muszę napisać Ci Kuzynie, że co roku jeżdżę do Fromborka po miód, bo nie ma lepszego miodu jak z tamtych terenów. Smak miodu przeplata się z sentymentem do Fromborka, gdzie pracował mój zmarły mąż a w latach 1981-1985 – był dyrektorem tamtejszego szpitala. Zmarł w 1985 roku. Jadąc do Fromborka, przechadzamy się z obecnym mężem – Jerzym, po wszystkich zakątkach Fromborka: molo, port, cmentarz, katedra, idziemy drogą na Ronin, spotykamy znajomych, ale też odwiedzam szpital. Tu dodam, że szpital w 2004 roku obchodził 50 lecie, na które byłam zaproszona i oczywiście pojechałam. Było to pełne wzruszeń spotkanie.

    Będzie mi bardzo miło, jeśli przeczytasz ten list, bo Warmia pozostawiła niezatarte ślady w mej pamięci.

    Serdecznie pozdrawiam i życzę Kuzynowi dużo, dużo zdrowia.

    Kalina Nowacka /Żółtowska/

    Toruń, dnia 7 listopada 2008 r.

  • Szlachta w ciągu stuleci


    Rys historyczny

    W Polsce przekształcenie się rycerstwa w szlachtę nastąpiło w ciągu XIV-XVI w. Stan szlachecki przejął stare przywileje rycerskie: prawo własności posiadanej ziemi, ochronę prawną w postaci wysokiej kary za zabicie (główszczyzna) bądź zranienie (nawiązka) rycerza (szlachcica), prawo wyboru instytucji kościelnej przy świadczeniu dziesięciny, prawo do wynagradzania za czas pełnienia służby wojskowej, zwolnienie od ciężarów na rzecz księcia i jurysdykcji urzędników książęcych (immunitet).

    Ostatecznie podstawą dominującej pozycji szlachty w społeczeństwie były:

    • stopniowo rozszerzane prawa i przywileje stanowe wydawane przez królów (m.in. przywileje: koszycki 1374, czerwiński 1422, jedlnieński 1430; konstytucje piotrkowskie 1496, statut warecki 1423, statuty nieszawskie 1454)
    • wyłączność prawa posiadania dóbr ziemskich, dziedziczne posiadanie ziemi
    • bezwzględna nietykalność domu szlacheckiego
    • nietykalność osobista
    • swobody podatkowe, wolność gruntów folwarcznych od podatków
    • jurysdykcja nad poddanymi
    • wyłączność uprawnień państwowo-politycznych
    • wyłączny dostęp do godności i urzędów świeckich i duchownych, prawo sprawowania urzędów
    • swobody celne, wolność od opłat celnych
    • prawo nabywania soli po niższej cenie
    • wyłączne prawo szlachty do produkcji i sprzedaży trunków w obrębie własnych dóbr.

    Od końca XVIII wieku przywileje te zaczęły zanikać, szczególnie po uwłaszczeniu chłopów.

    Głównym obowiązkiem szlachty była służba wojskowa w pospolitym ruszeniu.

    Na początku stanie się szlachcicem możliwe było poprzez koligacje, nabywanie ziemi bądź też na drodze sądowej przez udowodnienie szlachectwa przy pomocy świadków.

    W latach 1346-1347 na mocy statutów wiślickich Kazimierza Wielkiego do szlachty należeli ci, którzy urodzili się z obojga rodziców pochodzących ze stanu rycerskiego z legalnego związku małżeńskiego. Jeśli ktoś został „naganiony”, że nie jest szlachcicem, mógł na mocy statutów oczyścić się z takiego zarzutu przed sądem, jeśli kilku świadków zdołało potwierdzić jego pochodzenie i przynależność do herbu.

    W 1505 r. powtórzono nakaz statutów z lat 1346-47: aby zostać szlachcicem, konieczne jest szlachetne urodzenie i przynależność do rodów posiadających własne herby i zawołania.

    Wejście do stanu szlacheckiego mogło nastąpić jedynie w drodze nobilitacji. Cudzoziemcy stawali się szlachtą polską w drodze nadania indygenatu. Także zostanie szlachcicem możliwe było przez adopcję – do lat trzydziestych XVIII wieku.

    Od 1535 r. profesorowie Akademii Krakowskiej otrzymywali tzw. szlachectwo osobiste, a po dwudziestu latach pracy stawało się ono dziedziczne.

    Szlachta była bardzo zróżnicowana ze względu na stan majątkowy.

    Najbogatsza była szlachta małopolska, korzystająca z nadań ziemi przez książąt i królów, a najuboższa na Mazowszu i Podlasiu, gdzie nie posiadała ludności poddanej i występowały nieduże majątki ziemskie.

    W XV-XVI w. szlachta stała się warstwą rządzącą w państwie, była inicjatorem reform ustrojowych, gospodarczych i kulturalnych. Podstawę materialną szlachcie dawała przede wszystkim gospodarka folwarczna, korzystająca na ogół z pracy pańszczyźnianej.

    W XVI w. dość liczną warstwę tego stanu tworzyła szlachta średnia, która stała się samodzielną siłą polityczną. Był to okres tzw. demokracji szlacheckiej. Stworzył się wówczas typ polskiej kultury szlacheckiej, który w XVII w. przybrał szczególny character, zwany sarmatyzmem.

    Pozycja szlachty była formalnie równa. Znane jest powiedzenie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. To właśnie szlachta zaściankowa, zagrodowa, zagonowa czy chodaczkowa, odegrała znaczącą rolę w naszych dziejach. Trafnie ujął to Zygmunt Gloger: “Szlachta ta, najstarsza może u nas, dostarczyła w dawnych wiekach najwięcej ludzi do obrony granic Rzeczypospolitej, uważając służbę rycerską nie za zasługę, ale za obowiązek. Ubóstwa nigdy się nie wstydziła, szczycąc się, że dźwiga pług i miecz zarazem”. Polską osobliwością było też poczucie braterstwa i wzajemnego szacunku całej szlachty od najbogatszych po szaraczków. Niezależnie od zajmowanych stanowisk uważali się za braci, co dali wyraz w oświadczeniach składanych na procesach związanych z „naganą szlachecką”. Świadkowie należący do rodów herbowych mówili: „to jest nasz brat klejnotny i szlachcic z naszej krwi pochodzący”.

    W XVII w. wielkość posiadanych dóbr ziemskich decydowała o rozróżnieniu szlachty. Występowała więc:

    • magnateria, która posiadała olbrzymie majątki ziemskie,
    • szlachta średnia – właściciele jednej lub kilku wsi,
    • szlachta zagrodowa – posiadająca niewielkie gospodarstwa,
    • szlachta gołota, która utraciła ziemię.

    W wyniku tworzenia się wielkich dóbr magnackich oraz narastania dominacji politycznej magnatów znaczenie oraz liczba średniej szlachty uległa zmniejszeniu. Wzrósł odsetek szlachty drobnej, która posiadała jedną bądź kilka wsi. Wzrosła ilość gołoty szlacheckiej, która formalnie miała pełnię praw, jednak w coraz większym stopniu uzależniała się od magnatów.

    Na wzorach polskich – od zawiązania się unii horodelskiej w 1413 roku do unii lubelskiej w 1569 roku – powstawał stan szlachecki w Wielkim Księstwie Litewskim po utworzeniu unii polsko-litewskiej. W 1454 r. prawa szlachty polskiej otrzymało także rycerstwo Prus Królewskich.

    Od końca XVI w. przewagę w państwie uzyskała magnateria, wykorzystująca do zdobycia władzy uzależnioną od siebie ekonomicznie gołotę szlachecką, zwaną inaczej “szlachtą dworską”.

    Według szacunków w końcu XVIII w. szlachta stanowiła od 6 do 10% całej populacji ówczesnej Rzeczypospolitej. W tym magnateria stanowiła ok. 17%, drobna i czynszowa szlachta około 60%. Pozostałą grupę tworzyła szlachta na służbie. W rozmieszczeniu terytorialnym szlachty występowały znaczne różnice regionalne. Na terenach wschodniego pogranicza wyraźnie przeważała szlachta drobna.

    Na przestrzeni lat zasady dotyczące pochodzenia szlacheckiego czy szlachectwa zmieniały się podobnie jak prawo. Prawo I Rzeczypospolitej mówiło, że dziecko z legalnego łoża musiało urodzić się minimum 9 miesięcy po ślubie. Od pewnego momentu musiał to być ślub katolicki.

    Szlachectwo zostało zdominowane przez pojęcie “szlachcic”. A przecież funkcjonowało pojęcie “szlachcianka”. Stan szlachecki to stan rycerski, do którego kobiety nie miały dostępu. Niemniej jednak szlachcianki posiadały własne włości. Intercyza w dawnych latach była częstym zjawiskiem i często też zdarzało się, że szlachcianka zapisywała swoje dobra mężowi. Szlachcianka należała do szlachty nawet, gdy posiadała męża nieszlachcica.

    Wraz z zanikiem pierwotnego znaczenia szlachty jako stanu rycerskiego i zanikiem podstawowego obowiązku szlachty – udziału w pospolitym ruszeniu – na pierwszy plan zaczęły wysuwać się przywileje. Liberalizacji ulegały również wymogi do uznania za szlachcica, był to jednak już schyłek i upadek znaczenia szlachty. Najdobitniejszym przejawem zmian było dopuszczenie do szlachty mieszczan – to już nie miało nic wspólnego ze stanem rycerskim.

    W okresie rozbiorów potwierdzanie szlachectwa staropolskiego przez legitymację procesową było czasami bardzo proste. Wystarczyło na przykład uzyskać zapewnienie trzech okolicznych magnatów, aby zostać uznanym przez władze austriackie za szlachcica staropolskiego. Jeżeli w ten czy inny sposób dochodziło do nadużyć i uzurpacji w okresie zaborów, należy podchodzić do tego faktu w sposób szczególny. Był to bowiem jeden ze sposobów na walkę z zaborcą, na oficjalne uznanie przez zaborcę polskości poszczególnych osób. Działania takie umacniały świadomość narodową i pozwalały Polakom piastować urzędy ziemskie oraz zapewniały dostęp do szkolnictwa.

    W wyniku rozbiorów szlachta utraciła swoje przywileje. Do utworzonej w 1775 r. w zaborze austriackim „Metryki szlacheckiej” prowadzącej ewidencję rodów szlacheckich nie mogła wpisać się szlachta bezrolna. W drugiej połowie XIX w. za szlachtę uważano przede wszystkim właścicieli ziemskich oraz potomków rodzin szlacheckich. Rozwój stosunków kapitalistycznych, uwłaszczenie chłopów i zrównanie wszystkich obywateli wobec prawa w XIX w. doprowadziło do zmniejszenia znaczenia szlachty. Kryzys agrarny w końcu XIX w. zmusił znaczną część szlachty do podjęcie pracy zawodowej w miastach. Stawała się ona warstwą zwaną inteligencją. Stawała się mieszczaństwem.

    W XVI wieku w „Metryce szlacheckiej” było kilkaset nazwisk rodzin szlacheckich, a pod koniec XIX w. liczba nazwisk szlacheckich przekraczała 25000.

    Stan szlachecki został ostatecznie zniesiony przez Konstytucję marcowę w 1921r.

    Stefan Żółtowski

  • Czy tango to taniec słowiański, rodem spod Kruszwicy?


    Z przymrużeniem oka

    Drodzy Krewni i Kuzyni. Czy zastanawialiście się może nad genezą tańca zwanego TANGO?

    Wiem, na pewno bez namysłu powiecie, że to taniec pochodzący z Argentyny. Wszakże mówi się „Tango Argentino”. Tango to taniec towarzyski pochodzący z Buenos Aires w Argentynie i Montevideo w Urugwaju. Tango jest także rodzajem muzyki. Obecnie istnieje wiele form tanga zarówno muzycznych, jak i tańca – tango argentyńskie (i jego odmiany tango vals, tango nuevo, milonga), tango amerykańskie, tango fińskie, tango międzynarodowe. Najbardziej znanymi argentyńskimi kompozytorami tang są: Astor Piazzolla, Carlos Gardel, Osvaldo Pugliese, Carlos Di Sarli, Francisco Canaro Juan D´Arienzo i Anibal Troilo. W Polsce tanga komponowali między innymi: Jerzy Petersburski, Artur Gold, Zygmunt Białostocki, Witold Krupiński, Zygmunt Karasiński.

    Tanga znane w świecie:

    • Gerardo Matos Rodríguez – La Cumparsita
    • Ángel Villoldo – El Choclo,
    • Edgaro Donato – A Media Luz
    • Julio César Sanders – Adios muchachos
    • Anselmo Aieta – La Violetera
    • Jacob Gade – Jalousie
    • Giuseppe Verdi – introdukcja do opery La Traviata
    • Igor Strawiński – Tango na fortepian 1940, Tango na orkiestrę kameralną 1953
    • Isaac Albéniz – tango z Suite española No.1 na fortepian, Op. 47, B. 71886
    • Astor Piazzolla – wiele tang w okresie 1959-1965.

    Tanga popularne w Polsce:

    • Tango Milonga – spopularyzowane poza Polską pod tytułem „Och, Donna Clara”,
    • To ostatnia niedziela,
    • Jesienne róże,
    • Już nigdy.Przeglądarka może nie wspierać wyświetlania tego obrazu.

    Nie wszyscy jednak są przekonani, że to Argentyna jest matką tanga. Otóż pewien polski anonimowy poeta w swym poemacie (notabene będącym żartobliwą przeróbką „Pana Tadeusza”) udowadnia, że tango jest tańcem słowiańskim, mającym swe korzenie w Polsce. Tańczono go ponoć już w odległych czasach w naszej Ojczyźnie. A dowód macie poniżej. Przytaczam tekst tego poematu.

    „Już i tańce czas zacząć, Sędzia głową skinął i rzekł: „Maestro, TANGO ARGENTINO”, Lecz tu Podkomorzy ostro się sprzeciwił, mówiąc: „ No Imć Sędzio, młodym bym się nie dziwił, że mogą nie pamiętać, iż Argentyńczycy, przechwycili ten taniec rodem spod KRUSZWICY. Jest to pląs prasłowiański, zwany TAN GONIONY, Z czego powstał skrót TANGON niecnie zagrabiony. Dzisiaj pod nazwą TANGO robi znów furorę, niemniej trzeba pamiętać, iż jest on wytworem naszej sztuki tanecznej, naszego folkloru, wyrazem animuszu, krzepy i wigoru, Których to cech Słowianom nie skąpi natura. Tak więc tango argentyńskie to karykatura tego, co my tańczymy”. Tu skłonił się Zosi, wąsa podkręcając, do tańca poprosił. Natenczas Wojski ujął na szelkach wiszący akordeon ogromny, pozłocisty, lśniący I zaczął palcami przebierać klawisze, po chwili palce odjął, poprosił o ciszę, Zażądał jeszcze wódki, poszeptał coś w stadzie, wypił, przekąsił, zapowiedział: „Jadziem„ I zagrał. Podkomorzy rzucił się ku Damie, przygarnął ją ku sobie, w bok wykręcił ramię. Ująwszy w swej garści drobną dłoń partnerki, ruch jej nadał podobny dziobania siekierki. Chcąc w ten sposób tak złapać, by nie zmylić kroku raz w dół, raz w górę; patrząc na to z boku, Rzekłbyś, że drwal się zmaga z sękatym polanem „Poznaję – woła Hrabia – to TANGO RĄBANE”! I ruszyli, dwa ciała górą ciasno zwarte, jęły się kolebać w rytmie na trzy czwarte. Wnet i nogi w ruch poszły, tancerz to nie lada, już pomyka, już płynie, już sunie w lansadach, A to krok skraca, a to krok wydłuża, już sunie po przekątnej jak wiosenna burza. W ślad za nim na wietrze łopocą onucki, on zgiąwszy nogi w pałąk i przysiadłszy w kucki, Obraca się i fryga, po czym w nagłym skręcie, takiego tnie hołupca, że wszyscy w zamęcie rozpierzchli się w panice, chowając pod ścianę „Poznaję – rzekł Gerwazy – to TANGO KICANE”. A tancerz krok wydłuża, a potem znów skraca, Odbija się i w górę wystrzela jak raca. Wykręca piruety, sadzi koperczaki, odbija się znów w górę, pada na czworaki I próbuje się podnieść, wspierając o biurko, „Poznaję – rzekł Protazy – to TANGO Z PODPÓRKĄ”. A Sędzia zwabiony widokiem niezwykłym , Spojrzawszy tancerzowi w twarz o barwie ćwikły, Rzekł: „Nie było tancerzów równych jego rangą, oto odszedł ostatni, co tak tańczył TANGO.”

    I cóż, chyba już nikt nie ma wątpliwości co do pochodzenia tanga. Tango to taniec słowiański rodem spod Kruszwicy. Wszak wszystko co polskie, to najlepsze, każdy Wam to powie.

    Wraz z małżonką Hanną pozdrawiam Waszmościów z należną Im atencją.

    Stefan Żółtowski

  • Tajemniczy dramat w Kopaszewie


    Obrazki z życia polskiej wsi

    Z dziecięcych lat pozostała mi w pamięci emocjonująca i tajemnicza historia, którą opowiadał nam Ojciec. Dopiero po kilku dziesiątkach lat, po przeczytaniu Wspomnień mojej ciotki Marii z Kwileckich Żółtowskiej z Jarogniewic, udało mi się odtworzyć i zrozumieć główny jej wątek.

    W odległym o 20 km od mego rodzinnego Czacza dworze, w Kopaszewie, w XIX w. mieszkali Koźmianowie, a później Chłapowscy. Ostatni właściciel, Mieczysław, był znanym gospodarzem i społecznikiem. Został za to rozstrzelany na rynku w Kościanie razem z innymi zakładnikami. Był to akt przemyślany. Po zakończeniu kampanii wrześniowej Niemcy wprowadzili krwawy terror na zagrabionych terenach.

    Historia, którą chcę opisać, jest trudna do osadzenia w czasie. Wiem tylko tyle, że w końcu XIX wieku, w kopaszewskim dworze remontowano posadzkę w salonie i natrafiono na zwłoki młodej kobiety w balowej sukni, z obciętą głową. Wywołało to w okolicy zrozumiałą sensację. Tajemnicę wyjawił umierający proboszcz jednej z poznańskich parafii. Zrobił to dopiero na łożu śmierci, gdyż zagrożono mu, że straci życie, jeśli tę tajemnicą ujawni wcześniej.

    Pewnej nocy obudziło go wejście do sypialni czterech zamaskowanych panów w wieczorowych strojach. Kazali mu szybko się ubierać, po czym zawiązali oczy i wyprowadzili na ulicę, gdzie czekała kareta zaprzężona w parę koni. Ksiądz został do niej wprowadzony z zawiązanymi oczami. Nie tracąc przytomności umysłu, starał się zapamiętać bieg wypadków.

    Przez dłuższy czas kareta jechała po gładkiej szosie, ale po kilkunastu kilometrach dało się wyczuć, że nawierzchnia jest ułożona z „kocich łbów”. W Wielkopolsce kładziono je we wsiach i miasteczkach w celu zmuszenia jadących do ograniczenia prędkości. Powtórzyło się to jeszcze. Ksiądz się domyślił, że były to przejazdy: pierwszym razem przez wieś Stęszewo, a drugim przez miasteczko Czempiń. Na koniec konie zatrzymały się przed gankiem niewielkiego dworu, a księdza wprowadzono do domu, gdzie zdjęto mu przepaskę z oczu. Zobaczył rzęsiście oświetlony salon, a w nim kilku zamaskowanych mężczyzn oraz młodą kobietę. Celem tego wszystkiego był sąd nad nią. Ustalono skład trybunału, który po naradzie wydał wyrok śmierci. Zasłonięto prowizorycznie jeden z rogu salonu, ustalono fotel dla księdza, a młodej osobie dano możliwość spowiedzi.

    Potem wniesiono na środek pokoju pieniek, kobieta położyła na nim głowę, a jeden z obecnych uderzeniem topora ją odciął. Na tym kończy się relacja starego księdza.

    Spróbujmy dzisiejszemu czytelnikowi dać prawdopodobne wytłumaczenie tej historii.

    Mój Ojciec przypisywał to zdarzenie działaniu „karbonariuszy”1. Określenie to jest obecnie mało zrozumiałe. Pod tą nazwą przez długie lata kryła się tajemnicza, rewolucyjna działalność jakiegoś stowarzyszenia. Karbonariuszami nazywano obozujących w lasach pracowników wypalających węgiel drzewny. Wśród nich ukrywali się rewolucjoniści. Południowa część Włoch była zagrabiana kolejno przez różne państwa, których rządy dbały o własny interes, a zaniedbywały potrzeby ubogiej ludności. Gdy podniosły się żądania o poprawę losu, a nawet zbrojne powstania przeciw obcym rządom, wkroczyły armie i z wielką bezwzględnością tępiły wszelki opór. Trwało to jeszcze za czasów Napoleona i wtedy służący w jego armii Polacy poznali ten ruch. Trzystu z nich przeniosło go do Francji i później do Polski.

    Członkowie konspiracji składali przysięgę na ścisłe przestrzeganie tajemnicy. Głównym hasłem była walka z absolutyzmem, zrównanie warstw społecznych, wprowadzenie rządów konstytucyjnych, antyklerykalizm itp. Niektóre założenia były wspólne z masonerią. Najintensywniej karbonaryzm działał w latach 1830-1831, potem doprowadził do „Wiosny Ludów” w Europie, a idee jego odżyły w Młodej Polsce.

    Michał Żółtowski z Lasek


    1 Patrz: Encyklopedia PWN – „Karbonaryzm”